4


Fjällbacka 1943

— Erik? Frans?

Britta i Elsy z wahaniem weszły do domu. Pukały, ale nikt nie odpowiadał. Rozejrzały się z niepokojem. Doktorostwu na pewno nie podobałoby się, że pod ich nieobecność odwiedzają syna dwie dziewczyny. Dotychczas nie spotykali się u nich, ale Erik w nagłym przypływie odwagi zaproponował, aby przyszły do niego, bo rodzice wyjeżdżają na jeden dzień.

— Erik?! — zawołała nieco głośniej Elsy.

Aż podskoczyła, kiedy usłyszała głosy dochodzące z pokoju na wprost: Ćśśśś! Erik wysunął głowę i kiwnął ręką.

— Na górze śpi Axel. Wrócił dziś rano.

— Ojej, jaki on odważny… — Britta westchnęła, ale na widok Fransa natychmiast się rozjaśniła.

— Cześć!

— Cześć — odparł Frans, omijając ją wzrokiem. Patrzył na Elsy. — Cześć, Elsy.

— Cześć, Frans — odpowiedziała Elsy, zmierzając w stronę półek z książkami.

— Jeśli chcesz, możesz sobie którąś pożyczyć — powiedział wspaniałomyślnie Erik, i od razu dodał: — Pod warunkiem że będziesz uważać. Tata bardzo dba o książki.

— No pewnie — radośnie odparła Elsy, połykając wzrokiem rzędy książek. Uwielbiała czytać. Frans wodził za nią wzrokiem.

— Według mnie książki to strata czasu — powiedziała Britta. — Lepiej samemu przeżywać, niż czytać o przeżyciach innych. Zgadzasz się ze mną, Frans? — spytała, przekrzywiając głowę, i usiadła obok niego na fotelu.

— Jedno nie musi wykluczać drugiego — odparł szorstko, nie patrząc na nią.

Nadal wpatrywał się w Elsy. Czoło Britty przecięła zmarszczka. Zerwała się z fotela.

— Idziecie na tańce w sobotę?

Zrobiła kilka tanecznych kroków.

— Rodzice chyba mi nie pozwolą — powiedziała cicho Elsy, nie odwracając się od książek.

— A komu pozwolą? — odparła Britta, robiąc jeszcze parę tanecznych kroków. Pociągnęła Fransa, ale oparł się, nadal siedział w fotelu.

— Przestań się wygłupiać — powiedział oschle, ale nie mógł się powstrzymać od śmiechu. — Ale z ciebie wariatka, Britta…

— Nie podobają ci się wariatki? W takim razie będę poważna. — Zrobiła ponurą minę. — Albo wesoła… — Roześmiała się tak głośno, że jej śmiech odbił się echem od ścian.

– Ćśśś. — Erik spojrzał w sufit.

— Albo bardzo cichutka… — powiedziała teatralnym szeptem, a Frans się roześmiał. Pociągnął ją i posadził sobie na kolanach.

— Może być wariatka.

Przerwał im głos dochodzący od drzwi.

— Strasznie hałasujecie. — Uśmiechnięty Axel opierał się leniwie o framugę.

— Przepraszamy, nie chcieliśmy cię obudzić. — W głosie Erika słychać było uwielbienie, ale wyglądał na zmartwionego.

— Nic nie szkodzi. Później odeśpię. — Axel skrzyżował ramiona na piersi. — Co ja widzę? Przyjmujesz u siebie panie, korzystając z tego, że rodzice pojechali do Axelssonów.

— Zaraz panie — Erik się zmieszał.

Frans, który nadal trzymał na kolanach Brittę, roześmiał się.

— Gdzie ty widzisz panie? Tu nie ma ani jednej pani, tylko dwa zasmarkane dziewczyniska.

— Cicho bądź! — Britta uderzyła Fransa w pierś.

Wcale nie uważała, że to zabawne.

— Elsy jest tak zajęta książkami, że nawet się nie przywita.

Zawstydzona Elsy odwróciła się do niego.

— Przepraszam… Dzień dobry, Axelu.

— Przecież żartuję. Oglądaj sobie książki. Erik pewnie powiedział, że możesz sobie którąś pożyczyć.

— Tak, tak powiedział. — Zarumieniła się i pośpiesznie przeniosła wzrok na książki.

— Jak ci wczoraj poszło? — Erik patrzył na brata, gotów spijać słowa z jego ust.

Axela opuścił dobry nastrój.

— Dobrze — odparł krótko. — Dobrze poszło. — Nagle zawrócił na pięcie. — Pójdę się jeszcze położyć. Proszę, spróbujcie się zachowywać cicho.

Erik odprowadził brata spojrzeniem, w którym uwielbienie i duma mieszały się z odrobiną zazdrości.

Spojrzenie Fransa wyrażało czysty podziw.

— Masz odważnego brata… Ja też bym chciał pomagać. Gdybym był odrobinę starszy…

— To co byś zrobił? — spytała z przekąsem Britta, zła, że ją wyśmiał przy Axelu. — Nigdy byś się nie odważył. Zresztą co by twój tata na to powiedział? Mówią, że on raczej by pomagał Niemcom.

