W salonie ujrzeliśmy detektyw Lucy Tate siedzącą w różowym fotelu i popijającą herbatę. Wyglądała na niezbyt zadowoloną.
Galen siedział na kanapie i starał się być czarujący, w czym akurat jest dobry. Lucy nic sobie z tego nie robiła. Wszystko, począwszy od ułożenia ramion, przez to, jak skrzyżowała długie nogi, po machanie stopą mówiło, że jest zła albo zdenerwowana, albo jedno i drugie.
– No, wreszcie – powiedziała, kiedy wyszłam z sypialni. Przyjrzała się nam krytycznie. – Czy nie jesteście za bardzo ubrani jak na popołudniowe przyjemności?
Rzuciłam okiem na Galena na kanapie, potem na Rhysa i Niccę snujących się po pokoju. Nie widziałam nigdzie Kitta, co znaczyło, że jest w swoim legowisku. Nie było też Mędrca i zastanawiałam się przez chwilę, czy przypadkiem nie jest na swoim kwiatku w korytarzu. Galen kupił kilka kwiatów, usiłując poprawić mu humor. Nie pomogło.
Trzej strażnicy patrzyli na mnie z niewinnymi minami. Zbyt niewinnymi.
– Co jej powiedzieliście?
– Powiedzenie jej, że uprawiasz seks z Doyle’em i Mrozem było jedynym sposobem na powstrzymanie jej przed wtargnięciem do twojej sypialni, kiedy kończyłaś swoje spotkanie w interesach – wyjaśnił Rhys.
Lucy Tate wstała i rzuciła kubek do Galena. Złapał go w ostatniej chwili. Jej twarz oblał rumieniec.
– To znaczy, że tkwiłam tu blisko godzinę, bo oni mieli jakieś spotkanie w interesach? – Jej głos stał się niebezpiecznie cichy, każde słowo bardzo spokojne, bardzo wyraźne.
Galen wstał i zaniósł kubek do kuchni, trzymając go drugą ręką od spodu, by nie poplamić herbatą podłogi.
– Rozmawiałam z jednym z dworów faerie – powiedziałam. – Wierz mi, że wolałabym już, żebyś przeszkodziła mi w uprawianiu seksu.
Przyjrzała mi się uważnie.
– Wyglądasz na roztrzęsioną – zauważyła.
Wzruszyłam ramionami.
– To tylko moja rodzina, z pewnością byś ją polubiła.
Patrzyła na mnie długo, prawie minutę, jakby się na coś decydowała. Wreszcie pokręciła głową.
– Rhys ma rację. Tylko perspektywa zobaczenia cię in flagranti mogła mnie tu tak długo zatrzymać. Policja nie powinna się jednak mieszać do spraw rodzinnych.
– Jesteś tu służbowo? – spytał Doyle.
– Tak – odparła i stanęła przed nim z rękami skrzyżowanymi na piersi. Wyglądała cokolwiek bojowo.
– Co się dzieje, Lucy? – spytałam, siadając na kanapie. Jeśli chciała patrzeć mi w oczy, musiała ją obejść. Tak też zrobiła, ponownie siadając w różowym fotelu.
– Co się dzieje, Lucy? – spytałam raz jeszcze.
– Tej nocy miało miejsce kolejne masowe zabójstwo. – Lucy zazwyczaj patrzyła w oczy rozmówcy. Dzisiaj jednak wodziła wzrokiem po mieszkaniu, niespokojnie, nie zatrzymując się nigdzie na dłużej.
– Podobne do tamtego? – spytałam.
Skinęła głową, patrząc na mnie przez chwilą, po czym przeniosła wzrok na telewizor i zioła, które Galen uprawiał na parapecie.
– Takie samo z wyjątkiem miejsca.
Doyle podszedł do oparcia kanapy, opadł na kolana, dotykając lekko rękami moich ramion. Sądzę, że uklęknął, by nad nami nie górować.
– Jeremy poinformował nas, że jego agencja została odsunięta od tej sprawy. Twój porucznik Peterson chyba za bardzo nas nie lubi.
