33

Biuro dziekana Gordona mieściło się w zaledwie dwupiętrowym, ale za to rozłożystym Compton Hali. Greckie kolumny na froncie wprost trąbiły, że to Świątynia Nauki. Ceglane ściany. Podwójne białe drzwi. Tuż za nimi tablica pełna nieaktualnych ogłoszeń. O spotkaniach typowych grup uczelnianych – Afrykańsko-Amerykańskiego Komitetu na rzecz Zmian, Sojuszu Gejowsko-Lesbijskiego, Oswobodzicieli Palestyny, Koalicji na rzecz Powstrzymania Feminizmu, Południowoafrykańskich Bojowników o Wolność, które zawiesiły w lecie działalność z powodu studenckich wakacji.

W wielkim holu, całym w marmurach; z marmurową posadzką, poręczami i kolumnami nie było żywego ducha. Gdyby luminarze w togach z wielkich portretów pokrywających ściany zapoznali się z treścią studenckiej tablicy ogłoszeń, większość z nich zapewne trafiłby szlag. Paliły się wszystkie światła. Kroki Myrona odbijały się głośnym echem. Z wielką chęcią krzyknąłby: „Echo!”, lecz był na to za dorosły.

Biuro dziekana mieściło się na końcu korytarza po lewej. Drzwi były zamknięte. Myron głośno zapukał.

– Panie dziekanie!

Zaszurały kroki i po kilku sekundach w otwartych drzwiach stanął Harrison Gordon. Nosił okulary w szylkretowej oprawie, miał cienkie, tradycyjnie ostrzyżone włosy, bystre piwne oczy i delikatne rysy, jakby zaokrąglone dla złagodzenia wyrazu twarzy. Był przystojny, miły i godzien zaufania. Myron z miejsca poczuł do niego niechęć.

– Przepraszam – rzekł Gordon – ale dziekanat jest nieczynny do jutra rano.

– Musimy porozmawiać. Gordon lekko się zmieszał.

– Czy my się znamy? – spytał.

– Nie sądzę.

– Pan tu nie studiuje.

– Nie.

– Z kim zatem mam przyjemność?

Myron wpatrzył się w niego.

– Dobrze pan wie z kim i o czym chcę rozmawiać.

– Nie mam najmniejszego pojęcia, a ponadto jestem bardzo zajęty…

– Czytał pan ostatnio jakieś dobre świerszczyki?

Dziekan Gordon wzdrygnął się.

– Słucham?

– W takim razie przyjdę tu, kiedy będzie dużo ludzi. Może z czymś do czytania dla członków rady uczelnianej, choć, o ile wiem, interesują ich tylko artykuły naukowe.

Nie doczekawszy się odpowiedzi, Myron uśmiechnął się – miał nadzieję, że znacząco. Nie znał roli Gordona w tej małej zagadce. Działał po omacku.

Harrison Gordon odchrząknął. Najwyraźniej chciał zyska czas na zebranie myśli.

– Proszę wejść – rzekł w końcu i zniknął w biurze. Tym razem Myrona nie wessało do środka, ale podążył za dziekanem. Minęli krzesła w poczekalni i biurko sekretarki. Maszynę do pisania spowijał oliwkowy pokrowiec. Kamufla na wypadek wojny?

Gabinet Gordona nie odbiegał od uniwersyteckiej sztampy! Dużo drewna. Dyplomy. Stare szkice kaplicy uniwersyteckiej.! Na biurku plastikowe segregatory z wycinkami i nagrody. W bibliotecznych szafkach żadnej beletrystyki. Książki rekwizyty, których nikt nie czyta, tworzące aurę tradycji, profesjonalizmu i kompetencji. Nieodzowne zdjęcie rodzinnej Madelaine z dwunasto-, trzynastoletnią dziewczynką. Myron wziął je do ręki.

– Miła rodzina – powiedział, myśląc: „Miła żona”.

