Rozdział 6

Jeśli się zapyta ludzi, zwłaszcza turystów, gdzie w południowej Kalifornii mieszkają sławni i bogaci, większość z nich odpowie, że w Beverly Hills. Ale naprawdę wielkie pieniądze znajdują się w Holmby Hills. Pieniądze, a także ziemia – skryta za wysokimi ogrodzeniami, które chronią od ciekawskich spojrzeń przejeżdżających obok szaraczków, wypatrujących sławnych i bogatych. Holmby Hills nie jest już tak modnym miejscem, jakim było niegdyś, miejscem, w którym osiedlały się młode, wschodzące gwiazdy kina, ale jedna rzecz pozostała niezmienna: aby tu zamieszkać, trzeba mieć pieniądze, mnóstwo pieniędzy. Być może właśnie dlatego świeżo odkryte sławy nie przeprowadzają się tu zbyt często; po prostu ich na to nie stać.

Maeve Reed było na to stać. Była wielką gwiazdą, ale, na szczęście dla nas, nie należała do tych najpopularniejszych dwóch procent. Gdyby była, powiedzmy, Julią Roberts, musielibyśmy unikać zarówno dziennikarzy węszących za nami, jak i tych, którzy podążają za nią. Jeden zastęp reporterów to było i tak za dużo jak na jeden dzień.

By przechytrzyć media, niekoniecznie trzeba się od razu uciekać do magii – czasami, na przykład, w zupełności wystarczy stary biały van z plamami rdzy, który większość czasu stoi na parkingu w podziemiach naszego budynku. Agencja Detektywistyczna Greya używa go w sytuacjach, gdy inny samochód za bardzo by się rzucał w oczy. Dziennikarze za każdym razem puszczają się w pogoń za nowym vanem, sądząc, że właśnie nim jedzie księżniczka i jej świta. Dzięki temu mogliśmy teraz bez przeszkód pojechać starym vanem, nawet jeśli pasował do Holmby Hills jak pięść do nosa.

Jedna z jego tylnych szyb jest zakryta kartonem. Karoseria okryta jest rdzą niczym ranami. Zarówno karton, jak dziury w karoserii pozwalają na zastosowanie kamer i innego sprzętu. Dziury w karoserii w razie czego mogą nawet służyć za otwory strzelnicze.

Prowadził Rhys. Reszta z nas siedziała z tyłu. Rhys ukrył swoje białe włosy pod czapką. Oprócz tego miał przyklejoną sztuczną brodę i wąsy. Strażnicy stali się niemal tak rozpoznawalni jak ja, więc trzeba było dobrego przebrania. A Rhys uwielbiał bawić się w detektywa.

Kitto leżał przy moich nogach na podłodze. Doyle siedział na końcu, daleko ode mnie. Mróz zajął miejsce pośrodku.

Ci dwaj mężczyźni są niemal dokładnie tego samego wzrostu. Mróz jest wyższy od Doyle’a zaledwie o kilka cali. Jego ramiona są odrobinę szersze, a ciało nieco bardziej muskularne. To nieduża różnica, trudna do wychwycenia, kiedy obaj są ubrani. Królowa Andais traktowała ich niemal tak, jakby byli dwiema stronami jednej monety. Jej Ciemność i jej Mróz. Doyle, oprócz przydomku nadanego przez królową, ma przynajmniej imię; coś, czym Mróz nie może się poszczycić. Jest po prostu Mrozem albo Zabójczym Mrozem, i tyle.

Dzisiaj miał na sobie szare spodnie, wypucowane na glanc mokasyny, białą koszulę ze stójką oraz bladoszarą marynarkę, pod którą znajdowała się kabura na broń skrywająca błyszczącą, niklowaną czterdziestkę czwórkę. Pistolet był tak duży, że ledwie mogłam go utrzymać jedną ręką, nie mówiąc już o strzelaniu.

Srebrne jak włosie anielskie włosy miał upięte w koński ogon, dzięki czemu jego twarz wydawała się silna, czysta i niemal zbyt przystojna, by móc w spokoju na nią patrzeć. Włosy opadały na oparcie siedzenia. Kilka kosmyków spadło na moje ramię, kiedy Mróz zdawał relację Doyle’owi. Dotknęłam ich. Miały metaliczny połysk, więc powinny być szorstkie w dotyku jak metal, były jednak cudownie miękkie. Nie miałabym nic przeciwko temu, by spływały po moim nagim ciele. Jakaś cząstka mnie uważa, że mężczyzna powinien mieć włosy przynajmniej do kolan. Wojownicy sidhe z dworu królewskiego mogą się właśnie takimi poszczycić.