– Nie wiem, co ugryzło Petersona, podobnie jak nie wiem, czy mnie to obchodzi. Gdyby dowiedział się, że z wami rozmawiam, mogłabym stracić pracę. – Wstała i zaczęła chodzić po pokoju, od okna do różowego fotela i między kanapą a białym stolikiem pod telewizor.
– Zawsze chciałam być gliną. – Pokręciła głowa, przeczesując palcami gęste ciemne włosy. – Ale wolę stracić pracę, niż znów zobaczyć coś takiego.
Usiadła nagle w różowym fotelu i spojrzała na mnie szeroko otwartymi oczami, z poważną miną. Podjęła decyzję. Miała to wypisane na twarzy.
– Czy śledziliście tę sprawę w prasie albo w telewizji?
– W Wiadomościach mówili, że wypadek w klubie spowodowany był wyciekiem gazu. – Doyle trzymał brodę na moim ramieniu, kiedy to mówił. Jego niski głos wibrował na moim ciele.
Musiałam zmusić się, by ukryć wrażenie, jakie zrobiły na mnie jej słowa. Myślę, że się udało.
– Drugi wydarzył się w jednym z klubów techno. Tym razem mówiło się o narkotykach.
Skinęła głową.
– Tak, o pechowej partii ecstasy. To my wymyśliliśmy tę historyjkę. Musieliśmy czymś zająć dziennikarzy, żeby nie wpadli na właściwy trop i nie wywołali paniki w mieście. Ale oni zginęli dokładnie tak samo, jak w dwóch pierwszych wypadkach.
– Dwóch pierwszych? – spytałam.
Skinęła głową.
– Pierwszy wypadek prawdopodobnie nie zostałby dokładniej zbadany, gdyby nie wydarzył się w bogatej części miasta. Tylko sześć dorosłych ofiar. Pewnie byłaby to kolejna nierozwiązana sprawa. Ale ofiary były szychami, więc kiedy ktoś zaatakował klub, w centrali podniesiono larum i od razu dostaliśmy pomoc brygady specjalnej. Potrzebowaliśmy jej, ale nigdy byśmy jej nie dostali tak szybko, gdyby wśród pierwszych ofiar nie było przyjaciół burmistrza i komendanta policji. – W jej głosie słychać było gorycz i zmęczenie.
– Pierwsze morderstwa miały miejsce w prywatnej rezydencji? – spytałam.
Lucy skinęła głową. Była zmęczona i przybita, ale spokojniejsza.
– Tak. Pierwszy raz widzieliśmy coś takiego. Uroiłam sobie, że już wcześniej był jakiś tego rodzaju atak i nagle znajdziemy na przykład jakąś wytwórnię narkotyków, w której będą leżały dziesiątki gnijących ciał. Jedyną gorszą rzeczą od tych wypadków byłby jakiś starszy. – Znowu pokręciła głową, przeczesując rękami włosy, po czym zmierzwiła je. – W każdym razie, pierwszy wypadek miał miejsce w prywatnej rezydencji. Znaleźliśmy parę, która tam mieszkała, dwójkę gości, dwoje służących.
– Jak daleko znajduje się ten dom od klubu, w którym byliśmy? – spytałam.
– Oba leżą niedaleko Holmby Hills.
Poczułam, jak Doyle za mną nieruchomieje. Cisza zdawała rozchodzić się od nas jak kręgi na wodzie. Wszyscy wpatrywaliśmy się w nią i staraliśmy się nie patrzeć na siebie.
– Powiedziałaś Holmby Hills? – spytałam.
Odwzajemniła spojrzenie.
– Tak. Co was tak zatkało?
Spojrzałam na Doyle’a. On na mnie. Rhys oparł się o ścianę jak gdyby nigdy nic, ale nie potrafił ukryć podniecenia. Nie mógł nic na to poradzić, ale podobało mu się to.