— Wiesz co, siedź cicho. — Frans gwałtownie zepchnął Brittę z kolan. — Ludzie gadają, co im ślina na język przyniesie. Myślałem, że tego nie słuchasz.

Erik, zawsze grający rolę rozjemcy, zerwał się nagle i powiedział:

— Jeśli macie ochotę, możemy chwilę posłuchać płyt ojca. Ma Counta Basiego.

Podszedł do gramofonu nastawić płytę. Nie lubił, gdy ludzie się kłócili. Nie znosił tego.



Bardzo lubiła lotniska, a zwłaszcza nastrój, w jaki wprawiały ją lądujące i startujące samoloty. Ludzie z walizkami, ze spojrzeniami pełnymi nadziei, udający się na urlop albo w podróż służbową. Spotkania, powitania i pożegnania. Przypomniała sobie pewne lotnisko sprzed wielu lat i z pozoru niewidoczne, ale wyczuwalne napięcie matki kurczowo trzymającej ją za rękę. I walizkę, kilka razy pakowaną i rozpakowywaną, a potem znów pakowaną. Nie mogło być mowy o pomyłce, bo miała to być podróż w jedną stronę. Pamiętała upał, a potem zimno, gdy się znalazły na miejscu. Nigdy by nie przypuszczała, że można aż tak marznąć. Lotnisko, na które przyleciały, było takie inne. Cichsze, w szarych, chłodnych barwach. Nikt nie mówił głośno, nie gestykulował. Wszyscy wydawali się zamknięci w osobnych małych bańkach. Nikt nie patrzył im w oczy. Podstemplowali papiery i dziwnymi głosami w dziwnym języku powiedzieli, dokąd iść. Mama kurczowo trzymała ją za rękę.

— Myślisz, że to on?

Martin wskazał mężczyznę około osiemdziesiątki przechodzącego właśnie przez kontrolę paszportową. Wysoki, siwy, z beżowym trenczem przewieszonym przez ramię. Nobliwy, pomyślała Paula.

— Sprawdzimy. — Wysunęła się do przodu. — Przepraszam, pan Frankel?

Kiwnął głową.

— Myślałem, że mam jechać do komisariatu. — Wyglądał na zmęczonego.

— Pomyśleliśmy, że lepiej po pana wyjedziemy, zamiast czekać w komisariacie.

Martin ukłonił się uprzejmie.

— Aha. W takim razie dziękuję za podwiezienie. Zazwyczaj korzystam z transportu publicznego.

— Ma pan bagaż do odebrania?

Paula spojrzała w kierunku taśmy.

— Nie, mam tylko bagaż podręczny. — Wskazał na walizkę, którą ciągnął za sobą. — Zawsze zabieram jak najmniej bagażu.

— To sztuka, której mnie nie udało się opanować — zaśmiała się Paula.

Uśmiechnął się w odpowiedzi. Zmęczenie na chwilę zniknęło z jego twarzy.

Rozmawiali o błahostkach do chwili, gdy usadowili się w samochodzie i Martin ruszył w stronę Fjällbacki.

— Czy… czy ustaliliście coś nowego? — Głos mu drżał. Umilkł, jakby musiał się opanować.

Paula, siedząca razem z nim na tylnym siedzeniu, potrząsnęła głową.

— Niestety nie. Mamy nadzieję, że pan nam pomoże. Chcemy na przykład wiedzieć, czy panu wiadomo, czy brat miał jakichś wrogów. Czy ktoś mógł chcieć mu zaszkodzić?

Axel powoli potrząsnął głową.

— Nie, skąd. Brat był spokojnym człowiekiem, życzliwym… To absurdalny pomysł, żeby ktoś chciał go skrzywdzić.

— A co panu wiadomo na temat jego kontaktów z ugrupowaniem o nazwie Przyjaciele Szwecji? — wtrącił się zza kierownicy Martin i w lusterku spojrzał mu w oczy.

— Czytaliście korespondencję Erika. Z Fransem Ringholmem.

Axel tarł nos, zwlekał z odpowiedzią. Paula i Martin czekali cierpliwie.

— Mamy sporo czasu — zauważyła Paula, dając mu do zrozumienia, że czeka na dalszy ciąg.

— Frans jest naszym przyjacielem z dzieciństwa, znamy się całe życie. Ale… jak by to powiedzieć… my poszliśmy jedną drogą, a Frans drugą.

— Jest prawicowym ekstremistą?

Martin znów spojrzał Axelowi w oczy.

— Tak. Nie bardzo się orientuję, co i jak. Wiem tylko, że przez całe dorosłe życie obracał się w tym środowisku i jest jednym z założycieli tych… Przyjaciół Szwecji. Przypuszczam, że wyniósł to z domu. Ale w czasach, kiedy się przyjaźniliśmy, nie przejawiał takich sympatii. Ale ludzie się zmieniają. — Potrząsnął głową.

— Dlaczego ta organizacja uznała, że działalność pańskiego brata jej zagraża? Z tego, co wiem, nie angażował się politycznie, był historykiem specjalizującym się w dziejach drugiej wojny światowej.

