Rozdział 17

Kiedy Mróz i ja weszliśmy do pokoju, Doyle klęczał na bordowej narzucie, mówiąc do lustra.

– Oczyszczę obraz, gdy tylko księżniczka będzie z nami, królowo Niceven.

Kiedy weszłam na łóżko, zobaczyłam, że lustro zasnute jest kłębami mgły. Doyle klęczał z boku. Rhys siedział za nami, przy wezgłowiu, na stercie bordowych, fioletowych, fiołkowych, różowych i czarnych poduszek. Był nagi. Nie miałam pojęcia, jak zdążył się tak szybko rozebrać.

Mróz usiadł na łóżku przy moim drugim boku, tak że po jednej stronie miałam Doyle’a, a po drugiej jego.

Kapitan mojej straży machnął ręką i mgła rozproszyła się. Niceven siedziała na rzeźbionym drewnianym krześle, które miało w oparciu otwory na jej skrzydła. Królowa krwawych motyli ma trójkątną twarz i białą skórę. Jednak nie tak białą jak ja, Mróz czy Rhys. Jej biała skóra ma szarawy odcień. Tego wieczora białoszare loki miała wymyślnie upięte. Na górze głowy skrzył się zimnym blaskiem maleńki diamentowy diadem. Jej suknia była biała i powłóczysta. Mogłaby ukrywać całe ciało, gdyby nie to, że była całkowicie przezroczysta. Widziałam małe, spiczaste piersi, wystające żebra i drobne skrzyżowane nogi. Na nogach Niceven miała pantofle zrobione z płatków kwiatów. Obok niej siedziała biała mysz, tak duża przy niej, jak przy mnie owczarek niemiecki. Królowa głaskała ją po głowie.

Za nią stały trzy damy dwora, każda w sukni innego koloru, który pasował do blasku skrzydeł: różanoczerwonych, żonkilowożółtych i irysowofioletowych. Pierwsza miała włosy czarne, druga – żółte, a trzecia – brązowe.

Niceven włożyła o wiele więcej wysiłku niż my w przygotowanie widowiska.

W swojej zielonej spódnicy wyglądałam w porównaniu z nią całkiem zwyczajnie. Ale nie przejmowałam się tym zbytnio. W końcu spotykałyśmy się w interesach.

– Królowo Niceven, to miło z twojej strony, że odpowiedziałaś na nasze wezwanie.

– Szczerze mówiąc, księżniczko Meredith, czekałam na nie trzy miesiące. Twoja słabość do tego zielonego rycerza jest na dworze powszechnie znana. Jestem zaskoczona, że skontaktowanie się ze mną zajęło ci tyle czasu.

Była bardzo oficjalna. Zdałam sobie sprawę, że nie tylko w mowie. Miała na głowie diadem. Ja, przynajmniej na razie, nie mogłam poszczycić się posiadaniem korony. Siedziała na tronie, podczas gdy ja na łóżku, w zmiętej pościeli. Miała za sobą damy dwora niczym milczący grecki chór. I mysz, nie można o niej zapominać. Ja miałam tylko Doyle’a i Mroza po bokach, a za sobą Rhysa. Niceven od razu próbowała postawić mnie w niekorzystnej sytuacji.

– Prawdę mówiąc, szukaliśmy pomocy u uzdrowicieli, tutaj, w świecie śmiertelników. Dopiero ostatnio uznaliśmy, że jednak niezbędne jest skontaktowanie się z tobą.

– A więc przemawiał przez ciebie czysty upór, księżniczko.

– Być może. Więc wiesz dlaczego się odezwałam i czego sobie życzą”?

– Nie jestem wróżką z bajki, żeby spełniać życzenia, Meredith. – Opuściła mój tytuł, co było jawną zniewagą.

Świetnie, więc obie mogłyśmy być niegrzeczne.

– Nie da się ukryć, Niceven. Ale w każdym razie wiesz, czego chcę.

– Chcesz lekarstwa dla swojego zielonego rycerza – powiedziała, wiodąc jedną ręką po różowej krawędzi ucha myszy.

– Tak.

– Książę Cel usilnie prosił, żeby Galen pozostał okaleczony.

– Kiedyś mi powiedziałaś, że książę Cel jeszcze nie rządzi Dworem Unseelie.

– To prawda, ale nie ma całkowitej pewności, że dożyjesz zostania królową, Meredith. – Znowu opuściła mój tytuł.

Doyle przysunął się plecami do Rhysa. Upewnili się obaj, że królowa ich dobrze widzi. I wtedy Rhys podniósł się z poduszek na kolana i ukazał się w pełnej krasie. Przekładał w rękach długi warkocz Doyle’a, aż dotarł do jego końca i zaczął rozwiązywać kokardę, która go trzymała w całości.