Mróz dotknął biodrem mojego biodra, co mogło wynikać z bliskości foteli. Ale potem dotknął mnie również udem, a to już musiał uczynić z rozmysłem.

Przyłożyłam jego włosy do swojej twarzy, przez chwilę patrząc na świat przez srebrzystą koronkę. Nie uszło to uwagi Doyle’a.

– Słuchasz nas, księżniczko Meredith? – spytał.

Przestraszyłam się i pozwoliłam włosom opaść.

– Tak, oczywiście.

Wyraz jego twarzy mówił jasno, że mi nie wierzy.

– Więc powtórz, o czym mówiliśmy.

Mogłam mu powiedzieć, że jestem księżniczką i nie muszę niczego powtarzać, ale to by było dziecinne. Poza tym naprawdę słuchałam.

– Mróz widział za murami posiadłości Maeve ludzi z Agencji Kane’a i Hearta. Najwidoczniej wykonują dla niej jakieś zadanie, które wymaga zdolności metapsychicznych. – Agencja Kane’a i Hearta to jedyna prawdziwa konkurencja dla Agencji Detektywistycznej Greya. Kane jest jasnowidzem i ekspertem sztuk walki. Bracia Heart to najpotężniejsi ludzie-czarodzieje, jakich spotkałam. Do niedawna ich agencja nie miała sobie równych, jeśli chodzi o ochronę mienia i osób. Dopiero pojawienie się moich strażników zmieniło sytuację.

Doyle spojrzał na mnie.

– I?

– Co „i”? – spytałam.

Mróz roześmiał się; czasami ten dźwięk mówi więcej niż słowa.

Nie musiałam pytać, wiedziałam, co go tak bawi. Bawiło go to, że jestem tak zdekoncentrowana, mając go przy sobie. Mróz jest najbardziej dekoncentrujący ze wszystkich strażników, z którymi sypiam.

Spojrzał na mnie tymi swoimi burzowo szarymi oczami, ciągle się śmiejąc. Śmiech uczynił jego twarz nieco bardziej ludzką.

Koniuszkami palców dotknęłam jego policzka. Śmiech zamarł mu na ustach.

Wpatrzyłam się w jego oczy. Nie są trójkolorowe jak moje czy Rhysa, a jednolicie szare, chociaż, rzecz jasna, nie jest to zwykła szarość. Mają barwę chmur w deszczowy dzień, która zmienia się w zależności od nastroju Mroza. Były szare niczym pierś gołębia, kiedy pochylił głowę, by mnie pocałować.

Z wrażenia nie mogłam oddychać. Złożył delikatny pocałunek, który wstrząsnął moim ciałem. Spojrzeliśmy sobie w oczy i nagle już wiedziałam. Sypialiśmy ze sobą od trzech miesięcy. Stał na straży mojego bezpieczeństwa. Wprowadziłam go w XXI wiek. Obserwowałam, jak na nowo uczy się śmiać i uśmiechać. Łączyły nas setki intymnych chwil, dziesiątki dowcipów i tysiące nowych odkryć, a mimo to żadna z tych rzeczy nie wystarczała, bym to wiedziała. Trzeba było dopiero tego jednego spojrzenia, trzeba było tego jednego delikatnego pocałunku, bym przejrzała na oczy. Kochałam go, a sądząc z zaskoczenia, które malowało się na jego twarzy, on odwzajemniał to uczucie.

Głos Doyle’a przywrócił nas do rzeczywistości.

– Nie usłyszałaś jednego, Meredith. A mianowicie tego, że posiadłość Maeve Reed jest skryta za osłoną. Za osłoną, którą nasza złota bogini tworzyła przez ostatnie czterdzieści lat.

Spojrzałam na Mroza, usiłując przestawić się na słuchanie Doyle’a i rozumienie tego, co mówi. Słyszałam go, ale nie byłam pewna, czy docierają do mnie jego słowa.

Gdybym była sama z Mrozem, moglibyśmy porozmawiać o tym, co nas łączy, ale nie byliśmy sami i tak naprawdę to, że byliśmy zakochani, niewiele zmieniało. To znaczy, zmieniało wszystko i nic. Miłość do kogoś na pewno cię zmienia, ale trzeba pamiętać o tym, że członkowie rodów królewskich rzadko biorą ślub z miłości. Zawieramy małżeństwa dla scementowania sojuszów, uniknięcia wojen lub zawarcia nowych sojuszów. Sidhe zawierają małżeństwa dla potomstwa. Sypiałam z Rhysem, Niccką i Mrozem od ponad trzech miesięcy, i nie byłam w ciąży. Jeżeli nie doczekam się dziecka, nie będę mogła żadnego z nich poślubić. Minęły jednak dopiero trzy miesiące. Zwykle poczęcie dziecka zajmuje sidhe rok albo i dłużej. Nie martwiłam się – aż do tej chwili. A i teraz nie tyle martwiłam się tym, że nie jestem w ciąży, ile tym, że mogę przez to utracić Mroza. Nagle zdałam sobie sprawę, że nie wolno mi tak myśleć.

