Rozdział 22

Niektóre ciała były w workach na zwłoki, plastikowych kokonach, w których nic już ich nie zbudzi. Ale worki już się kończyły i kolejne ciała zaczynano układać niczym nie okryte. Nie mogłam zliczyć, ile ich było. Na pewno więcej niż pięćdziesiąt. Może sto, może więcej. Nie mogłam się zmusić do liczenia, do traktowania ich po prostu jak rzeczy leżących w rządku, więc polegałam na obliczeniach szacunkowych. W ogóle starałam się przestać myśleć.

Próbowałam udawać, że jestem z powrotem na dworze i to jest jedno z przedstawień królowej. Nie możesz nigdy okazywać niesmaku, obrzydzenia, przerażenia, a nawet strachu na jej małych przedstawieniach. Jeśli okażesz, może rozkazać ci się przyłączyć. Ot tak, dla zabawy. Jej przedstawienia zawsze były bardziej związane z seksem i torturami niż prawdziwą śmiercią, a duszenie nie było jednym z dziwactw, więc ten widok nie sprawiłby jej przyjemności. Prawdopodobnie uznałaby to za marnotrawstwo. Zabić tak wielu ludzi, którzy mogliby ją podziwiać, tak wielu, których mogłaby zastraszyć!

Udawałam, że moje życie zależy od zachowania spokoju. Tylko tak mogłam przejść pomiędzy tymi ciałami i nie wpaść w histerię. Moje życie zależało od tego, czy wpadnę w histerię. Powtarzałam to w myślach jak mantrę: „Moje życie zależy od tego, czy wpadnę w histerię, moje życie zależy od tego, czy wpadnę w histerię…” – i dzięki temu mogłam iść dalej, być w stanie spojrzeć w dół i nie krzyknąć.

Ciała, które nie były zakryte, miały usta w prawie takim samym sinym kolorze jak dziewczyna na plaży, tyle że to raczej nie była szminka. Wszyscy ci ludzie udusili się, ale nie od razu. Nie umarli jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Niektórzy mieli ślady paznokci na gardłach lub piersiach, jakby próbowali napełnić powietrzem płuca, które nie mogły już działać.

Dziewięć ciał wyglądało inaczej niż pozostałe. Nie wiedziałam, czym się różnią, ale przeszłam wolno obok nich. Mróz szedł początkowo razem ze mną, ale potem zawrócił, starając się zejść z drogi policjantom, sanitariuszom i wszystkim tym innym ludziom, którzy zbierają się zawsze na miejscu zbrodni.

Zauważyłam za nim coś przykrytego obrusem, ale nie było to ciało. Kilka chwil zajęło mi zrozumienie, że to choinka. Ktoś przykrył sztuczną choinkę, tak, jakby nie chciał, by widziała ciała. To mogło wyglądać śmiesznie, ale nie wyglądało. Jakoś wydawało się to właściwe. Zakrycie tej świątecznej dekoracji sprawiało, że nie mogła być zbrukana.

Mróz wydawał się nieświadomy przykrytego drzewka i większości innych rzeczy. Rhys, dla odmiany, wydawał się świadomy wszystkiego.

Stał przy mnie. Nie nucił już teraz ani nawet się nie uśmiechał. Opanował się, gdy weszliśmy na teren jatki. Chociaż jatka to złe słowo. Jatka sugeruje krew i rozszarpane ciała. Tu było dziwnie czysto, prawie beznamiętnie. Nie, nie beznamiętnie – chłodno. Są tacy, którym przyjemność sprawia zabijanie, dosłownie rozkoszują się nim. Nie było widać tego tutaj. To była po prostu śmierć, zimna śmierć, zupełnie jakby Ponury Żniwiarz przeszedł przez to miejsce.

– Czym te dziewięć ciał różni się od innych? – Nie uświadamiałam sobie, że pytam na głos, dopóki Rhys nie pospieszył z odpowiedzią.

– Nie ma na nich śladów paznokci ani innych śladów… walki. Tak jakby po prostu upadli bez życia w czasie tańca.

– Co tu się, na miłość bogini, stało?

– Co ty, do kurwy nędzy, tu robisz, księżniczko Meredith? – Oboje odwróciliśmy się, patrząc na przeciwległą stronę sali. Mężczyzna idący w naszą stronę był średniej budowy ciała, łysawy, umięśniony i najwyraźniej wkurzony.

