25


Fjällbacka 1945

Hans uśmiechał się do siebie. Może w tych okolicznościach raczej nie było powodu, ale nie mógł się powstrzymać. Oczywiście, na początku będzie im ciężko. Będą ich ganić, strofować, gadać o grzechu i tak dalej, ale jak już minie to najgorsze, razem, we troje, zaczną nowe życie: on, Elsy i dziecko. Przecież to wielka radość.

Na myśl o tym, co go czeka, przestał się uśmiechać. Wolałby się odciąć od przeszłości, zostać tutaj i udawać, że nigdy nie miał innego życia. Że do dnia, gdy zakradł się na kuter ojca Elsy, jego życie było czystą, niezapisaną kartą.

Ale wojna się skończyła i wszystko się zmieniło. Nie mógł dalej żyć, nie wracając do przeszłości. Przede wszystkim ze względu na matkę. Musiał się upewnić, czy u niej wszystko w porządku, powiedzieć jej, że żyje i że znalazł w Szwecji dom.

Sięgnął po walizkę i zaczął w niej układać ubrania. Na kilka dni. Może tydzień, dłużej nie wytrzymałby bez Elsy. Stała się dla niego tak ważna, że dłuższe rozstanie było nie do pomyślenia. Jeszcze tylko ta podróż, a potem już zawsze będą razem. Co wieczór będą mogli zasypiać i budzić się w swoich objęciach, nie wstydząc się i nie robiąc z tego tajemnicy. Mówił szczerze, gdy zapowiedział, że wystąpi o zgodę na ślub. Jeśli ją dostaną, powinni zdążyć jeszcze przed narodzinami dziecka. Był ciekaw, kto się urodzi. Uśmiechał się, składając ubrania. Maleńka dziewczynka o łagodnym uśmiechu, po mamie. Albo chłopczyk z kręconymi jasnymi włosami, po nim. Będzie, co będzie. Pomyślał, że cieszy się tak bardzo, że z wdzięcznością przyjmie, co Bóg da.

Wyjął z szuflady sweter i wtedy na podłogę wypadło coś twardego, zawiniętego w kawałek materiału. Stuknęło o podłogę. Schylił się, żeby to podnieść. Usiadł ciężko na łóżku i spojrzał na to, co trzymał w rękach. Krzyż Żelazny. Ojciec dostał go za swoje dokonania w pierwszym roku wojny. Hans ukradł ojcu odznaczenie i zabrał ze sobą, żeby mu przypominało, przed czym uciekł z Norwegii, ale też na wypadek, gdyby Niemcy go zatrzymali, zanim mu się uda przedostać do Szwecji. Wiedział, że nie powinien go trzymać. Gdyby ktoś go znalazł w jego rzeczach, tajemnica mogłaby wyjść na jaw. Ale potrzebował go, żeby pamiętać.

Nie czuł żalu, gdy zostawiał ojca. Wolałby już nigdy nie mieć do czynienia z tym człowiekiem. Uosabiał najgorsze ludzkie cechy. Hans wstydził się swojej słabości, gdy nie potrafił mu się przeciwstawić. Stanęły mu przed oczami sceny z przeszłości. Okrutne, niewybaczalne czyny człowieka, którym kiedyś był. Człowieka słabego, stłamszonego przez ojca, chociaż ostatecznie się od niego uwolnił. Mocno ścisnął krzyż. Ostre brzegi zaczęły mu się wrzynać w palce. Nie po to wraca do Norwegii, żeby się spotkać z ojcem. Pewnie w końcu sprawiedliwość go dosięgła i wymierzyła karę, na którą zasłużył. Musi się spotkać z matką. Nie zasłużyła na to, żeby się o niego martwić. Przecież nawet nie wie, czy on żyje. Musi jej powiedzieć, że u niego wszystko w porządku, powiedzieć o Elsy i dziecku. Z czasem może uda mu się ją namówić, żeby z nimi zamieszkała. Nie przypuszczał, żeby Elsy miała coś przeciwko temu. Jedną z jej najważniejszych cech było dobre serce. Wierzył, że się dogadają.

Wstał i po chwili wahania włożył krzyż z powrotem do szuflady. Niech tam leży do jego powrotu i służy jako przestroga, żeby już nigdy nie był taki jak kiedyś. Słaby. Nie będzie tchórzem. Ze względu na Elsy i dziecko musi być mężczyzną.

