Rozdział 7

Ethan Kane nie był taki wysoki, na jakiego wyglądał. Wzrostem był właściwie zbliżony do Rhysa, ale zawsze wyglądał na większego, jakby zabierał więcej miejsca. Był krótkowłosym brunetem. Nosił okulary bez oprawek, które były prawie niewidoczne na jego twarzy. Ethan mógłby się podobać. Miał szerokie ramiona i kwadratową szczękę z dziurką w brodzie, piwne oczy i długie rzęsy. Chodził w ubraniach szytych na miarę, więc wyglądem nie odbiegał od gwiazd, dla których zwykle pracował. Wszystko przemawiało za tym, że powinien mieć powodzenie. Czemu więc go nie miał? Z powodu usposobienia. Zdawał się ciągle z czegoś niezadowolony; kwaśny uśmiech, który miał przylepiony do twarzy, kradł cały jego urok.

Stał przed nami ze splecionymi rękami i szeroko rozstawionymi nogami, mierząc nas wzrokiem. Znajdowaliśmy się u stóp marmurowych schodów, które wiodły do drzwi frontowych rezydencji Maeve Reed. Ludzie Ethana stali między białymi kolumienkami, które podtrzymywały dach wąskiego ganku. Był wielki i imponujący, ale próżno by na nim szukać miejsca, gdzie można by postawić krzesła i stolik, by napić się mrożonej herbaty w gorące, letnie wieczory. Ten ganek miano podziwiać, a nie z niego korzystać.

Oprócz Ethana na ganku stało jeszcze czterech ludzi. Jednego z nich znałam. Max Corbin miał około pięćdziesiątki. Był ochroniarzem w Hollywood przez większość swego dorosłego życia. Do sześciu stóp wzrostu brakowało mu cala. Był kanciasty jak skrzynia: wszystko było w nim niezgrabne, kwadratowe, łącznie z wielkimi sękatymi dłońmi. Siwe włosy miał ostrzyżone na jeża, która to fryzura prezentowała się całkiem stylowo, szkopuł w tym, że nie zmieniał jej od czterdziestu lat. Jego nos był już tyle razy złamany, że stał się krzywy i odrobinkę spłaszczony. Max pewnie mógłby sprzedać swój drogi garnitur i zafundować sobie operację plastyczną, ale był przekonany, że dzięki temu nosowi wygląda jak twardziel. I wyglądał.

– Cześć, Max – powiedziałam.

Skinął głową.

– Witam, panno Gentry. Czy powinienem mówić: księżniczko Meredith?

– Wystarczy: panno Gentry.

Uśmiechnął się przelotnie, bo zaraz potem odezwał się Ethan, a wtedy spojrzenie Maxa momentalnie zmieniło się w puste spojrzenie ochroniarza. To spojrzenie mówi: „Nic nie widzimy i niczego nie będziemy pamiętali”. A zarazem: „Widzimy wszystko i zareagujemy w mgnieniu oka, jeśli zajdzie potrzeba. Twoje tajemnice są z nami bezpieczne, podobnie jak i ty. W Hollywood nie pracują ochroniarze, którzy mają za długie języki”.

– Co tu robisz, Meredith? – spytał Ethan.

Nie znaliśmy się na tyle, by mówić sobie po imieniu, ale nie protestowałam, ponieważ ja też zamierzałam się tak do niego zwracać.

– Przybyliśmy tu na zaproszenie pani Reed. A dlaczego ty tutaj jesteś?

Popatrzył na mnie, mrugając. Słabiutkie napięcie ramion sygnalizowało, że albo coś go niepokoi, albo uwiera go kabura na broń ukryta pod marynarką.

– Jesteśmy ochroniarzami pani Reed.

Skinęłam głową i uśmiechnęłam się.

– Domyśliłam się. Chyba długo nie miałeś zleceń, co?

– Dlaczego tak sądzisz?

Uśmiechnęłam się szerzej.

– Bo większość twoich ludzi jest tutaj.

Spojrzał na mnie z wściekłością.

– Mam o wiele więcej pracowników, Meredith, dobrze o tym wiesz. – Wypowiedział moje imię, jakby to było przekleństwo.

Skinęłam głową. Faktycznie, wiedziałam.

– Czy istnieje jakiś powód, dla którego nas tutaj przetrzymujesz? Pani Reed bardzo zależało na tym, żebyśmy się z nią spotkali jeszcze za dnia. – Spojrzałam na słońce skrywające się za rząd eukaliptusów. – Jest już późne popołudnie. Zaraz zapadnie noc. – To była gruba przesada, do końca dnia zostało jeszcze dużo czasu, ale byłam już zmęczona tym staniem przed wejściem i czekaniem nie wiadomo na co.

– Powiedz, z czym przychodzisz, to może cię wpuścimy – zgodził się łaskawie Ethan.

