19

Nancy Serat postawiła walizkę na podłodze i przewinęła taśmę w sekretarce. Cofająca się taśma zagwizdała. Wróciła właśnie z Cancun, z ostatniego wakacyjnego weekendu przed podjęciem pracy w swojej alma mater, Uniwersytecie Restona, gdzie dostała stypendium naukowe.

Pierwsza wiadomość pochodziła od matki.

– Nie chcę ci psuć wakacji, kochanie, lecz muszę cię i zawiadomić, że wczoraj zginął ojciec Kathy Culver. Zadźgał go nożem jakiś bandzior. Straszne. Uznałam, że powinnaś o tym wiedzieć. Odezwij się po powrocie. Ja i tata chcemy cię zabrać na urodzinową kolację.

Pod Nancy ugięły się kolana. Opadła na fotel, jak przez mgłę słysząc dwie następne nagrane wiadomości – od dentysty, z przypomnieniem, że w piątek umówiona jest na czyszczenie zębów, i od znajomej zapraszającej na przyjęcie.

Adam Culver nie żył. Zabił go jakiś bandzior. Nie mogła, w to uwierzyć. Czy to przypadek? A może miało to coś wspólnego z jego wizytą?

Policzyła dni.

Odwiedził ją w dniu, w którym zginął…

Kolejny głos z sekretarki przywołał ją do rzeczywistości.

– Cześć, Nancy. Mówi Jessica Culver, siostra Kathy. Oddzwoń po przyjeździe. Muszę z tobą jak najszybciej porozmawiać. Zatrzymałam się u mamy. Numer telefonu pięć-pięć-pięć-czternaście-siedemdziesiąt siedem. Dziękuję.

Przeszył ją zimny dreszcz. Po wysłuchaniu reszty nagrań usiadła nieruchomo i przez kilka minut rozmyślała. Kathy nie żyła, w każdym razie w powszechnej opinii. A teraz zginął jej ojciec. Kilka godzin po złożeniu jej wizyty.

Co to znaczyło?

Siedziała bez ruchu. W ciszy słychać było tylko jej szybki, urywany oddech. Wreszcie wzięła słuchawkę i zadzwoniła do Jessiki.

Biuro dziekana było zamknięte, więc Myron poszedł do jego domu w zachodnim końcu kampusu, starego budynku w stylu wiktoriańskim, z cedrową elewacją. Zadzwonił. Drzwi otworzyła mu bardzo atrakcyjna kobieta w szytym na miarę kostiumie.

– Słucham pana – powiedziała z zachęcającym uśmiechem.

Nie była młoda, ale miała w sobie tyle szyku, wdzięku i urody, że Myron poczuł suchość w ustach. Przed taką damą z chęcią zdjąłby kapelusz, naturalnie gdyby go nosił.

– Dzień dobry. Ja do dziekana Gordona. Nazywam się Myron Bolitar.

– Ten koszykarz? – przerwała mu. – Ależ tak, jak mogłam pana nie rozpoznać.

Nie dość, że miała szyk, wdzięk i urodę, to na dodatek znała się na koszykówce!

– Pamiętam pana grę w lidze NCAA. Kibicowałam panu od początku.

– Dziękuję.

– Kiedy pan odniósł kontuzję… – urwała i pokręciła głową osadzoną na łabędziej szyi Audrey Hepburn -…popłakałam się. Czułam się, jakby mnie również zraniono.

Nie dość, że miała szyk, wdzięk, urodę i znała się na koszykówce, to jeszcze była uczuciowa. Na dodatek długonoga i kształtna. Krótko mówiąc, babka pierwsza klasa.

– To bardzo miłe. Dziękuję.

– Cieszę się, że pana poznałam, Myronie.

W jej ustach nawet jego imię brzmiało dobrze.

– A pani jest żoną dziekana Gordona. Śliczną dziekanką.

Roześmiała się z tego naśladownictwa Woody’ego Allena.

– Tak, jestem Madelaine Gordon. Męża nie ma w domu.

– Szybko wróci?

Uśmiechnęła się, jakby w tym pytaniu kryła się dwuznaczność, i spojrzała na niego tak, że się zaczerwienił.

– Nie. Za kilka godzin – odparła wolno, z naciskiem na „kilka”.

– W takim razie nie będę się naprzykrzał.

– Nie naprzykrza się pan.

– Wpadnę kiedy indziej.

– Koniecznie.

Madelaine (podobało mu się to imię) z afektacją skinęła głową.

– Miło mi było poznać – rzekł tonem pożeracza serc niewieścich.

– Mnie również, panie Myronie – odparła śpiewnie. – Do widzenia.

