Fjällbacka 1926
Agnes z gniewem uciszała hałasujących za jej plecami synów. W życiu nie widziała tak głośnych bachorów. To na pewno dlatego, że tyle czasu spędzają u Janssonów. Nauczyli się od tamtych smarkaczy, pomyślała. Przymknęła oczy na to, że odkąd jej dzieci skończyły pół roku, na dobrą sprawę wychowuje je sąsiadka. Teraz to się zmieni, przeprowadzają się do samej Fjällbacki. Siedząc na wozie, Agnes z satysfakcją obejrzała się za siebie. Oby już nigdy nie musiała patrzeć na ten nędzny barak. Wreszcie jakiś krok w stronę życia, na jakie zasługiwała. Przynajmniej zamieszka wśród porządnych ludzi, bliżej miejskiego ruchu, gwaru. Ich przyszłe mieszkanie nie było zachwycające, ale czystsze i jaśniejsze, a nawet o kilka metrów większe niż to w baraku. W dodatku dom stał w centrum Fjällbacki. Będzie mogła wyjść na ulicę i nie zapadnie się po kostki w błocie. Pozna ludzi ciekawszych niż kamieniarskie żony, wiecznie w ciąży albo w połogu. Ludzi o szerszych horyzontach. Nie zastanawiała się, czy ona ich zainteresuje, skoro sama jest żoną kamieniarza. Nie dopuszczała myśli, że mogliby nie dostrzec, że jest inna.
– Johan, Karl, spokój. Siedźcie spokojnie, bo pospadacie – powiedział przez ramię Anders. Agnes uważała, że jest dla nich zbyt pobłażliwy. Ona uważała, że powinien krzyknąć i dać im po buziach, ale w tej sprawie Anders był niewzruszony. Nikomu nie wolno było podnieść ręki na jego synów. Kiedyś przyłapał ją na tym, jak uderzyła w twarz Johana, i przywołał do porządku tak ostro, że już nigdy nie odważyła się tego zrobić. Zazwyczaj potrafiła skłonić go do ustępstw, ale jeśli idzie o dzieci, ostatnie słowo należało do Andersa. Nawet imiona sam im wybrał. Powiedział, że skoro były odpowiednie dla królów, będą również odpowiednie dla jego synów. Agnes tylko prychnęła. Według niej Anders się wygłupił. Imiona dzieci i tak jej nie obchodziły. Jeśli chce decydować, proszę bardzo.
W nowym domu nie będzie musiała patrzeć na bezczelną babę Janssona, która opiekowała się jej dzieciakami. Agnes zupełnie nie rozumiała, jak można się na to zgodzić z własnej, nieprzymuszonej woli, chociaż dla niej było to wygodne. Pełne wyrzutu spojrzenia tej kobiety działały jej na nerwy. Jakby była gorsza, tylko dlatego że ma w życiu cel inny niż podcieranie dzieciom tyłków.
Dom stał na jednym z wąskich wzgórz schodzących ku morzu. Nie dało się podjechać pod same drzwi. Ostatni odcinek należało pokonać pieszo, ze skromnym dobytkiem na plecach. Anders musiał obrócić kilka razy, żeby przenieść liche meble. W tym czasie Agnes przywitała się z właścicielem i weszła do swego nowego mieszkania. Dawniej nie uwierzyłaby, że dwa pokoiki w małym domku będą dla niej symbolem awansu społecznego, ale w porównaniu z ciemnym barakiem to był prawdziwy pałac.
Przestąpiwszy próg, stwierdziła z zadowoleniem, że poprzedni lokator zostawił po sobie porządek. Nie znosiła brudu, chociaż sama nie kwapiła się do sprzątania.
W baraku wydawało jej się to bezcelowe. Jeśli uda jej się od tego dusigrosza Andersa wyprosić ładne firanki i dywan, może być całkiem znośnie.
Chłopcy przemknęli jej koło nóg, goniąc się po pustych pokojach. Agnes zobaczyła, ile błota nanieśli, i zagotowała się ze złości.
– Karl! Johan! – wrzasnęła. Chłopcy zastygli z przerażenia. Musiała się powstrzymać, żeby im nie wymierzyć siarczystych policzków. Złapała obu i wyrzuciła za drzwi. Pozwoliła sobie jeszcze uszczypnąć ich ukradkiem i ze złośliwą satysfakcją patrzyła na wykrzywione od płaczu buzie.
– Tato! – zawołał Karl. Natychmiast dołączył do niego Johan. – Ja chcę do taty!
