2

Z samochodu Myron zadzwonił do Chaza Landreaux.

Na zmianę opony stracił pół godziny, bo nie miał smykałki do takiej roboty. Pierwsze kilka kilometrów przejechał wolno w obawie, że opona zsunie się z koła. Gdy tylko nabrał pewności, że mu to nie grozi, przyśpieszył i zawrócił w stronę akademika Christiana.

Kiedy Landreaux odebrał telefon, Myron szybko wyjaśnił, co się stało.

– U mnie już byli – odparł Chaz.

W tle panował hałas. Płakało niemowlę. Coś spadło i rozbiło się na podłodze. Chaz krzyknął do śmiejących się dzieci, żeby były cicho.

– Kiedy? – spytał Myron.

– Przed godziną. Trzech gości.

– Oberwałeś?

– Nie. Tylko mnie postraszyli. Ostrzegli, że jeżeli zerwę kontrakt, połamią mi nogi.

Połamią nogi? Jacy oryginalni.

Chaz Landreaux, koszykarz drużyny Uniwersytetu Stanowego w Georgii, miał duże szansę trafić już w pierwszym naborze do ligi NBA. Dorastał bez ojca w biedzie na ulicach Filadelfii. Jego najbliższa rodzina – matka, sześciu braci i dwie siostry – mieszkali w dzielnicy, która – gdyby znacznie poprawić tam warunki życia – można by łaskawie nazwać „ubogim gettem”.

Na początku studiów, wbrew przepisom (o kontrakcie mógł bowiem rozmawiać dopiero po czterech latach) duża agencja sportowa Roya O’Connora zaproponowała mu – wypłacaną w miesięcznych ratach po dwieście pięćdziesiąt dolarów – pięciotysięczną „zaliczkę”, jeśli podpisze zobowiązanie, że po przejściu na zawodowstwo powierzy jej swoje interesy.

Chaz znalazł się w kropce. Przepisy NCAA (Krajowego Akademickiego Zrzeszenia Sportowego) zabraniały podpisywania kontraktów w trakcie studiów. Taki kontrakt uznano by za nieważny. Wysłannik Roya O’Connora zapewnił go, że to żaden problem. Po prostu antydatują umowę i będzie wyglądało, że Chaz podpisał ją na ostatnim roku. Kontrakt poleży w sejfie i nikt się o niczym nie dowie.

Chaz ciągle się wahał. Podpisanie kontraktu było niezgodne z prawem, lecz z drugiej strony dobrze wiedział, ile taki zastrzyk gotówki znaczy dla gnieżdżących się w dwuizbowej norze mamy i ośmiorga rodzeństwa. W tym momencie do akcji wkroczył sam Roy O’Connor z przynętą nie do odrzucenia: gdyby w przyszłości Chaz zmienił zdanie, to odda pieniądze i podrze kontrakt.

Po czterech latach Chaz zmienił zdanie. Kiedy przyrzekł zwrócić „zaliczkę” co do centa, usłyszał od Roya O’Connora: „Nic z tego. Podpisałeś kontrakt. Jesteś nasz”.

Takie sztuczki były praktykowane przez tuziny agentów. Dwóch największych menedżerów w kraju, Norby Walters i Lloyd Bloom, trafiło za to do aresztu. Na porządku dziennym były również groźby, ale na nich zwykle się kończyło. Żaden agent nie śmiał posunąć się dalej. Jeśli jakiś chłopak trwał przy swoim, agent ustępował.

O dziwo, Roy O’Connor posunął się do użycia siły.

– Musisz na krótko wyjechać z miasta – rzekł Myron. – Masz gdzie się schować?

– Tak, u znajomka w Waszyngtonie. A co dalej?

– Wszystkim się zajmę. Tylko zniknij z oczu.

– Dobra, zrobi się… Aha, jeszcze jedno.

– Tak?

– Jeden z tych, co mnie dorwali, powiedział, że cię zna. Potwór, człowieku. Kawał byka. Elegant, ty go nie rusz.

– Powiedział, jak się nazywa?

– Aaron. Kazał ci przekazać pozdrowienia.

Myron oklapł. Aaron. Imię z przeszłości. I to kojarzące się jak najgorzej. Roy O’Connor nie tylko używał siły, ale siły, z którą nie ma żartów.