– Porucznik Peterson, prawda? – powiedziałam. Za pierwszym i jednocześnie ostatnim razem, kiedy spotkałam Petersona, usiłowałam przekonać policjantów do przeprowadzenia śledztwa w sprawie magicznego afrodyzjaku, który przedostał się do świata ludzi. Kiedy poinformowali mnie, że afrodyzjaki nie działają, tak samo jak miłosne zaklęcia, udowodniłam im, że są w błędzie, o mało nie doprowadzając do zamieszek w wydziale policji Los Angeles. Porucznik był jednym z mężczyzn, których wykorzystałam, by udowodnić swoje racje. Musieli mu nałożyć kajdanki, zanim zdołali go ode mnie odciągnąć.

– Nie próbuj być uprzejma, księżniczko. Co ty tutaj, do kurwy nędzy, robisz?

Uśmiechnęłam się.

– Też się cieszę, że pana widzę, poruczniku.

Nie odwzajemnił uśmiechu.

– Wynoś się stąd, zanim cię sam wyrzucę.

Rhys przybliżył się do mnie. Peterson spojrzał na niego, potem przeniósł wzrok na mnie.

– Powiedz swoim gorylom, że jeśli spróbują mi przeszkodzić, wylądują w areszcie. Nic mnie nie obchodzi immunitet dyplomatyczny.

Kątem oka zauważyłam, że Mróz ruszył w moją stronę. Potrząsnęłam głową i stanął. Zasępił się, najwyraźniej nieszczęśliwy. Ale nie miał być szczęśliwy, miał zapewnić mi bezpieczeństwo i swobodę działania.

– Czy kiedykolwiek przedtem widziałeś tyle trupów? – spytałam. Mój głos był cichy.

– Co takiego? – wydusił Peterson.

Powtórzyłam.

Potrząsnął głową.

– Co cię to obchodzi?

– To straszne – powiedziałam.

– Co cię to, kurwa, obchodzi?

– Byłbyś bardziej uprzejmy, gdyby to nie był tak straszny mord.

Myślałam, że się roześmieje.

– Do diabła, księżniczko, ja jestem uprzejmy. Dokładnie na tyle, na ile można być uprzejmym wobec morderczyni, która ukrywa się za immunitetem dyplomatycznym. – Wyszczerzył zęby.

Kiedyś byłam podejrzewana o zabicie mężczyzny, który usiłował mnie zgwałcić. Nie zabiłam go, ale gdybym nie powołała się na immunitet dyplomatyczny, wylądowałabym w areszcie. Tkwiłabym w nim przynajmniej do zakończenia procesu. Nie zamierzałam znów zaprzeczać. Peterson i tak by mi nie uwierzył.

– Czy tylko te dziewięć osób zginęło spokojnie? – spytałam.

Spojrzał na mnie krzywo.

– Co takiego?

– Dlaczego na tych dziewięciu ciałach nie ma śladów walki?

– Jestem tutaj najstarszy rangą. To moje śledztwo i nie obchodzi mnie, że jesteś jednym z naszych cywilnych doradców do spraw metafizycznego gówna. Nie obchodzi mnie nawet, czy już w przeszłości nam pomagałaś. Nie potrzebuję pomocy jakiegoś cholernego elfa. Ostatni raz ci mówię: wypierdalaj stąd!

Usiłowałam okazywać współczucie. Usiłowałam być rzeczowa. Kiedy to nie pomaga, zawsze można przejść do ataku. Wyciągnęłam do niego rękę, jakbym chciała dotknąć jego twarzy. Zrobił to, czego się spodziewałam. Odsunął się.

– Co się stało, panie poruczniku? – Zrobiłam niewinną minkę.

– Nie dotykaj mnie. – Jego głos stał się cichszy. I, uświadomiłam sobie, o wiele bardziej niebezpieczny, niż gdyby krzyczał.

– To nie dotyk mojej ręki ostatnim razem doprowadził pana do szaleństwa. To Łzy Branwyn.

– Nawet… nie… próbuj… znowu… mnie… dotknąć – wyszeptał.

W jego oczach pojawiło się przerażenie. Bał się mnie, on się naprawdę mnie bał i to kazało mu mnie nienawidzić.

Rhys wysunął się przede mnie, stając między mną a porucznikiem. Nie powstrzymywałam go. Nie mogłam już znieść nienawistnego spojrzenia Petersona.