– Cicho bądźcie! – syknęła Agnes, rozglądając się niespokojnie. Taki wstyd już pierwszego dnia. Ale dzieci nie dało się już powstrzymać.
– Tato! – wrzeszczeli na wyścigi. Agnes nakazała sobie zachować spokój i oddychała głęboko, miarowo, żeby nie zrobić nic pochopnie.
Malcy przesadzili jeszcze bardziej.
– Karin, my chcemy do Karin! – darli się, tarzając się po podłodze.
Wstrętne beksy, takie same jak ojciec. Wolą tamtą zasraną babę od własnej matki. Ledwo się powstrzymywała, żeby ich nie kopnąć w brzuch. Na szczęście na szczycie wzgórza ukazał się Anders.
– Co tu się dzieje? – spytał swoim charakterystycznym śpiewnym dialektem z Blekinge. Chłopcy zerwali się na nogi.
– Tato, mama jest dla nas niedobra!
– Co się znowu dzieje? – spojrzał na Agnes z wyrzutem.
Sklęła go w myślach. Nie wie, o co chodzi, a bierze stronę synów. Nie chciało jej się wyjaśniać. Odwróciła się na pięcie i weszła do pokoju, żeby sprzątnąć z podłogi grudki błota. Słyszała, jak za jej plecami pociągają nosami, wtulając się w palto Andersa. Jaki ojciec, tacy synowie.
Na poniedziałek Monika wzięła zwolnienie. Od śmierci tej małej minął zaledwie tydzień, ale czuła się, jakby przybyło jej co najmniej kilka lat. Usłyszała, że Kaj buszuje w kuchni, i już wiedziała, co zaraz nastąpi. Nie myliła się.
– Monikaaaaaa! Gdzie kawa?
Zamknęła oczy, żeby nie stracić cierpliwości.
– W szafce nad kuchenką. Od dziesięciu lat w tym samym miejscu. – Nie mogła się powstrzymać.
Usłyszała, jak Kaj mamrocze pod nosem. Westchnęła i poszła do kuchni. Lepiej będzie, jeśli mu pomoże. Nie do wiary, żeby dorosły człowiek był tak niezaradny. Aż trudno uwierzyć, że kiedyś kierował firmą zatrudniającą trzydziestu pracowników.
– Pozwól – powiedziała, odbierając mu puszkę z kawą.
– A tobie co jest? – powiedział ciągle tym samym gniewnym tonem.
Monika odetchnęła głębiej, odmierzyła odpowiednią ilość i wsypała do maszynki. Nie warto wdawać się w kłótnię z Kajem.
– Nic – odpowiedziała cicho. – Po prostu jestem zmęczona. I nie podoba mi się, że była tu policja i przesłuchiwała Morgana.
– Eee, a co w tym złego? – zapytał Kaj. Usiadł przy stole i czekał na kawę. – To dorosły facet, chociaż ty tego nie widzisz – dodał.
– Kto jak kto, ale ty powinieneś sobie zdawać sprawę z jego problemów. Gdzieś ty się podziewał przez te wszystkie lata, że tego nie rozumiesz? A może nie jesteś członkiem tej rodziny? – Rozzłościła się. Gwałtownym ruchem ukroiła kawałek strucli.
– Dziękuję ci bardzo, jestem, tak samo jak ty. Tylko że ja nie chciałem się z nim pieścić. Ani ciągać go po lekarzach od czubków. I co to dało? Całymi dniami przesiaduje w tym swoim domku i z roku na rok robi się z niego coraz większy cudak.
– Wcale się nie pieściłam – odparła Monika przez zęby. – Ze względu na jego problemy chciałam mu zapewnić jak najlepszą opiekę lekarską. Ty postanowiłeś się tym nie zajmować, ale to twoja rzecz. Gdybyś poświęcił mu chociaż połowę tego czasu, który spędzasz na treningach…
Rzuciła na stół talerz ze struclą i oparła się o zlew, krzyżując ramiona na piersi.
– Już dobrze – powiedział Kaj, odgryzając kawałek ciasta. On też nie chciał się kłócić od samego rana. – Nie ma co do tego wracać. Mnie też się nie podoba, że policja tu przyłazi, zamiast się zająć tą jędzą.
Wszedł na swój ulubiony temat i odsunął firankę, żeby rzucić okiem na dom Florinów.
– Spokojnie u nich. Ciekawe, co to było w ostatni piątek, tyle samochodów przed domem. Wnosili pudła z jakimś sprzętem.
