W,Jeżynowym winie” jeden z bohaterów nie jest w stanie powtórzyć sukcesu swej pierwszej powieści i zaczyna tworzyć podrzędną literaturę science fiction, żeby mieć na życie. Publikuje książki pod pseudonimem Jonathan Winesap. Właściwie nigdy nie wydoroślał. Stwierdzam z zadowoleniem, że ja też nie.
„Śmierć każdego żywego organizmu umniejsza mnie, albowiem jestem częścią żywota”. Pieśń 363 z „Credo życiowe Jaźni”, circa 2141. Dwa tysiące powtórzeń dziennie przez pierwszych dwadzieścia lat. Czy pamiętam je wszystkie? Akurat!
„Wspólne dobro jest jedynym dobrem”. Następny. Dotychczas dwadzieścia pięć tysięcy powtórzeń i nie widać końca. „Będziesz cierpiał w moim imieniu, a wstąpisz do wiekuistej bazy danych zbawienia”.
Podobno nikt nie ma wstępu do naszego umysłu.
Gówno prawda.
Do mojego zaglądali tak często, że nie zostało nic, czego nie przetrząsnęli i nie ukradli, wywrócili na nice, poszatkowali i złożyli do kupy, poddali gruntownej analizie i w czym, ogólnie rzecz biorąc, nie gmerali. Może nawet jesteś wytworem mojej wyobraźni. Może wreszcie postradałem zmysły. Oni są do tego zdolni – sprawiają, że człowiek na jakiś czas głupieje, i to wszystko w ramach doświadczania Jaźni. Kto wie, może tym razem wypadło na mnie. A co tam, bywało gorzej.
Nie wierzysz? Człowieku, byłem kaleką, żeby oswoić własną bezradność, zniewoloną dziwką, by nakarmić żeńską stronę swojej osobowości, żołnierzem, by wykorzenić nieufność wobec władzy – a to zaledwie normformy. Finformy, akwaformy (pół mili od pyska do ogona), oddychające metanem ksenformy. Przerobiłem je wszystkie. I wiesz co?
Bzdury. To wszystko bzdury.
Pewnie chcieli zrobić mi przysługę. Samolot pędzący na nieruchomy cel z prędkością trzystu dwudziestu na godzinę zrobi z człowieka krwawą miazgę. A może to tylko kolejny program Jaźni? Bywają dni, kiedy nie pamiętam nawet tego. Nie, raczej mi tego nie robili. Zapamiętałbym taką frajdę.
„Cierp we mnie. Cierp ze mną. Cierpienie doprowadzi cię do zbawienia. Królestwo umysłu to drabina do gwiazd”. Posthipisowskie bzdety o błogostanie, pompowane w precyzyjnie obliczonym tempie asymilacji, na częstotliwości, której nie pokona nawet mój mózg. Stymulatory zmysłów, bym zaprzestał protestów. I autentyczny program wewnętrznego życia – jeden z wielu tysięcy – do weryfikacji wskaźnika oświecenia. Postaw się na moim miejscu, siostro. Zresztą nieważne.
Treść mózgowa jest tu towarem deficytowym. Nawet równie wybrakowana jak moja przechodzi żmudny proces rafineryjno-recyklingowy. Dwadzieścia lat temu (o ile tak krótki okres ma dziś jakiekolwiek znaczenie) zrobiliśmy coś, nie pytaj co, rozszczepiliśmy niewłaściwy atom, przemieściliśmy niewłaściwy antygen, nacisnęliśmy niewłaściwy guzik, namieszaliśmy z siłami kosmicznymi i zainfekowaliśmy gatunek. Efekt? Niemal totalna zagłada. W owym czasie znajdowałem się przeważnie poza własną czaszką, dlatego niewiele mnie to obeszło. Obecnie przebywam poza nią na okrągło. Zostałem wybrany. Ty pewnie też. Hura.
Witaj w cudownym świecie formaliny.
Powiedzieć ci coś? Cieszę się, że tu jesteś. Możemy połączyć nasze umysły (wybacz, to było w złym guście; nie mam pojęcia, jak się teraz mówi: interfejs, czy coś takiego), porównać notatki. Lubię myśleć, że jesteś kobietą. Co nie znaczy, że to ma jakiekolwiek znaczenie (przynajmniej według tych z Jaźni), ale moim zdaniem tak jest przyjemniej. Pozwól, że się przedstawię. Oz „Wściekły Pies” 0’Shea, Piekielny Jeździec, wielokrotny gwałciciel, morderca i pijak, dotychczas jedyny lokator pojemnika 235479 Korporacji Jaźń (Nowy Jork). Podlegający kategorii G (Departament Przeróbek Genetycznych, siostro), dział eksperymentalny. Karta członkowska numer 390992. Ale ty, kotku, możesz nazywać mnie Oz.
Co taka fajna laska robi w takim miejscu? Zakładam, że jesteś laską. Choć to nie ma znaczenia. Jak wspomniałem, sam bywałem laską, więc się nie obrażaj. Witaj w piekle.
