Julian prowadził nas z jednego pomieszczenia do drugiego, aż w końcu zatrzymaliśmy się nad basenem. Był błękitny i odbijał światło jak lustro. Maeve siedziała w cieniu dużego parasola. Była ciasno owinięta białym, jedwabnym płaszczem kąpielowym. Błysnęła złoto-białym bikini, po czym poprawiła płaszcz tak, że było widać tylko jej wypielęgnowane stopy. Paliła papierosa za papierosem. Julian miał za zadanie zapalać jej papierosy złotą zapalniczką z małej tacy, na której leżała papierośnica. Chociaż na jego barkach spoczywało też o wiele cięższe zadanie: uspokoić ją.
Znów ukryła się za osłoną. Nadal była piękna, ale znowu wyglądała jak Maeve Reed – gwiazda filmowa, mimo że w bardzo zestresowanym wydaniu. Niepokój wprost z niej promieniował.
Inni ochroniarze, w tym Frank i Max, stali dookoła basenu i patrzyli na nas groźnie. Niektóre spojrzenia zdawały się skierowane na nas, ale nie braliśmy tego osobiście, a przynajmniej ja nie. Cokolwiek czuli moi ludzie, zachowywali to dla siebie.
Maeve nalegała, żebyśmy usiedli w pełnym słońcu. Nie byłam pewna dlaczego, ale mogłam się domyślić. Powiada się, że członkowie Dworu Unseelie nie znoszą światła słonecznego. Niektórzy z nas faktycznie za nim nie przepadają, ale akurat żadna z osób z mojego towarzystwa nie miała z tym problemu. Oczy Kitta były wrażliwe na światło, ale mógł je znieść w ciemnych okularach.
Przeszedł ją dreszcz i owinęła jeszcze szczelniej swoje piękne ciało płaszczem. W czasie gdy zajmowaliśmy miejsca, przerzuciła się z papierosów na szkocką.
Julian usiadł na krzesełku obok leżaka. Uparła się, by był blisko niej. Reszta ochroniarzy Kane’a i Hearta stała za nią niczym damy dworu; umięśnione, uzbrojone po zęby damy dworu.
Maeve uparła się, bym również wyciągnęła się na leżaku. Moja spódniczka była trochę za krótka, ale jakoś sobie poradziłam. Musiałam tylko uważać, by nie pokazać bielizny. Gdyby byli tam tylko inni sidhe, nie zawracałabym sobie tym głowy, ale kiedy wokół jest więcej ludzi niż sidhe, trzeba się postarać, by nie łamać ludzkich norm zachowania. Poza tym kiedyś odkryłam, że jeśli pozwoli się obcym mężczyznom patrzeć na swoją bieliznę, mogą to opatrznie zrozumieć. Na sidhe aż tak bardzo to nie działa.
Doyle i Mróz stanęli za moimi plecami jak na dobrych ochroniarzy przystało. Rhys poszedł w towarzystwie Marie, asystentki Maeve, do budynku, by zdjąć swoje przebranie. Maeve była zdziwiona tym, że użył przebrania zamiast osłony, by umknąć uwadze prasy. Albo jej urok był lepszy od naszego, albo reporterzy po prostu nie zauważali w niej nikogo poza Maeve Reed, gwiazdą filmową.
Kitto usiadł przy mnie na krześle, chociaż robił wszystko, co było w jego mocy, by przycupnąć na oparciu mojego leżaka. Julian starał się utrzymać dystans między sobą a Maeve; Kitto chciał stale dotykać jakiejś części mojego ciała.
Z budynku przy basenie wyszła starsza, mniej więcej sześćdziesięcioletnia, kobieta w stroju pokojówki. Zaproponowała nam drinki, ale odmówiliśmy. Maeve dalej popijała szkocką. Na początku miała w szklance lód, ale kiedy stopniał, nie dorzuciła nowych kostek. Mimo że zdążyła przy nas osuszyć piątą szklaneczkę, w jej zachowaniu nie było widać żadnej zmiany. Sidhe mają mocniejsze głowy niż ludzie, jednak piąta szkocka to piąta szkocka. Miałam nadzieję, że wypije na tyle dużo, by uspokoić nerwy, i na tym poprzestanie. Tak się jednak nie stało.
– Proszę rum z colą – powiedziała do służącej. – A ty, Meredith, na co masz ochotę?
– Dziękuję, ale na nic – odparłam.