Monika niechętnie złożyła broń i usiadła za stołem naprzeciw Kaja. Sięgnęła po kawałek strucli, choć nie powinna. I tak przybyło jej w biodrach od słodyczy. Ale dlaczego miałaby sobie odmawiać, skoro Kaja to nie obchodzi?
– Nie wiem, o co chodzi, i nie chcę sobie tym głowy zaprzątać. Najważniejsze, żeby zostawili w spokoju Morgana.
Wciąż się bała. Czuła to w żołądku. Z dnia na dzień było coraz gorzej. Słodycz ciasta podziałała uspokajająco, ale wiedziała, że to chwilowe i że lęk zaraz wróci. Z rozpaczą patrzyła na Kaja. Może opowiedzieć mu o wszystkim? Uznała, że to bez sensu. Trzydzieści lat razem i nic ich nie łączy. Kaj pochłaniał kolejny kawałek strucli, nieświadom rozterek żony.
– Nie powinnaś być w pracy? – spytał, przestając na chwilę żuć.
Typowe. Od godziny powinna być w pracy, a zorientował się dopiero teraz.
– Mam zwolnienie. Źle się czuję.
– Ale wyglądasz całkiem dobrze – ocenił Kaj. – Jesteś tylko trochę blada. Znasz moje zdanie, powinnaś się zwolnić. Nie ma sensu, żebyś tyrała, skoro nie musisz. Przecież nas stać.
Monika znów się rozzłościła. Wstała gwałtownie.
– Nie chcę już tego słuchać. Dwadzieścia lat siedziałam w domu i nic, tylko prasowałam koszule i gotowałam obiady dla ciebie i twoich partnerów od interesów. Mam w końcu prawo do własnego życia!
Wzięła talerz, podeszła do kubła na śmieci i wyrzuciła resztki strucli. Wyszła z kuchni, zostawiając Kaja z rozdziawionymi ustami. Nie zniosłaby jego widoku ani minuty dłużej.
Upewniwszy się, że Liam mocno śpi, postawiła wózek na tyłach sklepu. Nie chciało jej się ciągnąć go ze sobą. Miała kupić tylko kilka rzeczy. Mocno wiało, zwłaszcza przy wejściu do sklepu. Było zwrócone ku morzu. Za to tył był dobrze osłonięty przez wzgórze. Zresztą wózek miał tam stać zaledwie pięć minut.
Gdy weszła, u drzwi zadzwonił dzwonek. Sklep żelazny był pełen wszelkiego towaru, głównie dla majsterkowiczów i wodniaków. Mia raz po raz sprawdzała kartkę, którą jej dał Markus, żeby się upewnić, co ma kupić. Obiecał, że jeśli kupi, co trzeba, w weekend zamocuje resztę półek w dziecięcym pokoju.
Cieszyła się, że wreszcie to zrobi, bo miesiące mijały, Liam zdążył skończyć pół roku, a jego pokój nadal nie był gotowy. Bynajmniej nie przypominał przytulnego pokoju dziecięcego, jaki sobie wymarzyła. Problem polegał na tym, że musiała się zdać na swojego chłopaka. W życiu nie trzymała w ręku młotka, a Markus był zręczny wtedy, kiedy mu się chciało. Niestety, chciało mu się bardzo rzadko.
Czasem się zastanawiała, czy tak ma wyglądać jej życie. Kiedy się poznali, zachwyciła ją jego filozofia: że ma być fajnie, że po co się wysilać, robiąc rzeczy nudne albo przykre. Przyswoiła sobie jego sposób życia – beztroska, wspaniałe imprezy i spontaniczne decyzje. Z czasem ją to znużyło. Zrozumiała, że czas stawić czoło wyzwaniom dorosłości i zachowywać się odpowiedzialnie – zwłaszcza odkąd na świecie pojawił się Liam. Natomiast Markus nadal żył jak pod kloszem. Miała wrażenie, że ma dwoje dzieci. Markus nie dokładał się ani do czynszu, ani do utrzymania. Gdyby nie zasiłek macierzyński, umarliby chyba z głodu. Markus nie miał problemu ze znalezieniem pracy, zawsze udawało mu się gdzieś wkręcić. Tylko że żadna praca nie spełniała jego oczekiwań. Chciał, żeby było fajnie, i dlatego każdą rzucał już po paru tygodniach. Potem przez jakiś czas żył na jej koszt, zanim udało mu się oczarować kolejnego pracodawcę. W dodatku większą część dnia przesypiał, nie pomagając ani w domu, ani przy dziecku. Nocami grał na komputerze.
Mia zaczynała mieć szczerze dość. Ma dwadzieścia lat, a czuje się, jakby miała czterdzieści. Z przerażeniem zdała sobie sprawę, że narzeka i zrzędzi zupełnie jak jej matka.
