Rozdział 26

Hedwick nawet na nas nie patrzył. Spoglądał w kartkę i czytał.

– Pozdrowienia dla księżniczki Meredith NicEssus od Jego Wysokości króla Taranisa Gromowładnego. Informujemy cię, że za trzy dni odbędzie się bal przedświąteczny. Jego Wysokość pragnąłby cię na nim widzieć.

Podczas tej przemowy ani razu nie oderwał wzroku od kartki. Dopiero kiedy odpowiedziałam, poruszył ręką, by oczyścić obraz w lustrze i spojrzał na mnie. A odpowiedziałam jednym słowem. Słowem, którego zapewne nie spodziewał się usłyszeć:

– Nie.

Na jego twarzy pojawił się najpierw wyraz niedowierzania, potem – obrzydzenia. Może sprawił to widok Kitta zwiniętego na łóżku. A może to, że byłam zakrwawiona. Cokolwiek to było, wyraźnie mu się nie podobało.

– Jesteś księżniczką Meredith NicEssus, prawda? – powiedział, jakby trudno mu było w to uwierzyć.

– Tak.

– Więc pragniemy cię zobaczyć na balu. – Znów machnął ręką, by oczyścić obraz w lustrze.

– Nie – powiedziałam raz jeszcze.

Zachmurzył się, patrząc na mnie.

– Zostało mi jeszcze dzisiaj kilka zaproszeń do przekazania, księżniczko, nie mam czasu na fochy.

Uśmiechnęłam się, ale czułam, że mój wzrok pozostał twardy. Narastał we mnie gniew. Wiedziałam, że Hedwick dostarcza zaproszenia tylko pomniejszym istotom magicznym i ludziom. Ważniejszym sidhe wręcza zaproszenia kto inny. To, że to Hedwicka wysłano z zaproszeniem do mnie, było obrazą. To, w jaki sposób mnie zapraszał, było obrazą podwójną.

– Nie stroję fochów, Hedwicku. Po prostu nie przyjmuję zaproszenia.

Najeżył się i poprawił swój biały fular. Był ubrany tak, jakby to ciągle był XVIII wiek. Dobrze przynajmniej, że nie miał na głowie peruki. Chybabym tego nie zniosła.

– Jego Wysokość Król osobiście nakazał ci się zjawić, księżniczko.

– Należę do Dworu Unseelie i nie mam nad sobą króla – odparłam.

Doyle ukląkł przy mnie, trzymając w rękach środki opatrunkowe. Odkąd zamieszkałam ze strażnikami, miałam je pod ręką, chociaż rany, jakie mi zadawali nie były nigdy tak poważne, jak tym razem.

Hedwick przeniósł na chwilę wzrok na Doyle’a, potem spojrzał na mnie.

– Jesteś księżniczką Seelie.

Doyle przybliżył się do rany. Wziął ręcznik, naciskając.

Sapnęłam cicho, kiedy przycisnął tkaninę do rany, ale oprócz tego mój głos był normalny. Załatwiałam dalej swoje sprawy jakby nigdy nic, podczas gdy Doyle opatrywał moje rany, a Kitto leżał zwinięty w kłębek obok mnie.

– Mój tytuł na Dworze Unseelie przewyższa tytuł na Dworze Seelie. Teraz, kiedy jestem następczynią tronu na Dworze Unseelie, nie mogę już dłużej uznawać zwierzchnictwa mojego wuja, króla Seelie. Gdybym dalej je uznawała, mogłoby się wydawać, że jest on również królem Unseelie, a to nieprawda.

Hedwick był wyraźnie zakłopotany. Był dobry w wykonywaniu rozkazów. Ja zmuszałam go do myślenia. Mógł tego nie wytrzymać.

Znów poprawił fular i w końcu, wyglądając już nie tak pewnie, jak przedtem, powiedział:

– Jak sobie życzysz. W każdym razie król Taranis nakazał ci obecność na balu za trzy dni.

Doyle zerknął na mnie spod oka. Uśmiechnęłam się i potrząsnęłam nieznacznie głową. Poradzę sobie.

– Hedwicku, jedyną osobą, która może mi coś nakazywać, jest Królowa Powietrza i Ciemności.