Trzy godziny po wyjściu z biura Myron otrząsnął się z myśli o incydencie w garażu i zapukał do drzwi Christiana. Choć skończył on studia dwa miesiące temu, to, jako opiekun grupy na letnim akademickim obozie futbolowym, wciąż mieszkał w tym samym akademiku, co na ostatnim roku. Przedsezonowe zgrupowanie Tytanów miało się zacząć dopiero za dwa dni, ale Myron nie chciał zwlekać z podpisaniem kontraktu.

Christian otworzył drzwi natychmiast.

– Dziękuję za tak szybki przyjazd – powiedział, zanim Myron zdążył podać przyczynę spóźnienia.

– Nie ma sprawy.

Z twarzy Christiana Steele’a zniknął zwykły zdrowy kolor i zniewalający studentki, szeroki, nieśmiały uśmiech, a z policzków, w których, kiedy się uśmiechał, robiły się dołki, rumieńce. Trzęsły mu się nawet słynne mocne pewne ręce.

– Proszę wejść.

– Dzięki.

Pokój w akademiku przypominał dekorację z serialu z lat pięćdziesiątych. Przede wszystkim panował w nim porządek. Pod posłanym łóżkiem stały w karnym rządku buty, po podłodze nie walały się skarpetki, bielizna i ochraniacze na genitalia, a na ścianach wisiały sportowe proporczyki. Aktualne. Myron nie wierzył oczom. Żadnych plakatów i kalendarzy z Claudią Schiffer, Cindy Crawford czy sobowtórami Barbie. Tylko staroświeckie proporczyki! Miał wrażenie, jakby wszedł do pokoju Wally’ego Cleavera z serialu Zdaj się na Beavera.

Christian zamilkł. Stali w niezręcznym milczeniu jak dwaj obcy, dla których na przyjęciu zabrakło kieliszków. Steele wpatrywał się w podłogę niczym skarcony dzieciak. Nie spytał swojego dzielnego menedżera o krew na garniturze. Pewnie jej nie zauważył.

– Co się stało? – zagadnął Myron, chcąc przełamać lody jedną ze swych wypróbowanych błyskotliwych odżywek.

Christian – co niełatwe w pomieszczeniu odrobinę większym od szafy w ścianie – zaczął spacerować. Oczy miał zaczerwienione. Niedawno płakał, a jego policzki wciąż nosiły ślady łez.

– Czy pan Burke wściekł się z powodu przerwania negocjacji? – spytał.

Myron wzruszył ramionami.

– Trafił go szlag, ale niecelnie. Przeżyje. Nie przejmuj się nim.

– Zgrupowanie zaczyna się w czwartek?

– Denerwujesz się?

– Trochę.

– I dlatego chciałeś się ze mną widzieć?

Christian potrząsnął głową i zawahał się.

– Nie… nie rozumiem tego, panie Bolitar.

Ilekroć Christian nazywał go „panem”, Myron czuł się jak jego ojciec.

– Czego nie rozumiesz? O co chodzi? Christian znów się zawahał.

– Chodzi… – Wziął głęboki oddech. – Chodzi o Kathy.

– O Kathy Culver? – spytał Myron, sądząc, że się przesłyszał.

– Pan ją znał.

Trudno powiedzieć, czy było to pytanie, czy stwierdzenie.

– Dawno temu.

– Gdy był pan z Jessicą.

– Tak.

– Pewnie mnie pan zrozumie. Bardzo mi brak Kathy. Ponad wszelkie wyobrażenia. Była niezwykła.

Myron skinął głową zachęcająco, wypisz wymaluj jak Phil Donahue w swoim talk show.

Christian cofnął się o krok. Mało brakowało, a wyrżnąłby głową w półkę z książkami.

– Potraktowano to jak sensację – zaczął. – Historia Kathy trafiła na łamy szmatławców, ojej zniknięciu plotkowano w Gorącym temacie. Zrobiono z tego rozrywkę. Telewizyjny show. Nazywali nas „sielankową parą”. – Palcami nakreślił w powietrzu cudzysłów. – Tak jakbyśmy nie byli z krwi i kości. Jakbyśmy nic nie czuli. Wszyscy mi powtarzali, że jestem młody, że szybko się pozbieram. Kathy była dla nich tylko ładną blondynką, jakich miliony. Oczekiwano, że ułożę sobie życie. Zginęła. No, to koniec i kropka.

Jego chłopięcy wdzięk, który powinien mu dopomóc w staniu się królem reklam, nabrał znienacka nowego wymiaru. Zamiast nieśmiałego, naiwnego, skromnego chłopaka z Kansas Myron ujrzał prawdziwe oblicze Christiana: kulącego się w kącie, osieroconego przez ojca i matkę, dzieciaka, który nie ma rodziny, a najpewniej również przyjaciół, a jedynie czcicieli oraz tych, którzy chcieli go wykorzystać.

