Rozdział 21

Agencja Detektywistyczna Greya zazwyczaj nie jest wzywana do zabójstw. W przeszłości pomagaliśmy policji, ale zwykle jako doradcy. Na palcach jednej ręki mogę policzyć śledztwa w sprawie zabójstw, w które byliśmy zaangażowani.

Tego dnia musiałam dodać kolejny palec. Ciało kobiety leżało na noszach. Złote włosy ciągnęły się wzdłuż twarzy, ciemniejsze tam, gdzie zmoczył je ocean. Bardzo krótka suknia wieczorowa była jasnoniebieska na brzegach, a ciemnoniebieska tam, gdzie wsiąkła w nią woda. Szeroka kokarda, prawdopodobnie kiedyś biała, umocowana tuż pod piersiami, ściągała suknię na tyle, że było widać rowek między piersiami. Długie nogi były opalone. Paznokcie na nogach były pomalowane identycznie jak na rękach, na ostry błękit. Jej usta były też w tym dziwnym kolorze; ale to była szminka, nie oznaka śmierci.

– Ta szminka nosi nazwę „Uduszenie”.

Odwróciłam się do wysokiej kobiety stojącej tuż za mną. Detektyw Lucinda Tate podeszła do mnie z rękami w kieszeniach luźnych spodni. Usiłowała się uśmiechnąć, ale jej się nie udało. Jej wzrok pozostał zafrasowany i uśmiech zniknął, zanim jeszcze na dobre się pojawił. Kiedy była w dobrym humorze, jej wzrok był zazwyczaj ironiczny. Dzisiaj nie była.

– Przepraszam, Lucy, ale co powiedziałaś o szmince?

– Nazywa się „Uduszenie”. Ma imitować kolor ust osób, które zmarły na skutek uduszenia. Nieco ironiczne, zważywszy na okoliczności – powiedziała.

Spojrzałam ponownie na kobietę. Wokół oczu, nosa, krawędzi warg zauważyłam niebieskawe i białe plamy. Miałam dziwne pragnienie, by zetrzeć szminkę i sprawdzić, czy usta naprawdę są tego samego koloru. Ledwo się opanowałam.

– No i się udusiła – stwierdziłam.

Lucy skinęła głową.

– Ano tak.

Zmarszczyłam brwi.

– Nie utonęła?

– Wątpię. Żaden z pozostałych nie utonął.

Podniosłam na nią wzrok.

– Pozostałych?

– Są w klubie na górze. Jeremy już tam był, ale musiał zawieźć Teresę do szpitala.

– Co się stało? – spytałam.

– Dotknęła szminki, którą miała jedna z kobiet. Zaczęła, dyszeć, nie mogła oddychać. Gdyby na miejscu zabójstwa nie było pogotowia, pewnie by umarła. Powinnam była pomyśleć wcześniej i nie ściągać tutaj jednego z najpotężniejszych jasnowidzów w kraju.

Spojrzała na Mroza, który stał obok z założonymi rękami, jak rasowy ochroniarz. Wrażenie psuły srebrne włosy targane przez wiatr i jego strój. Miał na sobie bladoróżową koszulę, białą marynarkę i takież spodnie. Wąski srebrny pasek pasował do włosów. Lśniące mokasyny były jasnobrązowe. Wyglądał bardziej jak model niż ochroniarz, chociaż wiatr odsłaniał od czasu do czasu czarną kaburę, którą miał pod marynarką.

– Jeremy uprzedził mnie, że dzisiaj się spóźnicie – powiedziała Lucy. – Dużo ostatnio sypiasz, Merry?

– Raczej nie. – Nie miałam zamiaru wyjaśniać, że to nie Mróz jest powodem mojego spóźnienia. Prowadziłyśmy tę niezobowiązującą pogawędkę tylko po to, żeby wypełnić czymś ciszę, która zapadła, kiedy stanęłyśmy nad martwą kobietą.

Spojrzałam na jej twarz, ładną nawet po śmierci. Ciało miała szczupłe, nie za silne, jakby się odchudzała. Czy gdyby wiedziała, że tej nocy umrze, rzuciłaby dietę dzień wcześniej?

– Ile miała lat?

– Z dokumentów wynika, że dwadzieścia trzy.

– Wygląda na starszą – powiedziałam.

– Odchudzanie i zbyt dużo słońca. – W słowach Lucy nie było ani krzty humoru. Była ponura. – Jesteś gotowa, żeby zobaczyć resztę?

– Jasne, tylko trochę nie rozumiem, dlaczego nas tutaj wezwałaś. To smutne, że ta dziewczyna nie żyje, ale dlaczego nas wezwałaś?

– Twoich ochroniarzy nie wzywałam. – Po raz pierwszy na jej twarzy pojawił się wyraz wrogości. Wskazała Rhysa. O ile Mróz wyraźnie nie czuł się tutaj za dobrze, Rhys bawił się w najlepsze.