Uporczywie kręcił głową.

– Król może nakazać obecność każdemu, kto ma gorszy tytuł niż on, a ty nie jesteś jeszcze królową… – wypowiedział to „jeszcze” z naciskiem -…księżniczko Meredith.

Doyle odwinął ręcznik, by zobaczyć, czy rana przestała krwawić. Prawdopodobnie tak, bo wyjął jakieś środki, by ją oczyścić.

– Gdybym była następczynią króla Taranisa, mógłby mi rozkazywać. Ale nie jestem jego następczynią, jestem następczynią królowej Andais. Tylko ona może wydawać mi rozkazy, ponieważ tylko ona mnie przewyższa tytułem.

Hedwick wzdrygnął się, gdy wymówiłam imię królowej. Wszyscy na Dworze Seelie tak reagowali na jej imię, nigdy go nie wymawiali, jakby bali się, że mogą ściągnąć na siebie jej gniew.

– Ośmielasz się twierdzić, że przewyższasz króla? – zapałał świętym oburzeniem.

Doyle zaczął przemywać ranę, leciutko dotykając jej wacikiem. Nawet tak delikatne dotknięcia przeszywały moją rękę bólem. Zacisnęłam zęby i zmusiłam się, by nic po sobie nie pokazać.

– Twierdzę po prostu, że hierarchia obowiązująca na Dworze Seelie już mnie nie dotyczy. Kiedy byłam zaledwie księżniczką Unseelie, miałam tę samą rangę na dworze Seelie. Ale teraz jestem przyszłą królową. Nie mogę mieć gorszej rangi na innym dworze.

– Na dworze jest mnóstwo królowych, które uznają wyższość Taranisa.

– Mam świadomość tego faktu, Hedwicku, ale wszystkie one należą do Dworu Seelie i nie są sidhe. Ja należę do Dworu Unseelie i jestem sidhe.

– Król jest twoim wujem – powiedział, wciąż starając się iść swoją drogą przez labirynt, w który go wpuściłam.

– To miłe, że ktoś o tym pamięta, ale to by było tak, jakby Andais wezwała Eluned i poprosiła ją, żeby uznała ją za królową.

– Księżniczka Eluned nie jest w żaden sposób związana z Dworem Unseelie – powiedział Hedwick urażonym tonem.

Westchnęłam i to było ostre westchnięcie, bo Doyle właśnie skończył obmywać mi ranę.

– Hedwicku, postaraj się zrozumieć. Będę królową na Dworze Unseelie. Jestem następczynią tronu. Król Taranis nie może mi rozkazywać, ponieważ nie jestem następczynią jego tronu.

– Czy odmawiasz wykonania królewskiego rozkazu? – Wciąż wyglądał tak, jakby nie wierzył własnym uszom.

– Król nie ma prawa mi rozkazywać, Hedwicku. To tak, jakby wysłał cię, żebyś przekazał jego rozkaz prezydentowi Stanów Zjednoczonych.

– Wyrastasz ponad swoją pozycję, Meredith.

Pozwoliłam, by gniew ukazał się na mojej twarzy.

– A ty, zdajesz się nie wiedzieć, jaka jest twoja.

– Naprawdę odmawiasz wykonania królewskiego rozkazu? – Na jego twarzy malowało się szczere zdumienie.

– Tak, ponieważ on nie jest moim królem, a nie można rozkazywać komuś spoza swego królestwa.

– Czy mam przez to rozumieć, że zrzekasz się wszystkich tytułów, jakie otrzymałaś na Dworze Seelie?

Doyle dotknął mojej ręki. Jego spojrzenie zdawało się mówić: „uważaj”.

– Nie, Hedwicku, a to, że ośmielasz się insynuować takie rzeczy, uznaję za celową zniewagę. Jesteś tylko pomniejszym urzędniczyną, doręczycielem wiadomości, nikim więcej.

– Jestem osobistym sekretarzem króla – sprostował z godnością.

– Doręczasz wiadomości mniej ważnym istotom magicznym i ludziom bez znaczenia. Wszystkie ważniejsze zaproszenia przekazuje Rosmerta – doskonale o tym wiesz. Przesłanie zaproszenia przez ciebie, a nie przez nią, uważam za obrazę.