Axel westchnął.

— Niełatwo oddzielić jedno od drugiego… Nie da się badać historii nazizmu i zachować polityczną neutralność bądź uchodzić za człowieka zachowującego neutralność. Wiele organizacji neonazistowskich twierdzi na przykład, że nie było obozów koncentracyjnych. W związku z tym badania i publikacje na ten temat odbierają jako zagrożenie i atak na siebie. Jak już mówiłem, to skomplikowana sprawa.

— A pan? Czy pan również otrzymywał pogróżki? — spytała Paula, wpatrując się w niego.

— Oczywiście, i to znacznie poważniejsze niż Erik. Współpracę z Centrum Szymona Wiesenthala traktuję jako swoje zadanie życiowe.

— To znaczy? — spytał Martin.

– Ścigacie zbiegłych i ukrywających się nazistów. Doprowadzacie do tego, by stanęli przed sądem — uzupełniła Paula.

Axel przytaknął.

— Między innymi. W związku z tym otrzymałem odpowiednią liczbę rozmaitych gróźb.

— Może się zachowały? — spytał Martin.

— Wszystko jest w Centrum. Pracownicy Centrum przekazują wszystkie tego rodzaju listy do archiwum. Zwróćcie się do nich, na pewno wam wszystko udostępnią.

Podał wizytówkę Pauli, a ona włożyła ją do kieszeni kurtki.

— Przyjaciele Szwecji również panu grozili?

— Nie pamiętam… Chyba nie. Ale, jak mówiłem, sprawdźcie w Centrum. Tam jest wszystko.

— Co ma z tym wspólnego Frans Ringholm? Wspomniał pan, że to wasz przyjaciel z dzieciństwa, tak? — powiedział Martin.

– Ściśle rzecz biorąc, przyjaciel Erika. Ja jestem parę lat starszy, więc nie mieliśmy wspólnych kolegów.

— Erik dobrze znał Fransa? — Paula uważnie go obserwowała swymi brązowymi oczami.

— Tak, ale to naprawdę dawne dzieje. Potem już nie mieli ze sobą do czynienia.

Temat wydawał się niewygodny. Axel zaczął się wiercić.

— Mówimy o wydarzeniach sprzed sześćdziesięciu lat. Nawet jeśli się nie cierpi na demencję, pamięć zaczyna szwankować. — Uśmiechnął się słabo i popukał palcem w głowę.

— Sądząc po tych listach, to nie takie znów dawne dzieje. Frans kilkakrotnie pisał do pańskiego brata.

— Taak, sam już nie wiem. — Axel przeczesał włosy palcami. Wyglądał na przygnębionego. — Ja miałem swoje życie, brat swoje. Nie wiedzieliśmy o sobie wszystkiego. Poza tym dopiero od trzech lat na stałe mieszkamy razem we Fjällbace, ja częściowo na stałe. Erik miał mieszkanie w Göteborgu, gdy tam pracował, a ja w tym czasie jeździłem po świecie. Ale zawsze traktowaliśmy ten dom jako bazę i gdyby mnie ktoś spytał, gdzie mieszkam, odpowiedziałbym, że we Fjällbace, choć latem zawsze uciekam do swojego paryskiego mieszkania. Nie znoszę hałasu i komercji, które tutaj towarzyszą turystyce. Poza tym prowadzimy z bratem bardzo spokojne, samotnicze życie. Przychodzi do nas tylko sprzątaczka. Tak wolimy… to znaczy woleliśmy… — Głos uwiązł mu w gardle.

Paula poszukała spojrzenia Martina. Martin lekko potrząsnął głową, na chwilę odrywając wzrok od autostrady. Nie mieli więcej pytań. Do końca podróży wymieniali zdawkowe, wymuszone uwagi. Axel wyglądał, jakby był bliski załamania. Wyraźnie odczuł ulgę, gdy w końcu zajechali przed dom.

— Nie będzie dla pana problemem mieszkać teraz tutaj? — Paula nie mogła się powstrzymać.

Axel przystanął z walizką w ręku. Spojrzał na duży biały dom. Przez chwilę milczał.

— Nie. To nasz dom, mój i Erika. Należymy do niego. Obaj.

Uśmiechnął się smutno i podał im rękę, a potem podszedł do drzwi. Paula patrzyła na jego plecy. Aż biła od nich samotność.


Dostałeś wczoraj za swoje po powrocie do domu?

Karin ze śmiechem pchała wózek z Luddem. Szła dość szybko, Patrik, sapiąc, usiłował dotrzymywać jej kroku.

— Można tak powiedzieć.

Skrzywił się na myśl o powitaniu, jakie mu zgotowała Erika. Przyznawał, że miała powód, w końcu to on miał się zajmować Mają w ciągu dnia, żeby ona mogła pisać. A jednak uważał, że trochę przesadziła. Przecież nie wyszedł z domu dla przyjemności, załatwiał sprawy związane z ich wspólnym gospodarstwem. Skąd miał wiedzieć, że akurat tym razem Maja nie będzie chciała spać o zwykłej porze? Do wieczora żona odnosiła się do niego zimno. Uznał, że to niesprawiedliwe. Ale Erika miała tę zaletę, że nie była pamiętliwa. Rano jak zwykle dostał całusa, jakby o wszystkim zapomniała. Nie odważył się jej jednak powiedzieć, kto będzie mu towarzyszył podczas spaceru. Oczywiście powie, ale później. Erika nie jest wprawdzie zazdrosna, ale spacer z byłą żoną to nie najlepszy temat do rozmowy, gdy i tak ma się obciążone konto.