– Wiem, że twoi i moi ludzie są w pracy, więc nie powinni pić. Ale ty i ja możemy sobie pozwolić na odrobinę czegoś mocniejszego.
– Dziękuję, nie.
Delikatna zmarszczka pojawiła się między jej doskonałymi brwiami.
– Naprawdę nie cierpię pić sama.
– Nie przepadam ani za szkocką, ani za rumem.
– Mamy dużą piwnicę z winami. Jestem pewna, że udałoby się w niej znaleźć coś, co odpowiada twojemu gustowi. – Uśmiechnęła się, nie tym olśniewającym uśmiechem, którym nas przywitała, ale szczerze. Był to dobry znak, pokręciłam jednak głową.
– Przykro mi, Maeve, ale naprawdę nie piję o tak wczesnej porze.
– Wczesnej? – powtórzyła, marszcząc doskonale wyskubane brwi. – Kochanie, w LA nigdy nie jest za wcześnie na picie.
Uśmiechnęłam się, po czym nieznacznie wzruszyłam ramionami.
– Dziękuję, ale naprawdę nie chcę.
Po raz kolejny zmarszczyła brwi i skinęła na służącą, która odeszła w kierunku budynku.
– Naprawdę nie cierpię pić sama – powtórzyła.
– Jestem pewna, że jest tu gdzieś twój mąż.
– Poznasz Gordona potem, gdy już skończymy omawianie naszych spraw.
– A co to za sprawy? – spytałam.
– Wolałabym o tym nie mówić przy świadkach.
Pokręciłam głową.
– Już raz to przerabialiśmy – z człowiekiem, którego przysłałaś do naszego biura. Tam gdzie ja, tam moi strażnicy. – Spojrzałam wymownie na jej ochroniarzy. – Jestem pewna, że to rozumiesz.
Skinęła głową.
– Oczywiście, że rozumiem, ale czy mogliby usiąść trochę dalej, żebyśmy mogły sobie w spokoju uciąć… babską pogawędkę?
Zdziwiłam się, ale nie dałam tego po sobie poznać. Spojrzałam na Doyle’a i Mroza.
– Co wy na to, chłopcy?
– Myślę, że moglibyśmy usiąść przy tamtym stole w cieniu, kiedy ty i pani Reed będziecie sobie ucinać tę waszą… babską pogawędkę. – W głosie Doyle’a słychać było niedowierzanie.
Ukryłam uśmiech, odwracając głowę do Kitta. Nie wyglądało na to, by chciał się skryć w cieniu parasola. Nawet nie pytałam.
– Doyle i Mróz usiądą przy stole, ale Kitto musi zostać przy mnie.
Maeve pokręciła głową.
– Wykluczone.
Wzruszyłam ramionami.
– Nie licz na nic więcej.
Przekrzywiła głowę na bok.
– Jesteś bardzo obcesowa jak na księżniczkę sidhe.
Zwalczyłam pragnienie, by odwrócić się do Doyle’a.
– Mogłabym powiedzieć, że dorastałam poza dworem, między ludźmi.
– Mogłabyś, ale nie sądzę, żebym ci uwierzyła. – Jej głos był bardzo cichy, prawie gniewny. – Nikt, kto wychowywał się wśród ludzi, nie mógłby mieć takiej mocy. – Wstrząsnął nią dreszcz, owinęła się mocniej płaszczem. Było osiemdziesiąt stopni Fahrenheita, a słońce było ciepłe i przyjemne. Jeśli czuła zimno, nie był to ten rodzaj chłodu, który można odegnać za pomocą płaszcza.
Ukłoniłam się nieznacznie.
– Dziękuję.
Potrząsnęła głową.
– Nie dziękuj mi. Ja ci nie podziękuję za to, co mi zrobiłaś.
Chciałam jej powiedzieć, że to był wypadek, ale się rozmyśliłam. Maeve ewidentnie użyła magii, by mnie przekonać, że mówi prawdę. Dla szlachetnie urodzonej sidhe była to śmiertelna zniewaga. Okazywała w ten sposób, że uważa mnie za kogoś gorszego.
Patrzyła na mnie z ciekawością. Zdałam sobie sprawę, że za długo milczę. Zdołałam się uśmiechnąć.
– Twoje odejście z dworu jest zagadką dla wszystkich sidhe.
– Ja nie odeszłam, Meredith, ja zostałam wygnana.
W końcu usłyszałam to, co chciałam usłyszeć.