– Nie jesteś warta zainteresowania księżnej Rosmerty.

Potrząsnęłam głową.

– Twoja wiadomość jest niekompletna, Hedwicku. Lepiej wróć do swego pana i naucz się nowej, takiej, która będzie miała szansę na przyjęcie.

Skinęłam do Doyle’a. Wstał i zamazał obraz w lustrze, przerywając bełkot Hedwicka. Na jego twarzy pojawił się uśmiech.

– Dobra robota – powiedział.

– Obraziłaś Króla Światła i Iluzji – wyszeptał Rhys. Był blady.

– Nie, to on obraził mnie. Mało tego: gdybym zgodziła się, żeby mi rozkazywał, mogłoby to być zinterpretowane tak, że kiedy zasiądę na tronie Unseelie, uznam go zarówno za króla Seelie, jak i Unseelie.

– Czy to nie mogła być po prostu pomyłka sekretarza? – spytał Mróz. – Czy po prostu nie zwrócił się do ciebie tymi samymi słowami, jak do innych ze swojej listy?

– Być może, ale nawet jeśli, to wciąż było obraźliwe.

– Może i tak. Ale widzisz, czasami musimy przełknąć zniewagę, żeby nie narazić się na królewski gniew – powiedział Rhys. Usiadł na skraju łóżka, sprawiając wrażenie, jakby nogi odmówiły mu posłuszeństwa.

– Wcale nie musimy – odparł Doyle.

Spojrzeliśmy wszyscy na niego.

– Nie rozumiesz, Rhysie? Merry będzie rządzić królestwem rywalizującym z królestwem Taranisa. Albo teraz ustanowi reguły, albo zawsze będzie ją traktował jak gorszą od siebie. Dla dobra nas wszystkich nie może okazać słabości.

– Co teraz zrobi król? – spytał Mróz.

Doyle spojrzał na niego.

– Mówiąc szczerze, nie wiem.

– Czy ktoś już kiedyś tak go sprowokował? – znów spytał Mróz.

– Nie wiem – znów odpowiedział Doyle.

– Nie – włączyłam się.

Spojrzeli na mnie.

– Do Taranisa podchodzi się tak samo ostrożnie jak do Andais.

– Król nie budzi takiej grozy jak królowa – zauważył Mróz.

Wzruszyłam ramionami i w następnej chwili skrzywiłam się z bólu.

– On jest jak wielkie zepsute dziecko, które zawsze musi postawić na swoim. Jeśli nie otrzyma tego, czego chce, wpada we wściekłość. Słudzy i lokaje schodzą mu wtedy z oczu. Doskonale wiedzą, że zdarzało mu się zabijać ze złości. Czasami jest mu potem przykro, ale to wątpliwe pocieszenie.

– A ty rzuciłaś mu rękawicę w twarz – powiedział Rhys.

– Wiem, że Taranis nigdy nie uderza silniejszego. Jeśli wpada we wściekłość, kieruje ją na kogoś, kto jest słabszy od niego. Jego ofiary zawsze były istotami o słabszych zdolnościach magicznych albo gorszej pozycji politycznej lub ludźmi pozbawionymi sprzymierzeńców wśród sidhe. – Potrząsnęłam głową. – Nie, Rhysie, on zawsze wie, kogo może zaatakować. Nie jest bezmyślny. Nie zrobi mi krzywdy, ponieważ stoję na pewnym gruncie. Będzie podchodził do mnie z respektem, a może nawet zacznę go niepokoić.

– Niepokoić? – powtórzył Rhys.

– Boi się Andais – a nawet Cela, ponieważ Cel jest szalony i Taranis nie jest pewien, co się stanie, jeśli zasiądzie na tronie. Taranis prawdopodobnie wyobrażał sobie, że będzie mógł sobie mnie podporządkować. Teraz ogarną go wątpliwości.

– To zastanawiające, że to zaproszenie przyszło po naszej rozmowie z Maeve Reed – powiedział Doyle.

Skinęłam głową.

– Prawda?