Karin jakby czytała w jego myślach.

— Czy Erika nie ma nic przeciwko temu, że się spotykamy? Od naszego rozwodu minęło wprawdzie ładnych parę lat, ale ludzie… bywają przeczuleni…

— Ależ skąd. — Patrik nie przyznał się, że stchórzył. — Nie ma problemu. Zupełnie.

– Świetnie. Chcę przez to powiedzieć, że wprawdzie przyjemnie jest pospacerować w towarzystwie, ale nie chciałabym, żebyś z mojego powodu miał jakieś problemy w domu.

— A Leif? — Patrik wolał zmienić temat.

Pochylił się nad wózkiem i poprawił Mai przekrzywioną czapeczkę. Córeczka nie zwracała na niego uwagi, całkowicie pochłonięta komunikowaniem się z jadącym obok Luddem.

— Leif… — prychnęła Karin. — To cud, że Ludde go jeszcze poznaje. Zawsze jest w trasie.

Patrik ze współczuciem pokiwał głową. Nowy mąż Karin był wokalistą kapeli Leffes. Takie słomiane wdowieństwo musi być dla niej niełatwe.

— Mam nadzieję, że nie macie żadnych poważniejszych problemów, co?

— Za rzadko się spotykamy, żebyśmy mogli mieć problemy.

Karin się roześmiała, ale jej śmiech zabrzmiał gorzko.

Patrik pomyślał, że nie mówi całej prawdy, i nie wiedział, co powiedzieć. Dziwnie się czuł, rozmawiając z byłą żoną o jej problemach w nowym związku. Na szczęście zadzwoniła jego komórka.

— Cześć, mówi Pedersen. Dzwonię, żeby ci przekazać wyniki sekcji zwłok Erika Frankla. Jak zwykle przesłałem raport faksem, ale pomyślałem, że na pewno wolałbyś, żebym ci go przedstawił w skrócie przez telefon.

— Tak, naturalnie… — Patrik przeciągał słowa i patrzył za Karin. Zwolniła, żeby na niego zaczekać. — Tylko widzisz, chwilowo jestem na urlopie ojcowskim…

— Proszę! Moje gratulacje! Masz przed sobą wspaniały okres. Ja spędziłem w domu pół roku z dwójką dzieci i uważam, że to były najlepsze dni mojego życia.

Patrik zupełnie zbaraniał. Nigdy by się tego nie spodziewał po Pedersenie. Znał go jako niezwykle skutecznego, powściągliwego i chłodnego medyka sądowego. Wyobraził sobie Pedersena, jak w fartuchu lekarskim siedzi w piaskownicy i powoli, starannie stawia babki. Nie mógł się powstrzymać od śmiechu. Natychmiast usłyszał opryskliwy ton:

— Co w tym takiego śmiesznego?

— Nie, nic. — Patrik pokazał na migi zdziwionej Karin, że potem jej wyjaśni. Po chwili dodał z powagą: — Wiesz co, mógłbyś mi w skrócie zreferować wyniki sekcji? Byłem przedwczoraj na miejscu zbrodni i staram się być na bieżąco.

— Oczywiście — odpowiedział Pedersen z rezerwą. — Sprawa jest prosta. Erik Frankel otrzymał cios w głowę ciężkim przedmiotem, przypuszczalnie kamieniem, bo w ranie zostały drobne odłamki. Co by wskazywało na to, że kamień był porowaty. Śmierć nastąpiła natychmiast, ponieważ został uderzony w prawą skroń, co spowodowało silny wylew do mózgu.

— Jak sądzisz, z której strony padł cios? Z tyłu czy z boku?

— Według mnie sprawca stał naprzeciw ofiary. Najprawdopodobniej jest praworęczny. Cios z prawej strony jest wtedy naturalny. Osobie leworęcznej byłoby bardzo niewygodnie to zrobić.

— A narzędzie zbrodni? Co to mogło być? — spytał podekscytowany Patrik, świadom swego podniecenia. W końcu to jego żywioł.

— Ustalenie tego to wasza sprawa. Ciężki przedmiot, z kamienia. Nie ma śladów ostrego kantu. To rana tłuczona.

— Okej, zawsze jakiś punkt zaczepienia.

— Dla kogo? — z ironią w głosie spytał Pedersen. — Jesteś, zdaje się, na urlopie?

— Oczywiście. — Patrik zamilkł na chwilę, a potem powiedział: — Zadzwonisz do komisariatu i przekażesz im to?

— Nie mam wyjścia — odparł z rozbawieniem Pedersen. — Mam złapać byka za rogi i telefonować bezpośrednio do Mellberga czy masz dla mnie inną propozycję?

