32

Agencję nieruchomości Ustronie Jessica znalazła w książce telefonicznej instytucji powiatu Bergen. Dojazd tam zajął jej zaledwie dwadzieścia minut, a odniosła wrażenie, że znalazła się na wsi. Po drodze minęła sklep z paszami. Sąsiadująca z barem McDonalda agencja mieściła się w parterowym domku przy drodze 17, po stronie New Jersey.

W środku była tylko jedna osoba.

– O, witam – rzekł z przesadnie szerokim uśmiechem wyglądający na profesora college’u, pięćdziesięciokilkuletni mężczyzna z siwą, zmierzwioną brodą. Do flanelowej koszuli nosił czarny krawat, dżinsy i czerwone sportowe buty. – Jestem Tom Corbett, prezes agencji Ustronie – przedstawił się, wręczając Jessice wizytówkę. – Czym mogę pani służyć?

– Jestem córką doktora Adama Culvera – odparła. – Dwudziestego piątego maja wypisał panu czek na sześćset czterdzieści dziewięć dolarów.

– Tak, i co?

– Ojciec kilka dni temu zmarł. Chciałabym wiedzieć, za co zapłacił.

Corbett cofnął się o krok.

– Bardzo mi przykro – rzekł. – Taki miły człowiek.

– Dziękuję. Można wiedzieć, z czym do pana przyszedł?

Corbett po chwili zastanowienia wzruszył ramionami.

– Czemu nie. Wynajął domek.

– Gdzieś w pobliżu?

– Osiem, dziewięć kilometrów stąd. W lesie.

– Na długo?

– Miesiąc. Od dwudziestego piątego maja. Umowa kończy się za parę tygodni, więc mogłaby pani z niego skorzystać.

– Jaki to domek?

– Jaki? No, niewielki, z pokojem, sypialnią, kuchenką i łazienką z prysznicem.

Nic z tego nie rozumiała.

– Udzieli mi pan wskazówek, jak tam dojechać, i da zapasowy klucz?

Znów przemyślał pytanie, zasysając policzek.

– Domek stoi trochę na uboczu. Dość trudno tam trafić, kochanie.

Obok „dziecinko” i „złotko” było parę innych zwrotów, które Jessica lubiła bardziej od „kochanie”, ale nie była to pora na zwierzenia. Przygryzła wargę.

– Z dala od cywilizacji – ciągnął Corbett. – Mocno z dala. Można tam zapolować, powędkować, ale przede wszystkim znaleźć spokój i ciszę. – Wziął ciężki jak sztanga pęk kluczy. – Zawiozę panią.

– Dziękuję.

Podczas jazdy toyotą landcruiserem przez całą drogę rozmawiał z nią jak z klientką.

– To miejscowy sklep spożywczy – wyjaśnił, gdy mijali ogromny supermarket A amp;P.

Zaskoczyło ją, gdy skręcił w gruntową drogę. Zmierzali prosto w stronę lasu.

– Miło, co? Naprawdę ładnie.

– Uhm.

Wjechali w objęcia zieloności. Jessica nie przepadała za łonem przyrody. Dla niej oznaczało ono owady, wilgoć, brud, brak bieżącej wody i łazienki. Człowiek ewoluował miliony lat, żeby uciec z lasu. Po co więc do niego wracać? Co ważniejsze, ojciec podzielał jej uczucia. Nienawidził lasu.

Dlaczego więc wynajął tu domek?

Dwa lata temu – Tom wskazał parów – myśliwy zabił tam gościa. Przez przypadek. Wziął go za jelenia i strzelił prosto w głowę.

– Uhm.

– W tych lasach znaleziono kilka trupów. W ostatnich dwóch latach trzy. Parę miesięcy temu dziewczynę. Uciekinierkę z domu, jak się domyślano. Trudno powiedzieć, bo zwłoki były w rozkładzie i tak dalej.

– Umie pan wabić klientów, Tom.

Zaśmiał się.

– Ano, z miejsca wyczuwam tych, którzy nimi nie są.

Jessica oczywiście wiedziała o trupach. Policja nie schwytała psychopatycznego mordercy, ale w powszechnym mniemaniu zabił on jeszcze jedną młodą dziewczynę, tę, której ciała nie znaleziono – Kathy Culver.

Czy los Kathy był równie banalny i potworny? Czy też padła ofiarą atakującego na chybił trafił zboczeńca, jak powszechnie sądzono?

Nie. Za dużo niewiadomych na takie domysły.

– Gdy byłem mały, o tym lesie krążyło wiele legend. Starzy ludzie mówili, że żyje w nim człowiek z hakiem w miejscu dłoni, który porywa i patroszy nim niegrzecznych chłopców.

– Czarujące.

– Czasem zadaję sobie pytanie, czy przypadkiem nie przerzucił się na młode panienki.

Jessica nie zareagowała.

– Nazywano go doktor Hook – ciągnął Corbett.

– Słucham?

– Doktor Hook. Tak go nazywaliśmy.

– A czy to nie jest piosenkarz?

– Kto?

– Nieważne.

Odjechali kolejny kilometr od cywilizacji.

– To ten domek. Za tamtymi drzewami – rzekł Tom, wskazując mały drewniany domek z dużym gankiem. – Bardzo wiejski, co?

Bardziej pasowało do niego określenie „dziadowski”. Jessica przyjrzała się gankowi, ale nie siedzieli na nim bezzębni kmiotkowie, konkurujący z sobą w grze na bandżo.

– Czy mój ojciec powiedział, po co go wynajmuje?

– Tylko tyle, że chce uciec od cywilizacji.

Gdzie tu sens? Przecież tydzień z tego miesiąca Adam Culver miał spędzić na konferencji lekarzy sądowych. A poza tym nie był z tych, co uciekają od cywilizacji. Zajmował się martwymi. Wakacje pragnął spędzać w Las Vegas lub w Atlantic City, tam, gdzie jest pełno ludzi i mnóstwo się dzieje. A tu raptem wynajął chatę jak z serialu Waltonowie.

Tom przekręcił klucz w zamku i pchnął drzwi.

– Proszę.

Jessica weszła do dużego pokoju… i zamarła.

– O, cholera, a to co? – wyszeptał Tom, który wszedł za nią.

Загрузка...