Kiedy mnie tu sprowadzili, wcale nie myślałem, że to piekło. Skądże znowu. Uważałem się za szczęściarza, gdy wyrwali mnie z rynsztoka i zdemontowali na części jak stary rower. Warto było ich posłuchać: stanę się nowym człowiekiem, człowiekiem oświeconym… Do diabła, miałem być przyszłością całej pierdolonej rasy!
Potrzebowali ochotnika. Sądząc z ich słów, miałem zostać Bogiem, Adamem i drugim przyjściem Chrystusa w jednej osobie. Żeby umożliwić nam powrót, powiedzieli. Zaprowadzić porządek. Odnaleźć wadliwą część – zlokalizować ją, odizolować, wyczyścić i zacząć od początku. Ochotnik pełen zapału, powiedzieli, może zyskać pewne przywileje w zamian za ocalenie rasy.
Byłem pełen zapału.
Zdołali zachować większą część mojego umysłu. Najpierw do przesłuchania – chcieli wiedzieć, dlaczego, kto, gdzie, kiedy, zawsze to samo. Potem cześć, wyłączają albo jeszcze gorzej. O tak, bywa znacznie gorzej. Państwowy Zakład Karny w Nowym Jorku ma pół miliona bezcielesnych więźniów w jednej bazie danych (wszyscy zmieceni podczas szeroko zakrojonych akcji w latach dwudziestych, cha, cha), oczekujących na wewnętrzne oświecenie oraz może zbawienie.
Tak jest. Nie wiedziałaś? Wszyscy będziemy zbawieni. Przynajmniej bylibyśmy, gdyby ostał się ktoś, kto dokona tego chwalebnego aktu. Obecnie wszystko jest zautomatyzowane, kotku: wszystkie dokroboty, psychomechanicy i empaskanerzy sączą obłęd w nasz biedną, bezsilną korę. Ot, drobny upominek z czasów, gdy świat miał jeszcze kilka wątłych atutów, które następnie przyszło mu utracić.
Nigdy nie lubiłem bezmózgich lasek. Przynajmniej teraz ten problem odpada. Zbiorniki wzrostu nadal istnieją; wprawdzie Korporacja Jaźń narzuciła istotne ograniczenia ze względów moralnych, ale zbiorniki wciąż nadają się do użytku. Hoduje się w nich normformy (bez treści mózgowej) i ksenformy, z których korzystamy podczas naszych wypadów poza czaszkę. Wszystko dla celów samopoznania i samodoskonalenia, uwieńczonych nirwaną. Zastrzyk, osunięcie w nicość, migawka… i od początku. Cóż to będzie tym razem? Futrzana kotforma? Dolfiforma snująca osobliwą pieśń na pięciu milionach sążni płynnego dwutlenku węgla? Wiem tylko, że będzie to istota rozumna. Ścieżka do nirwany jest szlakiem refleksji, jak powiada gość od zbawienia. „Poprzez cierpienie osiągniemy nasz cel”. Wychodzi na to, że owady nie cierpią dostatecznie mocno.
Jak długo to trwa?
Sto tysięcy psychoprojekcji, z których każda stanowi wycinek życia. Trójwymiarowe Doznanie Sensoryczne Dolby Surround (zarejestrowany znak towarowy Korporacji Jaźń, ukośnik czerwono-czarne logo firmy). Odłączają wedle swego widzimisię. I włączają, gdy przyjdzie im na to ochota.
O, sprytu im nie brakuje. Nie zliczę, ile razy fundowali mi scenariusz białej sali. Pacjent czeka skrępowany, w ustach gumowy posmak knebla. Życzliwa gęba w lekarskiej masce („Ach tak, obudziliśmy się, rozumiem. Jak się czujemy?”) – Z pełnej strzykawki sączy się w posiniaczone ramię słomkowy płyn. Rozkoszne uczucie. I kolejny siniak. W dążeniu do realizmu liczą się szczegóły.
Muszę oddać im sprawiedliwość: robili, co mogli. Zastanawiam się, ilu zginęło – dawno temu, gdy świat był przy zdrowych zmysłach – skoro tak im na mnie zależało. Wprawdzie to maszyny, one nigdy nie dają za wygraną, przynajmniej dopóki nie pójdzie im jakaś część. Zaprogramowane na nirwanę nie popuszczą, choćby trafił im się nie wiem jak niewdzięczny materiał. Kolejna analiza w poszukiwaniu wyczekiwanej zmiany. I znów posmutniałe twarze z niemym wyrzutem odsyłają cię do białej sali, gdzie dotknięcie ściany grozi porażeniem.
Módl się o zbawienie, płyną słodkie mechaniczne głosy. O zbawienie. Umierasz (znowu, jeszcze jeden, a potem kolejny raz), aby ludzkość mogła przeżyć. Znajdź skazę i ją napraw. Poddaj gruntownej analizie. Oz przechodzi katusze dla waszego dobra, obywatele. Odseparujmy wadliwy gen, psychopatyczne ogniwo w jego porypanym mózgu, i usuńmy je ze zdalnie sterowanej przyszłości, świetlanej i czystej jak łza.