— Dzwoń do Martina — odruchowo rzucił Patrik.

Pedersen się roześmiał.

— Wiedziałem, ale dzięki za podpowiedź. Słuchaj, nie pytasz, kiedy facet zmarł?

— No właśnie, kiedy? — zaciekawił się Patrik.

Karin rzuciła mu kolejne znaczące spojrzenie.

— Nie da się tego dokładnie określić. Ciało zbyt długo leżało w cieple. Oceniam, że dwa do trzech miesięcy. Zatem jakoś tak w czerwcu.

— Dokładniej się nie da?

Patrik znał odpowiedź, zanim skończył mówić.

— Nie jestem czarodziejem, nie mam magicznej kryształowej kuli. Czerwiec, tylko tyle mogę ci powiedzieć w obecnej sytuacji. Ustalając ten termin, uwzględniłem zarówno gatunek much, jak i liczbę pokoleń much i larw, które znaleziono wokół denata. Stadium rozkładu też wskazuje na to, że prawdopodobnie śmierć nastąpiła w czerwcu. Dokładne określenie daty to zadanie dla was, a raczej dla twoich kolegów. — Pedersen się roześmiał.

Patrik nie pamiętał, żeby kiedykolwiek słyszał, jak Pedersen się śmieje, a przecież dziś śmiał się już kilka razy. W dodatku z niego. Może właśnie to jest mu potrzebne do śmiechu. Pożegnał się i rozłączył.

— Z pracy? — spytała zaciekawiona Karin.

— Tak, w sprawie śledztwa.

— Chodzi o tego martwego dziadka, którego znaleźli w poniedziałek?

— Widzę, że poczta pantoflowa jak zwykle działa — zauważył Patrik.

Karin znów przyśpieszyła, musiał podbiec, żeby ją dogonić.

W tym momencie minął ich czerwony samochód. Przejechał około stu metrów i zwolnił. Kierowca najwyraźniej sprawdzał coś w lusterku wstecznym, bo zaczął się cofać. Patrik zaklął w duchu. Dopiero teraz się zorientował, że to samochód matki.

— Dzień dobry! Proszę, tak sobie razem spacerujecie?

Kristina opuściła szybę i ze zdumieniem patrzyła na Patrika i Karin.

— Dzień dobry! Miło cię widzieć! — Karin pochyliła się. — Przeprowadziłam się do Fjällbacki. Wpadliśmy na siebie z Patrikiem i stwierdziliśmy, że oboje jesteśmy na urlopie opiekuńczym i potrzebujemy towarzystwa. To mój synek Ludvig.

Karin wskazała na wózek, a Kristina wychyliła się z samochodu, żeby stosownie do sytuacji pogruchać do małego.

— To bardzo miłe.

Kristina powiedziała to tonem, od którego Patrika ścisnęło w żołądku. Uderzyła go pewna myśl i poczuł się jeszcze gorzej. Wolał nie znać odpowiedzi, ale spytał:

— A ty dokąd się wybierasz?

— Do was. Pomyślałam, że dawno do was nie zaglądałam. Wzięłam ze sobą trochę wypieków.

Z dumą wskazała siedzenie obok, a na nim babkę i torebkę świeżych drożdżówek.

— Erika pracuje… — próbował przekonywać Patrik, choć wiedział, że to bezcelowe.

Kristina wrzuciła jedynkę.

– Świetnie. Na pewno z przyjemnością zrobi sobie przerwę na kawę. Pewnie też niedługo wracacie, co?

Pomachała Mai, a ona wesoło pomachała do babci.

— Tak, oczywiście.

Patrik próbował wymyślić, jak powiedzieć matce, żeby nie mówiła Erice, z kim był na spacerze, ale nic mu nie przychodziło do głowy. Zrezygnowany tylko podniósł rękę, żeby jej pomachać. Ze ściśniętym żołądkiem patrzył, jak matka ostro rusza w kierunku Sälvik. Będzie miał się z czego tłumaczyć.


Dobrze jej szło pisanie. Cztery strony, stwierdziła z zadowoleniem i przeciągnęła się na krześle. Przeszła jej wczorajsza złość. Pomyślała nawet, że trochę przesadziła. Trzeba to jakoś Patrikowi wynagrodzić, na przykład ugotować coś ekstra na kolację. Przed ślubem oboje się odchudzali i zrzucili po kilka kilogramów, ale teraz wrócili do dawnych zwyczajów. Czasem trzeba sobie pozwolić na coś pysznego. Może polędwiczki wieprzowe z sosem z gorgonzoli? Patrik to lubi.

Porzuciła myśl o kolacji i sięgnęła po pamiętniki matki. Właściwie powinna je przeczytać do końca, ale nie mogła się na to zdobyć. Czytała po kawałku, od czasu do czasu zaglądając do jej świata. Położyła nogi na biurku i zaczęła się przedzierać przez staroświeckie pismo. Dotychczas czytała o jej zajęciach domowych i obowiązkach, o rozważaniach o przyszłości i lęku o ojca, który codziennie wypływał w morze. Myśli o życiu formułowała jak typowa nastolatka, naiwnie i niewinnie. Erika nie potrafiła pogodzić dziewczęcego głosiku, który dochodził do niej z tych zapisków, z twardym głosem, jakim matka zwracała się do niej i do Anny, bez jednego czułego słowa. Zawsze surowa, zawsze na dystans.