Zamknął walizkę i rozejrzał się po pokoju. W ciągu ostatniego roku przeżył tu tyle szczęśliwych chwil. Za parę godzin odchodzi pociąg. Przed wyjazdem musi załatwić jeszcze jedną sprawę.

Wyszedł. Drzwi trzasnęły za jego plecami. Nagle tknęło go złe przeczucie. Że się nie uda. Odsunął je od siebie. Przecież za tydzień wraca.



Erika uparła się, że sama pojedzie do Göteborga, chociaż Patrik chciał jej towarzyszyć. Czuła, że sama musi to załatwić.

Stała chwilę pod drzwiami, nie mogąc się zdobyć na to, żeby nacisnąć dzwonek. W końcu nie dało się dłużej zwlekać.

Otworzyła Märta. Zdziwiła się na jej widok, ale zaprosiła ją do środka.

— Przepraszam, że przeszkadzam. — Erice zaschło w gardle. — Powinnam najpierw zadzwonić…

— Nie szkodzi. — Märta uśmiechnęła się serdecznie. — Bardzo mi miło. W moim wieku człowiek zawsze się cieszy, gdy ma towarzystwo. Proszę wejść.

Erika poszła za nią do salonu. Zastanawiała się gorączkowo, od czego zacząć, ale Märta ją uprzedziła.

— Udało wam się coś ustalić w związku z tymi morderstwami? — spytała. — Przykro mi, że nie mogliśmy wam pomóc, ale, jak wtedy mówiłam, nie miałam wglądu w nasze finanse.

— Ja już wiem, na co były te pieniądze. A raczej dla kogo — powiedziała Erika. Serce waliło jej jak oszalałe.

Märta spojrzała na nią badawczo. Ale wyglądało na to, że nie wie, o co chodzi.

Ze wzrokiem utkwionym w twarzy starszej pani Erika zaczęła mówić, spokojnie, powoli:

— W listopadzie 1945 roku moja matka urodziła syna, który od razu został oddany do adopcji. Urodziła go w domu swojej ciotki w Borlänge. Przypuszczam, że zamordowany Erik Frankel przekazywał pani mężowi pieniądze dla tego dziecka.

W pokoju zapadła absolutna cisza. Märta spuściła wzrok. Erika widziała, jak jej drżą ręce.

— Przyznam, że przyszło mi to do głowy, ale Wilhelm nigdy o tym nie wspomniał, a ja… pewnie nie chciałam wiedzieć. Dla mnie Göran zawsze był naszym synem i może to zabrzmi okrutnie, ale nigdy nie myślałam o tym, że ktoś inny go urodził. To było nasze dziecko, moje i Wilhelma. Nie moglibyśmy go kochać bardziej, gdybym go sama urodziła. Bardzo długo pragnęliśmy dziecka, staraliśmy się… Göran był jak dar niebios.

— Czy on wie?

– Że jest adoptowany? Wie, nigdy tego nie ukrywaliśmy. Ale jeśli mam być szczera, nie wydaje mi się, żeby go to specjalnie interesowało. Dla niego my byliśmy jego rodzicami, jego rodziną. Kilka razy rozmawialiśmy z mężem o tym, jak byśmy się poczuli, gdyby chciał się czegoś dowiedzieć o swoich biologicznych rodzicach, ale powiedzieliśmy sobie, że nie ma się co martwić na zapas. Syn nie tęsknił za nimi, więc tak to zostawiliśmy.

— Podobał mi się — bez zastanowienia rzuciła Erika.

Próbowała się przyzwyczaić do myśli, że mężczyzna, którego tu poznała poprzednim razem, jest jej bratem. Jej i Anny, poprawiła się w duchu.

— Ty jemu też. — Twarz Märty się rozjaśniła. — Podświadomie zanotowałam, że jest między wami podobieństwo. Macie coś takiego w oczach… nie umiem tego określić, ale jesteście do siebie podobni.

— Jak on by zareagował, gdyby… — Erika nie odważyła się dokończyć.

— W dzieciństwie strasznie marudził, że chciałby mieć rodzeństwo, więc sądzę, że wiadomość o siostrze przyjąłby z radością.

Märta uśmiechnęła się, najwyraźniej doszła już do siebie po szoku.