Tylko posłuchaj.
Gówno prawda.
Sęk w tym, że ktoś powiedział im o istnieniu czegoś wartego ocalenia, mianowicie duszy, ulotnej iskry, której nikt dotąd nie zdołał wyodrębnić. Oto, czym się kończy ingerencja religii w świat elektroniki. Już im to mówiłem. Nie ma czegoś takiego jak gen Ye-zus. Tropią go od tak dawna, że gdyby go wreszcie znaleźli, sami nie wiedzieliby, co z nim począć. Co zresztą oznacza to Y, do cholery? Yeti? Yes? Yesterday? Jednakże wiara maszyny jest nieskończona, jej cierpliwość przewyższa boską. Znajdziemy go, zapewniają. Na pewno gdzieś tam jest. Widać nie dość się jeszcze nacierpiałem.
Żyję tak długo i tyle razy, że zaczynam miewać wspomnienia. Sama rozumiesz, że to niewskazane: po każdym użyciu tabliczkę należy wytrzeć do czysta i wprowadzić świeży zestaw doświadczeń; jeśli pęknie, trzeba potraktować to jako nauczkę i wprowadzić nowego delikwenta – tylko nie wiem, ilu ich jeszcze zostało – po czym zacząć od początku. Wszystko odbywa się metodą prób i błędów. Albo odwrotnie. Próby prowadzi mechaniczny nadzorca. Próby i kontrole.
Całkiem możliwe, że jestem tylko trybikiem, a zasadniczy eksperyment toczy się gdzie indziej, być może nie dalej niż na wyciągnięcie ręki.
Całkiem możliwe, że tylko ja im zostałem.
Mimo to zachowałem wspomnienie (sen, zwid poprojekcyjny, czort wie) wzgórza, wiwatujących tłumów, włóczni wbitej w bok oraz światłości słońca rozlewającej się po niebie bielą mocniejszą od boskiej… Śniąc, odnoszę wrażenie, że moje życia, półżycia, fragmenty doznań oraz fałszywe wspomnienia sprowadzają się do tej jednej chwili, ulotnego aktu zbawienia, natychmiastowego i doskonałego zrozumienia, że elementy układanki tworzą harmonię. Ale po sekundzie wszystko się rozpada na skutek entropii i pozostaję z poczuciem, że szumne frazesy Jaźni i nawracanie na wiarę być może kryją w sobie ziarenko prawdy… Rozłóż człowieka na części i odszukaj koło sterujące ludzkością, mistyczną spiralę, która trzyma nas razem. Być może w osi jest gen zbawienia, który zamienia zło w dobro, a kamień w złoto… Czynnik Yezus.
Czy do tego zmierzają wasze eksperymenty? Tak? Chodzi o gen messiah uulgaris, ostatnie ogniwo łańcucha zbawienia?
„Jesteś częścią ludzkości. Wywodzisz się z ludzkości”.
Pieśń 5742 z „Credo życiowe Jaźni”, circa 2141. Rozwalić delikwenta, a potem odbudować, zacząć od nowa. Czuję, że jestem dla nich swoistym wyzwaniem. Pokonasz to, pokonasz wszystko. Bóg tkwi w twoich genach. Po prostu go uwolnij.
Biała sala zlewa się w jedno: rzęsiste światła odbijają się w lśniących igłach, metalowe obręcze ściskają czaszkę. Proces rozpoczyna się od nowa.
„Ach, miło pana znowu widzieć. Jak się dziś czujemy?”.
Poprzez knebel, który pakuje mi do ust, próbuję ugryźć go w palec. Oczywiście, nic by nie poczuł, ale przynajmniej miałbym satysfakcję. Patrzy na mnie uprzejmie, z ubolewaniem.
„Agresja, panie 0’Shea. Czyżby pan nie wiedział, że wszystkie istoty żywe tworzą jedność?”. Strzykawka szybuje ku mojej twarzy miarowym, bezlitosnym łukiem. Jej zbawcza zawartość wycieka; jad kapie wprost do otwartych oczu. „Poprzez ból osiągnę odkupienie”. Pieśń 49900 z „Credo życiowe Jaźni”, pięć tysięcy powtórzeń.
Wszystko bzdura, dziecinko, choćbyś powtarzała to milion razy.
„Boże, mój Boże, czemuś mnie opuścił?”.
Maszyna z tablicą elektroniczną staje, chwilę brzęczy coś do siebie, ponownie rusza. W głębi niezliczonych synaps rozmiękczonego mózgu sprytny czynnik Yezus wciąż robi uniki, rozradowane ziarenko zbawienia na samym dnie gównianego kramu świata.
Pamięć ponownie przywołuje obrazy: włócznia, żołnierze, modły i jazgot gawiedzi, z których wybija się mój głos, jednocześnie błagalny i rozkazujący.
„Boże, mój Boże, czemuś mnie opuścił?”.
O mój Boże. Gdyby tylko zechciał to zrobić.