Moi strażnicy wymienili spojrzenia. Kitto dalej leżał obok mnie, cichszy teraz.

– Wydaje mi się, że to nie byłoby rozsądne ze strony Meredith przyjąć zaproszenie na ten bal – zauważył Mróz.

– To prawda – przyznał Doyle.

– Ja też tak uważam – dodał Rhys.

Popatrzyłam na nich.

– Nie zamierzam tam iść. Ale dlaczego macie takie poważne miny?

Doyle usiadł na łóżku, zmuszając Kitta do posunięcia się odrobinę.

– Czy Taranis jest tak samo dobrym strategiem jak ty?

Zamyśliłam się.

– Nie wiem – powiedziałam w końcu. – Dlaczego pytasz?

– Czy będzie myślał, że nie chcesz iść na bal z tego powodu, który podałaś, czy dlatego, że dowiedziałaś się czegoś od Maeve?

Wciąż nie zdradziłam im sekretu Maeve, a oni nie pytali. Doszli zapewne do wniosku, że dałam jej słowo, że nikomu nie powiem, o czym rozmawiałyśmy, co było nieprawdą. Nie powiedziałam im dlatego, że o niektórych sprawach bezpieczniej jest nie wiedzieć. A teraz nagle pojawiło się to zaproszenie na bal. Cholera.

Spojrzałam na Doyle’a i pozostałych. Mróz oparł się o szafę z rękami skrzyżowanymi na piersi. Rhys wciąż siedział na łóżku. Kitto leżał obok mnie.

– Nie zamierzałam wam zdradzić sekretu Maeve, ponieważ to niebezpieczna wiedza. Myślałam, że uda nam się uniknąć kontaktu z Dworem Seelie i to nie ma znaczenia. Taranis nie zapraszał mnie do siebie od wielu lat. Ale w obecnej sytuacji powinniście wiedzieć.

Kiedy powiedziałam im, dlaczego Maeve została wygnana, Rhys złapał się za głowę, a Mróz wpatrzył się we mnie pustym wzrokiem. Nawet Doyle zaniemówił. Dopiero Kitto przerwał milczenie.

– Taranis zgubi swoich poddanych.

– Jeśli jest naprawdę bezpłodny, sprawi, że umrą jako ludzie – przyznał Doyle.

– Ich magiczne zdolności obumrą, ponieważ ich król jest bezpłodny – dodał Mróz.

– Andais obawia się, że to samo może spotkać Unseelie. Chociaż ona przynajmniej, w odróżnieniu od Taranisa, ma potomka.

– Więc dlatego tak jej zależy na tym, żeby mnie albo Celowi urodziło się dziecko – powiedziałam.

Doyle skinął głową.

– Też mi się tak wydaje, chociaż może mieć swoje własne powody, dla których napuściła ciebie i Cela na siebie nawzajem.

– Taranis nas wszystkich zabije – wyszeptał Rhys.

Spojrzeliśmy na niego. To zaczynało już przypominać mecz tenisowy, w którym przenosi się wzrok z jednego zawodnika na drugiego.

– Zabije wszystkich, którzy wiedząc jego bezpłodności. Jeśli inni Seelie odkryją, że ich zgubi, mogą zażądać ofiary z jego krwi, która przywróci im płodność.

Trudno było się z tym nie zgodzić.

– Dlaczego w takim razie Maeve Reed żyje? – spytał Mróz. – Julian mówił nam, że nie było dotąd żadnych zamachów na jej życie.

– Nie potrafię tego wyjaśnić – przyznał Rhys. – Może dlatego, że nie miała możliwości powiedzieć o tym żadnej istocie z Krainy Faerie. Spotkaliśmy się z nią, ale oprócz nas mogła powiedzieć o tym tylko innym istotom, które są na wygnaniu. Meredith nie przebywa na wygnaniu i może to powtórzyć komuś, kto ma znaczenie. Komuś, kto jej uwierzy i zacznie działać.

Zamyśliliśmy się. W końcu Doyle przerwał milczenie.

– Mrozie – powiedział – zadzwoń do Juliana i zawiadom go, że mogą mieć kłopoty.

