Wczasach botoksu, przekłuwania najróżniejszych części ciała oraz nieudanych operacji plastycznych, warto pofantazjować o epokach bardziej romantycznych od naszej. Rzekomo.
Dopiero na pańskim dworze przekonałem się, jak cuchną bogacze. Cuchną jeszcze bardziej niż biedota; na wsi nie mamy przynajmniej wymówki, aby stronić od balii. Tutaj kąpiel przewraca wszystko do góry nogami. Trzeba zagrzać wodę, następnie zanieść ją do komnaty wraz z całym arsenałem gąbek, szczotek, pachnideł, ręczników oraz innych niezliczonych drobiazgów, nie wspominając o samej balii – żelaznej i ciężkiej – którą należy wydobyć ze schowka, oczyścić z rdzy i zataszczyć po schodach do buduaru madame.
Czeka tam, en deshabillee. Ma na sobie strój domowy z różowej lustryny, ze wstążkami o koralowym odcieniu, tak modnym w tym sezonie, który wytworne damy określają mianem soupir etouffe. Widoczny pod spodem gorset jest szary z brudu; zaschnięte plamy od potu tworzą kręgi, przywodzące na myśl słoje wiekowego drzewa.
Ale madame jest bogata; posiada tyle sztuk bielizny na zmianę, że służące piorą ją tylko raz w roku na płaskich, czarnych kamieniach laveraie, na brzegu Sekwany. Jest wrzesień i schowek z brudną odzieżą zapełniono zaledwie do połowy, jednakże gryząca woń nieświeżej bielizny madame płynie schodami przez korytarz aż do gotowalni, gdzie nawet cztery wazony ciętych kwiatów oraz wiszący pomander nie zabijają smrodu.
Mimo to madame powszechnie uchodzi za niebywałą piękność. Panowie piszą sonety do jej oczu, ponoć nieprzeciętnej urody. Nie można rzec tego samego o jej spróchniałych zębach ani brwiach, modnie zgolonych i zastąpionych replikami z mysiej skórki, przylepionymi do czoła rybim klejem. Na szczęście, w porównaniu z resztą, zapach kleju jest nieznaczny i nie drażni wrażliwych nozdrzy madame. Bo niby dlaczego miałby drażnić. Monseigneur stosuje te same środki upiększające, a uchodzi za jednego z najwytworniejszych panów na dworze. Potwierdza to sam król (zapach Jego Wysokości również pozostawia wiele do życzenia).
Czekając na kąpiel, madame przegląda się z zafrasowaniem w złoconym lustrze. Jako dwudziestodwulatka pierwszą młodość ma za sobą; w ostatnim sezonie krąg jej wielbicieli niepokojąco zmalał. Monseigneur de Rochefort, jej faworyt, często bawi gdzie indziej; co gorsza, krążą plotki, że dwukrotnie widziano go w towarzystwie La Violette, tancerki z Pigalle.
Madame ogląda w lustrze więdnącą cerę. Brak rumieńców bardzo ją niepokoi; zastanawia się, co też może być przyczyną. Czyżby zbyt częste bale? Albo zawody miłosne? Poza tym woda, jak wiadomo, to istne utrapienie dla skóry. Madame delikatnie nakłada jeszcze trochę bielidła na policzki z dołeczkami.
Teraz puderniczka; madame wytrząsa odrobinę pudru na houppe z gęsiego puchu, po czym oprósza twarz i dekolt. Może odrobina różu – naprawdę odrobina, nie chce przecież narazić się na kpiny – dla ożywienia karnacji. Następnie La Galante i – czemuż by nie? – La Romance, przytwierdzone tym samym klejem, który posłużył do przytwierdzenia brwi.
Wystarczy. Efekt nie jest jednak doskonały: madame jest dotkliwie świadoma cieniutkich zmarszczek między brwiami oraz czerwonego placka łuszczącej się skóry na upudrowanej piersi. Chwała Panu za dar kosmetyków. Żeby skutecznie zamaskować liszaj, założy na dzisiejszy bal rubinową kolię.
– Jeannette! – Madame traci cierpliwość. – Woda!
Jeannette tłumaczy, że Marie dokłada do pieca, i obiecuje, że zaraz przyniesie gorącą wodę. Przyprowadziła Sza – firka, małego mopsa madame, w nadziei, że tymczasem rozbawi panią, ale madame jest poirytowana.
– Gdzie suknia? – pyta. – Wyczyszczona i wyprasowana?
Gotowa na wieczorny bal?
Jeannette zapewnia, że suknia jest przyszykowana.
– No to ją przynieś, niemądra dziewczyno! – krzyczy madame.
Po pięciu minutach przynoszą suknię. Dwie pokojówki muszą przecisnąć ją przez drzwi; jest ciężka nawet bez wiklinowych obręczy, które pójdą pod spód. Spódnicę wykonano z karmazynowego żakardu, ozdobionego w całości złotą nicią. Madame założy ją na wielką tiurniurę oraz ciemnozłotą halkę. Rozkołysany stelaż na wysokości bioder nada jej podczas tańca grację wschodniej kurtyzany, a wielbiciele – zwłaszcza monseigneur de Rochefort – oniemieją z zachwytu.
