9


Strömstad 1924

Urok nowości towarzyszący ich spotkaniom wyraźnie zblakł, choć na początku rozkoszowała się każdą chwilą spędzoną z Andersem. Trwało to całą zimę. Wraz ze zbliżaniem się wiosny nadeszło znudzenie. Już nie bardzo wiedziała, co ją wcześniej tak bardzo w nim pociągało. Owszem, nie dało się zaprzeczyć, że jest przystojny, ale wyrażał się jak wieśniak i lekko czuć go było potem. W dodatku noc już nie dawała tak gęstej zasłony, coraz trudniej było jej przekradać się do jego mieszkania. Siedząc przed lustrem w swoim pokoju, postanowiła z tym skończyć.

Ubrała się i zeszła na dół zjeść śniadanie z ojcem. Była zmęczona po wczorajszym spotkaniu z Andersem. Pocałowała ojca w policzek, usiadła do stołu i obojętnie zabrała się do obierania jajka. Ze zmęczenia i od zapachu jajka zrobiło jej się niedobrze.

– Serce moje, co się dzieje? – spytał zaniepokojony August.

– Zmęczona jestem – odpowiedziała słabym głosem. – Źle dziś spałam.

– Biedactwo – powiedział ze współczuciem. – Zjedz, a potem idź do siebie i odpocznij. A może doktor Fern by cię zbadał? Całą zimę byłaś jakaś mizerna.

Agnes ukryła uśmiech za serwetką. Spuściła wzrok i odparła:

– Rzeczywiście, to pewnie przez te zimowe ciemności. Zobaczysz, przyjdzie wiosna i zaraz dojdę do siebie.

– Hm, oby. Ale pomyśl, może jednak doktor cię obejrzy, co?

– Dobrze, ojcze – odpowiedziała Agnes, wmuszając w siebie łyżeczkę jajka.

Nie powinna tego robić. Kiedy tylko wzięła do ust ugotowane białko, żołądek podszedł jej do gardła. Zerwała się i, zakrywając ręką usta, pobiegła do łazienki. Ledwo zdążyła podnieść klapę, i zwymiotowała wczorajszy obiad zmieszany z żółcią. Łzy napłynęły jej do oczu. W końcu przestała wymiotować, wytarła usta i na trzęsących się nogach wyszła z łazienki. Ojciec czekał na nią z zatroskaną miną.

– Serce moje, co się dzieje?

Agnes tylko potrząsnęła głową i przełknęła ślinę, żeby pozbyć się ohydnego smaku żółci.

August objął ją i zaprowadził do salonu, posadził na kanapie i położył dłoń na czole.

– Agnes, jesteś zlana zimnym potem. Dzwonię po doktora Ferna, musi cię zbadać.

W odpowiedzi Agnes kiwnęła tylko głową. Wyciągnęła się na kanapie i zamknęła oczy. Pokój wirował jej pod powiekami.



Anna żyła w sztucznym świecie, bez kontaktu z rzeczywistością. Wprawdzie uważała, że nie miała wyboru, ale i tak dręczyły ją wątpliwości, czy na pewno postąpiła słusznie. Zdawała sobie sprawę, że nie ma co liczyć, że ktoś ją zrozumie. Po co wracała do Lucasa, gdy już zdołała się od niego uwolnić? Dlaczego wróciła po tym, co zrobił Emmie? Miała na to jedną odpowiedź: dlatego że wydawało jej się, że i dla niej, i dla dzieci to jedyna szansa przeżycia. Lucas i wcześniej bywał niebezpieczny, ale panował nad sobą. Teraz jakby coś w nim pękło. Znikło opanowanie, szaleństwo zaczęło się nasilać w zatrważającym tempie. Tak to widziała. Przeczuwała to szaleństwo, tkwiło w nim od zawsze. Na początku chyba właśnie to ją w nim pociągało. Teraz była śmiertelnie przerażona.

Wybuch jawnego szaleństwa wywołało nie tylko odejście Anny z dziećmi. Złożyło się na to dużo więcej. Nie szło mu również w pracy, która dotąd była pasmem sukcesów. Kilka nieudanych transakcji – i koniec kariery. Krótko przed powrotem do męża Anna przypadkiem spotkała jego kolegę. Powiedział jej, że kiedy sprawy przybrały niepomyślny dla niego obrót, zachowywał się coraz bardziej irracjonalnie. Wybuchał, bywał agresywny. Zwolnili go w trybie natychmiastowym po tym, jak zaczął dusić ważnego klienta. Klient złożył doniesienie na policję. Rozpoczęcie dochodzenia w tej sprawie było tylko kwestią czasu.