– Spotkaliśmy się tylko raz, poruczniku. Dlaczego tak mnie nienawidzisz? – To było tak bezpośrednie pytanie, że nawet człowiek by go nie zadał. Ale nie rozumiałam, nie mogłam zrozumieć; więc musiałam zapytać.

Opuścił wzrok, jakby się bał, że mogę go przejrzeć na wylot. Jego głos był bardzo cichy, kiedy powiedział:

– Zapomniałaś, że widziałem, co zostawiłaś po sobie w tym łóżku – po prostu kupę surowego mięsa. Gdyby nie karta dentystyczna, nie zdołalibyśmy zidentyfikować ciała. I ty się jeszcze dziwisz, że nie chcę, żebyś mnie dotykała? – Potrząsnął głową i spojrzał na mnie. Jego wzrok był beznamiętny i nie do odczytania. Typowo gliniarskie spojrzenie. – Wynoś się stąd, księżniczko. Zabieraj ze sobą swoich zbirów i wynoś się stąd. To ja prowadzę to śledztwo i nie chcę cię tu widzieć. – Jego głos był teraz spokojny, bardzo spokojny, aż za spokojny, zważywszy na okoliczności.

– Panie poruczniku, to ja zadzwoniłam do Agencji Detektywistycznej Greya – powiedziała Lucy Tate, schodząc po schodkach z półpiętra.

– Na czyje polecenie? – spytał Peterson.

– Nigdy dotąd nie potrzebowałam niczyjego polecenia, żeby poprosić ich o pomoc. – Przedarła się przez rzędy ciał, a kiedy znalazła się przy nas, okazało się, że jest o głowę wyższa od porucznika.

– Rozumiem, że można poprosić o pomoc jasnowidza. Nawet Greya, jako znanego czarodzieja, ale ją? – Pokazał palcem w moją stronę.

– Sidhe słyną z używania magii, panie poruczniku. Pomyślałam sobie, że im więcej nas tutaj będzie, tym lepiej…

– „Pomyślałam, pomyślałam” – przedrzeźniał ją Peterson. – Na przyszłość radzę mniej myśleć. Trzymać się za to procedury. A procedura jest taka, że najpierw uzgadnia się tego rodzaju rzeczy z oficerem prowadzącym śledztwo, w tym przypadku ze mną. A ja nie życzę sobie tutaj jej obecności.

– Panie poruczniku…

– Pani detektyw, jeśli nie chce pani, żebym odsunął ją od śledztwa, proszę wykonywać moje rozkazy, zamiast się ze mną kłócić. Jasne?

– Tak jest – odpowiedziała Lucy.

– Cieszę się – powiedział. – Ci na górze mogą sobie myśleć, co chcą, ale to ja jestem tutaj na pierwszej linii i twierdzę, że to jakiś toksyczny gaz albo trucizna. Kiedy toksykolodzy skończą robotę, będziemy wiedzieć, co to, a wtedy do nas będzie należeć odnalezienie tego, kto to zrobił. Nie pójdziemy do krainy z bajki, żeby rozwiązać zagadkę tego morderstwa. To po prostu kolejny szalony sukinsyn, który jest tak samo śmiertelny, jak każdy w tej sali.

Jego wzrok padł na mnie, Rhysa i Doyle’a.

– No dobrze, niech będzie, że się pomyliłem. Są tutaj nie tylko śmiertelnicy. A teraz zabierajcie stąd swoje pieprzone nieśmiertelne tyłki. I jeśli usłyszę, że któryś z moich ludzi z wami rozmawia, wyciągnę wobec niego konsekwencje służbowe. Jasne?

– Tak jest – odpowiedziała Lucy.

Uśmiechnęłam się do niego czarująco.

– Bardzo panu dziękuję, panie poruczniku. Miałam już dosyć przebywania tutaj. Nigdy nie widziałam czegoś równie okropnego, więc wypada mi tylko podziękować panu, że kazał mi pan stąd iść.

Nie przestając się uśmiechać, zdjęłam rękawicę chirurgiczną, którą wcześniej nałożyłam. Wolałam niczego tu nie dotykać gołą ręką.

Rhys również zdjął rękawiczki. Podeszliśmy do worka na śmieci i wyrzuciliśmy je. W drzwiach odwróciłam się i powiedziałam:

– Jeszcze raz dziękuję, panie poruczniku. Zgadzam się z panem, nie wiem, co ja tu, do kurwy nędzy, robię.

Z tymi słowy wyszłam, a Rhys i Mróz podążyli za mną niczym cienie.

Загрузка...