– Dziękuję. Proszę usiąść. Myron usiadł.

– Gdzie pracowała Kathy? – spytał.

Siadający Gordon zastygł.

– Słucham?

– Gdzie stało jej biurko?

– Kogo?

– Kathy Culver.

Gordon opadł na fotel tak wolno, jakby zanurzał się w gorącej wannie.

– Dzieliła je z drugą studentką w pokoju obok – odparł.

– Poręcznie.

Harrison Gordon zmarszczył brwi.

– Przepraszam. Jak pan się nazywa?

– Deluise. Dom Deluise.

Gordon zdobył się na lekki uśmiech. Był tak napięty, że tyłkiem wyjąłby korek z butelki. Napięcie, którego źródłem były nadesłane pocztą Cyce, powiększyła wczorajsza wizyta Jake’a.

– Czym mogę służyć, panie Deluise? – spytał.

– Pan wie czym.

Myron posłał mu kolejny znaczący uśmiech, wzmocniony szczerym spojrzeniem niebieskich oczu. Gdyby Harrison Gordon był kobietą, w te pędy wyskoczyłby z fatałaszków.

– Niestety, nie mam pojęcia – odparł.

Wciąż uśmiechając się znacząco, Myron czuł się jak idiota lub synoptyk w porannym dzienniku, co na jedno wychodzi. Próbował starej sztuczki. Udawaj, że wiesz więcej, niż wiesz. Skłoń gościa do gadania. Kombinuj. Improwizuj.

Gordon splótł dłonie i położył je na biurku. Udawał opanowanego.

– Ta rozmowa jest bardzo dziwna. Zechce mi pan wyjaśnić, co pana sprowadza?

– Uznałem, że musimy porozmawiać.

– O czym?

– Na przykład o pańskim wydziale. Czy nadal zmusza pan studentów filologii do czytania Beowulfa?

– Proszę pana, jakkolwiek pan się nazywa, nie mam czasu na gierki.

– Ja również.

Myron wyjął egzemplarz Cyców i rzucił go na biurko. Pisemko było tak pogięte i wymiętoszone, jakby przeszło przez ręce niedorostka przeżywającego burzę hormonalną.

Gordon ledwie raczył na nie spojrzeć.

– Co to jest? – spytał.

– I kto tu bawi się w gierki?

Harrison Gordon zagłębił się w fotelu, nerwowo trąc podbródek.

– Kim pan jest? Naprawdę.

– Nieważne. Jestem posłańcem.

– Dla kogo?

– Od kogo?! Niewłaściwy przyimek, panie dziekanie.

– Niech pan się nie wymądrza, młody człowieku!

– No wie pan!

Myron zmierzył go wzrokiem. Gordon wciągnął powietrze, jakby za chwilę miał zanurkować w wodzie.

– Czego pan chce? – spytał.

– A jeśli powiem, że mam przyjemność obcowania z panem?

– To nie temat do żartów.

– Pewnie.

– Więc proszę skończyć te gierki. Czego pan ode mnie chce?

Myron znów przybrał znaczący uśmiech. Dziekan Gordon na chwilę się stropił, lecz szybko zrewanżował się uśmiechem. Również znaczącym.

– A może powinienem spytać: ile? – dodał.

Już trochę się opanował. Zadano mu cios, więc musiał go odparować. Pojawił się kłopot. Ale było też rozwiązanie. Normalne w jego świecie.

Pieniądze.

Z górnej szuflady wyjął książeczkę czekową.

– Więc? – spytał.

– Nie tak szybko.

– Słucham?

– Nie sądzi pan, że ktoś powinien za to zapłacić?

Gordon wzruszył ramionami.

– Proszę wymienić kwotę. – odparł.

– Nie sądzi pan, że pieniądze w tej sprawie to nie wszystko?

Gordona tak to zaskoczyło, jakby Myron zaprzeczył prawu grawitacji.

– Nie rozumiem.