Drzwi zamknęły się wolno, kusząco. Postał jeszcze chwilę,, wziął kilka głębokich oddechów i pośpieszył do samochodu. Fiu!

Sprawdził godzinę. Czas było spotkać się z szeryfem. Jakiem.

Jake Courter był sam na posterunku, który wyglądał jaki dekoracja z sitcomu Poczta w Mayberry. Z tym że Jack był Murzynem. A w Mayberry nie uświadczyłeś czarnych, jak w Green Acres i podobnych miejscowościach. Żadnych Żydów, Latynosów, Azjatów czy innych mniejszości. Choć byłoby to miłe urozmaicenie. Może jakaś grecka restauracja i albo jakiś Abdul pracujący w sklepie spożywczym Sama Druckera.

Na oko Jake miał pięćdziesiąt kilka lat. Był po cywilnemu, bez marynarki, ale w rozluźnionym krawacie. Zza paska wylewał mu się wielki brzuch niczym obce ciało. Na biurku leżały porozrzucane akta, resztki jakiejś kanapki i ogryzek jabłka. Jake ze znużeniem wzruszył ramionami i wytarł nos w płachtę wyglądającą jak ścierka do naczyń.

– Dostałem telefon – rzekł tytułem wstępu. – Mam ci pomóc.

– Będę wdzięczny – odparł Myron.

Jake usiadł wygodniej i założył nogi na biurko.

– Grałeś w kosza przeciwko mojemu synowi, Gerardowi. Z Michigan.

– A owszem. Pamiętam go. Twardy chłopak. Przy tablicach jak szatan. Specjalista od obrony.

Jake z dumą skinął głową.

– Zgadza się. Strzelał jak noga, ale widać go było na parkiecie.

– Dawał się we znaki – przyznał Myron.

– Mowa. Został policjantem. Pracuje w Nowym Jorku. Zdążył awansować na starszego detektywa. To dobry glina.

– Jak jego stary. Jake uśmiechnął się.

– Tak.

– Proszę go pozdrowić albo lepiej dać kuksańca w żebra. Jestem mu dłużny kilka sójek.

Jake zadarł głowę i roześmiał się.

– Cały on. Finezja nigdy nie była najmocniejszą stroną Gerarda. – Wydmuchał nos w ścierkę do naczyń. – Chyba nie przyjechałeś po to, by rozmawiać o koszykówce.

– Pewnie.

– No więc, o co konkretnie chodzi, Myron?

– O sprawę Kathy Culver. Badam ją. Potajemnie.

– Potajemnie? – Jake uniósł brwi. – Co za słowo.

– Pracuję nad sobą. W samochodzie puszczam sobie z kaset kurs „Wzbogać słownictwo”.

– Naprawdę? – Jake znowu wydmuchał nos, co zabrzmiało jak bek owcy w rui. – Dlaczego nią się interesujesz – poza tym, że reprezentujesz Christiana Steele’a i kiedyś byłeś blisko z siostrą Kathy?

– Gratuluję skrupulatności.

Jake ugryzł niedojedzoną kanapkę i uśmiechnął się.

– Każdy lubi komplementy.

– Zgadza się, robię to dla mojego klienta, Christiana Steele’a.

Jake wpatrywał się w niego, czekając na dalszy ciąg. Stara sztuczka. Milcz tak długo, aż świadek znów zacznie mówić i ujawni szczegóły. Myron nie dał się na to złapać.

Upłynęła minuta.

– Uporządkujmy to sobie – rzekł wreszcie Jake. – Christian Steele wynajmuje cię na agenta. Pewnego dnia podczas rozmowy mówi: „Wiesz co, Myron, tak bez mydła mi wchodzisz w śnieżnobiały tyłek, więc zabawisz się w Dicka Tracy’ego i odnajdziesz moją dawną dupę, której od półtora roku nie mogą odszukać gliny i federalni”. Zgadza się?

– Nie. Christian tak się nie wyraża.

– Dobra, nie chcesz tańczyć, to nie tańcz. Jeśli chcesz czegoś ode mnie, to coś z siebie daj.

– To uczciwe postawienie sprawy. Ale nie mogę. Jeszcze nie w tej chwili.

– Dlaczego?

– Bo mogłoby to zranić wielu ludzi. Zapewne niepotrzebnie.

Jake zrobił minę.

– Jak to zranić?

– Nie mogę podać szczegółów.

– Gówno prawda.

– Powtarzam. Nie mogę nic powiedzieć.

Jake znów wpatrzył się w niego badawczo.