Musiałam oddać ciało mężczyźnie, którego nasienie uczyni mnie brzemienną. Mogłam kochać innego, ale moje ciało nie mogłoby do niego należeć. Musiałam do tego dążyć za wszelką cenę. Gdyby Cel został królem, stałby się panem życia i śmierci wszystkich sidhe. Z pewnością zabiłby mnie i każdego, kogo uważałby za zagrożenie. Mróz i Doyle z pewnością by nie przeżyli. Co do Rhysa i Nicki, nie byłam pewna. Cel chyba nie obawiał się ich mocy, mógł więc pozostawić ich przy życiu. Choć wcale nie musiał.

Odsunęłam się od Mroza, kręcąc głową.

– Co się stało, Meredith? – spytał. Chwycił moją rękę, kiedy ją zabierałam z jego twarzy. Trzymał moją dłoń w swojej, ściskając ją prawie do bólu, jakby widział niektóre z moich myśli.

Skoro nie mogłam mówić innym o miłości, to oczywiście tym bardziej nie mogłam im mówić o cenie bycia księżniczką. Musiałam zajść w ciążę. Musiałam zostać następną królową Dworu Unseelie, inaczej wszyscy zginiemy.

– Księżniczko – powiedział cicho Doyle. Spojrzałam na niego. Wyraz jego oczu mówił mi, że myśli o tym samym co ja. Co oznaczało również, że zdaje sobie sprawę z tego, co czuję do Mroza. Nie podobało mi się, że jest to tak widoczne. Miłość podobnie jak ból jest zbyt intymną rzeczą, by się nią ze wszystkimi dzielić. No, chyba że się tego chce.

– Tak? – spytałam ochrypłym głosem.

– Osłony takiej mocy uniemożliwiają wykrycie magii wewnątrz posiadłości. Nie wiemy, jakie niespodzianki mogą nas spotkać w środku. – Jego głos wciąż był cichy i łagodny. Gdyby to był ktoś inny, mogłabym pomyśleć, że z litości.

– Czyżbyś uważał, że nie powinniśmy tam wchodzić? – spytałam. Wyswobodziłam rękę z uścisku Mroza.

– Nie, choć muszę przyznać, że jej pragnienie spotkania się z tobą, z nami wszystkimi, jest dosyć intrygujące.

Van zatrzymał się pod bramą. Rhys odwrócił się do nas.

– Głosuję za tym, żebyśmy wracali. Jeśli król Taranis dowie się, że z nią rozmawialiśmy, wpadnie we wściekłość. Czy coś jest warte takiego ryzyka?

– Przyczyny jej wygnania są wielką zagadką – powiedział Doyle.

– To prawda – przyznał Mróz. Osunął się w fotelu, z nieobecnym wzrokiem, jakby zamykał się przede mną. Poruszyłam się, a on nawet nie zareagował.

– Plotka głosi, że miała być następną królową Seelie.

Odsunął nogę, tworząc fizyczny dystans między nami. Obserwowałam, jak jego twarz robi się zimna, twarda i arogancka – stara maska, którą przez lata nosił na Dworze Unseelie. Nie mogłam tego znieść. Ujęłam jego dłoń. Zmarszczył brwi, patrząc na mnie ze zdziwieniem. Zaczęłam całować kostki jego palców, aż wreszcie jego oddech stał się płytki. Miałam łzy w oczach. Z wielkim trudem udało mi się nie rozpłakać.

Mróz znowu się uśmiechnął, wyraźnie uszczęśliwiony. Cieszyło mnie to. Powinno się zawsze dążyć do tego, by ludzie, których się kocha, byli szczęśliwi. Rhys tylko na nas popatrzył. Zachował nieprzenikniony wyraz twarzy. Ostatniej nocy była jego kolej, ta miała należeć do Mroza. Rhys nie robił z tego problemu.

– Czy to, dlaczego została wygnana, ma jakieś znaczenie? – spytał.

– Nie wiadomo – odparł Doyle. – Nie dowiemy się, dopóki nie zapytamy.

Spojrzałam na niego ze zdziwieniem.