Niceven przeniosła na nich wzrok, po czym znów spojrzała na mnie.

– Co oni robią?

– Szykują się do łóżka – odparłam. Chociaż nie miałam pewności.

Zmarszczyła swe delikatne, szare brwi.

– Tam, gdzie jesteście, jest dopiero dziewiąta. Wieczór jest zbyt wczesny, żeby go marnować na spanie.

– Nie powiedziałam, że będą spać – wyjaśniłam spokojnym głosem.

Wciągnęła powietrze. Widziałam, jak jej filigranowa klatka piersiowa unosi się i opada. Starała się utrzymywać wzrok na mnie, ale jej spojrzenie ciągle przeskakiwało na mężczyzn. Rhys rozplatał właśnie warkocz Doyle’a. Widziałam kapitana mojej straży z rozpuszczonymi włosami tylko raz. Wyglądały one wtedy jak jakaś ciemna, żywa peleryna spowijająca jego ciało.

Niceven obserwowała ich ukradkiem, zachowując ze mną znikomy kontakt wzrokowy. Nie byłam pewna, czy powodem jej zainteresowania były włosy Doyle’a czy nagość Rhysa. W to drugie wątpiłam, ponieważ nagość nie była taka niezwykła w Krainie Faerie. Chociaż nie mogłam wykluczyć, że wpatruje się w twarde mięśnie brzucha Rhysa i to, co poniżej.

Mróz usiadł prosto, zdjął marynarkę i zaczął uwalniać się z szelek i kabury. Oczy Niceven zwróciły się na niego.

– Niceven – powiedziałam cicho. Musiałam powtórzyć jej imię jeszcze przynajmniej ze dwa razy, zanim na mnie spojrzała. – Jak mogę uleczyć Galena?

– Nie jest pewne, czy zostaniesz królową, a jeśli to książę Cel zostanie królem, będzie miał mi za złe, że ci pomogłam.

– Ale jeśli jednak ja zostanę królową, będę miała ci za złe, że nie pomogłaś.

Uśmiechnęła się.

– Muszę więc znaleźć drogę między dwoma warczącymi na siebie psami. Pomogę ci, ponieważ wcześniej pomogłam Celowi. To wyrówna rachunki.

Pamiętałam krzyki Galena i ból w jego oczach przez ostatnie miesiące i nie wydawało mi się, by to wyrównywało cokolwiek. Nie sądziłam, by naprawienie tego, co zniszczyła, choćby zbliżało się do wyrównania rachunków. Ale uprawialiśmy tu politykę faerie, a nie terapię, więc nic nie powiedziałam. Milczenie nie jest kłamstwem. Grzechem zaniedbania – owszem, ale nie kłamstwem.

– Jak mogę uleczyć Galena? – spytałam ponownie.

Pokręciła głową, błyskając diamentami w diademie.

– Najpierw pomówmy o cenie. Co jesteś gotowa mi dać w zamian za wyleczenie swojego zielonego rycerza?

Mróz i Doyle zbliżyli się do mnie niemal jednocześnie.

– Wdzięczność królowej Unseelie. To powinno ci wystarczyć – powiedział Mróz głosem tak lodowatym jak jego przydomek.

– Ona jeszcze nie jest królową, Zabójczy Mrozie. – Głos Niceven pełen był gniewu. Słychać w nim było zadawnioną urazę. Czyżby mieli jakieś stare porachunki?

Zobaczyłam, że Doyle wyciąga rękę w kierunku Mroza. Powstrzymałam go spojrzeniem. Tego wieczoru było między nimi napięcie. Nie wyglądalibyśmy na silnych, kłócąc się między sobą. Doyle pozostał przy mnie, patrząc tylko na niego. To spojrzenie wcale nie było przyjazne.

Dotknęłam ramienia Mroza. Drgnął, napinając mięśnie i patrząc na kapitana mojej straży. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że to ja. Cicho, powoli wypuścił powietrze i przesunął się odrobinę za mnie.

Odwróciłam się do lustra i dostrzegłam spojrzenie Niceven, przenikliwe, uważne. Spodziewałam się, że coś powie, ale tego nie zrobiła. Siedziała tylko i czekała.

– Czego Niceven, Królowa Krwawych Motyli chciałaby od Księżniczki Meredith z Dworu Unseelie w zamian za uzdrowienie jej rycerza? – Celowo umieściłam oba nasze tytuły w jednym zdaniu, akcentując to, że ona jest królową, a ja nie. Miałam nadzieję, że złagodzę nieco wrażenie wywołane wybuchem Mrożą.

Przez kilka uderzeń serca wpatrywała się we mnie. Potem nieznacznie skinęła głową.

– A co Księżniczka Meredith z Dworu Unseelie mogłaby mi zaoferować?