– A co ze sprawiedliwością? Kathy należy się pełne zadośćuczynienie.

– Zgoda. Gotów jestem zapłacić. Co jej przyjdzie z zemsty? Jest pan jej posłańcem, tak?

– Tak.

– Proszę jej przekazać, żeby wzięła pieniądze.

Myrona ścisnęło w sercu. Ten człowiek, bez wątpienia zamieszany w wydarzenia tamtego wieczoru, wziął go za wysłannika żywej Kathy Culver! Stąpaj lekką stopą, nadobny Myronie, niczym motyl, powiedział sobie. Tylko jak to rozegrać…

– Kathy ma panu za złe – spróbował.

– Nie chciałem jej skrzywdzić.

Myron dramatycznie uniósł głowę i, kładąc rękę na sercu, zadeklamował:

– „Czy twe zamiary zgubne, czy przyjazne, to w tak wątpliwej zjawiasz się postaci, że muszę dobyć z ciebie głos”.

– Co to ma znaczyć?

– Lubię wplatać do rozmów cytaty z Szekspira. Dzięki temu biorą mnie za inteligenta.

Gordon skrzywił się.

– Czy możemy wrócić do tematu? – spytał.

– Oczywiście.

– Twierdzi pan, że Kathy nie chce pieniędzy.

– Tak.

– A czego chce?

Dobre pytanie.

– Ujawnienia prawdy.

Odpowiedź wymijająca, niejasna, niekonkretna.

– Jakiej prawdy?

– Niech pan nie udaje głupiego! – udał oburzenie Myron. – Czyżby naprawdę zamierzał pan wypisać czek na jej ulubioną organizację charytatywną?

– Ależ ja nic nie zrobiłem – odparł piskliwie Gordon. – Kathy tamtej nocy uciekła. I tyle ją widziałem. Co w takiej sytuacji mogłem myśleć, co mogłem począć?

Z braku lepszego pomysłu Myron spojrzał na niego z niedowierzaniem. Zastosował taktykę Jake’a: „Nic nie mów i licz na to, że delikwent sam założy sobie pętlę na szyję”. Najlepiej sprawdzała się ona w przypadku pragmatyków. Urodzonych z wadliwym chromosomem, który nie pozwalał im milczeć.

– Musi zrozumieć, że zrobiłem, co mogłem – ciągnął Gordon. – Zniknęła. Co miałem począć? Iść na policję? Czy tego chciała? Byłem skołowany. Myślałem o niej. Mogła zmienić zdanie. Chciałem bronić jej interesów. Pogubiłem się.

Po tym ostatnim zdaniu Myronowi łatwiej było udawać niedowiarka. Bardzo chciał wiedzieć, o czym tamten, do licha, mówi. Siedzieli, wpatrując się w siebie. Wtem z twarzą Gordona coś się stało. Trudno było określić co, ale nagle przygasł. Boleśnie zmrużył oczy. Potrząsnął głową.

– Dość tego – rzekł cicho.

– Czego?

Gordon zamknął książeczkę czekową.

– Nie zapłacę. Niech pan jej powie, że spełnię wszystkie jej życzenia. Poprę ją, niezależnie od tego, ile mnie to kosztować. Za długo to trwa. Nie mogę tak dalej żyć. Nie jestem złym człowiekiem. Ta dziewczyna jest chora. Potrzebuje pomocy. Chcę jej pomóc.

– Na pewno?

Myron nie tego oczekiwał.

– Tak. Bardzo chcę.

– Chce pan pomóc byłej kochance?

Gordon poderwał głowę.

– Co takiego?!

Myron ślizgał się na oślep po cienkim lodzie. Jego ostatnie pytanie podziałało jak płomień z lutownicy.

– Powiedział pan „kochance”?! Masz babo placek!

– Pana nie przysłała Kathy. Ona nie ma z panem nic wspólnego.

Myron nie odpowiedział.

