Rozdział 10

Wstałam z sofy, by się przywitać. Kitto chciał pójść ze mną. Musiałam zmusić go do pozostania przy kanapie. Inaczej cały czas byłby przy mojej nodze jak wierny szczeniak.

Uśmiechnęłam się do Maeve i Juliana.

– Nie potrafię wyrazić, jaki to zaszczyt panią poznać. – Wyciągnęłam rękę.

Podała mi tylko czubki palców; było to nie tyle uściśnięcie dłoni, co muśnięcie. Widziałam wiele kobiet, które nie potrafiły porządnie podać ręki, ale Maeve Reed nawet specjalnie nie próbowała. Być może miałam ująć jej dłoń i uklęknąć, może liczyła na to, że złożę jej hołd. Jeśli tak, to się przeliczyła. Mam tylko jedną królową i jednego króla. Maeve Reed być może jest królową Hollywood, ale to nie to samo.

Popatrzyłam na nią i zafrasowałam się. Nie potrafiłam jej przejrzeć. Niedobrze.

– Naprawdę wynajęła pani Kane’a i Hearta, żeby chronili panią przed nami?

Maeve zwróciła ku mnie swoją piękną twarz, patrząc na mnie niedowierzająco: oczy szeroko otwarte, pięknie umalowane usta uformowane jak do wymówienia głoski „o”. Wyglądała, jakby pozowała do zdjęcia. Był to wyraz twarzy obliczony na zdobycie widowni i szefów wielkich wytwórni.

– Wystarczyłoby zwykłe tak albo nie, pani Reed.

– Proszę mi wybaczyć – powiedziała przepraszającym tonem. Siła, z jaką ściskała ramię Juliana, zadawała jednak kłam jej niewinnej minie.

– Czy wynajęła pani Kane’a i Hearta do ochrony przed nami? – ponowiłam pytanie.

Roześmiała się. Ten śmiech magazyn „People” nazwał kiedyś śmiechem wartym pięć milionów dolarów.

– Skąd ten pomysł? Zapewniam panią, panno Gentry, że się pani nie boję.

Uniknęła bezpośredniej odpowiedzi. Nie obawiała się mnie; to akurat musiała być prawda, ponieważ my, sidhe, nie możemy kłamać wprost. Gdyby Doyle nie zasugerował mi w vanie, bym była niegrzeczna, dałabym sobie spokój, ponieważ drążenie tego tematu dalej byłoby wręcz obraźliwe – na dworze królewskim z błahszych powodów dochodziło do pojedynków. Ale znajomości etykiety można było oczekiwać tylko od tych sidhe, które wychowały się na dworze. Liczyliśmy na to, że Maeve Reed zakłada, iż wychowałam się wśród dzikusów – Unseelie i ludzi.

– A więc obawia się pani moich strażników? – spytałam.

Śmiech nadal rozjaśniał jej twarz, a oczy błyszczały, kiedy spojrzała na mnie.

– Kto pani podszepnął taki absurdalny pomysł?

– Pani.

Pokręciła głową, poruszając peleryną włosów. Śmiech nadal opromieniał jej twarz, a oczy były odrobinę bardziej błękitne. Nagle zdałam sobie sprawę, że to nie był blask spowodowany śmiechem, ale bardzo subtelny urok. Ona robiła to celowo! Usiłowała za pomocą magii przekonać mnie, że mówi prawdę.

Zmarszczyłam brwi, ponieważ nic nie wyczułam. Zwykle kiedy ktoś używa magii, wiem o tym.

Spojrzałam za siebie na strażników. Nie mogłam jednak nic wyczytać z ich spojrzeń ani wyrazów twarzy. Kitto nadal stał przy sofie, tam gdzie go zostawiłam. Trzymał się kurczowo oparcia, jakby dotykanie czegokolwiek było lepsze niż niedotykanie niczego.

Zastanawiałam, czy wyczuwał rzeczy, których ja nie mogłam. Jestem tylko po części sidhe; zawsze wydaje mi się, że coś przez to tracę. Ale również zyskuję – na przykład mogę używać magii w otoczeniu metalu. Najwidoczniej każdemu zyskowi musi towarzyszyć jakaś strata.

– Pani Reed, zapytam jeszcze raz: czy wynajęła pani Kane’a i Hearta do ochrony przed moimi strażnikami?

– Powiedziałam tylko Julianowi i jego ludziom, że mam nadgorliwych fanów.

Nie zawracałam sobie głowy spojrzeniem na Juliana w celu potwierdzenia jej słów.

– Wierzę, że tak właśnie powiedziała pani Julianowi. A teraz proszę mi zdradzić, jaki jest prawdziwy powód ich wynajęcia.