– Kiedyś powiedziałaś, że dałabyś wiele za dłuższy łyk mojej krwi.

Wyglądała na kompletnie zaskoczoną. Kiedy już zdołała nad sobą zapanować, powiedziała:

– Krew jak krew, księżniczko. Dlaczego miałaby mnie obchodzić?

– Mówiłaś, że smakuję magią i seksem. Czyżbyś już zapomniała ten smak, królowo Niceven? – Spuściłam wzrok. – Czy to tak mało dla ciebie znaczyło? – Wzruszyłam ramionami, a moje włosy, które sięgały już do ramion, opadły mi na twarz. Zza zasłony włosów, które błyszczały jak rubiny, powiedziałam: – Jeśli krew następczyni tronu nic dla ciebie nie znaczy, to nie mam nic do zaoferowania. – Zwróciłam twarz w jej kierunku, wiedząc, jaki efekt wywołują moje trójkolorowe, zielonozłote oczy w połączeniu z krwistokasztanowymi włosami i skórą jak alabaster. Dorastałam wśród istot, które posługiwały się urodą jak bronią. Nigdy nie śniło mi się, by to wykorzystywać przeciwko innym sidhe, ponieważ wszystkie były piękniejsze ode mnie, ale co innego przeciwko Niceven.

Uderzyła maleńką dłonią w oparcie krzesła, tak mocno, że przestraszyła białą mysz.

– Jesteś godna swojej ciotki. Książę Cel nigdy nie panował nad urodą tak, jak robi to Andais, ani tak jak ty.

Złożyłam nieznaczny ukłon, ponieważ zawsze jest trudno ukłonić się w pozycji siedzącej.

– Piękny komplement od uroczej królowej.

Uśmiechnęła się, pieszcząc mysz, i poprawiła się na krześle, co sprawiło, że jej prześwitująca suknia ukazała jeszcze więcej ciała, które ze szczupłego stało się chude jak szkielet. Wyglądała teraz jak małe, zagłodzone zwierzątko. Ale ona uważała się za piękną, więc nie mogłam dać po sobie poznać, że myślę inaczej.

Mróz pozostawał nieruchomy. Zdjął pas, szelki i kaburę, marynarkę, ale nic poza tym. Nawet buty miał wciąż na nogach. Nie zamierzał się rozebrać w obecności Niceven.

Doyle za to był już nagi do pasa. W jego lewym sutku błyszczał srebrny kolczyk. Rhys dalej rozplatał jego gęste, czarne włosy, jakby wygładzał tren sukni.

Mężczyźni poruszali się wokół mnie jak damy dworu szykujące się do łóżka. Celowo nie wtrącali się do mojej rozmowy z Niceven. Miało to oznaczać, że sama podejmuję decyzje. Gdybyż to jeszcze była prawda!

Wydęłam czerwone jak róża usta.

– Łyk mojej krwi za wyleczenie mojego rycerza, zgoda?

– Bardzo łatwo oddajesz swój płyn życia, księżniczko.

– Oddaję to, co do mnie należy.

– Książę sądzi, że należy do niego cały dwór.

– Ja z kolei wiem, że należy do mnie tylko ciało, które zamieszkuję. Twierdzenie, że należy do mnie coś jeszcze, byłoby wyrazem pychy.

Królowa roześmiała się.

– Czy wrócisz do domu, żebym mogła się pożywić?

– A czy zgadzasz się w zamian za to wyleczyć mojego rycerza?

Skinęła głową.

– Zgadzam się.

– A ile byłoby warte karmienie cię moją krwią raz w tygodniu?

Poczułam napięcie mężczyzn za mną. Nagle atmosfera w pokoju stężała. Uważałam, by na nich nie patrzeć. Byłam księżniczką i nie potrzebowałam pozwolenia swoich strażników na zrobienie czegokolwiek. Albo rządziłam, albo nie.

Oczy Niceven zwęziły się w blade płomyczki.

– Co to znaczy karmienie raz w tygodniu?

– Dokładnie to, co powiedziałam.

– Dlaczego miałabyś mi składać cotygodniową daninę z krwi?

– Dla sojuszu między nami.

Mróz przysunął się do mnie.

– Meredith, nie…

Miał zamiar powiedzieć coś niefortunnego i wszystko popsuć. Miałam zalążki pomysłu i to dobrego.

– Nie, Mrozie – powiedziałam – to nie ty mówisz mi „nie”. To ja mówię tobie „nie” albo „tak”. Nie zapominaj o tym. – Posłałam mu spojrzenie, które mówiło: „Zamknij się, zanim wszystko spieprzysz”.

Zagryzł wargi, ewidentnie niezadowolony i usiadł nadąsany. Ale przynajmniej nic już nie mówił.