Szła alejką między regałami i czytała kartkę. Bez większego trudu znalazła gwoździe i część pozostałych rzeczy, ale musiała poprosić o pomoc, żeby znaleźć wkręty. Kiedy się z tym uporała i już miała płacić siedzącej w kasie Berit, spojrzała na zegarek. Bieganie po sklepie i odhaczanie kolejnych pozycji trwało cały kwadrans. Aż się spociła. Oby się tylko Liam nie obudził. Wyszła pośpiesznie i gdy tylko otworzyła drzwi, usłyszała to, czego się obawiała: przeraźliwy krzyk Liama. Płakał jednak inaczej niż zwykle, kiedy był zły, głodny albo zrozpaczony. W jego głosie słychać było panikę, odbijała się echem od skalnej ściany. Instynkt macierzyński podpowiedział jej, że nie jest dobrze. Wypuściła z rąk torby i rzuciła się do wózka. Na widok dziecka serce stanęło jej w piersi. Próbowała zrozumieć, co widzi. Twarzyczka Liama była czarna od sadzy, a może popiołu. Miał go także w otwartej krzyczącej buzi. Wysunął język, żeby wypluć to obrzydlistwo. Czarny proszek obsypał również wózek, a gdy wzięła przerażonego synka na ręce, pobrudziła sobie palto. Nie mogła pojąć, co się stało, ale widziała, że ktoś zrobił coś jej dziecku. Z synkiem na ręku pobiegła z powrotem do sklepu, żeby zadzwonić na policję. Tymczasem próbowała mu zetrzeć popiół z buzi serwetką.
Trzeba być chorym na umyśle, żeby zrobić dziecku coś takiego.
Około drugiej wiedzieli już wszystko. Czarną robotę wykonała Annika. Patrik podziękował jej i uporządkował kartki. Wylewały się z faksu wartkim strumieniem. Potem zapukał do pokoju Martina i, nie czekając na zaproszenie, wszedł.
– Cześć – powiedział Martin pytającym tonem. Wiedział, czego szukali. Wystarczyło tylko spojrzeć na Patrika, by zrozumieć, że są wyniki.
Nie odpowiadając na pozdrowienie, Patrik usiadł naprzeciw Martina i bez słowa położył na jego biurku wydruki.
– Domyślam się, że coś znaleźliście – powiedział Martin, sięgając po plik kartek.
– W końcu dostaliśmy zgodę na przejrzenie tej dokumentacji i okazało się, że to istna puszka Pandory. Tyle tego jest. Sam zobacz.
Patrik oparł się wygodnie na krześle, czekając, że Martin rzuci okiem na faksy.
– Nieładnie to wygląda – powiedział Martin po chwili.
– No właśnie – odpowiedział Patrik, potrząsając głową. – W dokumentacji szpitalnej Albina aż trzynaście razy jest mowa o uszkodzeniach ciała. Złamania, rany cięte, oparzenia i Bóg wie co jeszcze. Podręcznikowy opis znęcania się nad dzieckiem.
– I co, jesteś pewien, że sprawcą jest Niclas, nie Charlotte?
– Po pierwsze, nie ma dowodów, że ktoś się nad nim znęcał. Dotychczas nie było powodu stawiać takich pytań i teoretycznie ten mały może być największym pechowcem na świecie. Z drugiej strony obaj wiemy, że to mało prawdopodobne. Przypuszczalnie ktoś wielokrotnie znęcał się nad Albinem, ale nie wiadomo kto: ojciec czy matka. W tej chwili najwięcej wątpliwości budzi ojciec, więc trzeba przyjąć, że najprawdopodobniej on jest sprawcą.
– Może być i tak, że sprawcami są oboje. Wiesz, że trafiały się takie przypadki.
– Oczywiście – powiedział Patrik. – Wszystko jest możliwe, niczego nie można wykluczyć. Ale biorąc pod uwagę, że Niclas skłamał w sprawie swego alibi – i w dodatku nakłaniał do kłamstwa jeszcze kogoś – chciałbym go zatrzymać i szczegółowo przesłuchać. Zgadzasz się?
Martin skinął głową.
– Oczywiście. Zatrzymamy, pokażemy, co mamy, i zobaczymy, co powie.
– Dobrze. Tak robimy. To co, jedziemy?
Martin znów skinął głową.
– Jeśli tobie pasuje, mnie też.
