Myron zadzwonił do Briana Sanforda. Odezwała się automatyczna sekretarka. Nagrał na nią wiadomość, że ma dużą sprawę, za dziesięć tysięcy dolarów, i że wpadnie do jego biura o siódmej wieczorem. Był pewien, że go zastanie. Za dziesięć patyków łajza taka jak Brian Sanford pozwoliłby zastrzelić rodzoną matkę.
Następnie zatelefonował do agencji.
– RepSport MB – zgłosiła się Esperanza.
– Pokazałaś Lucy zdjęcie? – spytał.
– Tak.
– I?
– Masz swojego nabywcę zdjęć.
– Lucy jest pewna?
– W stu procentach.
– Dzięki.
Odłożył słuchawkę. Ponieważ miał wolną godzinę, pojechał do biura powiatowego lekarza sądowego. Postanowił sprawdzić pewien domysł.
Parterowy budynek z cegły, w którym do niedawna pracował Adam Culver, wyglądał jak mała szkoła podstawowa. Metalowe krzesła z cienkimi siedziskami też przypominały nauczycielskie. Pisma w poczekalni pochodziły z czasów sprzed Watergate, a wytarte, pożółkłe płytki podłogowe były jak posadzka z reklamy przed umyciem cudownym środkiem czyszczącym. Nic nie zdobiło tego wnętrza.
– Czy zastałem doktor Li? – spytał recepcjonistkę.
– Dam jej znać, że ma gościa.
Sally Li była Chinką. Zbliżała się do czterdziestki, ale wyglądała znacznie młodziej. Nosiła dwuogniskowe okulary. Z kieszeni jej szpitalnego, czystego, nienoszącego śladów krwi stroju sterczała paczka papierosów. Papierosy i uniform chirurga? Pasowały jak pepegi do fraka.
Spotkali się już kilka fazy. Sally Li pojawiała się na wielu uroczystościach rodzinnych Culverów. Od dziesięciu lat była prawą ręką Adama. Myron cmoknął ją na powitanie w policzek.
– Wiem od Jessiki, że badasz okoliczności śmierci Adama – powiedziała bez żadnych wstępów.
Skinął głową.
– Możemy porozmawiać?
– Jasne.
Wprowadziła go do gabinetu wypranego z charakteru. Żadnych rzeczy osobistych. Dużo podręczników patologii. Metalowe biurko. Metalowe krzesło. Mały magnetofon, używany zapewne podczas autopsji. Na ścianie dyplomy naukowe. Sally Li nie była mężatką, nie miała dzieci, więc na biurku nie stało zdjęcie. Za to wielka popielniczka, z której wysypywały się niedopałki.
Potarła zapałką draskę i zapaliła papierosa.
– Jak leci? – spytała.
– Doktor medycyny i pali. Nieładnie.
– Moi pacjenci się nie skarżą.
– Nie da się ukryć. Zaciągnęła się głęboko.
– Co chcesz wiedzieć? – spytała.
– Czy ty i Adam mieliście romans?
– Tak – odparła, patrząc mu prosto w oczy. – Cztery lata temu. Przez tydzień.
– Adam miał dużo romansów?
– Skąd mogę wiedzieć. Kilka. Dlaczego pytasz?
– Próbuję połączyć kilka faktów.
– W związku z jego śmiercią?
– Tak.
Zdjęła okulary.
– A co życie miłosne Adama ma z tym wspólnego?
– Prawdopodobnie nic. Jak się zachowywał podczas dwóch ostatnich miesięcy?
– Trochę dziwnie – odparła bez wahania.
– To znaczy? Chwilę się zastanawiała.
– Przestał mnie dopuszczać do poważnych przypadków. Zajmował się nimi sam.
– I to było niezwykłe?
– Niebywałe. Nad takimi sprawami zawsze pracowaliśmy razem.
– A te przypadki… Chodziło o dziewczyny zabite w lesie?
Wpatrzyła się w niego.
– Od kogo się dowiedziałeś?
– Domyśliłem się.
– Niesamowite.
– Powiedziałaś o „poważnych przypadkach”. Czytam gazety. A gazety piszą tylko o takich.
Nie uwierzyła mu, ale nie drążyła tematu.
– A inne symptomy? – spytał.
Znów się zaciągnęła.
– Był bardzo rozkojarzony. Mówiłeś do niego, kiwał głową, ale cię nie słuchał.
– Jeszcze coś?
Zgasiła mocno niedopalonego papierosa i zapaliła następnego.
– To nowa metoda na rzucenie palenia – wyjaśniła. – Wypalam tyle samo papierosów, ale z każdym dniem mniej się zaciągam. Stopniowo się ograniczam aż do skutku. W tym tempie zajmie mi to najwyżej dwanaście lat.
– Powodzenia.
– Dziękuję.
– Co poza tym? Wydmuchała dym.
– Jeśli chodzi o tę ostatnią dziewczynę znalezioną w lesie, Adam zlecał dużo dziwnych badań.
– Jak to dziwnych?
– Zbytecznych. Moim zdaniem.
– Nie zidentyfikowaliście zwłok, prawda?
– Tak.
– Może zamawiał te badania, żeby ustalić jej tożsamość.
– Może. Tyle że zlecał je oddzielnie. Czekał na wyniki jednego badania i zamawiał następne. Pomiary antropologiczne, kształtu i rozmiarów kości czaszki, miednicy, stanu skostnienia, szwów czaszkowych.
– Mówi ci to coś?
Wzruszyła ramionami.
– Nic mi to nie mówi. To przykład tego, co nazywam dziwnym zachowaniem. Ten przypadek od początku był osobliwy. Sprawca rozbił dziewczynie czaszkę, ale nie to ją zabiło. On pochował ją w tym lesie żywcem. Zginęła, próbując się wygrzebać.
Zamilkła.
– W co była ubrana?
Sally lekko zesztywniała.
– Co się dzieje, Myron? – spytała, nachylając się w jego stronę.
– Nic. A dlaczego pytasz?
– Wiesz dlaczego.
– Ubranie tej zabitej znikło?
– Tak.
Serce opadło mu nagle do żołądka, niczym spadochroniarz z rozprutym spadochronem.
– Cholera!
– O co chodzi?
– Sally, wykonasz dla mnie badanie?