4

A niech go!

Jessica Culver siedziała w kuchni rodziców na tym samym krześle co nieskończoną liczbę razy w dzieciństwie.

Ależ się wygłupiła. Powinna była wszystko starannie przemyśleć, przygotować się na każdą ewentualność. A jak się zachowała? Straciła nerwy. Zawahała się. Zatrzymała się na drinka w barze pod jego biurem.

Idiotka, kretynka!

To nie wszystko. Zaskoczył ją i spanikowała.

Dlaczego?

Powinna powiedzieć mu prawdę. Spokojnie wyjaśnić, po co przyszła. Jednak tego nie zrobiła. Popijała sobie, gdy raptem się pojawił, taki przystojny i taki nieszczęśliwy, taki…

Ale z ciebie pokręcona laska, Jessie…

Tak jest! Pokręcona. Autodestrukcyjna. Mogłaby mnożyć epitety, lecz akurat wyleciały jej z głowy. Naturalnie jej wydawca i agent patrzyli na to inaczej. Uwielbiali jej „słabostki” (ona sama wolała je nazywać „odchyłkami”), a nawet do nich zachęcali. Dzięki nim była wyjątkową pisarką. Dzięki nim jej pisarstwo zyskiwało (według nich) „wyrazistość”.

Być może rzeczywiście tak było. Nie potrafiła rozstrzygnąć. Jedno nie ulegało wątpliwości: przez te wszystkie słabostki i odchyłki spaprała sobie życie.

Biedna, udręczona artystko! Jakże cierpi twe skrwawione serce!

Pokręciła głową. Dość tego szyderczego tonu! Niezwykle dużo dziś o sobie myślała, ale to zrozumiałe. Spotkanie z Myronem wyzwoliło masę wątpliwości, prawdziwą lawinę zasypujących ją zewsząd, niepotrzebnych „a gdyby”.

A gdyby… Znów się zadumała.

W typowy dla siebie samolubny sposób rozważała aż dotąd wszystkie „a gdyby” wyłącznie pod własnym kątem. Dopiero dzisiaj pomyślała o Myronie, o tym, jak wyglądało jego życie, kiedy zawalił mu się świat – nie od razu, kawałek po kawałku. Cztery lata. Nie widziała go cztery lata. Upchnęła go w zakamarku pamięci, który zamknęła na klucz. Sądziła (miała nadzieję?), że na dobre, że zamek wytrzyma lekki nacisk i się nie otworzy. Gdy ujrzała dziś przystojną, życzliwą twarz i muskularne ramiona Myrona, a w jego oczach pytanie „Dlaczego mi to zrobiłaś?”, drzwi do jej zakamarka pamięci wyskoczyły z zawiasów jak po eksplozji gazu.

Przytłoczyły ją własne uczucia. Tak bardzo zapragnęła znów z nim być, że musiała natychmiast wyjść z baru.

Ty idiotko, ciągle paprzesz sobie życie, pomyślała.

Wyjrzała przez okno. Czekała na przyjazd Paula Duncana. Porucznikowi Duncanowi z policji hrabstwa Bergen – wujowi Paulowi, jak nazywała go od dziecka – pozostało dwa lata do emerytury. Był najbliższym przyjacielem jej ojca, wykonawcą testamentu Adama Culvera. Obaj przez ponad ćwierć wieku pracowali w policji – Adam jako lekarz sądowy.

Celem wizyty Paula było ustalenie szczegółów nabożeństwa żałobnego. Adam Culver nie życzył sobie uroczystego pogrzebu. Jessica pragnęła porozmawiać z Duncanem o czym innym. Nie podobało jej się to, co się działo.

– Cześć, kochanie.

– Cześć, mamo.

Odwróciła się na dźwięk głosu matki. Carol Culver wyszła z sutereny. Była w fartuchu. W palcach obracała duży drewniany krzyż, który zwisał jej z szyi.

– Krzesło ojca wstawiłam do składziku – wyjaśniła wymuszonym rzeczowym tonem. – Zagracało kuchnię.

Dopiero teraz Jessica zdała sobie sprawę, że krzesło zniknęło. Zwyczajne, twarde, z czterema nogami, na którym ojciec siadywał, odkąd pamiętała. Stało przy kuchennym stole tak blisko lodówki, że bez wstawania mógł otworzyć jej drzwiczki i sięgnąć na górną półkę po mleko. A teraz wylądowało w zasnutym pajęczynami kącie piwnicy.