Wieści o stanie jego umysłu były bardzo niepokojące, a gdy zdemolował Annie mieszkanie, dotarło do niej, że nie ma wyboru: jeśli nie wróci i nie podporządkuje mu się, zrobi krzywdę jej i dzieciom. Jedyny sposób, żeby zapewnić Emmie i Adrianowi jaki taki spokój, to trzymać się jak najbliżej nieprzyjaciela.

Taki był tok jej rozumowania, choć jednocześnie wiedziała, że wpadła z deszczu pod rynnę. Stała się więźniem we własnym domu, mając za strażnika Lucasa, agresywnego i nieobliczalnego. Zmusił ją, by zrezygnowała z połówki etatu w Sztokhomskim Domu Aukcyjnym. Anna uwielbiała tę pracę. Z domu było wolno jej wychodzić tylko na niezbędne zakupy i odprowadzać, i przyprowadzać dzieci. Sam nie znalazł pracy, a w końcu przestał szukać. Musieli opuścić piękne duże mieszkanie na Östermalmie i stłoczyć się w dwóch pokoikach na przedmieściu. Dopóki nie bił dzieci, była gotowa wszystko przetrzymać. Znów była obolała i posiniaczona. Było tak, jakby włożyła dobrze znany, stary kostium. Tyle lat tak żyła, że nierealny wydawał jej się krótki okres wolności, a nie obecna sytuacja. Robiła wszystko, żeby dzieci nic nie zauważyły. Przekonała Lucasa, że powinny nadal chodzić do przedszkola, i udawała przed nimi, że żyją normalnie. Ale nie miała pewności, czy udało jej się je zmylić. Choćby Emmę, która miała już cztery lata i początkowo była zachwycona, że wróciła do taty, a teraz coraz częściej badawczo przyglądała się mamie.

Anna wmawiała sobie, że podjęła właściwą decyzję, chociaż rozumiała, że dłużej nie może tak żyć. Bała się coraz bardziej, bo Lucas stał się zupełnie nieobliczalny. Pewnego dnia puszczą wszystkie hamulce i wtedy ją zabije. Jak przed nim uciec? Zastanawiała się, czy nie zadzwonić do Eriki i nie poprosić jej o pomoc, ale, po pierwsze, Lucas stale pilnował telefonu, a po drugie – coś ją powstrzymywało. Tyle już razy prosiła siostrę o pomoc. Ten jeden raz sama musi sobie poradzić, jest dorosła. Stopniowo ułożyła plan działania. Musi zebrać tyle dowodów przeciw Lucasowi, aby nie mógł obalić zarzutu, że stosuje wobec niej przemoc. Wtedy mogłaby wraz z dziećmi liczyć na ochronę policji. Chwilami chciała uciekać z nimi do najbliższego schroniska dla kobiet, ale była na tyle zorientowana w przepisach, że wiedziała, że bez dowodów byłoby to rozwiązanie tymczasowe. Potem znowu trafiłaby do piekła.

Zaczęła dokumentować wszystko, co się dało. W domu towarowym po drodze do przedszkola stał automat fotograficzny. Robiła zdjęcia śladów pobicia. Zapisywała godziny i daty, a notatki chowała w ramce fotografii ślubnej. Nawet jej się podobało, że to takie symboliczne. Wkrótce będzie miała dość dowodów, żeby z ufnością złożyć los swój i dzieci w ręce społeczeństwa. Musi po prostu wytrzymać. I wyjść z tego cało.


Kiedy zajeżdżali pod szkołę, właśnie zaczynała się przerwa. Dzieciaki wyległy na dwór porządnie poubierane i bawiły się, nie zważając na przeszywający wiatr. Patrik dygotał z zimna i przyspieszył kroku, żeby jak najprędzej znaleźć się w budynku.

Za kilka lat jego córka prawdopodobnie pójdzie do tej szkoły. Przyjemna myśl. Wyobraził sobie podskakującą na korytarzach Maję, jasnowłosą, ze szczerbą w środku buzi, zupełnie jak Erika na zdjęciach z dzieciństwa. Miał nadzieję, że Maja będzie podobna do matki. Była prześlicznym dzieckiem. Według niego taka pozostała.

Zapukali w otwarte drzwi najbliższej klasy. Była przyjemna, jasna, z dużymi oknami, udekorowana rysunkami dzieci. Za biurkiem siedziała młoda kobieta zajęta jakimiś papierami. Drgnęła, słysząc pukanie.

– Słucham?