– Powiem ci coś, Bolitar. Ja nie szukam chwały. Zachowuję się tak jak mój syn na parkiecie. Jestem koniem roboczym, a nie gwiazdą. Nie zbieram wycinków prasowych na swój temat. Mam pięćdziesiąt trzy lata. Na mojej drabinie nie ma j więcej szczebli. Może wyda ci się to staroświeckie, ale wierzę w sprawiedliwość. Lubię widzieć, jak zwycięża prawda. Od półtora roku żyję sprawą zaginięcia Kathy Culver. Zbadałem ją na wskroś, a mimo to wciąż nie wiem, co zaszło tamtej nocy.

– A co, według ciebie, zaszło?

Jake wziął ołówek i zastukał w biurko.

– Na co wskazują zebrane dowody?

– Że ona uciekła.

– Na jakiej podstawie to mówisz? – spytał zaskoczony Myron.

Na twarzy Jake’a wyrósł z wolna uśmiech.

– Moja słodka tajemnica. Sam ją odkryj – odparł.

– P.T. zapewnił, że mi pomożesz.

Jake wzruszył ramionami i znów odgryzł kawałek kanapki.

– A co z siostrą Kathy? – spytał. – Podobno byliście w sobie mocno zakochani.

– Przyjaźnimy się.

Jake cicho gwizdnął.

– Widziałem ją w telewizji – rzekł. – Trudno przyjaźnić się z kobietą, która tak wygląda.

– Jesteś na bieżąco, Jake.

– Cholera, zapomniałem odnowić prenumeratę Cosmopolitana. Wpatrzyli się w siebie. Jake usadowił się w fotelu i przyjrzał się swoim paznokciom.

– Co chcesz wiedzieć?

– Wszystko. Od początku.

Jake splótł ręce na piersi, wziął oddech i powoli wypuścił powietrze.

– Do ochrony kampusu zadzwoniła współlokatorka Kathy, Nancy Serat. Mieszkały w akademiku korporacji Psi Omega. Przyjemny budynek. Same ładne białe blondynki z białymi zębami. Takie, co jednakowo wyglądają i jednakowo mówią. Kapujesz.

Myron skinął głową. Jake nie czytał z akt sprawy ani do nich nie zaglądał. Wszystko miał w głowie.

– Nancy Serat zawiadomiła ochroniarza, że Kathy Culver nie ma od trzech dni.

– Dlaczego czekała z tym tak długo?

– Widać Kathy nie nocowała za często w żeńskim akademiku. Przeważnie spała w pokoju twojego klienta. Tego, co nie używa brzydkich wyrazów. – Jake uśmiechnął się. – W każdym razie, gdy któregoś dnia twój chłopak i Nancy odkryli w rozmowie, iż Kathy nie ma u żadnego z nich, zdali sobie sprawę, że zniknęła, i zawiadomili ochronę. Ochrona kampusu zawiadomiła nas, ale z początku nikt się tym nie przejął. Zapodzianie się na kilka dni studentki uczelni koedukacyjnej nikogo nie stawia na nogi. I wtedy któryś z ochroniarzy znalazł na wierzchu kosza na śmieci jej majtki. Co było dalej, wiesz. Historia rozrosła się jak plama brylantyny na poduszce Elvisa.

– Czytałem, że na tych majtkach była krew.

– Smużka zaschniętej krwi, zapewne po miesiączce. Media to wyolbrzymiły. Zbadaliśmy grupę. B minus. Właśnie taką miała Kathy Culver. Było też nasienie. Wystarczająco dużo przeciwciał na zbadanie DNA i krwi.

– Mieliście jakiś podejrzanych?

– Tylko jednego – odparł Jake. – Twojego Christiana Steele’a.

– Dlaczego jego?

– Z oczywistych powodów. Był jej chłopakiem. Zniknęła idąc na spotkanie z nim. Żadnych konkretów, nic obciążającego. Zbadanie DNA nasienia na majtkach oczyściło go z podejrzeń. – Jake otworzył małą lodówkę stojącą pod ścianą. – Napijesz się coli?

– Nie, dziękuję.

Jake otworzył puszkę.

– Resztę pewnie znasz z gazet – ciągnął. – Na przyjęciu w swoim akademiku Kathy wypija parę drinków, nic wielkiego, o dziesiątej wieczorem wychodzi spotkać się z Christianem i znika. Koniec historii. Nieco ją uzupełnię.

Myron pochylił się do przodu. Jake łyknął coli i otarł usta przedramieniem grubym jak konar dębu.