Przewróciła kartkę i aż się wyprostowała. Zobaczyła znajome imię. A właściwie dwa. Elsy zapisała, że była u Erika i Axela, pod nieobecność ich rodziców. Z zachwytem pisała o imponującym zbiorze książek ich ojca, ale Erika widziała tylko te dwa imiona: Erik i Axel. Na pewno chodzi o Erika i Axela Franklów. Z podnieceniem przeczytała, co matka napisała o tej wizycie. Domyśliła się, że często się spotykali. Elsy, Erik i dwoje innych młodych ludzi: Britta i Frans. Zaczęła szukać w pamięci. Mama nigdy o nich nie wspominała. Na pewno. Axel wyłaniał się z kartek pamiętnika matki jako bohater niemal mityczny. „Niezwykle odważny i prawie tak przystojny jak Errol Flynn”. Czyżby matka kochała się w Axelu? Chyba nie, z tego, co pisała, wynikało raczej, że go bardzo podziwiała.

Erika położyła sobie pamiętnik na kolanach i zaczęła się zastanawiać, dlaczego Erik Frankel w ogóle nie wspomniał, że w młodości znał jej matkę. Przecież mu powiedziała, gdzie znalazła medal i do kogo należał. A on nie powiedział ani słowa. Erika przypomniała sobie jego milczenie. Więc miała rację. Coś przed nią ukrywał.

Przerwał jej dobiegający z dołu głośny dźwięk dzwonka. Zdjęła nogi z biurka i z westchnieniem odsunęła krzesło. Kto znowu? W odpowiedzi usłyszała gromkie „halo” — ktoś był w przedpokoju. Westchnęła, tym razem głośniej. Kristina. Teściowa. Nabrała powietrza, otworzyła drzwi i wyszła na schody. Znów usłyszała „halo”, tym razem wypowiedziane z naciskiem. Ze złością zacisnęła zęby.

— Dzień dobry.

Starała się, żeby to zabrzmiało pogodnie, ale wypadło sztucznie. Na szczęście Kristina nie odznaczała się szczególną wrażliwością na odcienie tonu.

— Dzień dobry, to ja! — radośnie oznajmiła teściowa, wieszając kurtkę. — Przywiozłam trochę domowych wypieków. Pomyślałam, że będą wam smakować, zwłaszcza że pracujące kobiety nie mają czasu na takie rzeczy.

Erika prawie zazgrzytała zębami. Kristina miała niezwykłą łatwość wygłaszania krytycznych uwag. Erika często się zastanawiała, czy to cecha wrodzona, czy efekt wieloletnich ćwiczeń. Najczęściej dochodziła do wniosku, że jedno i drugie.

— Dziękuję, na pewno będą nam smakowały — odparła uprzejmie, kierując się do kuchni.

Kristina już szykowała kawę, zupełnie jakby była u siebie.

— Usiądź sobie, ja wszystko przygotuję — powiedziała. — Przecież wiem, gdzie co jest.

— Właśnie — zauważyła Erika, licząc na to, że Kristina nie zauważy ironii. — Patrik jest na spacerze z Mają. Pewnie wrócą dopiero za jakiś czas — dodała w nadziei, że teściowa skróci wizytę.

— Nie, nie — odparła Kristina, odliczając miarki kawy. — Dwie, trzy, cztery.

Schowała miarkę do puszki i zwróciła się do Eriki:

— Zaraz tu będą. Minęłam ich w drodze. Jak to miło, że Karin sprowadziła się do Fjällbacki i że Patrik będzie miał trochę towarzystwa. Strasznie nudne muszą być te samotne spacery, zwłaszcza jeśli człowiek, tak jak Patrik, jest przyzwyczajony, że ma dużo pracy i w dodatku robi ważne rzeczy. Chyba było im razem przyjemnie.

Erika wpatrywała się w Kristinę, usiłując przyswoić to, co jakoś do niej nie docierało. Karin? Towarzystwo? Jaka Karin?

Patrik wszedł do domu i w tym samym momencie Erika zaskoczyła. Aha, Karin…

Po chwili napiętego milczenia Patrik uśmiechnął się głupawo.

— Jak dobrze będzie napić się kawy.


Spotkali się w pokoju socjalnym na krótkiej odprawie. Dochodziła pora lunchu, Mellbergowi głośno burczało w brzuchu.

— Co już mamy? — Sięgnął po jedną z drożdżówek leżących na talerzu przyniesionym przez Annikę. Mała przekąska przed lunchem. — Paulo, Martinie, rano rozmawialiście z bratem denata. Powiedział coś ciekawego? — mówił, żując kęs bułki. Okruchy spadały na stół.