Spacerował uśmiechnięty, nucąc pod nosem piosenkę tytułową do Hawaii Five-O. A w każdym razie nucił ją, kiedy chwilę temu szedł popatrzeć, jak kilku mundurowych brodzi w falach. Wcześniej nucił Magnum, P.I., ale Mróz kazał mu się zamknąć. Rhys tak naprawdę wolał od seriali kino noir i pozostawał fanem Bogarta, ale Bogie już nie kręcił filmów, musiał się więc czymś pocieszyć.

Pomachał nam, uśmiechając się radośnie. Biały płaszcz powiewał za nim jak skrzydła. Musiał zdjąć beżowy kapelusz, by mu go nie zwiało do morza.

– Rhys jest koszmarny w takich sytuacjach – orzekła Lucy. – Zawsze odnoszę wrażenie, jakby się cieszył, że ktoś umarł.

Zastanawiałam się przez chwilę, czy nie wyjaśnić jej, że Rhys był kiedyś uważany za boga śmierci, więc widok trupów nie robi na nim wrażenia. Doszłam jednak do wniosku, że lepiej, by policja o tym nie wiedziała.

– Wiesz, jak bardzo lubi kino noir.

– To nie jest film – powiedziała.

– Co cię tak rozstroiło, Lucy? Widywałam cię przy gorszych sprawach niż ta. Dlaczego jesteś taka… rozbita?

– Poczekaj tylko. Nie będziesz musiała o nic pytać, kiedy to zobaczysz.

– Nie możesz mi po prostu powiedzieć?

Rhys podszedł do nas, promieniejąc jak dziecko w poranek bożonarodzeniowy.

– Witam, pani detektyw. Ta dziewczyna nie ma żadnych siniaków, nie zauważyłem też pękniętych naczynek w oczach. Czy wiadomo, jak się udusiła?

– Oglądałeś ciało? – Jej głos był zimny.

Skinął głową, nadal uśmiechnięty.

– Myślałem, że po to tu jesteśmy.

Wycelowała palcem w jego pierś.

– Nie zostałeś tutaj zaproszony. Merry, Jeremy i Teresa – owszem, ale ty… – dźgnęła go palcem -…nie.

Przestał się uśmiechać.

– Merry musi mieć przy sobie przez cały czas dwóch ochroniarzy. Doskonale pani o tym wie.

– Tak, wiem. – Znowu dźgnęła go palcem, ale mocniej, tak że odrobinę się odchylił. – Nie lubię jednak, jak kręcisz się po miejscu zbrodni.

– Znam zasady, pani detektyw. Nie grzebałem w pani materiale dowodowym. Nikomu nie przeszkadzałem.

Nagły powiew wiatru zarzucił jej ciemne włosy na twarz, tak że była zmuszona wyjąć rękę z kieszeni, by je odgarnąć.

– Więc mnie też nie przeszkadzaj.

– Dlaczego, co ja takiego zrobiłem?

– Ciebie to bawi. – Ostatnie słowo prawie wypluła mu prosto w twarz. – A nie powinno. – Ruszyła w kierunku schodów, które prowadziły do drogi, parkingu i klubu na małym cyplu.

– Co ją ugryzło? – spytał Rhys.

– Wyprowadziło ją z równowagi to, co znajduje się na górze, i musiała się na kimś wyładować. Padło na ciebie.

– Dlaczego właśnie na mnie?

– Ponieważ jest człowiekiem, a śmierć jest dla ludzi wstrząsem – wyjaśnił Mróz, podchodząc do nas. – Nie lubią w niej dłubać tak jak ty.

– Nieprawda – zaprotestował Rhys. – Wielu detektywów cieszy ich praca. Lekarzy sądowych również.

– Ale nie kręcą się przy zwłokach, podśpiewując pod nosem – powiedziałam.

– Czasem tak robią.

Popatrzyłam na niego z dezaprobatą, zastanawiając się, jak mu to jaśniej wytłumaczyć.

– Ludzie nucą, śpiewają albo opowiadają kiepskie dowcipy nad zwłokami, żeby się nie bać. A ty nucisz, bo jest ci wesoło. To cię nie obchodzi.

Zerknął na martwą kobietę.

– Jej też już nic nie obchodzi. Jest martwa. Moglibyśmy tu odegrać operę Wagnera i dalej by jej to nie obchodziło.

Dotknęłam jego ramienia.

– To nie do zmarłych powinieneś odnosić się z większym szacunkiem, tylko do żywych.

Spojrzał na mnie, najwyraźniej nie rozumiejąc.

– Bądź mniej wesoły przy ludziach, kiedy patrzysz na zmarłych – wyjaśnił Mróz.

– Nie rozumiem, dlaczego miałbym udawać.

– Wyobraź sobie, że detektyw Tate to królowa Andais – powiedziałam – i że denerwuje ją, że chichoczesz nad zmarłymi.

Przez chwilę zastanawiał się nad czymś. W końcu wzruszył ramionami.

– Mogę udawać przy niej mniej wesołego, ale nadal nie rozumiem dlaczego.

Westchnęłam i spojrzałam na Mroza.

– Czy ty rozumiesz dlaczego?

– Gdyby tu leżała bliska mi kobieta, czułbym smutek z powodu jej śmierci.

Odwróciłam się do Rhysa.

