14

Ze snu wyrwał go telefon. Myron śnił o Jessice. Próbował przypomnieć sobie szczegóły, ale te rozpadły się na kawałeczki, uleciały i pozostało po nich zaledwie kilka żałosnych odprysków. Ktoś dzwonił do niego o siódmej rano. Domyślał się kto.

– Halo?

– Dzień dobry, Myron. Mam nadzieję, że cię nie zbudziłem. Myron rozpoznał głos i uśmiechnął się.

– Kto mówi? – spytał.

– Roy O’Connor.

– Ten Roy O’Connor?

– No, tak. Roy O’Connor, menedżer.

– Supermenedżer – sprostował Myron. – Czemu zawdzięczam ten zaszczyt?

– Możemy się spotkać koło południa?

Royowi wyraźnie drżał głos.

– Jasne, Roy. W moim biurze?

– E, nie.

– W twoim?

– E, nie. Myron usiadł.

– Mam wymieniać miejsca, a ty będziesz mi mówił „ciepło”, „zimno”?

– Znasz pub Reilly’ego na Czternastej?

– Będę siedział na kanapce z tyłu, w prawym rogu, o pierwszej. Zjemy lunch. Jeżeli ci to odpowiada.

– Jak najbardziej, Roy. Mam włożyć coś ekstra?

– E, nie.

Myron z uśmiechem odłożył słuchawkę. Nocna wizyta Wina, zwykle w porze, kiedy smacznie spałeś w swym najświętszym mateczniku – sypialni, skutkowała bez pudła.

Wstał z łóżka. Słyszał, jak matka krząta się po kuchni, a ojciec ogląda telewizję. Wczesny ranek w domu Bolitarów. Drzwi do piwnicy otworzyły się.

– Obudziłeś się, Myron?! – dobiegł go krzyk matki.

Co za okropne imię! Nienawidził go serdecznie. Urodził się z wszystkimi palcami u rąk i stóp, nie miał zajęczej wargi, ucha jak kalafior ani nie utykał – więc żeby zrównoważyć brak życiowego pecha, rodzice ochrzcili go tym imieniem.

– Obudziłem! – odkrzyknął.

– Tata kupił świeże bajgle! Są na stole!

– Dziękuję!

Wszedł po schodach. Pod dłonią wyczuł zarost, który musiał zgolić. Drugą usunął z kącików oczu żółte śpiochy. Obleczony w dresy Adidasa, ojciec leżał jak mokra skarpeta na kanapie i posilał się bajglem z pastą z bieługi. Jak co rano oglądał na wideo gimnastykę, nabierając krzepy przez osmozę.

– Cześć, synu – powitał go. – Na stole masz bajgle.

– O, dzięki.

Miał wrażenie, że jego rodzice od lat się nie słyszą.

Wszedł do kuchni. Mama dobijała sześćdziesiątki, ale wyglądała znacznie młodziej. Na jakieś czterdzieści pięć lat. A zachowywała jak jeszcze młodsza osoba. Jak szesnastolatka.

– Późno wczoraj wróciłeś – wypomniała mu. Chrząknął.

– O której?

– Późno. Przed dziesiątą – odparł Myron Bolitar, nocny Anioł Piekieł.

– Z kim byłeś? – spytała, z całych sił starając się, by to Pytanie zabrzmiało niewinnie. Mistrzyni taktu.

– Z nikim.

– Z nikim? Spędziłeś cały wieczór z nikim? Spojrzał na boki.

– A gdzie są lampy do przesłuchań i druty do elektrowstrząsów?

– No pięknie. Jeżeli nie chcesz mi powiedzieć…

– Nie chcę.

– Byłeś z dziewczyną?

– Mamo…

– Dobrze, zapomnij, że spytałam.

Myron sięgnął po telefon i zadzwonił do Wina. Po ósmym sygnale już miał zrezygnować, gdy w słuchawce rozległ się daleki, słaby głos:

– Halo?