– Według kilku koleżanek z korporacji, Kathy była rozkojarzona. Nieswoja. Wiemy też, że na kilka minut przed wyjściem z akademika odebrała telefon. Koleżance z pokoju powiedziała, że od Christiana i że idzie się z nim spotkać. Christian zaprzecza, że do niej dzwonił. Nie mogliśmy tego zweryfikować, bo telefonowano z terenu kampusu. Nancy twierdzi, że Kathy miała napięty głos, jakim nigdy nie rozmawiała ze swoim ukochanym, panem Nie Używam Brzydkich Wyrazów. Odłożyła słuchawkę, zeszły na dół i zanim przepadła, zrobiła sobie słynną ostatnią fotografię.

Jake otworzył szufladę i podał Myronowi zdjęcie, które ten widział niezliczoną ilość razy. Pokazywane z chorobliwą fascynacją przez wszystkie krajowe media, przedstawiało dwanaście członkiń korporacji. Szyję stojącej jako druga od lewej, ubranej w niebieski sweterek i spódnicę, zdobiły perły. Kathy wyglądała jak uczennica prywatnego liceum. Według koleżanek, wyszła z akademika tuż po zrobieniu zdjęcia i więcej nie wróciła.

– Potem widziała ją już tylko jedna osoba – ciągnął Jake.

– Kto?

– Trener drużyny futbolowej, Tony Gardola. Dziwne, ale kwadrans po dziesiątej zobaczył, jak Kathy wchodzi do szatni dla graczy. O tej porze szatnia jest z zasady pusta. Tony znalazł się tam tylko dlatego, że czegoś zapomniał. Spytał Kathy, co tu robi, i usłyszał, że umówiła się z Christianem. Ta dzisiejsza młodzież, pomyślał. Czyżby podniecały ich randki w męskiej szatni? Uznał, że lepiej nie zadawać zbyt wielu pytań. W tym miejscu ślad po Kathy się urywa. O jedenastej widziano kogoś podobnego do niej na zachodnim krańcu kampusu – blondynkę w niebieskim sweterku i spódnicy – ale było za ciemno, by mieć pewność, że to ona. Świadek przyznał, że pewnie by jej nie zauważył, gdyby nie to, że się śpieszyła. Nie biegła, ale bardzo szybko szła.

– W którym miejscu na zachodnim krańcu?

Wciąż uważnie przyglądając się twarzy Myrona, jakby kryła w sobie jakąś poszlakę, Jake otworzył akta i wyjął plan.

– Tu, przed Budynkiem Milikena – powiedział.

– Co się tam mieści?

– Wydział matematyki. Zamykany na klucz o dziewiątej. Świadek twierdzi, że blondynka szła na zachód.

Myron przesunął oczami po planie i zatrzymał wzrok na czterech budynkach oznaczonych DOMY PERSONELU. Pamiętał to miejsce.

Właśnie tam mieszkał dziekan Gordon.

– O co chodzi? – spytał Jake.

– O nic.

– Chrzanisz, Bolitar. Coś zobaczyłeś.

– Nic.

Jake nastroszył brwi.

– Dobra – powiedział. – Chcesz dalej tak pogrywać? To spadaj. Mam jeszcze asa w rękawie, ale go nie wyciągnę.

Myron był na to przygotowany. Musiał coś dać Jake’owi Courterowi. Nie miał nic przeciwko temu, pod warunkiem, że na tym skorzysta.

– Wydaje mi się – zaczął wolno – że Kathy szła w stronę domu dziekana.

– No i?

Myron nie odpowiedział.

– Pracowała dla niego – rzekł Jake.

Myron skinął głową.

– Co łączy jedno z drugim?

– Pewnie całkiem niewinny związek. Możesz go o to spytać. Jesteś taki skrupulatny.

– Twierdzisz…

– Nic nie twierdzę. To zwykłe spostrzeżenie.

Jake znów mu się przyjrzał. Myron odpowiedział spokojnym spojrzeniem. Było mało prawdopodobne, by wizyta Jake’a Courtera złamała dziekana Gordona, ale powinna go nie zmiękczyć.

– Co z tym asem w rękawie?

Jake zawahał się.

– Kathy Culver odziedziczyła po babce pieniądze – odparł.

– Dwadzieścia pięć tysięcy – potwierdził Myron. – Tyle samo co dwoje pozostałych wnuków. Są złożone na rachunku powierniczym.

– Niezupełnie. – Jake wstał i podciągnął spodnie. – Wiesz, co wskazuje, że Kathy uciekła?

Myron skinął głową.

– W dniu, w którym zniknęła, odwiedziła bank i wyczyściła swoje spadkowe konto co do centa.

Загрузка...