W przeciwieństwie do krzesła Kathy.

Zatrzymała spojrzenie na krześle z prawej. Krześle młodszej siostry. Wciąż tu stało. Matka je zostawiła. Ojciec, cóż, ojciec nie żył. Ale Kathy… kto wie? Teoretycznie mogła za chwilę tu wejść z radosnym uśmiechem, jak zwykle uderzając drzwiami w ścianę, i zjeść z rodziną obiad. Zmarli byli zmarłymi. Gdy mieszkałeś pod jednym dachem z lekarzem sądowym, zdawałeś sobie sprawę, że nic tu po nich. Nie żyli i leżeli w grobie. Inaczej było z duszą. Matka Jessiki, gorliwa katoliczka, co rano uczestniczyła we mszy, a w ciężkich chwilach jak obecna, mocna wiara bardzo jej się przydawała. Podobnie jak komuś, kto ćwiczył na siłowni, przydają się w opresji mocne mięśnie. Wierzyła bez zastrzeżeń w niebiańskie, radosne życie po śmierci. Bardzo ją to pokrzepiało. Jessica chętnie poszłaby w jej ślady, ale z biegiem lat jej religijny zapał zgasł jak świeca.

Z tym że Kathy być może nadal żyła, a jej krzesło było dla mamy latarnią, w której podtrzymywała światło, żeby jej najmłodsze dziecko odnalazło drogę do domu.

Rano Jessica obudziła się zesztywniała, rozmyślając w łóżku o młodszej siostrze. A raczej wymyślając nowe warianty jej losu. Czy Kathy leżała martwa w jakimś dole? Pogrzebana pod gałęziami w lesie? Jako szkielet objedzony przez zwierzęta i robaki? A może jej zwłoki zalano cementem w jakimś fundamencie? Albo obciążone spoczęły na dnie rzeki jak ten miniaturowy nurek z akwarium w salonie? Czy umarła bez bólu? Czy ją torturowano? Czy jej ciało porąbano na kawałki, spalono, rozpuszczono w kwasie…

A może wciąż żyła.

Nieśmiertelna nadziejo.

Czy Kathy porwano? Czy jako biała niewolnica trafiła do jakiegoś szejka z Bliskiego Wschodu? Albo przykuto ją do kaloryfera na farmie w Wisconsin jak tę nieszczęśnicę z programu Geraldo. Być może po uderzeniu w głowę zapomniała, kim jest, i żyła na ulicy w stanie amnezji? Albo po prostu uciekła do innego świata.

Możliwości było bez liku. Kiedy nagle znika ktoś bliski, nawet ludzie bez wyobraźni są w stanie wymyślić tysiąc straszliwych scenariuszy albo, co jest jeszcze gorszą torturą, tysiąc powodów do nadziei.

Wszystkie te myśli pierzchły na odgłos strudzonego posapywania silnika. Pod dom podjechał znajomy, pokryty drobnymi wgnieceniami chevrolet caprice, który wyglądał jak wóz używany do holowania uszkodzonych samochodów. Jessica wstała i pośpieszyła do drzwi.

Paul Duncan był krępym, silnie zbudowanym mężczyzną o szpakowatych włosach, które zaczęły mocno siwieć. Chodził pewnym krokiem, jak to policjant.

– Miło cię widzieć, ślicznotko! – Powitał ją na ganku szerokim uśmiechem i cmoknął w policzek. – Jak się masz?

– W porządku, wujku – odparła, ściskając go.

– Wspaniale wyglądasz.

– Dziękuję.

Paul osłonił ręką oczy przed słońcem.

– Cholernie gorąco – stwierdził. – Wejdźmy do środka.

– Za chwilę – powiedziała, kładąc dłoń na jego ramieniu. – Najpierw chcę porozmawiać.

– O czym?

– O sprawie ojca.

– Nie prowadzę jej, kochanie. Wiesz, że już nie zajmuję się zabójstwami. A poza tym, jako przyjaciel Adama i tak dalej, mógłbym się okazać stronniczy.

– Ale na pewno wiesz, co się dzieje. Paul Duncan wolno skinął głową.

– Wiem.

– Podobno, tak twierdzi mama, policja uważa, że tatę zabił jakiś rabuś.

– Owszem.

– Ty w to nie wierzysz?

– Adama obrabowano. Zniknął jego portfel. Zegarek. Nawet sygnety. Morderca zabrał wszystko.