– Jak rozumiem, mam mu nie mówić, z jakiego powodu? – spytał Mróz.

– Nie – odparł Doyle.

Mróz skinął głową i wyszedł z sypialni. Spojrzałam na Doyle’a.

– Czy mówiłeś komuś o naszej wizycie?

– Tylko Barinthusowi – odparł.

– To do tego potrzebna była ci czara z wodą na ołtarzu – domyśliłam się.

Skinął głową.

– Był kiedyś panem mórz otaczających nasze wyspy, więc najbezpieczniej kontaktować się z nim poprzez wodę.

Skinęłam głową.

– Mój ojciec również w ten sposób rozmawiał z Barinthusem. Co u niego?

– Jako twój najsilniejszy sprzymierzeniec na Dworze Unseelie dokonał pewnego postępu w pozyskiwaniu dla ciebie nowych sojuszników.

Popatrzyłam mu prosto w oczy.

– Co przede mną ukrywasz?

Odwrócił wzrok.

– Kiedyś nie umiałaś tak dobrze czytać z mojej twarzy.

– Kwestia wprawy. Więc co przede mną ukrywasz?

– Były na niego dwa zamachy.

– Jak poważne?

– Na tyle, by o nich wspomniał, jednak nie na tyle, żeby naprawdę się przestraszył. Barinthus jest jednym z najstarszych z nas. Jego moc pochodzi z wody. Nie tak łatwo go zabić.

– Jak powiedziałeś, Barinthus jest moim najsilniejszym sprzymierzeńcem. Jeśli go zabiją, reszta się wystraszy i odwróci ode mnie.

– Też się tego obawiam, księżniczko, ale wielu boi się tego, co zrobi Cel, gdy wyjdzie na wolność. Wszyscy boją się, że stał się tam kompletnie szalony. Nikt nie chciałby mieć kogoś takiego na tronie. Barinthus uważa, że to dlatego zwolennicy Cela rozpuszczają pogłoski, że po objęciu tronu zatrujesz ich wszystkich śmiertelnością.

– To brzmi cokolwiek rozpaczliwie – powiedziałam.

– Nie, prawdziwie rozpaczliwe jest mówienie o wypowiedzeniu wojny Dworowi Seelie. To, czego nie powiedziałem Kuragowi – że mówi się o wojnie z Seelie niezależnie od tego, które z was zasiądzie na tronie. Wszyscy widzą szaleństwo Cela, twoją śmiertelność, słabość królowej jako oznaki upadku Unseelie. Niektórzy mówią, że pójście na wojnę jest ostatnią szansą na pokonanie Seelie.

– Jeśli na amerykańskiej ziemi wybuchnie wojna, ludzie podejmą interwencję. To złamanie traktatu, na mocy którego tu jesteśmy – powiedział Rhys.

– Wiem – odrzekł Doyle.

– Więc myślą, że Cel jest szalony… – zamyślił się Rhys. – Czy Barinthus powiedział, kto najgłośniej domaga się wojny z Seelie?

– Siobhan.

– Przywódczyni straży Cela.

– Jest tylko jedna Siobhan – zauważył Doyle.

– I dziękujmy za to Panu i Pani – powiedział Rhys.

Siobhan była odpowiednikiem Doyle’a. Blada, niska kobieta z włosami jak sieć pająka. Fizycznie była więc przeciwieństwem Doyle’a. Ale tak jak czasami królowa mówiła: „Gdzie moja Ciemność? Dajcie mi moją Ciemność” i ktoś krwawił albo umierał, tak Cel przyzywał Siobhan. Nie miała jednak żadnego przydomku; była po prostu Siobhan.

– Nie chcę się czepiać – powiedziałam – ale czy została ukarana za to, że na rozkaz Cela usiłowała mnie zabić?

– Tak – odparł Doyle – ale kara już się skończyła.

– Ile trwała? – spytałam.

– Miesiąc.

Potrząsnęłam głową.

– Miesiąc za to, że omal nie zabiła następczyni tronu. Co to mówi wszystkim innym, którzy chcieliby mnie zabić?

– To Cel wydał rozkaz, Meredith, i został za to skazany na pół roku najgorszych męczarni. Nikt się nie spodziewa, że wyjdzie stamtąd zdrowy na umyśle.