Usłyszałam, jak Doyle głośno wciąga powietrze, i spojrzałam na niego. Jedno spojrzenie wystarczyło. Nieznacznie skinął głową. Rhys zaczął rozczesywać jego długie włosy. Przez chwilę wpatrywałam się z zachwytem w swoich dwóch strażników. Chrząknięcie Doyle’a przywróciło mnie do rzeczywistości. Spojrzałam z powrotem w lustro.

Niceven roześmiała się. Ten dźwięk przypominał dzwonienie malutkich dzwonków, które były pęknięte i teraz brzmiały nieczysto.

– Przepraszam za chwilę nieuwagi, królowo Niceven.

– Gdyby na mnie czekała taka nagroda, skróciłabym tę rozmowę.

– A gdyby czekała na ciebie nagroda w postaci mojej krwi? Co wówczas?

Spoważniała.

– Jesteś uparta. To niepodobne do sidhe.

– W moich żyłach płynie krew skrzatów, a one są o wiele bardziej uparte od sidhe.

– Jesteś również człowiekiem.

Uśmiechnęłam się.

– Ludzie są jak sidhe: jedni są bardziej uparci, inni mniej.

Nie odpowiedziała mi uśmiechem.

– Za łyk twojej krwi wyleczę twojego rycerza, ale to wszystko. Jeden łyk, jedno uzdrowienie, i jesteśmy kwita.

– Za jeden łyk mojej krwi król goblinów Kurag stał się moim sojusznikiem na sześć miesięcy.

Uniosła delikatne brwi.

– To sprawa pomiędzy goblinami a sidhe. My jesteśmy krwawymi motylami. Nie wypowiadamy wojen. Nie wyzywamy na pojedynki. Pilnujemy naszych spraw. Inni niech pilnują swoich.

– Zatem odrzucasz sojusz?

– Uważam, że ostrożność jest lepsza od bohaterstwa, nieważne, jak smaczna byś była.

W negocjacjach zawsze na początku powinno się być miłym. Jeśli to nic nie daje, trzeba zmienić taktykę.

– Wszyscy dają ci spokój, królowo Niceven, ponieważ uważają cię za zbyt małą, żeby się tobą przejmować.

– Książę Cel uznał, że jestem wystarczająco duża, żeby pokrzyżować ci plany dotyczące zielonego rycerza. – W jej głosie słychać było pierwsze oznaki gniewu.

– Tak, a co ci zaproponował za tę robótkę?

– Zasmakowanie ciała sidhe, ciała rycerza i jego krwi. Tamtej nocy ucztowaliśmy, księżniczko.

– Zapłacił ci cudzą krwią, podczas gdy jego ciało jest pełne krwi, która tylko trochę ustępuje krwi królowej. Czy kiedykolwiek próbowałaś królewskiej krwi?

Niceven wyglądała na zdenerwowaną, niemal przerażoną.

– Królowa dzieli się nią tylko ze swoimi kochankami albo więźniami.

– Świadomość, że tak cenny dar się marnuje, musi nie dawać ci spokoju.

Niceven wydęła swoje małe srebrne wargi.

– Gdyby tylko zechciała wziąć któregoś z nas do łóżka, ale jesteśmy…

– Zbyt mali – skończyłam za nią.

– Zgadza się – wysyczała – tak, zawsze za mali. Za mali, żeby zawrzeć z nami sojusz. Za mali, żeby wykorzystać do czegoś więcej niż tylko do szpiegowania. – Maleńkie, blade dłonie zacisnęły się w pięści. Biała mysz czmychnęła od niej, jakby wiedziała, co się święci. Nawet damy dworu stojące za jej tronem wzdrygnęły się jak od podmuchu lodowatego wiatru.

– A teraz wykonujesz brudną robotę dla jej syna – powiedziałam. Mój głos był prawie miły.

– Przynajmniej on nas docenił. – Gniew tej małej, delikatnej osóbki był przerażający. Wściekłość sprawiła, że wydawała się większa, niż była w rzeczywistości. Iście królewski gniew.

– Ofiarowuję ci to, czego nie otrzymasz ani od królowej, ani od księcia.

– To znaczy co?

– Królewską krew, krew władczyni Dworu Unseelie. Zawrzyj ze mną sojusz, królowo Niceven, a posmakujesz tej krwi. Nie tylko raz, ale po wielekroć.

Jej oczy znowu stały się wąskimi szparkami, gorejącymi ogniem zimniejszym od diamentów na jej diademie.

– Co każda z nas zyskałaby na takim sojuszu?

– Ty zyskałabyś pomoc moich sojuszników.

– Gobliny mają z nami mało wspólnego.

– A sidhe?

– Co „sidhe”?

– Jako sojusznik następczyni tronu zyskałabyś na znaczeniu. Już by cię nie odrzucali, ponieważ obawialiby się, że możesz mi o tym powiedzieć.