Galen ukrył się w aneksie kuchennym, wycierając kubek. Mróz usiadł obok mnie, jego twarz nic nie wyrażała. Nicca patrzył szczerze zdziwiony i zdałam sobie sprawę, że nie wie, gdzie mieszka Maeve Reed. Pomagał nam przy przygotowaniach do rytuału płodności, ale nie znał jej adresu.
– Nie – powiedziała Lucy. – Nie będziecie tu tak siedzieć jak trusie. Kiedy powiedziałam Holmby Hills, spojrzeliście na mnie tak, jakbym wdepnęła w coś paskudnego. Nie możecie robić niewinnych min i nie powiedzieć mi, o co chodzi.
– Możemy robić to, na co mamy ochotę – odparł Doyle.
Spojrzała na mnie.
– Czy zamierzasz uniknąć odpowiedzi? Zaryzykowałam karierę, przychodząc tutaj i rozmawiając z wami.
– To ciekawe – powiedział Doyle. – Dlaczego przyjście tutaj i rozmowa z nami miałyby cię kosztować karierę? Masz informacje Teresy i zapewnienie Jeremy’ego, że to było zaklęcie. Co jeszcze mamy powiedzieć?
Zmierzyła go wzrokiem.
– Nie jestem głupia, Doyle. Gdzie nie spojrzę, w tej sprawie są istoty magiczne. Peterson po prostu nie chce tego widzieć. Pierwszy wypadek wydarzył się tuż obok rezydencji Maeve Reed. To sidhe z rodziny królewskiej. Wygnana czy nie, nadal jest jedną z was. Obdzwoniliśmy okoliczne szpitale, szukając kogoś wykazującego objawy podobne do tych, które miały nasze ofiary. Znaleźliśmy jedną taką osobę.
– Macie ocalałego? – spytał Rhys.
Spojrzała na niego, potem na Doyle’a i na mnie.
– Nie mamy pewności. Żyje i z każdym dniem ma się coraz lepiej. – Patrzyła na nas dwoje. – Czy to was zachęci do mówienia, jeśli powiem, że to istota magiczna?
Nie wiem jak reszta, ale ja nawet nie próbowałam kryć wyrazu zaskoczenia na twarzy.
Lucy uśmiechnęła się do nas, prawie złośliwie, jakby wiedziała, że nas ma.
– Nie chce się skontaktować z Urzędem do spraw Ludzi i Istot Magicznych. Bardzo mu zależy na tym, żeby tego uniknąć. Porucznik Peterson twierdzi, że istoty magiczne nie mają z tą sprawą nic wspólnego, a to, że Maeve Reed mieszka blisko miejsca pierwszego wypadku, to zbieg okoliczności. Twierdzi, że nawet istota magiczna by czegoś takiego nie przeżyła. – Rozejrzała się po pokoju, patrząc po kolei na wszystkich nas. – Nie wierzę w to. Widziałam istoty magiczne, które szybko dochodziły do siebie po obrażeniach, których człowiek by nie przeżył. Widziałam, jak jeden z was spadł z wieżowca, a potem wstał, otrzepał się i poszedł dalej. – Znowu pokręciła głową. – Nie, to ma coś wspólnego z waszym światem, prawda?
Z ledwością powstrzymywałam się od tego, by nie spojrzeć na któregoś z moich strażników.
– Czy powiecie mi prawdę, jeśli pozwolę wam porozmawiać z rannym? Porucznik Peterson zarządził, że mamy nie mieszać w to istot magicznych. Ten ranny to moja przykrywka. Zawsze mogę powiedzieć, że szukałam kogoś, kto pomoże mu się przystosować do warunków wielkiego miasta. A że akurat znalazłam was, to już nie moja wina.
– Sądzisz, że jest spoza miasta? – spytałam.
– Jasne, że nie ma na czole napisu „nigdy nie byłem w dużym mieście”, ale kiedy po raz pierwszy usłyszał buczenie monitora rejestrującego pracę serca, zaczął krzyczeć. Pochodzi z miejsca, w którym nigdy nie widziano nowoczesnego sprzętu. Pielęgniarki mówiły, że musiały zabrać z jego sali telewizor, bo gdy go włączyły, o mało nie dostał ataku serca.