– Poza tym czy kiedykolwiek znajdowałaś się pod troskliwą opieką Ezekiela przez cały miesiąc? Wiesz, co to znaczy? – spytał Rhys.

Ezekiel był nadwornym oprawcą od wielu wieków. Był śmiertelnikiem. Królowa znalazła go, gdy wykonywał usługi dla jednego z miast i tak jej się spodobała jego praca, że zaproponowała mu posadę u siebie.

– Nigdy nie byłam w Korytarzu Śmierci przez miesiąc, ale jednak spędziłam tam nieco czasu. Ezekiel zawsze zapewniał mnie, że będzie delikatny. Spędził tak wiele wieków z nieśmiertelnymi, że bał się, że mnie niechcący zabije. „Muszę na ciebie uważać, księżniczko, jesteś taka delikatna, tak krucha, tak ludzka”, zwykł mawiać.

Rhys zadrżał.

– Bardzo udatnie naśladujesz jego głos.

– Lubi sobie pogadać przy robocie.

– Wybacz, Meredith, przeszłaś swoje, ale w takim razie powinnaś rozumieć, co to znaczyło dla Siobhan znajdować się tam przez miesiąc.

– Rozumiem, Rhysie, ale poczułabym się lepiej, gdyby została stracona.

– Królowa bardzo niechętnie zgładza szlachetnie urodzone sidhe – powiedział Doyle.

– Wiem, nie jest ich już za dużo. – Ale nie byłam z tego zadowolona. Karą za usiłowanie zamordowania następczyni tronu powinna być śmierć. W przeciwnym razie ktoś może znowu spróbować. W tym akurat wypadku, Siobhan.

– Dlaczego ona chce wojny? – spytałam.

– Lubi śmierć – odparł Rhys.

Spojrzałam na niego.

– Nie byłem jedynym, który był kiedyś uważany za boga śmierci, podobnie jak nie byłem jedynym, który stracił moc, kiedy pojawił się Bezimienny. Siobhan również była kiedyś inaczej nazywana.

To mi o czymś przypomniało.

– Powiedz Doyle’owi, co odkryłeś dzisiaj na miejscu zbrodni.

W miarę jak Rhys zdawał relację, kapitan mojej straży wyglądał na coraz bardziej zmartwionego.

– Nie widziałem, jak Esras to robi, ale wiem, że królowa wydała taki rozkaz. Jedno z uzgodnień między nami a Seelie mówiło, że niektórych zaklęć nie będziemy używać. To było jedno z nich.

– Teoretycznie, jeśli udowodnimy, że wojownik sidhe z któregoś z dworów użył tego zaklęcia, może się to stać powodem do zerwania traktatów pokojowych pomiędzy dworami?

Doyle zamyślił się na chwilę.

– Nie wiem – powiedział w końca. – Żadna ze stron nie chce wojny.

– Siobhan chce – powiedziałam – a oprócz tego chce mojej śmierci. Czy mogła to zrobić?

Przez kilka dłuższych chwil Rhys i Doyle milczeli, rozważając to, co powiedziałam. Kitto dalej leżał cicho obok mnie.

– Chce wojny, więc może wszelkimi sposobami dążyć do jej wywołania – powiedział w końcu Doyle. – Pytanie tylko, czy ma wystarczającą moc, żeby zrobić coś takiego.

Spojrzał na Rhysa. Mój drugi strażnik westchnął.

– Kiedyś miała. Tak samo jak i ja. Byłaby w stanie to zrobić, ale to oznacza, że musiałaby być tutaj, w Kalifornii. Nie można wysłać takiego zaklęcia z tak dużej odległości i sprawnie go kontrolować. Zamiast ścigać Merry, mogłaby po prostu wędrować i zabijać niewinnych ludzi.

– Jesteś tego pewien? – spytał Doyle.

– Tak, jestem.

– Czy Barinthus nie wspominał o tym, że Siobhan zniknęła z dworu? – spytałam.

– Podkreślał, że cały czas jest dotkliwa jak wrzód na dupie.

– Więc znajduje się na dworze – stwierdziłam.