– Win?

– Tak.

– Wszystko w porządku?

– Halo?

– Win?

– Tak.

– Dlaczego tak długo nie odbierałeś?

– Halo?

– Win?

– Kto mówi?

– Myron.

– Myron Bolitar?

– A ilu znasz Myronów?

– Myron Bolitar?

– Nie, Myron Rockefeller.

– Coś tu się nie zgadza.

– Słucham?

– I to bardzo!

– O czym ty mówisz?

– Jakiś kretyn dzwoni do mnie o siódmej rano i podszywa się pod mojego najlepszego przyjaciela.

– Przepraszam. Zapomniałem, która godzina.

Wina trudno było nazwać rannym ptaszkiem. Na studiach w Duke nigdy nie wstawał przed południem – nawet na poranne zajęcia. Większego śpiocha nie znalazłoby się ze świecą. Natomiast rodziców Myrona budził odgłos najcichszego bąka puszczonego na półkuli zachodniej. Zanim wyprowadził się do piwnicy, w ich domu co noc powtarzała się ta sama scena. Około trzeciej nad ranem Myron wstawał z łóżka i szedł do łazienki. Gdy na palcach mijał sypialnię rodziców, ojciec budził się tak powoli, jakby ktoś upuścił mu na krok loda na patyku.

– Kto to?! – krzyczał.

– To tylko ja, tato.

– To ty, Myron?

– Tak, tato.

– Wszystko w porządku, synu?

– Jak najbardziej, tato.

– Po co wstałeś? Jesteś chory?

– Idę do łazienki. Robię to samodzielnie, odkąd skończyłem czternaście lat.

Na drugim roku studiów w Duke Myron i Win mieszkali w najmniejszej dwójce w całym kampusie, z piętrowym łóżkiem, które zdaniem Wina „lekko trzeszczało”, a zdaniem Myrona „kwakało jak kaczka rozjeżdżana przez koparkę”. Któregoś ranka, kiedy łóżko milczało i obaj spali, okno w ich pokoju rozbiła piłka baseballowa. Hałas był tak ogłuszający, ż«poderwał na nogi cały akademik i wszyscy popędzili, żeby sprawdzić, czy Myron i Win przeżyli upadek gigantycznego meteoru, który przebił dach. Wściekły Myron doskoczył do okna, klnąc na czym świat stoi, a za nim – po majtkach i koszulach zaścielających podłogę – inni studenci, wspierając go wiązankami. Taki harmider obudziłby ze snu umarłego.

A Win spał spokojnie pod dwoma kocami, z których wierzchni był z odłamków szkła.

Następnej nocy Myron odezwał się w ciemnościach z dolnej pryczy:

– Win?

– Tak.

– Jak możesz tak mocno spać?

Win nie odpowiedział. Zdążył zasnąć.

– Czego chcesz? – spytał przez telefon.

– Czy wczoraj wieczorem wszystko poszło dobrze?

– To szanowny O’Connor jeszcze do ciebie nie dzwonił?

– Dzwonił.

Koniec tematu. Myron wolał nie znać szczegółów.

– Nie obudziłeś mnie przecież tylko po to, żeby spytać, jak mi poszło.

– W klasie maturalnej liceum w Ridgewood Kathy Culver miała tylko jeden stopień celujący. Z angielskiego. Zgadnij, kto go jej wystawił.

– Kto?

– Gary Grady.

– Hm. Właściciel sekstelefonu nauczycielem angielskiego w liceum? Interesujący rozrzut zainteresowań.

– Moglibyśmy go dziś rano odwiedzić.

– W szkole?

– Jasne. Jako zatroskani rodzice.

– Tego samego dziecka?

– Wywiemy się, jak bogaty wachlarz dodatkowych zajęć oferuje ta szkoła.

Win zaśmiał się.

– Szykuje się niezła zabawa.

Загрузка...