– Kim pan jest? Jak pan się naprawdę nazywa?

– Myron Bolitar.

– Jak?

– Myron Bolitar.

– Jest pan policjantem?

– Nie.

– Więc kim?

– Menedżerem sportowym.

– Kim?!

– Reprezentuję sportowców.

– Pan… więc, co pan ma z tym wspólnego?

– Jestem znajomym Kathy – odparł Myron. – Próbuję ją odnaleźć.

– Czy ona żyje?

– Nie wiem. Ale pan, widzę, tak sądzi.

Harrison Gordon wysunął dolną szufladę, wyjął papierosa i zapalił.

– Szkoda zdrowia – rzekł Myron.

– Rzuciłem palenie pięć lat temu. A przynajmniej wszyscy tak myślą.

– Jeszcze jedna mała tajemnica?

Gordon uśmiechnął się smutno.

– Pan przysłał mi to pismo?

– Nie.

– Więc kto?

– Nie mam pojęcia. Staram się to ustalić. Wiem, że je panu przysłano. Wiem również, że ukrywa pan coś w związku ze zniknięciem Kathy.

Gordon zaciągnął się głęboko i wydmuchał dym.

– Mogę zaprzeczyć. Mogę zaprzeczyć wszystkiemu, co tu dziś powiedziałem.

– Może pan. Mam jednak to pisemko. I nie muszę kłamać. A ponadto znam szeryfa Jake’a Courtera. Niemniej ma pan rację, ostatecznie moje słowo będzie przeciwko pańskiemu.

Dziekan Gordon zdjął okulary i potarł oczy.

– Nie, nie dojdzie do tego – rzekł wolno. – Mówi poważnie. Pragnę jej pomóc. Muszę jej pomóc!

Myron nie wiedział, co myśleć. Wydawało się, że ten człowiek autentycznie cierpi, ale w swoim życiu oglądał już takie występy, że schowałby się Laurence Olivier. Czy Gordon naprawdę poczuwał się do winy? Czy za tym nagłym katharsis stały wyrzuty sumienia, czy może instynkt samozachowawczy? Nie był tego pewien. Zresztą nie dbał o to, zależało mu jedynie na poznaniu prawdy.

– Kiedy po raz ostatni widział pan Kathy? – spytał.

– Tej nocy, kiedy zniknęła.

– Przyszła do pana domu?

Gordon skinął głową.

– Było późno. Około jedenastej, wpół do dwunastej. Siedziałem w gabinecie. Żona leżała już w łóżku na piętrze. Zadzwoniono do drzwi. Kilka razy, natarczywie. Dzwonki przeplatały się z waleniem. To była Kathy.

Mówił to takim głosem, jakby po raz kolejny czytał dziecku dobrze znaną bajkę.

– Płakała, a właściwie łkała bez opamiętania. Tak silnie, że nie była w stanie mówić. Wprowadziłem ją do gabinetu. Nalałem jej brandy i otuliłem wełnianym kocem. Wydała się… – urwał, szukając słów -…taka mała. Bezradna. Usiadłem naprzeciwko i wziąłem ją za rękę. Wyrwała ją. I wtedy przestała płakać. Nie stopniowo, ale od razu, jak za naciśnięciem guzika. Zamilkła. Na jej twarzy nie było nic, żadnych uczuć. A potem zaczęła mówić.

Gordon sięgnął do szuflady po następnego papierosa i włożył go do ust. Zapałka zapaliła się za czwartym razem.