– Upozorował rabunek.

Paul Duncan uśmiechnął się łagodnie, tak jak kiedyś podczas jej bierzmowania, zabawy z okazji szesnastych urodzin i gdy świętowała zdanie matury.

– Do czego zmierzasz, Jess? – spytał.

– Nie widzisz nic dziwnego w tym morderstwie? Nie dostrzegasz żadnego związku pomiędzy nim a zniknięciem Kathy?

Paul cofnął się o krok, jakby jej słowa lekko go odepchnęły.

– Związku? Twoja siostra zniknęła z kampusu. Twojego ojca jakiś bandzior zabił półtora roku później. Gdzie tutaj widzisz związek?

– Naprawdę uważasz, że nic nie łączy tych spraw? Że pioruny przypadkiem trafiły dwa razy w to samo miejsce?

Paul wsunął ręce do kieszeni.

– Jeśli pytasz, czy, moim zdaniem, twoją rodzinę spotkały dwie straszne, ale oddzielne tragedie, to odpowiem, że tak. Nic w tym nadzwyczajnego, Jess. Życie rzadko jest sprawiedliwe. Bóg nie rozdziela nieszczęść równo. Niektóre rodziny przechodzą przez życie niedraśnięte. A inne obrywają w dwójnasób. Tak jak twoja.

– Zatem to zły los. To chcesz mi powiedzieć? Przeznaczenie.

Paul Duncan uniósł ręce.

– Przeznaczenie, pioruny trafiające w to samo miejsce – to twoje słowa. Jesteś pisarką. Ja natomiast nazywam to tragedią. Tragicznym, nieco dziwacznym zbiegiem okoliczności. Widziałem o wiele dziwniejsze przypadki. Twój tata również.

W tym momencie otworzyły się drzwi i stanęła w nich matka Jessiki.

– Co się dzieje? – spytała.

– Nic, nic, Carol. Rozmawiamy sobie.

– Jessica?

Carol przyjrzała się córce, wpatrującej się badawczo w Paula.

– Rozmawiamy, mamo.

Jessica weszła do domu. Obserwujący ją Paul Duncan odetchnął. Podejrzewał, że może z nią być problem. Nigdy nie akceptowała łatwych rozwiązań, nawet jeśli odpowiedź była prosta. Wprawdzie liczył się z kłopotami z jej strony, ale miał nadzieję, że mu ich nie sprawi.

Teraz nie bardzo wiedział, co robić.

Północ.

O dziesiątej Christian Steele wsunął się pod koc, przez dziesięć minut czytał, a potem zgasił światło. Leżał bez ruchu na wznak w ciemnościach i wpatrywał się w sufit bez złudzeń, że szybko zaśnie.

– Kathy – powiedział na głos.

Myślami błądził bez celu, przysiadał na chwilę to tu, to tam niczym motyl i leciał dalej, spowity mrokiem, lecz nie ciszą. Na obozie futbolowym coś takiego jak cisza nie istniało. Docierały do niego odgłosy rzucania puszkami po piwie, głośna muzyka, śmiech, śpiewy i przekleństwa. Przez ścianę słyszał ryki dwóch ofensywnych stoperów, Charlesa i Eddiego. Nigdy nie byli cicho, głosy mieli nastawione na cały regulator jak radio z urwanymi gałkami. Christian wprawdzie nie unikał imprez i też pił tak, że wpadał w objęcia białej muszli i rzucał pawia. Ale nie dziś.

Nie dziś!

– Kathy – powtórzył.

Czy to możliwe? Po takim czasie…

Tyle się naraz działo. Skończył studia. Pojutrze zaczynało się zgrupowanie drużyny Tytanów. Zainteresowanie mediów przeszło wszelkie oczekiwania. Lubił być w centrum uwagi, trafiać na okładki Sports Illustrated, widzieć podziw na twarzach ludzi, którzy z nim rozmawiali. Miły chłopak, mówili o nim. Naprawdę miły, podkreślali, tak jakby spodziewali się chamstwa po kimś, kto bardzo dokładnie rzuca futbolowym jajem. Kto z racji swoich sportowych osiągnięć – winien traktować ich jak istota lepszego, znacznie wyższego gatunku.