— O dwóch siostrach — powiedziała Erika. — Mam młodszą siostrę, Annę.

— O dwóch siostrach — powtórzyła Märta. — Zawsze mówię, że życie jest pełne niespodzianek. Nawet w moim wieku. — Spoważniała. — Nie miałabyś nic przeciwko temu, żeby mi opowiedzieć o swojej matce… jego matce…

Spojrzała badawczo na Erikę.

— Oczywiście, że nie — odparła Erika i zaczęła opowiadać o Elsy i o tym, dlaczego musiała oddać dziecko.

Mówiła długo, prawie godzinę, starając się oddać sprawiedliwość matce przed kobietą, która wychowała jej syna.

Drgnęły, gdy otworzyły się drzwi i z przedpokoju dobiegł wesoły głos:

— Cześć, mamo, masz gościa?

Kroki się zbliżały. Erika poszukała wzrokiem wzroku Märty, a ona lekko skinęła głową na znak zgody. Skończył się czas tajemnic.


Upłynęły już cztery godziny, zaczęli wpadać w rozpacz. Czuli się w ciemnościach jak krety, chociaż po pewnym czasie przyzwyczaili się na tyle, żeby rozróżniać kontury.

— Nie sądziłam, że to się tak skończy — westchnęła Paula. — Jak myślisz, czy niedługo trafimy na listę osób zaginionych? — zażartowała i znów westchnęła.

Martin rozcierał ramię. Bolało go od ciągłych prób wyważenia drzwi. Będzie imponujący siniak.

— Na pewno jest już daleko — powiedziała z rozpaczą.

— Raczej tak — zgodził się Martin.

Nie poprawiło jej to nastroju.

— Cholera, ale tu tego dużo.

Paula zmrużyła oczy, żeby lepiej widzieć przedmioty ułożone na piwnicznych regałach.

— Większość pewnie należała do Erika — zauważył Martin. — On był kolekcjonerem, Axel nie.

— Okropnie dużo naziolskich rzeczy. Muszą być warte majątek.

— Pewnie tak. Jeśli się coś zbiera przez większość życia, w końcu ma się niezłą kolekcję.

— Jak sądzisz, dlaczego on to zrobił?

Paula zastanawiała się, jakby już przyjęła to za pewnik. Nabrała pewności właściwie w tej samej chwili, gdy zajęła się sprawą alibi i przyszło jej do głowy, żeby sprawdzić, czy Axel Frankel przypadkiem nie odbył w czerwcu jeszcze jednej podróży. Gdy za pierwszym razem sprawdzali jego alibi, upewnili się tylko, czy wyleciał do Paryża, jak twierdził, a nie czy odbył jeszcze jeden lot. I znalazła, czarno na białym. Szesnastego czerwca Axel Frankel ponownie poleciał z Paryża do Göteborga i tego samego dnia wrócił do Paryża.

— Nie wiem — odparł Martin. — Nadal nie rozumiem. Wydawało mi się, że stosunki między nimi były dobre, więc dlaczego miałby zabijać Erika? Co go do tego skłoniło?

— To musiało mieć związek z nieoczekiwanym odnowieniem kontaktów między Erikiem, Axelem, Brittą i Fransem. Nie ma mowy o żadnym zbiegu okoliczności. W dodatku z pewnością łączy się to z zabójstwem Norwega.

— Do tego to i ja doszedłem. Ale jak? Dlaczego w sześćdziesiąt lat później? Tego nie rozumiem.

— Trzeba będzie go spytać. Jeśli kiedykolwiek się stąd wydostaniemy. I jeśli go złapiemy. Pewnie jest już w drodze na drugi koniec świata — powiedziała z rezygnacją.

— Może za rok znajdą tu nasze szkielety — dowcipkował Martin, ale jego żart nie znalazł uznania.

— Jeśli będziemy mieli szczęście, może znów postanowi się tu włamać miejscowa dzieciarnia — odparła sucho.

W tym momencie Martin trącił ją w bok.

— O, przypomniałaś mi o czymś! — powiedział podniecony.

Paula masowała bok w miejscu, gdzie ją szturchnął.

— Mam nadzieję, że to warte walnięcia mnie w nerkę — powiedziała kwaśno.

— Pamiętasz, co Per powiedział podczas przesłuchania?