– Na dworze Seelie straszy się twoim losem młode sidhe. Mówi się: „Jeśli nie zadowolisz króla, skończysz jak Conchenn”.
– Wierzą w to, że wygnano mnie za to, że nie zadowoliłam króla?
– Tak twierdzi król, kiedy się go przyciśnie.
Roześmiała się szyderczo.
– Czy nikomu nie przyszło do głowy spytać, dlaczego w takim razie poniosłam tak srogą karę?
Skinęłam głową.
– Niektórzy kwestionowali surowość tej kary. Na dworze miałaś wielu przyjaciół.
– Miałam sojuszników. Tak naprawdę nikt tam nie ma przyjaciół.
Musiałam się z nią zgodzić.
– Niech będzie, miałaś tam wielu sojuszników. Jak już wspominałam, kwestionowali oni surowość tej kary.
– No i? – Odrobinę za dużo przejęcia było w tych słowach. Odniosłam wrażenie, że naprawdę chce wiedzieć. Chciałam powiedzieć: „Ty odpowiesz na moje pytania, a ja na twoje”, ale to by było odrobinę za prostackie. Subtelność, tego potrzebowała. Nie miałam do tego wrodzonych predyspozycji, ale się nauczyłam. W końcu.
– Zostałam pobita za to, że zapytałam o ciebie – powiedziałam.
Zamrugała powiekami.
– Co takiego?
– Jako dziecko zapytałam, dlaczego zostałaś wygnana. Król mnie za to pobił.
Wyglądała na zaskoczoną.
– Nikt wcześniej nie pytał?
– Pytali – odparłam.
Zrobiła błagalną minę, ale nie dokończyłam tej myśli. Uważałam, by nie przejęła kontroli nad rozmową, ponieważ chciałam się dowiedzieć, dlaczego została wygnana. Jeśli utrzymywała milczenie przez sto lat, to trudno mi było uwierzyć, że łatwo się wygada.
– Do czasu, kiedy pojawiłam się na dworze, nikt już nie pytał.
– Co się stało z moimi sojusznikami? – To było bardzo bezpośrednie pytanie. Nie mogłam już udawać, że nie rozumiem, o co jej chodzi.
– Po tym, jak król zabił Emrysa, bali się już o ciebie pytać – powiedziałam.
Odniosłam wrażenie, że pobladła pod złocistą opalenizną.
Oczy rozszerzyły się jej z przerażenia, zanim opuściła wzrok. Chciała się napić, ale szklanka okazała się pusta.
– Nancy! – krzyknęła.
Służąca pojawiła się niemal jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Na tacy miała wysoką ciemną szklankę rumu i parę okularów przeciwsłonecznych w białych oprawkach. Oprócz tego przyniosła trzy skąpe kostiumy kąpielowe.
Wyglądały zwyczajnie, ale wygląd bywa zwodniczy. Czasami zaklęcie działa dopiero wtedy, gdy ma się strój na sobie. Zastanawiałam się przez chwilę, czy na Dworze Seelie są istoty, które pragną mojej śmierci. Czy moja śmierć mogłaby być ceną za powrót z wygnania? Mogłaby, pod warunkiem jednak, że mojej śmierci chciałby sam król. Cóż, Taranis nie przepadał za mną, ale nie stanowiłam dla niego zagrożenia, więc nie powinno mu zależeć na mojej śmierci.
Maeve przestała mówić. Wpatrywała się w basen, ale nie sądzę, by go widziała. W końcu przerwałam ciszę.
– Po co te kostiumy, pani Reed?
– Zdawało mi się, że mówimy już sobie po imieniu – powiedziała, nie patrząc na mnie.
Uśmiechnęłam się.
– Po co te kostiumy, Maeve?
– Pomyślałam, że mogłabyś chcieć poczuć się wygodniej, to wszystko. – Jej głos brzmiał beznamiętnie.
– Dziękuję, ale w tym ubraniu czuję się dobrze.
– Jestem pewna, że mogę znaleźć również jakieś stroje dla twoich strażników. – Wreszcie spojrzała na mnie, ale nadal mówiła nieobecnym głosem.
– Nie, dziękuję.