Mimo młodego wieku zdążyła nabrać charakterystycznego nauczycielskiego tonu i Patrik musiał się powstrzymać, żeby nie wyciągnąć się jak struna.

– Jesteśmy z policji. Szukamy kogoś, kto uczył Sarę Klingę.

Posmutniała i skinęła głową.

– To ja. – Wstała i wyciągnęła do nich rękę. – Beatrice Lind. Uczę w klasach od pierwszej do trzeciej.

Wskazała im ławki. Patrik poczuł się jak wielkolud i bardzo rozbawił go widok Ernsta usiłującego wcisnąć swe wielkie ciało w małą ławkę. Spojrzał na nauczycielkę, ale od razu spoważniał i przeszedł do rzeczy.

– To straszna tragedia – powiedziała drżącym głosem Beatrice. – Dziecko jest, a następnego dnia już go nie ma… – Drżał jej podbródek. – I do tego utonęła…

– Okazało się, że to nie wypadek. – Patrik zdziwił się, że wiadomość nie rozeszła się jeszcze po Fjällbace. Na twarzy Beatrice malowało się zdumienie.

– Co takiego? To nie był wypadek? Przecież utonęła…

– Sara została zamordowana – odparł Patrik, zdając sobie sprawę, że zabrzmiało to brutalnie. Łagodniejszym tonem dodał: – Śmierć nie nastąpiła wskutek wypadku i dlatego musimy dowiedzieć się o Sarze czegoś więcej. Jakim była dzieckiem? Czy szkole wiadomo o jakichś problemach rodzinnych albo czymś w tym rodzaju?

Widać było, że nauczycielka jest zaskoczona. Musiała się z tym oswoić. Po chwili powiedziała:

– Co by tu powiedzieć, Sara była… – szukała właściwego słowa – bardzo żywym dzieckiem. Miało to i dobre, i złe strony. Kiedy była obecna, w klasie nie było chwili spokoju. Szczerze mówiąc, trudno było utrzymać porządek. Miała cechy przywódcze, ciągnęła za sobą inne dzieci i jeśli w porę się jej nie przeszkodziło, powstawał chaos. Jednocześnie… – Beatrice znów się zawahała. Widać było, że waży każde słowo. – Była niesłychanie twórcza. Świetnie rysowała, miała zmysł estetyczny i wręcz niespotykaną wyobraźnię. Była po prostu dzieckiem bardzo twórczym, zarówno w dokazywaniu, jak i w robieniu konkretnych rzeczy.

Ernst niecierpliwie poruszył się na krześle.

– Słyszeliśmy, że miała jeden z tych literowych problemów, DAMP, czy jak się to nazywa – powiedział lekceważącym tonem.

Beatrice rzuciła mu ostre spojrzenie. Ernst aż się skurczył, co Patrik odnotował z zadowoleniem.

– Rzeczywiście miała zaburzenia psychoruchowe i zaburzenia percepcji. Zorganizowaliśmy dla niej dodatkowe lekcje. Dzięki temu, że dziś dużo wiemy na ten temat, możemy takim dzieciom zapewnić wszystko, co niezbędne do funkcjonowania. – Zabrzmiało to jak wykład. Najwyraźniej bardzo ją to interesowało.

– A jak się przejawiały problemy Sary? – spytał Patrik.

– Już mówiłam. Wyjątkowa energia, czasem niekontrolowane napady złości. Ale, jak wspomniałam, była również dzieckiem bardzo twórczym. Nie można powiedzieć, żeby była niedobra, zła lub niewychowana, jak często niesłusznie określa się takie dzieci. Ona nie była w stanie zapanować nad swoją impulsywnością.

– Jak reagowały na to inne dzieci? – zainteresował się Patrik.

– Różnie. Jedne źle znosiły kontakt z nią i unikały jej, inne zachowywały spokój i zupełnie dobrze się z nią dogadywały. Jej najlepszą koleżanką była według mnie Frida Karlgren. Mieszkają zresztą niedaleko siebie.

– Już z nią rozmawialiśmy – kiwnął głową Patrik. Zaczął się kręcić, bo nogi mu zdrętwiały i w prawej łydce chwycił go skurcz. Z całego serca życzył tego samego Ernstowi.

– A rodzina? – wtrącił Ernst. – Czy Sara miała jakieś problemy w domu?

Patrik zobaczył, że kolega rozmasowuje sobie łydki, i uśmiechnął się półgębkiem.