– Widzisz?

Wzruszył ramionami.

– Dobrze, przy detektyw Tate będę udawał smutnego.

Oczami wyobraźni ujrzałam go, jak przy następnych zwłokach pada na kolana, płacząc i zawodząc.

– Tylko nie przesadź.

Uśmiechnął się do mnie i wiedziałam, że myśli właśnie o tym, czego się obawiałam.

– Mówię poważnie. Tate może zakazać ci wstępu na miejsca zbrodni.

Nagle stał się ponury; akurat to miało dla niego znaczenie.

– Dobra, dobra, będę grzeczny.

Detektyw Tate krzyknęła do nas. Była w połowie schodów i to, że jej głos brzmiał z odległości tak wyraźnie, robiło wrażenie.

– Pośpieszcie się. Nie mamy na to całego dnia.

– Właściwie to mamy – mruknął Rhys.

Ruszyłam po miękkim piasku w kierunku schodów. Bardzo żałowałam, że włożyłam dziś buty na wysokich obcasach i nie protestowałam, kiedy Mróz zaoferował mi swoje ramię.

– Co mamy? – spytałam Rhysa.

– Mamy cały dzień. Mamy całą wieczność. Martwi nigdzie się nie wybierają.

Spojrzałam na niego. Patrzył na Lucy Tate z niemal rozmarzoną miną.

– Wiesz co, Rhys?

Uniósł pytająco brwi.

– Lucy ma rację. Jesteś koszmarny.

Znowu się uśmiechnął.

– Nie tak, jak ty potrafisz być.

– A to niby co ma znaczyć?

Nie odpowiedział. Zaczął iść przed nami. Spojrzałam na Mroza.

– Co chciał przez to powiedzieć?

– Rhysa nazywano kiedyś Panem Doczesnych Szczątków.

– Panem czego? – spytałam, prawie potykając się o jego nogi.

– Doczesnych szczątków, czyli zwłok.

Zatrzymałam go, kładąc mu rękę na ramieniu i spojrzałam na niego. Próbowałam dostrzec jego oczy przez plątaninę jego srebrnych i moich rudych włosów trzepoczących mi przed twarzą.

– Kiedy sidhe jest nazywany panem czegoś, oznacza to, że ma nad tym władzę. Co chcesz przez to powiedzieć? Że Rhys potrafi spowodować śmierć? O tym akurat wiem.

– Nie, Meredith, on potrafił ożywiać nieboszczyków. Dzięki niemu powstawali z martwych i walczyli w bitwie po naszej stronie.

– Nie wiedziałam, że Rhys ma taką moc.

– Już jej nie ma. Kiedy Bezimienny został stworzony, Rhys stracił moc ożywiania. Nie musieliśmy już używać armii, żeby walczyć między sobą, a walka z ludźmi w taki sposób, oznaczałaby wydalenie z tego kraju. – Zawahał się, po czym dodał: – Wielu z nas straciło moc, kiedy Bezimienny został stworzony. Ale nie znam nikogo, kto straciłby więcej od Rhysa.

Obserwowałam Rhysa, jak idzie przed nami z rozwianymi włosami. Z boga, który mógł tworzyć armie jednym gestem, stał się… Rhysem.

– Czy dlatego właśnie nie chce wyjawić mi swojego prawdziwego imienia, tego, pod którym był czczony?

– Kiedy stracił swoją moc, przyjął imię Rhys i powiedział, że poprzednie imię umarło wraz z jego magią. Wszyscy, łącznie z królową, zawsze to szanowali. Każdego z nas mogło spotkać to, co spotkało jego.

Zdjęłam buty. Było mi łatwiej iść po piasku w samych pończochach.

– Jak to się stało, że wszyscy zgodzili się na stworzenie Bezimiennego?

– Władcy uzgodnili, że ukarzą śmiercią tych, którzy się sprzeciwią.

Tego mogłam się domyślić. Buty przełożyłam do jednej ręki, a drugą wzięłam Mroza pod ramię.

– Chodzi mi o to, jak Andais przekonała do tego Taranisa?

– To jest tajemnica, którą znają tylko królowa i Taranis. – Dotknął moich włosów, odgarniając je z mojej twarzy. – W odróżnieniu od Rhysa, naprawdę nie lubię mieć tyle śmierci i smutku wokół siebie. Czekam na dzisiejszą noc.

Przyłożyłam jego rękę do ust.

– Ja też.

– Merry! – krzyknęła Lucy Tate ze szczytu schodów. Rhys był prawie przy niej.

Pociągnęłam Mroza za ramię.

– Lepiej się pośpieszmy.

– Tak – odpowiedział. – Nie dowierzam Rhysowi i jego poczuciu humoru. Nie wiadomo, co mu przyjdzie do głowy, gdy znajdzie się sam na sam z panią detektyw.

Wymieniliśmy spojrzenia, po czym zaczęliśmy biec w kierunku schodów. Myślę, że oboje mieliśmy nadzieję dotrzeć tam, zanim Rhys zrobi coś niefortunnego. I, przynamniej ja, nie wierzyłam, że zdążymy na czas.

Загрузка...