— Nie było mnie przy tym, przesłuchiwałeś go z Göstą — przypomniała, ale zaciekawiła się.

— Powiedział, że włamał się przez piwniczne okienko.

— Przecież tu nie ma żadnego okna, byłoby dużo widniej — odparła z niedowierzaniem, ale rozejrzała się.

Martin wstał i po omacku doszedł do zewnętrznej ściany.

— Ale tak powiedział. Gdzieś tutaj musi być okno. Prawdopodobnie jest zasłonięte, bo, jak powiedziałaś, te rzeczy są warte majątek i Erik na pewno nie chciał, żeby jego skarby było widać z zewnątrz.

Teraz również Paula wstała. Poszła za Martinem. Usłyszała jęk bólu, gdy wpadł na ścianę, a zaraz potem triumfalny okrzyk. Poczuła, jak wstępuje w nią nadzieja. Martin zdarł zasłonę i do piwnicy wpadło światło.

— Nie mogłeś na to wpaść parę godzin wcześniej? — spytała kwaśno.

— A ty mogłabyś okazać odrobinę wdzięczności za rozwiązanie dylematu więźnia[24] — odparł Martin wesoło, zdejmując haczyk i otwierając okienko.

Sięgnął po stojące nieopodal krzesło i postawił je pod oknem.

— Pani pierwsza!

— Dziękuję — mruknęła Paula.

Weszła na krzesło i wyczołgała się przez okienko. Martin za nią. Musieli chwilę postać, żeby przyzwyczaić wzrok do ostrego dziennego światła, a potem pobiegli do drzwi. Były zamknięte, ale tym razem klucza na belce nie było. To oznaczało, że ich kurtki są w środku, a co za tym idzie, również telefony i kluczyki od samochodu. Martin już miał biec do najbliższego domu, gdy rozległ się głośny brzęk. Obejrzał się i zobaczył zadowoloną minę Pauli. Kamieniem wybiła okno na parterze.

— Pomyślałam, że skoro wyszliśmy przez okno, tą samą drogą możemy się dostać do środka.

Podniosła patyk, żeby usunąć z ramy kawałki szkła, a potem spojrzała hardo na Martina.

— Co tak stoisz? Pozwolisz, żeby Axel zyskał jeszcze większą przewagę, czy pomożesz mi dostać się do środka?

Nie zastanawiał się długo. Podsadził ją, a potem sam wszedł. Trzeba dogonić mordercę Erika Frankla. Axel już miał sporą przewagę, a jeszcze tyle pytań pozostało bez odpowiedzi.


Dojechał do lotniska Landvetter i już tam został. Podniecenie, które mu towarzyszyło, gdy zamykał w piwnicy dwójkę policjantów, a potem wrzucał walizki do samochodu i odjeżdżał spod domu, zniknęło. Czuł całkowitą pustkę.

Siedział bez ruchu i patrzył, jak samolot za samolotem wzbija się w powietrze. Mógłby odlecieć każdym z nich. Miał pieniądze i kontakty. Mógłby zniknąć, gdzie i na jak długo by chciał. Tak długo sam był myśliwym, że znał wszystkie sztuczki ściganej zwierzyny. Ale nie chciał. Już nie. Mógł uciekać, ale nie chciał. Dlatego utkwił na tej ziemi niczyjej i patrzył na lądujące i startujące samoloty. Czekał, aż los go dopadnie. Ku swemu zdziwieniu stwierdził, że to wcale nie takie straszne, jak sądził. Może jego zwierzyna czuła się podobnie, gdy w końcu ktoś pukał do drzwi i wymieniał jej prawdziwe nazwisko. Dziwna mieszanina strachu i ulgi.

W jego przypadku cena okazała się zbyt wysoka. Kosztowała życie Erika.

Gdyby córka Elsy nie przyszła do niego z tym krzyżem, który przypomniał mu wszystko, o czym próbował zapomnieć. Ta kobieta w jednej chwili obudziła w nim wszystko. W dodatku uznał to za znak, że nadeszła pora. Wprawdzie już wcześniej mówił, że powinni naprawić, co się da, a przynajmniej za to odpowiedzieć. Nie przed sądem, bo na to było już za późno. Prawo już nie mogło ich sądzić. Ale ludzie, moralność — tak. Według Erika powinni odpowiedzieć przed ludźmi, bo zasłużyli na wstyd i potępienie. Zbyt długo udawało im się unikać ludzkiego osądu. Upierał się przy tym coraz bardziej stanowczo.