Nie odrywała ode mnie wzroku.

– A co ty zyskałabyś na takim sojuszu?

– Szpiegowałabyś zarówno dla mnie, jak i dla królowej.

– A Cel?

– Dla niego przestałabyś szpiegować.

– Nie spodoba mu się to.

– Nie musi. Jeśli byłabyś moim sojusznikiem, zranienie ciebie równałoby się znieważeniu mnie. Jestem pod ochroną królowej. Skrzywdzenie mnie teraz jest równoznaczne z wyrokiem śmierci.

– No, dobrze. On mnie rani, a wtedy wkraczasz ty. I co dalej?

– Grożę, że zabiorę twój cały dwór do siebie, do Los Angeles.

Wzdrygnęła się.

– Nie mam ochoty przenosić się do miasta ludzi. – Zabrzmiało to tak, jakby ludzie mieli tylko jedno miasto.

– Mogłabyś mieszkać w ogrodach botanicznych, na otwartej przestrzeni. Jest tu dla ciebie miejsce, Niceven, przysięgam.

– Ale ja nie chcę opuszczać dworu.

– Tam, gdzie krwawe motyle, tam i faerie.

– Większość sidhe o tym nie pamięta.

– Mój ojciec zatroszczył się o to, żebym poznała historię wszystkich istot magicznych. Krwawym motylom najbliżej do najbardziej elementarnej mocy faerie, tej mocy, która czyni nas różną od ludzi. Nie jesteś leprikonem ani pixie, żeby uschnąć i umrzeć ze smutku za faerie. Ty jesteś esencją faerie. Czyż nie jest powiedziane, że dopóki żyją krwawe motyle, żyją i inne istoty magiczne?

– Przesąd – powiedziała.

– Być może, ale bez was Dwór Unseelie stanie się osłabiony. Cel może o tym nie pamiętać, ale królowa będzie. Jeśli Cel znieważy cię tak, że spakujesz manatki, królowa zainterweniuje.

– Rozkaże nam zostać.

– Nie może rozkazywać innemu monarsze. Tak stanowi nasze prawo.

Niceven wyglądała na zdenerwowaną. Bała się Andais. Wszyscy się jej bali.

– Nie chciałabym rozgniewać królowej.

– Ani ja.

– Naprawdę sądzisz, że królowa ukarałaby własnego syna, a nie skierowała całego gniewu na nas? – Znowu skrzyżowała nogi, ręce złożyła na piersi, zapominając o flirtowaniu i o królewskiej godności.

– Gdzie jest teraz Cel? – spytałam.

Niceven zachichotała, najbardziej nieprzyjemnym z chichotów.

– Został skazany na sześć miesięcy. Niektórzy stawiają na to, że nie wytrzyma psychicznie sześciu miesięcy izolacji i cierpienia.

Wzruszyłam ramionami.

– Powinien był pomyśleć o tym, zanim się tak niegrzecznie zachował.

– Żartujesz sobie, ale jeśli Cel naprawdę zwariuje, to twoje imię będzie wykrzykiwał, ciebie będzie chciał zabić.

– Nie zamierzam się martwić na zapas.

– Co takiego?

– Tak się mówi w świecie ludzi. To znaczy, że zmierzę się z tym problemem we właściwym czasie.

Zdawała się przez chwilę myśleć intensywnie. Potem powiedziała:

– Jak zamierzasz rozwiązać sprawę krwi? Nie chciałabym odbywać tygodniowej podróży między Krainą Faerie a Morzem Zachodnim.

– Mogłabym przesłać ci esencję swojej krwi za pomocą magii.

Pokręciła głową.

– To nie to samo.

– Co w takim razie proponujesz?

– Mogę wysłać do ciebie w zastępstwie jednego ze swoich ludzi.

Przez chwilę myślałam o tym, wyczuwając bezruch Mroza i słysząc szorstki, prawie rozdzierający odgłos szczotki, którą Rhys rozczesywał włosy Doyle’a.

– Zgoda. Wyjaw mi lekarstwo dla mojego rycerza i przyślij swojego zastępcę.

Roześmiała się, znów dzwoniąc niczym pęknięte dzwonki.

– Nie, księżniczko, lekarstwo dostaniesz od mojego zastępcy. Gdybym podała ci je przed zapłatą, mogłabyś się rozmyślić.

– Dałam ci słowo. Nie mogę go cofnąć.

– Za długo miałam do czynienia z sidhe, by wierzyć w to, że zawsze dotrzymujecie słowa.

– To jedno z naszych najsurowszych praw – powiedziałam. – Bycie wiarołomnym oznacza wygnanie.

– Chyba że masz przyjaciół na bardzo wysokich stanowiskach, którzy dopilnują, żeby wieści o twoim wiarołomstwie się nie rozniosły.