– Głos miała zadziwiająco spokojny. Nie chwiał się i nie łamał. Niesamowite, zważywszy histerię sprzed paru chwil. To, co mówiła, kłóciło się jednak z jej opanowaniem. Opowiedziała mi historie… – Znów zamilkł, kręcąc głową. – Łagodnie mówiąc, zaskakujące. Znałem Kathy od blisko roku. Uważałem ją za życzliwą, miłą, przyzwoitą dziewczynę. Nie oceniam jej moralności. W moim mniemaniu była osobą staroświecką. A tu raptem przychodzi do mnie i opowiada historie, od których zapłoniłby się marynarz. Zaczęła od tego, że dawniej była taka, za jaką ją miałem. Porządną, dobrze wychowaną dziewczyną. Lubianą przez wszystkich. Ale się zmieniła. W „puszczającą się na prawo i lewo zdzirę”, jak sama określiła. Zaczęła od chłopców z liceum. Szybko jednak przerzuciła się na grubszą zwierzynę. Dorosłych, nauczycieli, znajomych rodziców. Spółkowała z Murzynami, z kobietami, we troje, a nawet uczestniczyła w orgiach. Ze wszystkimi przygodnymi znajomymi robiła sobie zdjęcia. Dla potomności, jak oświadczyła mi szyderczo.

– Wymieniła jakieś nazwiska? Nauczycieli, dorosłych, kogokolwiek?

– Nie. Żadnych nazwisk. Dziekan zamilkł, wyczerpany.

– A co zdarzyło się potem? – zagadnął Myron.

Harrison Gordon podniósł głowę tak wolno, jakby kosztowało go to mnóstwo wysiłku.

– Jej życie zmieniło się na lepsze. Uświadomiła sobie, że postępuje głupio i źle. Zaczęła pracować nad swoimi problemami. Właśnie wtedy spotkała Christiana i się zakochała. Pragnęła odciąć się od przeszłości, ale nie było to łatwe. Przeszłość nie chciała odejść. Kathy naprawdę bardzo się starała, a potem…

Gordon urwał.

– Potem co? – ponaglił Myron.

– Spojrzała na mnie – nigdy nie zapomnę jej wzroku – i powiedziała: „Dziś wieczorem mnie zgwałcili”. Nagle. Ni z tego, ni z owego. Oczywiście, zamurowało mnie. Było ich sześciu albo siedmiu, nie była pewna. Zbiorowy gwałt w szatni. Spytałem ją kiedy. Odparła, że przed niespełna godziną. Poszła do szatni futbolistów, żeby się z kimś spotkać. Powiedziała, że z szantażystą. Byłym… kochasiem, który zagroził, że ujawni jej przeszłość. Miała zapłacić mu za milczenie.

Gruba wypłata w gotówce z konta powierniczego, pomyślał Myron.

– Kiedy tam weszła, okazało się, że szantażysta nie jest sam. Towarzyszyło mu kilku kolegów z drużyny, w tym jej inny były kochaś. Nie uderzyli jej. Nie pobili. Nie stawiała oporu. Było ich za dużo i byli za silni. – Gordon zamknął oczy i zniżył głos do szeptu. – Gwałcili ją po kolei.

Zamilkł.

– Jak wspomniałem, opowiedziała mi to najzupełniej obojętnym tonem. Spojrzenie miała jasne i zdecydowane. Oświadczyła, że jest tylko jeden sposób na pogrzebanie przeszłości. Raz na dobre. Że musi jej się przeciwstawić wprost. Wypchnąć ją na słońce, żeby sczezła i skonała jak średniowieczny wampir. Powiedziała, że wie, co musi zrobić.

Gordon znowu zamilkł.

– Co? – spytał Myron.

– Postawić przed sądem tych, którzy ją zgwałcili. Spojrzeć w oczy przeszłości i zostawić ją za sobą, bo w innym razie będzie ją prześladowała do końca życia.

– I jak pan zareagował?

Gordon skrzywił się. Zgasił papierosa. Zerknął do dolnej szuflady, ale nie wziął następnego.

– Poradziłem jej ochłonąć. – Zaśmiał się na to wspomnienie. – Ochłonąć! Jej, tak już wyciszonej i spokojnej, że mogłaby czytać książkę telefoniczną. A ja radziłem jej ochłonąć! Chryste Panie!

– A poza tym?