Westchnęłam. Miałam już tego dosyć. Chciałam odejść w jakieś ustronne miejsce i pomyśleć. Za mną stali Mróz i Doyle, niemal oko w oko z ochroniarzami na ganku. Rhys stał naprzeciw Maxa, uśmiechając się do niego. Obaj byli wielkimi fanami Humphreya Bogarta. Pracując kiedyś nad jakąś sprawą, spędzili długie popołudnie, wymieniając się ciekawostkami dotyczącymi filmu noir. Od tamtej pory są przyjaciółmi.

Kitto nie stał na wprost ostatniego ochroniarza, a zaraz za mną, prawie się chowając. Wyglądał, jakby był z innej bajki, w krótkich szortach, bezrękawniku i dziecięcych butach Nike. Miał na nosie czarne okulary przeciwsłoneczne i gdyby nie to, mógłby uchodzić za czyjegoś siostrzeńca, jednego z tych, co to się zwykle w końcu okazują nie siostrzeńcami, a kochankami. Kitto miał wygląd ofiary. Nie mam pojęcia, jak zdołał tyle czasu przetrwać pomiędzy goblinami.

Popatrzyłam na ochroniarzy, po czym przeniosłam wzrok na Ethana stojącego na ganku niczym nieco wyższa wersja Napoleona i pokręciłam głową.

– Założę się, że chcesz wiedzieć, dlaczego pani Reed nas wezwała, skoro już wynajęła was, prawda? Pewnie zastanawiasz się, czy mamy was zastąpić?

Zaczął protestować.

– Proszę, daruj sobie. – Nie dopuściłam go do głosu. – Pani Reed nie powiedziała wyraźnie, dlaczego zależy jej na naszej obecności, ale chciała mówić ze mną, a nie z moimi strażnikami, więc sądzę, że jesteście bezpieczni. Najwyraźniej nie szuka nowych ochroniarzy.

Zmarszczył brwi.

– Nie jesteśmy tylko ochroniarzami, Meredith. Jesteśmy również detektywami. Do czego możesz być jej potrzebna?

Niedopowiedziana część zdania: „skoro ma nas” zawisła między nami w powietrzu. Wzruszyłam ramionami.

– Nie wiem, naprawdę nie wiem. Ale jeśli nas wpuścisz, wszyscy się tego dowiemy.

Spojrzał na mnie ze zdziwieniem.

– To niemal… miło z twojej strony. – Potem zrobił podejrzliwą minę, jakby się zastanawiał, co ja właściwie kombinuję.

– Potrafię być miła, jeśli tylko ktoś da mi szansę.

– A jak miła? – spytał Max tak cicho, że Ethan nie mógł go usłyszeć.

– Naprawdę bardzo miła – odparł Rhys, również półgłosem.

Roześmiali się obaj, jakby prowadzili jedną z tych męskich pogawędek, w których kobiety nie mogą uczestniczyć, za to zawsze są ich tematem.

– Co was tak śmieszy? – spytał Ethan ostrym głosem.

Max pokręcił głową, jakby nie ufał sobie na tyle, by mówić.

– Tak tylko sobie gadamy, panie Kane – odparł Rhys.

– Nie płacą nam za gadanie, tylko za czuwanie nad bezpieczeństwem naszych klientów. – Spojrzał na nas. – Bylibyśmy kiepskimi ochroniarzami, gdybyśmy wpuścili was do domu, zwłaszcza uzbrojonych.

Pokręciłam głową.

– Wiesz, że Doyle nie puści mnie nigdzie bez strażników, tak samo jak nie dopuści do tego, żebyś ich rozbroił.

Uśmiechnął się nieprzyjemnie.

– A więc nie wejdziecie.

Stojąc na twardym podjeździe na trójcalowych obcasach, w słońcu, które zaczynało tworzyć kropelki potu na mojej skórze, miałam już serdecznie tego wszystkiego dosyć. I wtedy zrobiłam coś prawdopodobnie najbardziej nieprofesjonalnego w całej swojej karierze prywatnego detektywa. Zaczęłam wrzeszczeć na cały głos.

– Maeve Reed! Maeve Reed! Wyjdziesz na dwór?! To ja, księżniczka Meredith! – I powtórzyłam: – Maeve Reed, Maeve Reed, wyjdziesz na dwór?!

Ethan kilka razy usiłował mnie uciszyć, ale lata publicznych wystąpień wyćwiczyły mi głos – byłam głośniejsza od niego. Żaden z jego ludzi nie wiedział, jak się w tej sytuacji zachować. Nie robiłam nikomu krzywdy, tylko wrzeszczałam. Po pięciu minutach w drzwiach pojawiła się młoda kobieta. To była Marie, asystentka pani Reed. „Czy zechcielibyśmy wejść?” „Tak, zechcielibyśmy”. Następne dziesięć minut zajęło nam przechodzenie przez próg, bo Ethan chciał nam odebrać broń. Dopiero, kiedy Marie ostrzegła go, że pani Reed go zwolni, dał za wygraną.

Max i Rhys tak się śmiali, że musieliśmy ich zostawić na zewnątrz. Przynajmniej oni dobrze się bawili.

Загрузка...