Jak ja sam? – zadał sobie pytanie.

Potrząsnął głową. W żadnym razie! Inni, owszem, ale nie on. Nie był taki. Mimo to coś zbliżonego do poczucia winy kuksało go twardo w żebra.

– Nie uwierzyłem w jej śmierć – ciągnął Christian – i właśnie w tym tkwił w jakiejś mierze problem. Po pewnym czasie dopada człowieka niepewność. Z jednej strony liczyłem, że znajdą jej ciało, że wydarzy się coś, co ostatecznie zakończy sprawę. Mówię straszne rzeczy.

– Wcale nie.

– Wciąż myślę o tych majtkach, wie pan?

Jedynym śladem w sprawie tajemniczego zniknięcia Kathy były jej majtki, znalezione w kampusie na wierzchu kubła na śmieci. Według pogłosek, poplamione spermą i krwią. Potwierdzało to podzielane powszechnie od początku podejrzenia, że Kathy Culver nie żyje. Smutna historia, lecz do przewidzenia. Zgwałcił ją i zamordował jakiś psychopata, sądzono. Jej ciała chyba się nie znajdzie, choć kto wie, czy za pewien czas jacyś myśliwi nie natkną się w lesie na jej szczątki, co w wieczornych dziennikach stanie się wiadomością dnia i od nowa ściągnie na tę historię kamery w nieśmiertelnej nadziei, że reporterzy uchwycą pogrążonych w żalu krewnych.

– To było obrzydliwe – ciągnął Christian. – Wciąż nazywali je, „różowymi”. Nazywali je Jedwabnymi”. Ani razu bielizną, figami lub po prostu majtkami. Zawsze „różowymi jedwabnymi majtkami”! Jakby to było ważne. Pewna stacja poprosiła modelkę z firmy Victoria’s Secret o komentarz na ich temat. Tak jakby nosząc je, Kathy prosiła się o to, co ją spotkało. Jak można ją tak poniżać…

Christiana, który najwyraźniej do czegoś dojrzewał, zawiódł głos. Myron milczał. Miał tylko nadzieję, że chłopak się nie załamie.

– Chyba powinienem przejść do rzeczy – rzekł wreszcie Christian.

– Nie śpiesz się. Nigdzie się nie wybieram.

– Dzisiaj coś zobaczyłem… Kathy być może żyje. Słowa te spadły na Myrona jak policzek zadany mokrą dłonią. Nie był na nie przygotowany, nie tego spodziewał się po Christianie, a już na pewno nie wiadomości, że Kathy Culver, być może, żyje.

– Słucham?!

Christian sięgnął za siebie i wysunął szufladę biurka, które również wyglądało jak rekwizyt z serialu z lat pięćdziesiątych. Stały na nim we wzorowym porządku dwa pojemniki, z długopisami i zatemperowanymi ołówkami, a także biurowa lampa, notes z kalendarzem oraz słownik Podstawy stylistyki i tezaurus, podtrzymywane z boków przez kuliste podpórki.

– To przyszło z dzisiejszą pocztą.

Christian podał Myronowi kolorowy magazyn z nagą kobietą na okładce. Powiedzieć ojej kształtach „obfite”, to jak nazwać drugą wojnę światową potyczką. Większość mężczyzn ma hopla na punkcie biustów. Myron nie należał w tej mierze do wyjątków, ale piersi tej kobiety były niczym wybryk natury. W jej nieładnej twarzy było coś bardzo nieprzyjemnego. Patrzyła w obiektyw wzrokiem, który w zamierzeniu miał wabić, a tymczasem podsuwał myśl, że modelka cierpi na zatwardzenie. Nogi miała szeroko rozstawione, oblizywała usta i kiwała palcem na czytelnika.

Co za subtelna zachęta.

Magazyn nazywał się Cyce. Czołowy artykuł, jak wynikało ze słów zdobiących prawą pierś z okładki, zajmował się tematem: „Jak ją skłonić, żeby się wygoliła”.

– O co chodzi? – spytał Myron, odrywając wzrok od zdjęcia.

– Spinacz.

– Słucham?

Christian, któremu widać nie starczyło siły na powtórkę, wskazał palcem górną krawędź magazynu. Błysnął metal. Spinacza użyto do zaznaczenia strony.