— Rano odebraliśmy go z Landvetter — potwierdziła Paula. — Ale nie wygląda na to, żeby coś o tym wiedział. Pytaliśmy go o listy od Przyjaciół Szwecji. Dowiedzieliśmy się tylko, że Frans Ringholm i Erik przyjaźnili się w dzieciństwie. Nic mu nie wiadomo o pogróżkach ze strony tego ugrupowania, ale powiedział, że nie byłoby w tym nic dziwnego, zważywszy na to, co robili on i jego brat.

— A Axel? Dostawał pogróżki? — spytał Mellberg, sypiąc okruszkami na stół.

— Całkiem sporo — powiedział Martin. — Wszystkie trafiają do archiwum organizacji, dla której pracuje.

— Ale nie wie, czy przychodziły również od Przyjaciół Szwecji?

Paula potrząsnęła głową.

— Chyba naprawdę się nie orientuje. Rozumiem go. Pewnie sporo dostaje tego gówna. Po co miałby się tym zajmować?

— Jakie robi wrażenie? Słyszałam, że w młodości uchodził za bohatera — spytała zaciekawiona Annika, patrząc na Paulę i Martina.

— Elegancki, dystyngowany starszy pan — odpowiedziała Paula. — Bardzo przygaszony i przybity śmiercią brata. Zgadzasz się ze mną? — zwróciła się do Martina, a on przytaknął.

— Odniosłem takie samo wrażenie.

— Zakładam, że jeszcze będziecie go przesłuchiwać — powiedział Mellberg i spojrzał na Martina. — Zdaje się, że kontaktowałeś się z Pedersenem? — Chrząknął. — Trochę się dziwię, że nie zadzwonił do mnie.

Martin kaszlnął.

— Wydaje mi się, że byłeś wtedy na spacerze z psem. Na pewno chciał powiadomić przede wszystkim ciebie.

— Hm, może i tak. Mów dalej. Co powiedział?

Martin w skrócie zrelacjonował, co mówił Pedersen o ranie na głowie ofiary. Potem dodał ze śmiechem:

— Najpierw zadzwonił do Patrika, który chyba nie jest szczególnie zachwycony swoim urlopem. Przedstawił mu wyniki autopsji. A skoro bez większego trudu udało mi się go zwabić na miejsce zbrodni, pewnie wkrótce zjawi się tu z Mają.

Annika też się zaśmiała.

— Tak, rozmawiałam z nim wczoraj, powiedział dyplomatycznie, że pewnie będzie potrzebował trochę czasu, żeby się przestawić.

— Ja myślę — prychnął Mellberg. — Co za idiotyczny wymysł, żeby dorosły facet zmieniał pieluchy i gotował kaszki. Dawniej przynajmniej pod tym względem było lepiej. Mężczyźni z mojego pokolenia nie musieli się zajmować takimi głupotami. Robili to, do czego się lepiej nadawali, a dziećmi zajmowały się baby.

— Ja bym bardzo chętnie pozmieniał pieluchy — cicho powiedział Gösta, patrząc w stół.

Martin i Annika spojrzeli na niego zdziwieni, ale szybko przypomnieli sobie, czego niedawno się dowiedzieli. Gösta i jego nieżyjąca już żona mieli synka. Umarł zaraz po urodzeniu. Więcej dzieci nie mieli.

Zapadło kłopotliwe milczenie. Po chwili Annika powiedziała:

— Moim zdaniem to bardzo dobrze, że wy, faceci, możecie poznać na własnej skórze, jaka to ciężka praca. Ja wprawdzie nie mam dzieci — teraz ona przybrała zmartwioną minę — ale wszystkie moje przyjaciółki mają i nie można powiedzieć, żeby urlop macierzyński upłynął im na leżeniu na kanapie i wcinaniu czekoladek. Patrikowi dobrze to zrobi.

— Mnie i tak nie przekonasz — stwierdził Mellberg.

Niecierpliwie zmarszczył czoło i spojrzał na leżące przed nim papiery. Strząsnął z nich okruchy i czytał przez chwilę. Potem przemówił:

— Tak, mamy tu raport Torbjörna i jego współpracowników…

— I współpracownic — dodała Annika.

Mellberg westchnął głośno, ostentacyjnie.

— I współpracownic… Cholera, ale z was dzisiaj wojujące feministki! Prowadzimy śledztwo czy śpiewamy Kumbayah i gadamy o Gudrun Schyman?[6] — Potrząsnął głową i ciągnał dalej: — A więc mam przed sobą raport Torbjörna i jego ekipy. Można by go streścić słowami: nic nowego. Jest trochę odcisków butów i palców, wszystkie trzeba dokładnie sprawdzić. Gösta, postaraj się o odciski tamtych dwóch, żeby ich wykluczyć, i oczywiście brata. Poza tym… — chwilę czytał, mrucząc pod nosem — stwierdzają, że zadano mu silny cios w głowę ciężkim przedmiotem.

— No właśnie. Sądząc po rozpryskach krwi na ścianach, jeden cios. Wypytałem o to Torbjörna przez telefon, podobno wynika to z układu plam. Cóż, pewnie się na tym znają. W każdym razie był to jeden silny cios w głowę.

— To się zgadza z protokołem z sekcji zwłok. — Martin kiwnął głową. — A narzędzie zbrodni? Pedersen uważa, że był to ciężki kamienny przedmiot.