– Powiedziałem, że nadal jest w szoku. Mówiłem serio. Poradziłem, żeby zamiast działać pochopnie, co z pewnością zaciąży na całym jej życiu, najpierw wszystko sobie przemyślała, rozważyła wszelkie opcje. Żeby się zastanowiła, co ujawnienie jej przeszłości będzie oznaczać dla rodziny, przyjaciół, narzeczonego i dla niej samej.

– Innymi słowy, próbował ją pan odwieść od wniesienia oskarżenia.

– Być może. Nie zdradziłem jej jednak, co naprawdę myślę. Parająca się pornografią i wyuzdanym seksem, „puszczająca się na prawo i lewo zdzira”, zamierzała oskarżyć o gwałt grupę studentów, w tym dwóch, z którymi łączyły ją kiedyś bliskie związki. Chciałem, żeby zamiast działać pod wpływem chwili, dokładnie wszystko rozważyła.

– Niech pan tak siebie nie rozgrzesza. Nic pana nie obchodziła. Przyszła do pana po pomoc, a pan myślał o wszystkim tylko nie o niej. O swojej szacownej uczelni. O skandalu. O drużynie futbolowej w przededniu zdobycia mistrzostwa kraju. O własnej karierze, o tym, co będzie, kiedy wyjdzie na jaw, że pracowała dla pana i że późną nocą szukała u pana pociechy. Powiązano by pana ze sprawą. Przyjrzano się bliżej pańskiemu życiu i być może odkryto wasz niecodzienny układ małżeński. Gordon wyprostował się nagle jak po sójce w bok.

– Jaki układ małżeński? – spytał.

– Mówi panu coś wyrażenie „raz na dwa miesiące”?

Harrison Gordon wybałuszył oczy.

– Jak…? – urwał i niemal się uśmiechnął. – Jest pan świetnie zorientowany, młody człowieku.

– Wszechwiedzący – sprostował Myron. – Jak Bóg.

– Na temat mojego małżeństwa nic nie powiem, ale skłamałbym, zaprzeczając, że nie kierowałem się samolubnymi względami, które pan wymienił. Niemniej martwiłem się też o Kathy. Taki błąd…

– Gwałt, panie dziekanie. Nie błąd. Kathy zgwałcono. Ona nie popełniła „błędu”. Nie padła ofiarą własnej nierozwagi. Osaczona w szatni przez bandę futbolistów, została przez nich wykorzystana po kolei wbrew swej woli.

– Upraszcza pan sytuację.

– To pan ją upraszcza. Dla pana Kathy nic nie znaczy.

– Nieprawda.

Myron pokręcił głową. Nie było czasu na morały.

– Co się stało, gdy udzielił pan jej swojej światłej rady? – spytał.

Gordonowi nie udało się wzruszyć ramionami.

– Spojrzała na mnie dziwnie, jakbym ją zdradził, a ja przecież tylko starałem się pomóc. A może dostrzegła w moich słowach to samo, co pan. Nie wiem. Wstała, obiecała wrócić rano, żeby wnieść oskarżenia, i wyszła. Nie miałem o niej żadnych wieści, aż do nadejścia pocztą tego pisemka. I telefonu kilka dni temu.

– Jakiego telefonu?

– Parę dni temu, późnym wieczorem, odebrałem telefon. Żeński głos – być może Kathy – powiedział: „Miłej lektury. Przyjdź i weź mnie. Przeżyłam”.

– ”Przyjdź i weź mnie. Przeżyłam”?

– Coś w tym stylu.

– Co miała na myśli?

– Nie mam pojęcia.

– Co pomyślał pan na wieść o jej zniknięciu?

– Że uciekła, nie wytrzymała. Uznałem, że kiedy będzie gotowa, wróci. Tak samo myślała policja, dopóki nie znaleziono majtek. Podejrzewali morderstwo. Ale ja łączyłem te majtki z gwałtem, a nie ze zniknięciem Kathy. I dlatego nie zmieniłem zdania, że uciekła.