Spojrzała na mnie.
– Porozmawiaj ze mną, Merry, proszę. Porozmawiaj ze mną. Nie powiem porucznikowi. Nie mogę. Proszę, pomóż mi to powstrzymać, cokolwiek to jest.
Spojrzałam na Doyle’a, Mroza i Rhysa. Galen wrócił z kuchni, ale rozłożył szeroko ręce i wzruszył ramionami.
– Ostatnio nie miałem za wiele do czynienia z pracą detektywa, więc chyba nie powinienem zabierać głosu.
– Królowej to się nie spodoba – odezwał się niespodziewanie Nicca. Mówił wyraźnie, ale zarazem cicho, jakby był dzieckiem szepczącym z obawy, że ktoś go może podsłuchać.
– Nie mówiła, że nie wolno nam dzielić się informacjami z policją – powiedział Doyle.
– Naprawdę? – spytał Nicca jeszcze ciszej.
Odwróciłam się na kanapie, by Nicca spojrzał mi prosto w twarz.
– To prawda, królowa nie zakazała nam rozmów z policją.
Westchnął ciężko.
– Dobrze. – Znowu odpowiedź dziecka. Dorośli powiedzieli mu, że nie będzie kłopotów, a on im uwierzył.
Jeszcze raz wymieniliśmy spojrzenia, po czym powiedziałam:
– Rhysie, powiedz jej o zaklęciu.
Tak też zrobił, podkreślając przy tym, że nie jesteśmy pewni, czy na dworach pozostał jeszcze ktoś, kto mógłby rzucić to zaklęcie, i że to mógł być jakiś człowiek – czarownik albo wiedźma. Byliśmy pewni tylko jednego: nie był to nikt z Dworu Unseelie.
– Skąd możecie mieć pewność? – spytała Lucy.
Po raz kolejny wymieniliśmy spojrzenia.
– Wierz mi, Lucy, królowa nie musi się martwić przestrzeganiem praw obywatelskich. Jest bardzo dokładna, kiedy kogoś przesłuchuje.
Wpatrywała się w nas badawczo.
– A jak dokładni mogą być twoi strażnicy?
Zmarszczyłam brwi.
– O czym mówisz?
– Słyszałam plotki o tym, co królowa robi ze swoimi ludźmi. Czy potraficie zrobić coś równie skutecznego bez pozostawiania śladów?
Uniosłam brwi.
– Czy prosisz nas o to, o co myślę, że nas prosisz?
– Proszę was o powstrzymanie tego czegoś przed ponownym uderzeniem. Ranny w szpitalu nie chciał rozmawiać z policją ani z pracownikiem Urzędu do spraw Ludzi i Istot Magicznych. Wpadł w panikę, kiedy zaproponowałam, że możemy pomóc mu skontaktować się z ambasadorem, jeśli pracownik urzędu mu nie odpowiada. Widząc, jak go przeraziła perspektywa rozmowy z ambasadorem, pomyślałam, że wy moglibyście go przestraszyć jeszcze bardziej.
– Niby dlaczego? – spytałam.
– Ambasador nie jest sidhe.
– Co mielibyśmy z nim według ciebie zrobić?
– Oczekuję, że zmusicie go do mówienia. Cena nie gra roli. Mamy ponad pięciuset martwych, prawie sześciuset. Poza tym, z tego, co mówi Rhys, wynika, że jeśli te duchy nie zostaną powstrzymane, powrócą do życia. Nie chcę mieć na głowie stada zmartwychwstałych starożytnych bogów biegających z żądzą mordu w oczach po całym mieście. Musimy to powstrzymać, zanim będzie za późno.
Zgodziliśmy się pojechać z nią do szpitala, ale najpierw zadzwoniliśmy do Maeve Reed. Powiadomiliśmy ją o tym, że duchy martwych bogów zostały wskrzeszone, by ją zabić. Co oznaczało, że stoi za tym ktoś z Dworu Seelie i, co więcej, ma na to pozwolenie króla.