– Co nie znaczy, że nie mogła na jakiś czas stamtąd wyjechać.

– Ale to wciąż nie wystarczyłoby, żeby zabić Merry – powiedział Rhys.

– Dobrze wiedzieć – odparłam, po czym dodałam: – A jeśli moja śmierć jest tylko dodatkiem? Jeśli prawdziwym celem jest wywołanie wojny między dworami?

– Więc dlaczego nie wywołano starych bogów w Illinois, blisko obu dworów? – spytał Doyle.

– Dlatego, że ten, kto chciał wywołać wojnę, bał się śmierci – odparłam.

Doyle skinął głową.

– To prawda. Jeśli królowa odkryje, że ktoś użył jednego z zakazanych zaklęć, zgładzi go, mając nadzieję, że uśmierzy tym gniew Taranisa.

– I udałoby się jej – powiedział Rhys – ponieważ żadna ze stron nie chce wojny.

– Więc dlatego zrobiono to tak daleko – stwierdziłam.

– Pomyślcie tylko: jeśli zostanie udowodnione, że to zaklęcie sidhe uwolniło starych bogów, ale nie będzie można ustalić, który dwór jest za to odpowiedzialny, podejrzenia padną na obie strony.

– I Bezimiennego – dodał Doyle – jedynego sidhe, który byłby w stanie to zrobić. A zarazem jedynego sidhe, który mógłby to ukryć zarówno przed jednym, jak i drugim dworem.

– Siobhan nie zdołałaby uwolnić Bezimiennego – stwierdził Rhys. – Jestem pewien.

– Zaraz, zaraz – powiedziałam – czy królowa nie mówiła, że Taranis odmówił jej pomocy w szukaniu go? Odmówił przyznania, że ktoś tak przerażający mógł być częścią jego dworu?

Doyle skinął głową.

– Faktycznie, tak mówiła.

– A jeśli to ktoś z Dworu Seelie? – spytałam. – Nie mielibyśmy więcej problemów z wyśledzeniem go?

– Prawdopodobnie.

– Chcesz powiedzieć, że zdrajca pochodzi z Dworu Seelie? – spytał Rhys.

– Może jest dwóch zdrajców. Siobhan mogła obudzić starych bogów, a ktoś z drugiego dworu uwolnił Bezimiennego.

– Ale dlaczego miałby to robić? – spytał Rhys.

– To mogłoby temu komuś dać dostęp do najstarszych i najstraszliwszych mocy w Krainie Faerie – powiedział Doyle tak cicho, jakby mówił do siebie. – Jeśli miałby nad nimi władzę, nic nie byłoby go w stanie powstrzymać.

– Ktoś przygotowuje się do wojny – powiedziałam.

Doyle zaczerpnął powietrza i wypuścił je wolno.

– Muszę powiadomić królową o starych bogach. Powinienem podzielić się z nią również naszymi podejrzeniami dotyczącymi Bezimiennego. – Spojrzał na mnie. – Dopóki nie będziemy mieli pewności, że gniew starych bogów nie jest wymierzony przeciwko tobie, pozostaniesz pod osłoną.

– Czy osłona poradzi sobie z nimi?

Zasępił się i spojrzał na Rhysa, który wzruszył ramionami.

– Widziałem ich w otwartej walce. Wiem, że osłona może powstrzymać wszystko, ale nie wiem, jak potężne stały się te siły. Zwłaszcza jeśli się pożywiły. Mogą być w stanie pokonać prawie każdą osłonę.

– Piękne dzięki, to bardzo pocieszające – powiedziałam.

Popatrzył na mnie z poważną miną.

– To nie miało być pocieszające, tylko szczere. – Uśmiechnął się smutno. – Poza tym wszyscy jesteśmy gotowi poświęcić życie, by cię obronić, a niełatwo nas zabić.

– Nie myśl sobie, że wygrasz – powiedziałam. – Jak będziesz walczył z czymś, czego nie widzisz i nie możesz dotknąć, ale co widzi i może dotknąć ciebie? Z czymś, co może wypić z ciebie życie jak wodę z butelki? Jak wyobrażasz sobie walkę z czymś takim?