– O czym ty mówisz, królowo Niceven?

– O tym, że królowa bardzo kocha swojego syna i żeby go ocalić, złamała niejeden zakaz.

Popatrzyłyśmy na siebie i wiedziałam już, że Cel musiał składać obietnice i je łamać. Już samo to powinno go uczynić wyrzutkiem i w sposób oczywisty pozbawić go prawa do tronu. Andais zawsze go psuła, ale nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak bardzo.

– Kiedy możemy oczekiwać twojego zastępcy? – spytałam.

Zdawała się to rozważać, kiedy sięgała ręką w kierunku przyczajonej myszy. Podpełzła do niej, poruszając długimi wąsami, z nastawionymi uszami, jakby nadal nie była pewna przywitania. Królowa delikatnie ją pogłaskała.

– Za kilka dni – powiedziała.

– Nie zawsze jesteśmy w domu. Nie chciałabym, żeby twój wysłannik pocałował klamkę.

– Zostaw wazon kwiatów pod drzwiami, to mu wystarczy.

– To będzie on?

– Sądzę, że on zadowoliłby cię bardziej niż ona, nieprawdaż?

Skinęłam głową, choć wcale nie byłam pewna, czy ma to dla mnie znaczenie. Nie miałam uprawiać seksu, tylko dzielić się krwią, a w tym ostatnim wypadku nie miałam określonych preferencji; przynajmniej tak mi się zdawało.

– Wierzę w mądrość wyboru królowej.

– Piękne słowa, księżniczko. Pozostaje czekać, czy za tymi pięknymi słowami pójdą czyny. – Jej wzrok skierował się z powrotem na mężczyzn i zatrzymał się na Rhysie i Doyle’u. – Miłych snów, księżniczko.

– Nawzajem, królowo Niceven.

Cień przebiegł jej po twarzy, co sprawiło, że wyglądała na jeszcze szczuplejszą.

– Moje sny to moja sprawa, księżniczko – powiedziała oschłym tonem.

– Nie chciałam cię urazić.

– Nie wzięłam sobie tego do serca, księżniczko, to tylko zazdrość unosi swoją wstrętną głowę. – Ledwo wypowiedziała te słowa, lustro stało się czyste i gładkie.

Siedziałam, wpatrując się we własne odbicie. Potem przeniosłam wzrok na swoich strażników. Rhys w dalszym ciągu rozczesywał włosy Doyle’a. Mróz siedział nieruchomo, patrząc na moje odbicie w lustrze. Kiedy nasze oczy się spotkały, odwrócił wzrok. Pozostali dwaj zdawali się nie zwracać na mnie uwagi.

– Nie ma już Niceven. Możecie przestać udawać – powiedziałam.

– Jeszcze nie skończyłem – odparł Rhys, po czym dodał: – Dlatego właśnie przestałem nosić włosy długie do kostek. Prawie niemożliwe jest dbać o nie samemu. – Oddzielił kolejny kosmyk włosów, unosząc go w jednej ręce, i zaczął czesać następny.

Doyle milczał, kiedy Rhys pracował nad jego fryzurą z miną zaaferowanego dziecka. Nic więcej dziecięcego w nim nie było, kiedy tak klęczał nago, otoczony morzem czarnych włosów i kolorowych poduszek. Jego ciało było umięśnione, blade, błyszczące. Z wyglądu był uroczy, ale nie podniecający. W wypadku sidhe nagość nie musi być ściśle związana z seksem.

Mróz wykonał nieznaczny ruch, który zwrócił na niego moją uwagę. Jego oczy były szare jak niebo tuż przed burzą. Był wściekły; ukazywała to jego twarz, napięcie ramion, to, jak siedział: ostrożnie, nieruchomo, a równocześnie z trudem nad sobą panując.

– Przepraszam, jeśli cię zdenerwowałam, ale wiedziałam, co robię.

– Dałaś niezwykle jasno do zrozumienia, że ty rządzisz, a ja tylko słucham – powiedział ostrym głosem.

Westchnęłam. Było wcześnie, ale miałam za sobą długi dzień. Byłam zbyt zmęczona, by się z nim spierać. Zwłaszcza że nie miał racji.

– Nie mogę sobie teraz pozwolić na to, żeby okazywać słabość. Nawet Doyle powstrzymuje się od wyrażania publicznie swoich opinii.

– Popieram wszystko, co dzisiaj zrobiłaś – powiedział Doyle.

– Miło mi to słyszeć – odparłam.

Popatrzył na mnie spokojnie. Większość ludzi odwróciłaby wzrok albo się wzdrygnęła. Ja jednak wytrzymałam jego spojrzenie. Miałam już dosyć tych gierek. To, że jestem w nich dobra, nie znaczy, że mnie bawią.