Dotąd Axelowi udawało się uspokajać brata. Przekonywać, że na nic się to nie zda, tylko zaszkodzi. Co się stało, już się nie odstanie. Co było, to było. Jeśli zostawią za sobą przeszłość, Axel poświęci życie odkupieniu win. Nie naprawi tego, co zrobili, ale przecież długie lata służył dobru i walczył ze złem. Nie będzie mógł tego robić, jeśli Erik się uprze, żeby odpokutowali za dawne grzechy. Było, minęło. Nie ma sensu poświęcać czynionego dziś dobra, bo to i tak nic nie zmieni. Nawet prawo już nie działa, jest bezradne.

Erik słuchał, próbował zrozumieć. Ale w głębi duszy Axel wiedział, że brata zżerają wyrzuty sumienia, że trawią go od środka i w końcu zostanie tylko wstyd. Starał się przedstawiać mu świat w różnych odcieniach szarości, chociaż wiedział, że to na nic. W oczach Erika świat był czarno-biały. Jego świat składał się z faktów, nie było w nim żadnych dwuznaczności. Składał się z dat, nazwisk i miejsc zapisanych czarnymi literami na białym tle. Z tym właśnie Axel musiał walczyć. I długo, przez sześćdziesiąt lat, udawało mu się. I nagle na progu ich domu stanęła Erika Falck z pamiątką z przeszłości. W tym samym czasie mur, którym niegdyś otoczyła się Britta, zaczął kruszeć. Niszczyła go choroba, stopniowo doprowadzająca jej umysł do rozpadu.

Erik wahał się coraz bardziej, Axel coraz bardziej się bał. Prosił i przekonywał, że jego wizerunek ległby w gruzach, że nie może odpowiadać za coś, co zrobił, będąc zupełnie innym człowiekiem. Wszystko, czego w życiu dokonał, znikłoby jak we mgle, zostałby tylko ten koszmar. Zawaliłoby się dzieło jego życia.

Aż nadszedł ten dzień w bibliotece. Erik zadzwonił do niego do Paryża i jak gdyby nigdy nic powiedział, że już czas. Sprawiał wrażenie pijanego, co samo w sobie było zatrważające, bo nigdy nie nadużywał alkoholu. Płakał. Powiedział, że nie może już dłużej czekać, że był już u Violi, żeby się z nią pożegnać, żeby nie musiała się za niego wstydzić, gdy prawda wyjdzie na jaw. Wymamrotał, że na razie poruszył jeden kamień, ale nie jest w stanie czekać, aż ktoś wywlecze te brudy na światło dzienne i zrobi to, czego on nie potrafi, bo nie ma odwagi się przyznać. Na koniec wybełkotał, że dość już tchórzostwa, dość czekania. Axel słuchał, zaciskając spocone dłonie na słuchawce.

Potem rzucił się do pierwszego samolotu lecącego do domu, żeby go przekonać, wytłumaczyć. Zastał brata w bibliotece. Serce go zabolało, gdy ta scena stanęła mu przed oczami. Erik siedział za biurkiem, w roztargnieniu bazgrał coś w notatniku. I tym swoim bezbarwnym, bezdźwięcznym głosem powiedział to, czego Axel od sześćdziesięciu lat tak się bał. Oświadczył, że się zdecydował, bo zżera go poczucie winy i dłużej tego nie wytrzyma. A potem wyraźnie oznajmił, że już poczynił pewne kroki, ponieważ powinni ponieść odpowiedzialność za to, co zrobili.

Axel miał jeszcze nadzieję, że to, co Erik powiedział mu przez telefon, było tylko czczą gadaniną i że jak wytrzeźwieje, pójdzie po rozum do głowy. Okazało się, że się mylił. Brat niewzruszenie trwał przy swoim.