— Właśnie! — powiedział z triumfem Mellberg, zaznaczając palcem miejsce na środku kartki. — Pod biurkiem leżało kamienne popiersie. Były na nim ślady krwi, włosy i tkanka mózgowa. Jestem przekonany, że drobinki kamienia, które Pedersen znalazł w ranie, to ten sam materiał, z którego zrobiono popiersie.

— No to mamy narzędzie zbrodni. Zawsze coś — ponuro powiedział Gösta. Wypił łyk kawy. Zdążyła już wystygnąć.

Mellberg popatrzył na swoich podwładnych.

— Jakieś propozycje? Co robimy? — Zabrzmiało to tak, jakby miał już przygotowany plan działania, choć wcale tak nie było.

— Musimy porozmawiać z Fransem Ringholmem, dowiedzieć się czegoś więcej o pogróżkach.

— I wypytać sąsiadów. Może ktoś zauważył coś szczególnego w okresie, gdy popełniono morderstwo — mówiła dalej Paula.

Annika spojrzała na nich znad notesu.

— Trzeba też przesłuchać sprzątaczkę. Sprawdzić, kiedy ostatni raz była u Franklów, czy widziała wtedy Erika i dlaczego nie przychodziła przez całe lato.

— Dobrze — przytaknął Mellberg. — No, co się lenicie? Do roboty!

Wbił w nich wzrok i czekał, aż wyjdą. Potem sięgnął po następną drożdżówkę. Delegowanie zadań. Na tym polega umiejętne kierowanie zespołem.


Chodzenie na lekcje uznali za stratę czasu, w tej sprawie byli wręcz wzruszająco zgodni. Dlatego w szkole pojawiali się tylko wtedy, gdy przyszła im ochota, czyli nieczęsto. Tego ranka spotkali się około dziesiątej. W Tanumshede nie bardzo było co robić, więc głównie siedzieli, popalając papierosy i gadając o wszystkim i o niczym.

— Słyszałeś o tym staruchu z Fjällbacki? — Nicke zaciągnął się i zaśmiał. — Pewnie zabił go twój dziadek i jego kumple.

Vanessa zachichotała.

— Co ty — powiedział Per kwaśno, ale nie bez dumy. — Dziadek nie ma z tym nic wspólnego. Przecież nie będzie zabijał jakiegoś starucha i ryzykował, że go zamkną. Przyjaciele Szwecji stawiają sobie wyższe i poważniejsze cele.

— Gadałeś już z nim? Żebyśmy mogli przyjść na zebranie? — z nadzieją spytał Nicke. Już się nie śmiał.

— Jeszcze nie… — niechętnie odparł Per.

Jako wnuk Fransa Ringholma zajmował w grupie wyjątkową pozycję. Kiedyś, w chwili słabości, obiecał kolegom, że zabierze ich na zebranie organizacji do Uddevalli. Ale jak dotąd nie było okazji. Wiedział, co by powiedział dziadek: są za młodzi, potrzebują jeszcze kilku lat na „pełne rozwinięcie potencjału”. Per nie bardzo rozumiał, co tu jeszcze rozwijać. Pogląd na sprawę mieli taki sam jak starsi koledzy, już przyjęci do organizacji. Przecież to proste. Czego mieliby nie rozumieć?

Właśnie to mu się podobało. Wszystko jest proste. Czarne albo białe, żadnych szarości. Per nie pojmował, po co ludzie wszystko komplikują i dlaczego koniecznie muszą patrzeć na wszystko raz z jednej, raz z drugiej strony. Skoro wszystko jest proste. My i oni. I tylko o to chodzi. My i oni. Gdyby oni zachowywali się skromnie i grzecznie, robili, co do nich należy, nie byłoby problemów. Ale oni koniecznie muszą się wdzierać na nasze terytorium, koniecznie muszą przekraczać granice, które dla każdego powinny być oczywiste. Kurde, przecież każdy te różnice widzi. Biały albo żółty. Biały albo ciemny. Biały albo granatowoczarny, ohydny kolor ludzi z najciemniejszych ostępów Afryki. Cholernie proste. Z drugiej strony dziś już nie tak łatwo dostrzec różnice. Wszystko się zepsuło, zmieszało w jedną masę. Spojrzał na kumpli leniwie rozpartych na ławce. Co on wie o ich pochodzeniu? Kto może wiedzieć, co wyrabiały jakieś kurwy z ich rodzin? Może w ich żyłach też płynie nieczysta krew. Per się wzdrygnął.

Nicke spojrzał na niego pytającym wzrokiem.

— Kurde, co ci jest? Wyglądasz, jakbyś połknął żabę.

— Nic mi nie jest — prychnął Per. Ale nie mógł się odczepić od tej myśli ani od uczucia obrzydzenia. Zgasił papierosa. — Chodźmy do kafejki, od tego siedzenia można tylko złapać doła.

Głową wskazał budynek szkoły i ruszył, nie oglądając się za siebie. Wiedział, że i tak za nim pójdą.

Przez chwilę myślał o zamordowanym mężczyźnie. Potem wzruszył ramionami. To nieważne.

Загрузка...