– Nie chcę już żadnej próby sił. Wystarczy jak na jeden dzień.

Dalej wpatrywał się we mnie tymi swoimi czarnymi oczami.

– Wystarczy – powiedział do Rhysa. – Muszę porozmawiać z Meredith.

Rhys zamarł w bezruchu ze szczotką w ręku.

– Sam na sam – dodał Doyle.

Mróz drgnął nerwowo. To bardziej jego reakcja niż słowa Doyle’a kazały mi się domyślić, że chodzi o coś więcej niż rozmowę.

– Dziś wypada moja noc z Meredith – powiedział.

– Gdyby to był Rhys, faktycznie musiałby poczekać na swoją kolej, ale mnie ominęło już tyle kolejek, że mam prawo prosić o ten wieczór – odparł Doyle.

Mróz zerwał się na równe nogi.

– Najpierw nie dajesz mi jej pomóc, teraz pozbawiasz mnie mojej nocy w jej łóżku. Oskarżyłbym cię o zazdrość, gdybym cię lepiej nie znał.

– Możesz mnie oskarżyć, o co chcesz, ale wiesz, że nie jestem zazdrosny.

– Ale o coś ci chodzi i to coś ma związek z naszą Merry.

Doyle westchnął ciężko.

– Być może myślałem, że trzymając się z dala od łoża księżniczki, zaintryguję ją. Dziś przekonałem się jednak, jak łatwo można stracić uczucie kobiety.

– Mów jaśniej.

Doyle nadal klęczał, półnagi, z rękami spoczywającymi na udach, otoczony morzem czarnych włosów. Srebrny kolczyk w jego sutku błyszczał, kiedy oddychał. Włosy przykryły wszystkie inne kolczyki, więc tylko ta srebrna iskierka przykuwała wzrok.

– Nie jestem ślepy, Mrozie – powiedział Doyle. – Widziałem, jak ona na ciebie patrzy w vanie, ty też to zresztą zauważyłeś.

– Ty naprawdę jesteś zazdrosny.

Pokręcił głową.

– Nie, ale ty miałeś już swoje trzy miesiące. I co? Dziecka jak nie było, tak nie ma. Ona jest księżniczką, przyszłą królową. Nie może sobie pozwolić na oddanie serca osobie, za którą nie wyjdzie.

– Więc postanowiłeś wkroczyć i skraść jej serce. – W głosie Mroza było więcej emocji niż zazwyczaj.

– Nie, ale uzmysłowię jej, że ma wybór. Powinienem był zrobić to już wcześniej.

– Liczysz na to, że Meredith w twoich ramionach zapomni o mnie. Czy nie o to ci chodzi?

– Nie jestem aż tak arogancki. Powiedziałem, że zdałem sobie sprawę, jak łatwo można stracić uczucie kobiety. Ja straciłem je, każąc jej tak długo czekać. Jeśli nie chcę, żeby Meredith całkiem straciła głowę dla ciebie albo Galena, muszę zacząć działać już teraz. Potem będzie za późno.

– A co Galen ma z tym wspólnego? – spytał Mróz.

– Jeśli musisz o to pytać, to jesteś ślepy – odparł Doyle.

Mróz wyraźnie się zmieszał. Wreszcie zmarszczył brwi i pokręcił głową.

– Nie podoba mi się to.

– Nie musi – powiedział Doyle.

Miałam już tego wszystkiego dosyć.

– Rozmawiacie, jakby mnie tu nie było albo jakbym nie miała nic do powiedzenia – zauważyłam.

Doyle odwrócił do mnie poważną twarz.

– Czy miałabyś coś przeciwko temu, bym dzielił dziś z tobą łoże? – Zadał to pytanie takim beztroskim tonem, jakby składał zamówienie w restauracji albo rozmawiał z klientem, zupełnie jakby moja odpowiedź nie miała dla niego znaczenia.

Ale wiedziałam, że używał tego tonu, kiedy czuł wszystko, tylko nie obojętność. To był sposób chowania się przed emocjami: jeśli będziemy zachowywać się tak, jakby to nie miało znaczenia, to może nie będzie miało.

Spojrzałam na niego, na jego ramiona, pierś i kolczyk w jego sutku, płaski brzuch. Nigdy nie widziałam Doyle’a nagiego. Zawsze trzymał się z daleka od codziennych rozrywek dworu; podobnie zresztą jak i Mróz.

Spojrzałam na Mroza. Srebrne włosy miał spięte z tyłu, jego twarz była surowa, jeśli w ogóle coś tak pięknego można nazwać surowym. Marynarkę i kaburę z pistoletem przewiesił przez ramię. Znowu przywdział arogancką maskę, za którą tak często ukrywał się na dworze. To, że przywdział ją tu i teraz, przede mną, raniło moje serce.