Axel błagał, prosił, żeby dał spokój, żeby nie rozgrzebywał przeszłości. Ale brat po raz pierwszy był nieugięty. Nie dał się przekonać. Stwierdził, że prawda musi wyjść na jaw. Wspomniał też o dziecku. Udało mu się ustalić, że to był chłopiec, i dowiedzieć się, co się z nim stało. Powiedział również, że przez większość życia co miesiąc wysyłał mu pewną sumę, jako swego rodzaju zadośćuczynienie za to, co mu odebrali. Przybrany ojciec chłopca przypuszczał widocznie, że Erik jest ojcem, bo bez żadnych pytań przyjmował wpłaty. Ale Erikowi to nie wystarczyło. Nie złagodziło jego cierpienia, tylko jeszcze wyraźniej uświadomiło konsekwencje ich czynu. Teraz czas na prawdziwą pokutę, powiedział, patrząc bratu prosto w oczy.

Axel pomyślał o swoim życiu i o sobie, takim, jakim go widzieli inni. O życiu budzącym podziw, szacunek. Teraz to się skończy. Pstryk — i już go nie będzie. Potem stanął mu przed oczami obóz. Współwięzień zepchnięty na dno dołu. Głód, smród, upokorzenie. Uderzenie kolbą karabinu, coś mu pękło w uchu. Opierający się o niego martwy mężczyzna w autobusie, gdy jechali przez Europę do Szwecji. Powrót. Słyszał głosy, czuł zapachy i kipiącą w środku, stale żywą wściekłość. Nawet wtedy, gdy myślał jedynie o tym, żeby przetrwać dzień, a po nim następny. Już nie widział przed sobą brata, lecz wszystkich, którzy go upokarzali, gnębili, szydzili z jego nieszczęścia, radowali się, że tym razem nie oni, lecz on trafi pod topór. Nie da im tej satysfakcji. Stali przed nim wszyscy w jednym szeregu, żywi i martwi, i szydzili. Nie przeżyje tego. Musi przetrwać. Tylko to się liczy.

Szumiało mu w uchu bardziej niż zwykle. Nie słyszał, co Erik mówi. Widział tylko jego poruszające się usta. Już nie należały do Erika, lecz do jasnowłosego chłopca z Grini, który mówił do niego przyjaźnie, co sprawiło, że w tym nieludzkim miejscu zobaczył w nim jedynego prawdziwego człowieka. Tego samego, który potem zamachnął się kolbą karabinu i patrząc mu prosto w oczy, zadał cios w ucho, ale również w serce.

Przepełniały go ból i wściekłość. Chwycił to, co stało najbliżej. Podniósł ciężkie popiersie i trzymał je wysoko nad głową, podczas gdy Erik nadal siedział przy biurku i mówił, bazgrząc coś w notatniku.

Upuścił je, nawet się nie zamachnął. Po prostu wypuścił z rąk, żeby pod własnym ciężarem spadło na głowę brata. To nie była głowa Erika, to była głowa wartownika. A może jednak Erika? Wszystko mu się mieszało. Stał w domowej bibliotece, ale zapachy i dźwięki wydały mu się prawdziwe. Odór rozkładających się ciał, stukot butów maszerujących do rytmu, rozkazy po niemiecku, które oznaczały albo jeszcze jeden dzień życia, albo śmierć.

Gdy kamienne popiersie trafiło w skroń brata, nadal miał w uszach głuchy odgłos. W jednej chwili było po wszystkim. Erik jęknął i osunął się na fotelu. Oczy miał otwarte. Axel uzmysłowił sobie, co zrobił. Doznał szoku, ale po chwili ogarnął go dziwny spokój. To było nieuniknione. Ostrożnie położył popiersie pod biurkiem, ściągnął zakrwawione rękawiczki i włożył je do kieszeni kurtki. Potem opuścił wszystkie rolety, zamknął drzwi na klucz, wsiadł do samochodu i pojechał z powrotem na lotnisko, skąd pierwszym samolotem odleciał do Paryża. Rzucił się w wir pracy, żeby nie myśleć o tym, co się stało. I nagle zadzwonili do niego z policji.