– Nie wpadło panu do głowy, że gwałciciele chcieli zamknąć jej usta?

– Owszem, wpadło. Ale ci chłopcy nie byliby zdolni…

– Gwałciciele! – sprostował Myron. – Ci „chłopcy” zbiorowo zgwałcili dziewczynę, która nic złego im nie zrobiła! Nie pomyślał pan, że są zdolni do morderstwa?

– Gdyby chcieli ją zabić, toby jej nie wypuścili – odparował Gordon. – Tak uważałem.

– I siedział pan cicho.

– To był błąd. Teraz to wiem. Spodziewałem się, że uciekła na kilka dni, żeby dojść z sobą do ładu. Po tygodniu zrozumiałem, że za późno na sprostowania.

– Wybrał pan życie w kłamstwie.

– Tak.

– W końcu była tylko studentką. Przyszła do pana po pomoc w najtrudniejszym momencie w życiu, a pan ją odtrącił.

– Myśli pan, że o tym nie wiem?! – krzyknął Gordon. – Nie dawało mi to spokoju przez całe półtora roku!

– Pewnie, ludzki z pana człowiek.

– O co panu chodzi, Bolitar?!

Myron wstał.

– Żeby pan zrezygnował z funkcji dziekana. Bezzwłocznie.

– A jeżeli odmówię?

– To ściągnę pana ze stołka i będzie to bardzo bolesne. Jutro z samego rana proszę złożyć rezygnację ze stanowiska.

Podpierając palcami brodę, Gordon popatrzył na Myrona. Minęły sekundy. Twarz mu się rozluźniła jak pod dotykiem masażystki. Zamknął oczy, zgarbił się i wolno skinął głową.

– Dobrze – powiedział. – Dziękuję.

– To nie pokuta. Nie wykręci się pan z tego sianem.

– Rozumiem.

– Jeszcze jedno: czy Kathy wymieniła jakieś nazwiska?

– Nazwiska?

– Gwałcicieli.

Gordon zawahał się.

– Nie.

– Domyśla się pan, kim byli?

– Nie jest to poparte konkretami.

– Słucham.

– Kilka dni po zniknięciu Kathy zauważyłem, że pewien student szasta pieniędzmi. Mąciwoda. Kupił sobie nowy kabriolet BMW. Wpadł mi w oko, bo jeździł nim po trawnikach w kampusie. Zniszczył mnóstwo darni.

– Kto to był?

– Były futbolista. Wyleciał z drużyny za handel narkotykami. Nazywał się Junior Horton. Wołali go…

– Horty.

Myron nic więcej nie powiedział. Pośpiesznie opuścił gabinet i dziekanat. Było piękne późne popołudnie. Ciepłe, lecz nie parne. Świecące słabiej słońce jeszcze nie było gotowe zajść. Powietrze pachniało świeżo skoszoną trawą i kwitnącymi wiśniami. Z chęcią rozpostarłby koc i położył się na nim, myśląc o Kathy Culver.

Nie miał czasu.

Gdy otwierał forda taurusa, zabrzęczał telefon. Dzwoniła Esmeralda.

– U Lucy klops – poinformowała. – To nie Adam Culver kupił zdjęcia.

Jeszcze jedną teorię diabli wzięli. Już miał włączyć silnik, gdy przez otwarte okno usłyszał głos Jake’a Courtera:

– Słusznie myślałem, że cię tutaj znajdę.

– O co chodzi? – spytał

– Lada moment ujawnimy mediom personalia Nancy Serat.

– Dzięki za wiadomość.

– Nie po to tu przyjechałem.

Myronowi nie spodobał się jego ton.

– Mamy podejrzanego – dodał Jake. – Ściągnęliśmy go na przesłuchanie.

– Kogo?

– To twój klient. Christian Steele.

Загрузка...