Chciałam do niego podejść, objąć go, przytulić się do niego i powiedzieć: „Nie odchodź”. Chciałam czuć jego ciało przy moim. Chciałam się przebudzić w chmurze jego srebrnych włosów.

Podeszłam do niego, ale nie tak blisko, jak bym chciała. Nie mogłam go dotykać. Bałam się, że jeśli to zrobię, to już go nie puszczę.

– Mam dziś okazję zaspokoić ciekawość moją i dam dworu.

Odwrócił się ode mnie, więc nie widział mojej twarzy.

– Życzę dobrej zabawy – powiedział, ale nie zabrzmiało to szczerze.

– Pragnę cię.

Zaskoczony odwrócił się do mnie.

– Chcę, żebyś wiedział, że cały czas cię pragnę. Moje ciało cierpi, kiedy nie ma cię przy mnie. Do dzisiaj nie zdawałam sobie sprawy, co to znaczy. Tę noc muszę jednak spędzić z Doyle’em.

Uniósł dłoń, by dotknąć mojej twarzy, ale zatrzymał się tuż przy samej skórze.

– Doyle ma rację… Będziesz królową. Pamiętaj jednak, że nie możesz być taka jak inni władcy. Musisz być królową dla wszystkich.

Przyłożyłam twarz do jego dłoni i przeszedł mnie dreszcz. Zabrał rękę i wytarł ją o spodnie, jakby ją czymś ubrudził.

– Do jutra, księżniczko.

Skinęłam głową.

– Do jutra, mój… – Nie dokończyłam ze strachu, jakiego słowa mogłabym użyć.

Odwrócił się bez słowa i wyszedł, trzaskając głośno drzwiami.

Szmer w pokoju kazał mi się odwrócić. Rhys przesunął się na drugą stronę łóżka pod oknem i podnosił ubrania leżące na podłodze.

– Nic tu po mnie – powiedział. – Pierwszej nocy powinniście zostać sami.

– We trójkę jeszcze tego nie próbowałem – zauważył Doyle.

Rhys roześmiał się.

– Tak właśnie myślałem. – Pozbierał wszystkie swoje rzeczy i skierował się do wyjścia.

– Mógłby mi ktoś pomóc z drzwiami? – Zdałam sobie nagle sprawę, że czuje się opuszczony. Obnosił się ze swoimi wdziękami, a ja go ignorowałam. U istot magicznych to śmiertelna zniewaga.

Podeszłam do niego. Stanęłam na palcach, by go pocałować. Jedną rękę trzymałam za jego głową, dotykając włosów na jego szyi, drugą sunęłam w dół jego ciała. Pokazałam mu oczami, jaki jest piękny.

Uśmiechnął się i spojrzał na mnie nieśmiało. Ta nieśmiałość była udawana, wiedziałam jednak, że sprawiłam mu przyjemność.

Oparłam się o niego czołem. Bawiłam się włosami na karku, a on drżał pod moim dotykiem. W końcu stanęłam na stopach, otworzyłam drzwi i odsunęłam się, by mógł przejść.

Rhys pokręcił głową.

– Tak w jej rozumieniu wygląda całus na dobranoc – powiedział do Doyle’a klęczącego na łóżku. – Bawcie się dobrze, dzieci. – Jednak jego poważna mina nie pasowała do kpiącego tonu.

Podał mi szczotkę i wyszedł. Zamknęłam za nim drzwi i nagle dotarło do mnie, że jestem sama z Doyle’em. Doyle’em, którego nigdy jeszcze nie widziałam nagiego. Doyle’em, który mnie przerażał, kiedy byłam dzieckiem. Doyle’em, który był prawą ręką królowej od tysiąca lat. Pilnował mojego bezpieczeństwa, chronił mnie, ale jakoś nigdy nie był naprawdę mój. Po prostu nie mógł być naprawdę mój, dopóki nie dotknęłam jego czarnego ciała, nie zobaczyłam go nagiego. Nie byłam pewna, dlaczego to dla mnie takie ważne, ale tak było. Nie sypiał ze mną, jakby chciał zachować sobie jakieś dodatkowe możliwości. Jakby był przekonany, że będąc ze mną, zostanie ich pozbawiony. Co nie było prawdą. Byłam z moim pierwszym narzeczonym Griffinem przez siedem lat i miał naprawdę wiele możliwości. Niestety, nie byłam żadną z nich. Seks ze mną nie był dla niego doświadczeniem odmieniającym życie. Dlaczego z Doyle’em miałoby być inaczej?

– Meredith. – Wymówił moje imię i nagle jego głos stracił obojętność. Słychać w nim było teraz niepewność i nadzieję. Wymówił moje imię raz jeszcze, a ja odwróciłam się do łóżka i zobaczyłam, że czeka na mnie, leżąc w bordowej pościeli.

Загрузка...