Powrót był trudny. Początkowo myślał, że nie zdoła postawić stopy w tym domu. Ale kiedy dwoje sympatycznych policjantów przywiozło go z lotniska, opanował się i zrobił, co należało. Z czasem nawet się pogodził z duchem Erika. Czuł jego obecność w domu. Wiedział, że Erik mu wybaczył. Ale nie wybaczyłby nigdy tego, co zrobił Britcie. Wprawdzie Axel nawet jej nie tknął, ale przecież dzwoniąc do Fransa, miał świadomość, jak to się skończy. Bardzo dobrze wiedział, co robi, gdy mówił Fransowi, że Britta wszystko ujawni. Starannie dobierał słowa. Powiedział, co trzeba, żeby precyzyjnie Fransa naprowadzić. Jak pocisk. Wiedział, jak połechtać jego ambicję, żądzę prestiżu i władzy. Już kiedy rozmawiali, słyszał oznaki furii. Była siłą napędową Fransa. Dlatego był winien śmierci Britty tak samo jak Frans. Męczyło go to. Miał jeszcze w pamięci jej męża, to, jak na nią patrzył. Herman patrzył na nią z miłością, o której on nie miał pojęcia i którą im zabrał.

Spojrzał na kolejny samolot odlatujący w nieznanym kierunku. To koniec. Nie miał już co ze sobą zrobić.

Ulżyło mu, gdy w końcu, po wielu godzinach czekania, poczuł czyjąś dłoń na ramieniu i usłyszał swoje nazwisko.


Paula pocałowała Johannę w policzek, a synka w główkę. Ciągle nie mieściło jej się w głowie, że wszystko to przegapiła. I że zastąpił ją Mellberg.

— Okropnie mi przykro — powtórzyła kolejny, nie wiadomo który raz.

Johanna uśmiechnęła się blado.

— Przyznaję, sklęłam cię, kiedy nie mogłam się do ciebie dodzwonić, ale rozumiem, że nic nie mogłaś poradzić, skoro cię zamknięto w piwnicy. Cieszę się, że jesteś cała i zdrowa.

— Ja też. Że jesteś cała i zdrowa. — Paula ucałowała ją jeszcze raz. — Mały jest… fantastyczny.

Spojrzała na synka na rękach Johanny i nie mogła się nadziwić, że już jest na świecie. Wreszcie.

— Proszę, potrzymaj go. — Johanna podała jej małego. Paula usiadła na łóżku i kołysała go w ramionach. — Kto by pomyślał, że właśnie dziś komórka Rity padnie ostatecznie.

— Mama jest załamana — odparła Paula, szczebiocząc jednocześnie do synka. — Jest przekonana, że do końca życia się do niej nie odezwiesz.

— Eee… przecież to nie jej wina. Zresztą nie byłam sama. — Zaśmiała się.

— Boże, kto by pomyślał? — Paula była wręcz wstrząśnięta: szef asystował przy narodzinach jej synka. — Gdybyś tylko słyszała, jak w poczekalni perorował przed mamą. Chwalił cię, że takiego wspaniałego chłopaka urodziłaś i taka byłaś dzielna. Jeśli mama dotychczas nie była w nim zakochana, to teraz na pewno go pokochała, za to, że pomógł przyjść na świat jej wnukowi. Boże drogi… — Potrząsnęła głową.

— Był taki moment, że myślałam, że naprawdę weźmie nogi za pas. Ale okazał się twardszy, niż sądziłam.

Mellberg jakby usłyszał, że o nim mówią. Zapukał i stanął w drzwiach wraz z Ritą.

— Chodźcie, proszę bardzo.

Johanna machnęła ręką, zapraszając ich do środka.

— Chcieliśmy tylko sprawdzić, jak się czujecie — powiedziała Rita, podchodząc do córki i wnuka.

— Oczywiście, przecież minęło aż pół godziny, odkąd tu ostatnio byliście — zażartowała Johanna.

— Musimy sprawdzić, czy zdążył urosnąć. Może już rośnie mu zarost.

Mellberg z uśmiechem podszedł do małego i patrzył na niego tęsknie. Rita spojrzała na niego wzrokiem pełnym miłości. Nie dało się tego inaczej nazwać.

— Mogę go trochę potrzymać? — Mellberg nie wytrzymał.

Paula skinęła głową.

— Proszę, zasłużyłeś — powiedziała, podając mu synka.

Usiadła wygodnie i obserwowała Mellberga. Widziała, jak patrzy na jej dziecko i jak patrzy na nich jej matka. Przychodziło jej wcześniej do głowy, że byłoby dobrze, gdyby jej syn miał w życiu jakiś męski wzorzec, ale przecież nie wyobrażała sobie Bertila Mellberga w tej roli. Ale teraz, gdy zarysowała się taka możliwość, wcale nie była pewna, czy byłoby to takie złe.

Загрузка...