Lecz strój jest ciężki, dodatkowo obciążony czterema livres złotych nici, a buciki madame to chopines na modłę wenecką, zaprojektowane raczej, by cieszyć oko, niż zapewniać wygodę, zaopatrzone w platformy, które pomimo niskiego wzrostu madame nadadzą jej iście królewską posturę. Aby je zasłonić, specjalnie przedłużono spódnicę; pomysłowy stołek ukryty wewnątrz lewej obręczy pozwoli madame dyskretnie przycupnąć, jeśli pantofle zaczną uwierać.
Wiem też (gdyż na moim skromnym stanowisku nic nie jest tajemnicą), że stołek odgrywa podwójną rolę: zawieszony na zawiasach, umożliwiających wepchnięcie go do obręczy bądź wypchnięcie na zewnątrz, pełni również funkcję nocnika. Dzięki temu madame nie musi kucać w krzakach (ani, co gorsza, siusiać w zrolowane pończochy) i może bez przeszkód przetańczyć całą noc z którymś ze swoich kochanków.
– Jeannette, kąpiel!
Biedna Jeannette krząta się żywo; balia pomieści minimum pięćdziesiąt wiader, a madame lubi, kiedy jest pełno wody. Pozostałe pokojówki też nie próżnują: jedna ma przynieść kolekcję wachlarzy, aby madame dokonała wyboru, trzy pozostałe zajmują się peruką.
Jak przystało na prawdziwie elegancką damę, madame ma głowę ogoloną do skóry. Włoży perukę imponujących rozmiarów, o wyrafinowanej konstrukcji. Żadną tam niemodną Chien Couche ani staroświecką Venus; sploty udekorowane piórami i wypchane końskim włosiem mierzą całe trzy stopy wysokości. Szary puder uwieńczy dzieło; pomimo silnej woni piżma i olejku różanego całość nadal zalatuje myszami. Wątpię, by madame zwróciła na to uwagę. Smród nieświeżej bielizny, w połączeniu ze stęchłym potem, rybim klejem oraz sikami zaschniętymi na nocniku ukrytym pod suknią, skutecznie maskuje inne zapachy.
Rozgniewana opieszałością Jeannette madame czeka na kąpiel. Szafirek, równie zniecierpliwiony, warczy i poszczekuje na pokojówki, które pomagają madame wybrać wachlarz. Kolekcja jest imponująca; zawiera egzemplarze z kości słoniowej, piór, cienko wyprawionej skóry kurczaka, sprytnie pokrytej farbą. Te ostatnie wydzielają szczególnie przykry zapach – ich pudełka z daleka śmierdzą kurnikiem. Madame przyjmuje to obojętnie. Za moją radą wybiera złoto-purpurowy wachlarz pod kolor sukni, po czym oddaje się miłym marzeniom o bilłets-doux, które otrzyma na balu. Może młody monseigneur de Rochefort prześle jeden w bukieciku albo serwetce. Ostatnio stał się bardzo kapryśny i skacze z kwiatka na kwiatek, ale dziś wieczorem madame jest pewna zwycięstwa.
– Jeannette, woda!
Kolejny niemiły obowiązek, ale nie ma rady. Raz na pół roku to jeszcze nie tak źle, zresztą za parę godzin zjawią się panowie i madame musi być gotowa na ich przyjęcie. Ogląda swoje nogi. Bąble po ostatnim przypalaniu prawie się zagoiły i włosy, chociaż ciemne, są bardzo nieliczne. Madame usuwa je pincetą. Być może uda się na przechadzkę po ogrodzie z monseigneurem de Rochefort; zaloty z owłosionymi nogami są nie do pomyślenia.
– Madame? Kąpiel? – Nieszczęsna Jeannette ocieka potem. Przydźwiganie wiader zajęło jej ponad czterdzieści minut. Woda nieco ostygła; skropiłem ją stefanotisem [Nazwa rodzajowa pnączy pochodzących z Peru, Madagaskaru, Malezji i południowych Chin. (Przyp. tłum.).] i szyprem. Kolejną chwilę zabiera nam unieruchomienie Szafirka, który szczeka i kłapie paszczą, zaraz jednak ląduje w letniej wodzie i Jeannette sięga po szczotkę.
Tymczasem madame dokonuje ostatnich poprawek przed lustrem. Tym razem monseigneur de Rochefort padnie jej do stóp. Za plecami pani Jeannette przy mojej pomocy z wysiłkiem owija Szafirka w ręcznik. Odrobina esencji fiołkowej raczej wzmaga, niż tuszuje smród mokrej sierści.
Otrzepując odzież, przyznaję w duchu, że to prawdziwy zaszczyt służyć tak pięknej i wytwornej damie. Jestem dotkliwie świadom swej osobliwej wrażliwości – delikatność powonienia w połączeniu z chłopskimi przyzwyczajeniami mimo wielu starań nie skłaniają mnie do należytego respektu wobec dam (i panów) dworu. Z Bożą pomocą kiedyś to się zmieni. Tymczasem muszę sumiennie wypełniać swoje obowiązki. Pozwólcie, że się przedstawię: nadworny parfumier, monseigneur de Chanel, do usług.