– Dostarczono go razem z nim – wyjaśnił.

Myron szybko przerzucił strony pełne zdjęć nagich ciał, dotarł do zaznaczonej spinaczem i, zmieszany, zmrużył oczy. Erotycznych zdjęć było na niej tyle samo co gdzie indziej, tyle że dołączonych do ogłoszeń. Na samej górze widniał napis:

Telefoniczne fantazje na żywo – wybierz sobie dziewczynę!

Fotografie schodziły w dół w trzech rzędach, po cztery dziewczyny w każdym. Myron przebiegł oczami stronę, czytając z niedowierzaniem reklamy. „Orientalne dziewczyny czekają!”, „Soczyste, mokre lesbijki!”, „Zbij mnie, proszę!”, „Napalone suki!”, „Tycie cycuszki!” (ani chybi oferta dla tych, których nie rajcowała mleczarnia z okładki), „Dosiądź mnie!”, „Zerwij moją wisienkę!”, „Spraw, żebym błagała: jeszcze!”, „Potrzebny Robokut!”, „Pani Sawanna żąda, żebyś zaraz zadzwonił!”, „Jurna kura domowa!”, „Szukamy panów z nadwagą”. Każdemu hasłu towarzyszyły zdjęcia kobiet w prowokacyjnych: pozach i numery telefonów.

Niektóre, o wiele bardziej obsceniczne i wulgarne, przedstawiały mężczyzn w rolach kobiet i kobiety z męskim ekwipunkiem. Części z nich nawet on sam nie rozumiał – jak niepojętych doświadczeń naukowych. Telefony były takie, jak należało oczekiwać: 1-800-888-ZDZIRA, 1-900-46-DZIWKA, 1-800-LIZAWKA, 1-900-ZŁA DZIEWCZYNA.

Myron skrzywił się. Miał ochotę umyć ręce.

I wtedy zobaczył zdjęcie.

W dolnym rzędzie, drugie z prawej. A przy nim hasło „Zrobię wszystko!” i numer telefonu „1-900-344-ŻĄDZA, 3,99 $ za minutę. Dyskretne opłaty – rachunki telefoniczne i karty kredytowe Visa/MC”.

Na zdjęciu była Kathy Culver.

Zmroziło go. Spojrzał na okładkę i sprawdził datę. Był to najnowszy numer pisma.

– Skąd to masz? – spytał.

– Przyszło z dzisiejszą pocztą – odparł Christian, biorąc kopertę. – W tym.

Myronowi zakręciło się w głowie. Próbował przezwyciężyć kołowatość, znaleźć grunt pod stopami, ale patrząc na zdjęcie Kathy, nie mógł odzyskać równowagi. Na zwyczajnej, brązowej kopercie nie było oczywiście adresu nadawcy, znaczków, stempla pocztowego, nazwy miasta ani stanu. Jedynie napis:

Christian Steele

Skrytka 488

A więc nadano ją w kampusie. Adres wypisano ręcznie.

– Z pewnością dostajesz masę listów od fanek. Christian potwierdził skinieniem głowy.

– Trafiają gdzie indziej – odparł. – Nie do mojej prywatnej skrytki pocztowej. Jej numer jest zastrzeżony.

– To może być fotomontaż – rzekł Myron, trzymając kopertę tak, żeby nie zatrzeć ewentualnych odcisków palców.

Urwał, bo Christian potrząsnął głową. Znów patrzył w podłogę.

– Na zdjęciu jest nie tylko jej twarz, panie Bolitar – powiedział, zażenowany.

– Rozumiem.

Myron w lot pojął, co to znaczy.

– Jak pan myśli, powinniśmy zwrócić się z tym do policji?

– Może.

– Chcę być w porządku. – Christian zacisnął dłonie w pięści. – Nie pozwolę jednak, żeby znowu zmieszali ją z błotem. Widział pan, jak ją potraktowali, gdy padła ofiarą przestępstwa. Co więc zrobią, gdy zobaczą to zdjęcie?

– Nie zostawią na niej suchej nitki. Christian skinął głową.

– Ktoś prawdopodobnie wyciął ci kawał. Zanim więc coś zrobimy, wszystko sprawdzę.

– Jak?

– O to się nie martw.

– Aha, jeszcze jedno. Charakter pisma na kopercie. Myron jeszcze raz przyjrzał się adresowi.

– Tak? – spytał.

– Nie jestem pewien, ale bardzo przypomina pismo Kathy.

Загрузка...