Postawiła pustą szklankę na tacy, wsunęła okulary na nos i dopiero wtedy wzięła do ręki nowego drinka. Opróżniła ćwierć szklaneczki jednym haustem, po czym spojrzała na mnie. Okulary były duże, okrągłe, o grubych białych oprawkach, i lustrzane, tak że widziałam swoje odbicie, kiedy poruszyła głową. Oczy i większa część jej twarzy były całkowicie ukryte. Właściwie osłona magii nie była już jej potrzebna.
Podciągnęła płaszcz pod szyję i znów napiła się rumu.
– Nawet Taranis nie odważyłby się skazać Emrysa. – Jej głos był cichy, ale wyraźny. Myślę, że bardzo chciała mi nie uwierzyć. Dała sobie trochę czasu, plotąc dyrdymały o strojach kąpielowych, by przemyśleć to, co powiedziałam. Nie podobało jej się to, więc zamierzała zamienić to w nieprawdę.
– Nie został stracony – powiedziałam i spojrzałam na nią, czekając, by poprosiła o szczegóły. Często dowiadujesz się więcej, gdy mówisz mniej.
Popatrzyła znad swojego drinka. Promienie słońca odbijały się od szkieł jej okularów.
– Powiedziałaś przecież, że Taranis kazał go stracić.
– Nie, ja powiedziałam, że go zabił.
Zmarszczyła brwi.
– Bawisz się ze mną w gierki słowne, Meredith. Emrys był jednym z niewielu dworzan, których mogłam nazwać przyjaciółmi. Jeśli nie został stracony, to co? Sugerujesz zabójstwo?
Pokręciłam głową.
– Nie. Król wyzwał go na pojedynek.
Drgnęła, wylewając na płaszcz rum. Służąca podała jej lnianą chusteczkę. Maeve oddała kobiecie szklankę i zaczęła wycierać dłoń, ale chyba nie zwracała uwagi na to, co robi.
– Król nigdy nie wyzywa nikogo na pojedynki. Jest zbyt drogocenny dla dworu.
Wzruszyłam ramionami, obserwując swoje odbicie w okularach Maeve.
– Ja tylko mówię, jak było, interpretację pozostawiam tobie.
Położyła chustkę na tacy. Służąca chciała podać jej szklankę z drinkiem, ale odmówiła. Pochyliła się do przodu, ciągle otulona szczelnie płaszczem kąpielowym.
– Przysięgnij mi uroczyście, że król zabił Emrysa w pojedynku.
– Daję ci słowo, że to prawda.
Opadła na oparcie, jakby nagle cała energia z niej uleciała. Jej dłonie nadal zaciskały się na płaszczu, ale wyglądała, jakby miała zemdleć.
– Wszystko w porządku? – spytała służąca. – Czy czegoś pani potrzebuje?
Maeve odprawiła ją słabym gestem.
– Nie… i wszystko w porządku – odpowiedziała na pytania służącej w odwrotnej kolejności. Wyraźnie nie czuła się najlepiej.
– A więc miałam rację. – Jej głos był bardzo cichy, kiedy wymawiała ostatnie słowo.
– Miałaś rację w związku z czym? – spytałam równie cichym głosem.
Uśmiechnęła się, ale to był słaby, smutny uśmiech.
– Nie łudź się, nie wydobędziesz ze mnie mojego sekretu.
Zmarszczyłam brwi.
– Nie wiem, o czym mówisz.
Jej głos był głośniejszy, bardziej pewny siebie, kiedy spytała:
– Dlaczego tu przyszłaś, Meredith?
Cofnęłam się odrobinę.
– Przyszłam, bo mnie o to prosiłaś.
Westchnęła przeciągle.
– Ryzykowałabyś gniew Taranisa tylko po to, żeby złożyć wizytę innej sidhe? Myślę, że nie.
– Jestem następczynią tronu Unseelie. Myślisz, że Taranis naprawdę odważyłby się zrobić mi krzywdę?
– Wyzwał Emrysa na pojedynek tylko za to, że zapytał, dlaczego zostałam wygnana. Ty sama zostałaś pobita jako dziecko za to, że zapytałaś o mój los. Teraz siedzisz tu i ze mną rozmawiasz. Nigdy nie uwierzy, że nie wyjawiłam ci powodu swojego wygnania.
– Ale przecież go nie wyjawiłaś – powiedziałam, starając się nie zdradzić najmniejszym gestem, że mi zależy na tym, by to zrobiła.
Znów się uśmiechnęła.
– Nigdy nie uwierzy, że nie podzieliłam się z tobą swoim sekretem.