Spojrzała na mnie z udawanym przerażeniem. Może zresztą było ono prawdziwe? Potem przeniosła wzrok na Mrożą i Doyle’a i spytała:

– Nie nauczyliście jej żadnych manier?

– Ma takie maniery, jakich potrzebuje – odparł Doyle.

Coś mignęło w oczach Maeve, strach, jak sądzę. Odwróciła się z powrotem do mnie i zobaczyłam, że na samym dnie tych delikatnie błyszczących, błękitnych oczu pozostaje blask. Bała się. Bardzo się bała. Ale czego?

– Czy naprawdę wynajęłaś Juliana i jego ludzi z powodu jakichś nadgorliwych fanów?

– Przestań – wyszeptała.

– Naprawdę wierzysz, że cię skrzywdzimy? – spytałam.

– Nie – odparła szybko.

– Więc dlaczego się nas obawiasz?

– Czemu mi to robisz? – spytała i w jej głosie był smutek dziewczyny, która przyłapała kochanka na wiarołomstwie.

Ścisnęło mnie w gardle. Julian wyglądał na dotkniętego.

– Wystarczy już tych pytań, Meredith.

Pokręciłam głową.

– Nie, nie wystarczy. – Popatrzyłam w jej pełne bólu niebieskie oczy i dorzuciłam: – Nie musisz się przed nami ukrywać.

– Nie wiem, o czym mówisz.

– Tu już jest prawie kłamstwo – powiedziałam cicho.

Jej oczy nagle zaczęły przypominać błękitny kryształ i zdałam sobie sprawę, że wypełniły się łzami. Potem te łzy spłynęły powoli po jej złocistych policzkach, a kiedy spadły, jej oczy zmieniły się. Nadal były błękitne, ale miały trzy odcienie.

Jej tęczówka na obrzeżach miała odcień jasnoszafirowy, w środku – miedziany, a przy samej źrenicy – złoty. Ale tym, co wyróżniało jej oczy nawet między sidhe, było to, że tęczówkę przecinała oprócz tego miedzianozłota smuga.

Jej oczy były jak burzowe błękitne niebo rozcięte kolorową błyskawicą.

Przez czterdzieści lat była gwiazdą kina i żadna kamera nie widziała nigdy tych oczu. Jej prawdziwych oczu. Jestem pewna, że jakiś agent albo szef wytwórni przekonał ją dawno temu, by ukryła najmniej ludzkie z cech. Ukrywałam, kim jestem i jak wyglądam tylko przez trzy lata, a i to zabiło jakąś cząstkę mnie. Maeve Reed robiła to od dziesięcioleci.

Miała oczy odwrócone od Juliana, jakby go nie chciała widzieć. Zdjęłam jej dłoń z jego ramienia; próbowała się opierać, więc nie próbowałam jej ciągnąć. Tylko utrzymywałam lekki nacisk na jej nadgarstek, aż uniosła rękę z własnej woli. Wtedy wzięłam jej dłoń w swoją, przytulając ją. Uklękłam na wprost niej i uniosłam jej dłoń do swoich ust. Złożyłam najlżejszy z pocałunków na tej złocistej dłoni i powiedziałam:

– Masz najpiękniejsze oczy, jakie kiedykolwiek widziałam.

Stała nieruchomo, spoglądając na mnie, a po jej policzkach spływały łzy. Powoli zdjęła osłonę. Opalenizna zbladła, włosy zblakły, aż stały się niemal całkowicie białe. Trzymałam obie jej dłonie w swoich. Nagle pokój wypełnił się kolorami i słodkim zapachem kwiatów, które rosły tysiące mil od tego pustynnego miejsca. Ścisnęła moje dłonie, jakbym była jej jedynym ratunkiem, jakby bała się, że zginie, jeśli ją puszczę.

Odrzuciła głowę do tyłu i jej złoty blask wypełnił pokój, tak że miałam wrażenie, jakby wzeszło przede mną małe słońce. Płakała i trzymała moje dłonie tak mocno, że aż bolało. Nagle odkryłam, że również płaczę i że jej blask wywołał mój własny, tak że moja skóra wygląda jak wypełniona światłem księżyca.

Uklękła przy mnie, patrząc z zachwytem na moje dłonie. Zaczęła się śmiać radośnie, nieco histerycznie.

– A ja… myślałam, że to mężczyźni… są dla mnie zagrożeniem – wyszeptała pomiędzy wybuchami śmiechu.

Nagle przytuliła się do mnie i przycisnęła usta do moich. Byłam tak zaskoczona, że po prostu na chwilę zamarłam. Co bym zrobiła, gdyby dała mi pomyśleć, nie wiem, ponieważ odskoczyła ode mnie i wybiegła z pokoju tą samą drogą, którą przyszła.

Загрузка...