– W tej kwestii nie mogę niestety panom pomóc – odpowiedziała Beatrice, zaciskając usta. Widać nie miała zwyczaju rozmawiać o stosunkach panujących w rodzinach uczniów. – Raz czy dwa rozmawiałam z jej rodzicami i z babcią, wydali mi się solidnymi, sympatycznymi ludźmi. W zachowaniu Sary nie było nic takiego, co by wskazywało, że w domu coś jest nie w porządku.

Zadzwonił dzwonek na lekcję. Harmider w szatni dowodził, że dzieci odpowiedziały na jego wezwanie. Beatrice podniosła się i wyciągnęła rękę na znak, że rozmowa skończona. Patrik z niejakim trudem wstał z krzesełka. Kątem oka widział, jak Ernst rozciera zdrętwiałą nogę. Pożegnali się i chwiejnym krokiem wyszli z klasy, sztywni jak staruszkowie.

– Cholera, ale niewygodne siedzenia – zauważył Ernst, kuśtykając do samochodu.

– Trudno, człowiek nie ma już tej giętkości co dawniej – odparł Patrik, moszcząc się w samochodzie. Wygodny fotel kierowcy z miejscem na nogi wydał mu się nagle niebywale luksusowy.

– Mów za siebie – mruknął Ernst. – Ja czuję się tak samo, jak kiedy byłem nastolatkiem, ale nie mogę siedzieć w miniaturowej ławce.

Patrik postanowił zmienić temat.

– Niewiele się dowiedzieliśmy.

– Według mnie z tej małej była niezła zaraza – powiedział Ernst. – W dzisiejszych czasach każdego niewychowanego dzieciaka od razu uznają za kolejny przypadek jakiejś cholernej odmiany DAMP. Za moich czasów lekarstwem na takie zachowanie było zwykłe lanie. A dzisiaj leczą toto, wałkują u psychologów, rozpuszczają. Nic dziwnego, że społeczeństwo schodzi na psy. – Ernst kręcił głową, ponuro spoglądając przez okno.

Patrikowi nie chciało się odpowiadać. Nie warto.


Naprawdę będziesz ją karmić? Znowu? Za moich czasów nie karmiło się dzieci częściej niż co cztery godziny – powiedziała Kristina, krytycznie patrząc na Erikę, która zasiadła w fotelu, żeby podać Mai pierś, choć od ostatniego karmienia minęło zaledwie dwie i pół godziny.

Erika już wiedziała, że nie ma co się sprzeczać, i przemilczała komentarz Kristiny, kolejny tego przedpołudnia. Ale powoli zaczynała mieć dość. Teściowa nie powstrzymała się od uwag na temat niedokończonego sprzątania, po czym zaczęła jeździć po domu odkurzaczem. Mamrotała przy tym pod nosem swoją ulubioną śpiewkę o tym, że kurz wywołuje u małych dzieci astmę. Przedtem demonstracyjnie zmyła naczynia piętrzące się w zlewie, pouczając Erikę, jak powinna to robić. Otóż powinna je od razu płukać, żeby nie zaschły resztki jedzenia, potem umyć, żeby nie stały… Tłumiąc złość, Erika próbowała się pocieszać, że będzie mogła się przespać, kiedy Kristina wyjdzie z małą na spacer. Ale nie była już pewna, czy gra jest warta świeczki.

Usiadła wygodnie w fotelu, próbując trafić piersią do buzi dziecka. Maja wyczuwała unoszące się w powietrzu napięcie. Przez większą część dnia marudziła i popłakiwała, a teraz jeszcze wyrywała się, gdy Erika starała się ją uspokoić, podając pierś. Aż się spociła, walcząc z córeczką. W końcu mała złapała pierś. Erika odprężyła się i ostrożnie, by jej nie przeszkodzić, włączyła telewizor. Leciała „Moda na sukces”, kolejna odsłona skomplikowanych dziejów Brooke i Ridge’a. Kristina przesunęła się z odkurzaczem, rzucając okiem na ekran telewizora.

– Taką tandetę oglądasz. Nie lepiej jakąś książkę poczytać?

W odpowiedzi Erika zrobiła głośniej i nawet przez chwilę czuła satysfakcję. Widząc urażoną minę teściowej, ściszyła. Nie ma o co kruszyć kopii. Zerknęła na zegarek. Boże kochany, dopiero dochodzi południe.

Przed nią cała wieczność, zanim Patrik wróci do domu. A potem jeszcze jeden dzień, taki sam jak dziś, zanim Kristina spakuje się i wyjedzie do domu w błogim przekonaniu, że udzieliła synowi i synowej bezcennej pomocy. Dwa bardzo długie dni…

Загрузка...