Christian był podniecony, a zarazem pełen obaw. Wiedział, że musi myśleć o przyszłości. Na sportowców czyhały niebezpieczeństwa, a sława trwała czasem bardzo krótko, czego najlepszym przykładem był Myron Bolitar. Twoja sportowa kariera potrwa najwyżej dziesięć lat, podkreślił, dlatego ważne, byś zarobił na tym od razu. Stawka była duża. Ogromna. W tej chwili cieszył się sławą, ale pomiędzy sławą amatorską a zawodową istniała wielka różnica. Ta go dopiero czekała. Prawdziwa sława, rywalizacja i pieniądze, a nie tylko akademickie kopertowe, wręczane po kryjomu z ręki do ręki…

I co z tego?

– Kathy…

Zadzwonił telefon.

Christian zerwał się z łóżka. Serce biło mu jak królikowi. Szybkie reakcje czasem szkodzą. Spokojnie, to tylko telefon. Może dzwoni Charles albo Eddie z zaproszeniem na imprezę. Obaj załapali się na kontrakty. Charles w drugiej rundzie do Dallas, a Eddie w piątej do Rams.

– Halo? – powiedział do słuchawki.

Nikt się nie odezwał.

– Halo? – powtórzył.

Cisza trwała, ale telefonujący nie odłożył słuchawki. Trzymał ją przy uchu.

– Kto dzwoni? Żadnej reakcji.

Christian przerwał połączenie. Już się kładł, gdy telefon zadzwonił ponownie.

– Halo?

Pilniej wsłuchał się w ciszę. Nic. A może… czyżby to był oddech? Spłoszył się. Nie umiał powiedzieć dlaczego. Jakiś kawalarz dzwonił na jego zastrzeżony numer. Być może Eddie lub Charles. Nie powinien się denerwować.

A jednak się denerwował.

Odchrząknął.

– Czego chcesz? – spytał.

Cisza.

– Zadzwonisz jeszcze raz, to zawiadomię policję.

Z trzaskiem odłożył słuchawkę. Drżała mu ręka. Już miał się położyć, kiedy o czymś sobie przypomniał.

Gwiazdka. Sześć. Dziewięć.

Coś mu dzisiaj przysłali z telefonów. W telewizji były reklamy z kobietą w ciąży. Szła przez pokój do dzwoniącego telefonu, który w chwili, gdy do niego docierała, milkł. A potem? Podnosiła słuchawkę i Cliff Robertson lub ktoś o podobnym głosie mówił zza kadru coś takiego:,,Nie zdążyłaś podnieść słuchawki? Czy to był ważny telefon? Dzwonił ktoś, z kim chciałaś rozmawiać? Jest sposób, żeby to sprawdzić. Wciśnij gwiazdkę, a następnie sześć i dziewięć”. Po czym, na wypadek, gdyby ktoś nie wiedział, jak obchodzić się z telefonem, demonstrowano to na ekranie, a głos dodawał: „Połączymy cię z osobą, która dzwoniła, nawet jeśli jej numer jest w tej chwili zajęty. Będziemy wykręcali go za ciebie, nie blokując ci linii i innych rozmów”.

A potem dzwonił telefon i kobieta w ciąży łączyła się z mężem, pracującym przy desce kreślarskiej.

Christian wystukał gwiazdkę, szóstkę i dziewiątkę.

Telefon zadzwonił.

Christian potarł brodę. Po chwili usłyszał nagrany głos telefonistki:

– W tej chwili numer jest zajęty. Oddzwonimy, kiedy linia będzie wolna. Dziękuję.

Odłożył słuchawkę, usiadł prosto i czekał. Imprezy w akademiku trwały w kilku miejscach. Ktoś krzyknął: „Jahuuuu!”. Trzasnęło rozbite okno. Rozległy się wiwaty. Jego koledzy z drużyny zabawiali się w rzucanie puszkami piwa, którymi ciskali tak, jak się rzuca dyskiem.

Na dźwięk dzwonka Christian chwycił słuchawkę niczym zgubioną piłkę z murawy. Połączono go – tak jak ciężarną kobietę z reklamy – z numerem, z którego telefonowano. Po czwartym dzwonku rozległ się głos.

Nagrany na sekretarkę.

– Cześć. W tej chwili nie ma nas w domu. Po sygnale proszę zostawić wiadomość, na pewno oddzwonimy. Dziękuję.

Słuchawka wypadła Christianowi z ręki. Na karku poczuł pieszczotliwy dotyk lodowatej dłoni. Zakrztusił się. Próbował coś powiedzieć, ale nie mógł.

Nagrany na sekretarkę głos należał… do Kathy.

Загрузка...