– Chcesz otwarcie zapytać o coś tak osobistego?

Pokręcił głową.

– Nie ja, a ty. Jesteś częściowo człowiekiem. Możesz pytać o to, o co my nie możemy.

– Dobre maniery nie pozwalają mi na zadawanie tak osobistych pytań – zaprotestowałam.

– My wiemy, że masz dobre maniery. Maeve Reed nie musi o tym wiedzieć.

Wpatrzyłam się w niego. Palce Mroza ocierały się o kostki mojej dłoni.

– Twoim zdaniem powinnam udawać głupszą, niż jestem?

– Moim zdaniem powinniśmy wykorzystać każdą broń, jaką mamy w arsenale. Twoja mieszana krew może okazać się dzisiaj zaletą.

– To byłoby prawie kłamstwo – zauważyłam.

– Prawie – powtórzył z naciskiem i uśmiechnął się cierpko. – Sidhe nigdy nie kłamią, ale zaciemnianie prawdy od dawna jest naszą ulubioną rozrywką.

– Zdaję sobie z tego sprawę – przyznałam. W moim głosie było tyle sarkazmu, że mógłby on wypełnić cały samochód.

Doyle błysnął zębami w uśmiechu.

– Jak my wszyscy, księżniczko, jak my wszyscy.

– Nie sądzę, żeby warto było aż tak ryzykować – orzekł Rhys.

Pokręciłam głową.

– Już to przerabialiśmy. Ja uważam, że warto. – Spojrzałam na Mroza. – A ty?

Odwrócił się do Doyle’a.

– A co ty o tym sądzisz? – spytał. – Wolałbym nie narażać księżniczki na niebezpieczeństwo, ale potrzebujemy sprzymierzeńców, a sidhe wygnana z Krainy Faerie wiele zaryzykuje, żeby do niej wrócić.

– Sugerujesz, że Maeve chce pomóc Meredith zostać królową – ni to spytał, ni to stwierdził Doyle.

– Jeśli Meredith zostanie królową, może zaproponować Maeve powrót do Krainy Faerie. Nie sądzę, żeby Taranis ryzykował otwartą wojnę z powodu jednego ułaskawionego wygnańca.

– Naprawdę uważasz, że członek rodu królewskiego Dworu Seelie może pragnąć zaproszenia na Dwór Unseelie? – spytałam.

Mróz popatrzył na mnie.

– Jakiekolwiek uprzedzenia Maeve wobec Unseelie nie mają już znaczenia, bo od stuleci jest pozbawiona kontaktu z innymi sidhe. – Uniósł moje dłonie do swoich ust i pocałował koniuszki palców, owiewając każdy z nich swoim oddechem, zanim go dotknął ustami. Dreszcz przeszył całe moje ciało. – Wiem, co to znaczy pragnąć dotyku sidhe i być go pozbawionym – powiedział. – Ja przynajmniej żyłem cały czas w otoczeniu innych sidhe. Nie potrafię sobie wyobrazić, jak bardzo samotna musiała być przez te wszystkie lata. – Ostatnie zdanie wyszeptał. Jego oczy były teraz szare szarością ciemnej chmury deszczowej.

Wiele mnie to kosztowało, ale udało mi się przenieść wzrok z niego na Doyle’a.

– Sądzisz, że Mróz ma rację? Sądzisz, że ona szuka sposobu, by powrócić do Krainy Faerie?

Wzruszył ramionami.

– Wiem jedno: ja po stu latach izolacji z pewnością bym to robił.

Skinęłam głową.

– A więc dobrze, podjęliśmy decyzję. Wchodzimy do środka.

– Wcale nie – zaprotestował Rhys. – Ja składam weto.

– Proszę bardzo, i tak jesteś przegłosowany.

– Ale przynajmniej będę mógł później powiedzieć: „A nie mówiłem?”

Skinęłam głową.

– Pod warunkiem, że w ogóle zdążysz cokolwiek powiedzieć.

– W takim razie będę nawiedzał cię we śnie.

– Jeśli jest tam coś, co ma moc cię zabić, to ja umrę na długo przed tobą.

Łypnął na mnie okiem.

– To dosyć wątpliwe pocieszenie, Merry, naprawdę. – Ale odwrócił się do wielkiej bramy, wychylił przez okno i nacisnął interkom, by oznajmić nasze przybycie. Chociaż mogłam się założyć, że było to zbyteczne. Maeve miała czterdzieści lat, by tę ziemię obłożyć zaklęciami. Conchenn, bogini piękna i wiosny, z pewnością wiedziała, że tu jesteśmy.

Загрузка...