– Może myśleć, co mu się podoba. Zrobienie mi krzywdy oznaczałoby wojnę między dworami. Nie wierzę, żeby jakikolwiek twój sekret był tego wart.
Znów roześmiała się szyderczo.
– Myślę, że zaryzykowałby.
– Dobrze, może i zaryzykowałby wojnę, ale na pewno nie zaryzykowałby pojedynku z królową Andais.
– Jesteś następczynią tronu w królestwie mroku, Meredith. Nie masz pojęcia, jaka moc drzemie w świetle.
– Znam Dwór Seelie, Maeve, i wcale się nie dziwię, że skoro kiedyś weszłaś z nim w konflikt, teraz boisz się światła. Tak naprawdę jednak wszyscy boją się mroku.
– Twierdzisz, że władca Dworu Seelie boi się władcy Dworu Unseelie? – spytała z niedowierzaniem.
– Wiem, że wszyscy na dworze Seelie boją się sluagh.
Maeve poprawiła się na leżaku.
– Wszyscy się ich boją, Meredith, na obu dworach.
Miała rację. Sluagh byli gorsi od Dworu Unseelie. To było zbiorowisko koszmarów zbyt przerażających, by na nie patrzeć.
– A kto ma władzę nad sluagh? – spytałam.
Wyglądała na niepewną, ale w końcu powiedziała:
– Królowa.
– Wysyła ich, gdy chce ukarać kogoś za popełnioną przez niego zbrodnię. Na przykład za zamordowanie krewnego.
– Rzadko sięga się po tę broń – zauważyła.
– Ale jeśli Taranis chciałby zabić następczynię królowej, nie sądzisz, że przypomniałby sobie o tym?
– Nawet Andais nie odważyłaby się wysłać sluagh za królem.
– Nawet król nie ośmieliłby się zabić następczyni Andais.
– Myślę, że się mylisz, Meredith, w tym wypadku by się odważył.
– Ale za tę zbrodnię Andais mogłaby napuścić na niego sluagh. Nawet Król Światła i Iluzji musiałby przed nimi uciekać.
Wzięła drinka z tacy, którą służąca nadal trzymała w zasięgu ręki. Wypiła duży łyk, po czym powiedziała:
– Nie sądzę, żeby król się nad tym zastanawiał. Ja… nie byłabym powodem do wojny pomiędzy dworami. – Wypiła następny łyk. – Chciałam przez te lata, żeby arogancja Taranisa została ukarana, ale nie przez Sholta i jego ludzi. Nie życzyłabym tego nikomu, nawet jemu.
Ponieważ sama byłam kiedyś ścigana przez sluagh, wiedziałam, że nie ma z nimi żartów. Ale wcale nie byli najgorsi. Mogli najwyżej zabić – w najgorszym razie zjeść żywcem. Bez tortur, powolnej śmierci. Naprawdę można skończyć gorzej niż w ich szponach.
Wiedziałam również coś, czego Maeve nie mogła wiedzieć. Król sluagh Sholto, Pan Tego Co Pomiędzy, nie był zbyt lojalny wobec Andais – ani wobec nikogo innego, jeśli chodzi o ścisłość. Ostatnimi czasy sprawy wyślizgnęły się Andais z rąk i znaczenie Sholta i jego ludzi wymiernie wzrosło. Mieli być ostateczną groźbą. Z rozmów z Doyle’em i Mrozem wiedziałam, że stali się nadużywaną bronią. Nie do tego mieli służyć i to, że Andais korzystała z ich pomocy tak często, świadczyło o jej słabości.
Maeve jednak o tym nie wiedziała. Nikt na Dworze Seelie o tym nie wiedział. No, chyba że mieli szpiegów; a pewnie mieli.
– Naprawdę sądzisz, że król dowie się, że rozmawiałyśmy ze sobą? – spytałam.
– Nie jestem pewna, ale nie zapominaj, że on jest bogiem, a w każdym razie kiedyś nim był. Boję się, że to odkryje.
– Dobrze, w takim razie chcę wiedzieć, dlaczego zostałaś wygnana. Ale ty również chcesz czegoś ode mnie. W końcu bez powodu nie ryzykowałabyś życia. Co to jest, Maeve? Co może być dla ciebie aż tak ważne?
Pochyliła się do przodu, tak że poczułam masło kakaowe, którym pachniała jej skóra, i ostry zapach rumu w jej oddechu.
– Chcę mieć dziecko – wyszeptała mi do ucha.