– Dlatego właśnie muszę porozmawiać z królową. – Doyle wstał i skierował się do łazienki, w której było mniejsze lustro. Najwidoczniej chciał porozmawiać z nią na osobności.

Zatrzymał się w drzwiach.

– Zadzwońcie do Jeremy’ego i powiedzcie mu, że jutro nie przychodzimy do pracy. Dopóki nie jesteśmy pewni, że ten atak nie był skierowany na Merry, musimy jej strzec dzień i noc:

– Aż czego będziemy żyli? – spytałam.

Westchnął i potarł powieki, jakby był zmęczony.

– Podziwiam upór, z jakim dążysz do całkowitej niezależności. Nawet się z tym zgadzam. Ale byłoby prościej, gdybyśmy poprosili królową o pieniądze. Na razie nie możemy pracować.

– Nie chcę od niej pieniędzy.

– Wiem, wiem. Zadzwoń do Jeremy’ego i wyjaśnij mu, że Kitto zachorował i musisz się nim zająć. Jeremy to zrozumie.

– Nie chcesz mu powiedzieć o starych bogach?

– To jest sprawa sidhe, a on nie jest sidhe.

– Jeśli jednak sidhe pójdą na wojnę, będzie to sprawa wszystkich istot magicznych. Moja prababcia była skrzatem. Jej jedynym pragnieniem było pozostać w pobliżu ludzkiego domostwa i opiekować się nim, ale została zabita podczas jednej z ostatnich wielkich wojen. Jeśli znów się coś takiego może wydarzyć, czy nie powinniśmy z wyprzedzeniem wszystkich o tym powiadomić?

– Jeremy jest wygnańcem z Krainy Faerie, więc nie będzie musiał iść na wojnę.

– Zbywasz mnie.

– Nie, Meredith, nie zbywam cię, na razie po prostu nie wiem, co ci powiedzieć. Wolę więc nie mówić nic. – Wyszedł. Usłyszałam, jak drzwi od łazienki otwierają się, a potem zamykają.

Rhys poklepał mnie po ramieniu.

– To było odważne z twojej strony zasugerować, że istoty magiczne nie będące sidhe mają coś do powiedzenia. Bardzo demokratyczne.

– Nie traktuj mnie protekcjonalnie.

Opuścił dłoń.

– Mogę się nawet z tobą zgodzić, Meredith, ale nasz głos nie ma zbyt wielkiego znaczenia. Kiedy zasiądziesz na tronie, może się to zmieni; teraz jednak nie ma możliwości, żeby w którymkolwiek królestwie faerie sidhe zgodzili się włączyć pomniejsze istoty magiczne do rozmów o wojnie. Zostaną powiadomione, kiedy zapadnie decyzja o pójściu na wojnę, nie wcześniej.

– To nie w porządku – powiedziałam.

– Nie, ale tak to już jest.

– Zapewnijcie mi tron, a to się zmieni.

– Och, Merry, nie wymagaj od nas, żebyśmy ryzykowali życie, by uczynić cię królową tylko po to, żebyś wzbudziła niezadowolenie wszystkich sidhe. Moglibyśmy wygrać z niektórymi z nich, ale nie ze wszystkimi.

– Innych istot magicznych jest więcej niż sidhe.

– Przewaga liczebna się nie liczy.

– A co się liczy?

– Siła: siła wojska, siła magii, siła przywództwa. My mamy to wszystko i właśnie dlatego, moja mała księżniczko, panujemy nad wszystkimi innymi od tysiącleci.

– On ma rację – powiedział cicho Kitto.

Popatrzyłam na niego. Był wciąż blady, ale już nie tak przerażająco prześwitujący.

– Gobliny są wspaniałymi wojownikami – zauważyłam.

– To prawda, ale nie znamy się za bardzo na magii. Kurag boi się sidhe. Wszystkie istoty, które nie są sidhe, boją się sidhe.

– Nie jestem pewna, czy to prawda – powiedziałam.

– Ja jestem – odrzekł i przysunął się do mnie, zawijając całe swoje ciało wokół mnie i przytulając się do mnie tak mocno, jak tylko mógł. – Ja jestem.

Загрузка...