Godzinę później Niclas siedział w pokoju przesłuchań. Z zaciętą miną, chociaż nie protestował, gdy go zatrzymali w przychodni. Sprawiał wrażenie, jakby nie miał już sił. W drodze do komisariatu nawet nie spytał, dlaczego go zatrzymano. Niewidzącym wzrokiem w milczeniu wpatrywał się w okno. Przez chwilę Patrikowi było go żal. Sprawiał wrażenie, jakby dopiero teraz do niego dotarło, że jego córeczka nie żyje. Zaraz jednak Patrik przypomniał sobie to, co przeczytał w szpitalnych rejestrach, i współczucie znikło tak szybko, jak się pojawiło.
– Wie pan, dlaczego pana zatrzymaliśmy? – zaczął spokojnie.
– Nie – odpowiedział Niclas, wpatrując się w blat stołu.
– Uzyskaliśmy informacje, które są… – Patrik zrobił pauzę – niepokojące.
Bez odpowiedzi. Niclas opadł na krzesło. Jego splecione ręce drżały.
– Nie pyta pan, co to za informacje – odezwał się Martin. Niclas nie odpowiedział.
– Powiemy panu – stwierdził Martin i spojrzał na Patrika. Dał mu znak, żeby mówił dalej. Patrik odchrząknął.
– Po pierwsze, nie jest zgodne z prawdą to, co pan mówił o tamtym poniedziałku.
Niclas po raz pierwszy podniósł wzrok. Przez jego twarz przemknęło zdziwienie. Nie odezwał się. Patrik mówił dalej.
– Osoba, która zapewniła panu alibi, wycofała się z tego. Mówiąc wprost: Jeanette powiedziała, że wcale pan u niej nie był i że prosił ją pan, żeby skłamała.
Zero reakcji. Jakby był pozbawiony uczuć. Wbrew temu, czego się Patrik spodziewał, nie okazał ani złości, ani zdziwienia. Czekał, aż Niclas coś zrobi, ale on cały czas milczał.
– Chciałby pan coś powiedzieć? – zapytał Martin.
Niclas potrząsnął głową.
– Niech jej będzie, skoro tak mówi.
– A może nam pan powie, gdzie pan wtedy był?
Wzruszenie ramion. Po chwili Niclas powiedział cicho:
– W ogóle nie zamierzam się wypowiadać. Nie rozumiem, po co mnie tu przywieźliście ani po co te pytania. Zginęła moja córka. Dlaczego miałbym jej zrobić coś złego? – Podniósł wzrok na Patrika. Patrik skorzystał z okazji i przeszedł do następnej sprawy.
– Może dlatego, że ma pan zwyczaj robić swoim dzieciom krzywdę. Przynajmniej Albinowi.
Niclas drgnął. Patrzył na Patrika z otwartymi ustami. Drżał mu podbródek. Po raz pierwszy okazał emocje.
– Co pan chce przez to powiedzieć? – spytał niepewnie, wodząc wzrokiem od Patrika do Martina.
– O wszystkim wiemy – spokojnie powiedział Martin, grzebiąc w kopiach wydruków z faksu.
– Niby o czym? – spytał Niclas. W jego głosie słychać było przekorę. Patrzył na papiery leżące przed Martinem.
– Albin był trzynaście razy w szpitalu w związku z różnymi urazami. Co pan na to jako lekarz? Jakie by pan wyciągnął wnioski, gdyby ktoś trzynaście razy zgłosił się do pana z dzieckiem z oparzeniami, złamaniami i ranami ciętymi?
Niclas zacisnął usta. Patrik mówił dalej:
– Oczywiście nie jeździliście z nim za każdym razem do tego samego szpitala. Byłoby to igranie z ogniem, prawda? Ale jeśli zebrać dokumenty ze szpitala w Uddevalli i ośrodków zdrowia w okolicy, wychodzi trzynaście przypadków. Pechowe dziecko czy jednak co innego?
Niclas nadal nie odpowiadał. Patrik patrzył na jego ręce. Czy mogłyby zrobić krzywdę małemu dziecku?
– Może da się to jakoś wytłumaczyć – powiedział Martin podstępnie. – Wiem, że czasem człowiek ma wszystkiego dość. Lekarze bardzo ciężko pracują, są przemęczeni, zestresowani. W dodatku Sara była bardzo wymagającym dzieckiem, do tego drugie, maleńkie dziecko… Najporządniejszy człowiek może pęknąć. Wszystkie te napięcia trzeba jakoś rozładować. Jesteśmy tylko ludźmi, prawda? Odkąd się sprowadziliście do Fjällbacki, nie było więcej takich wypadków. Pomoc w domu, mniej stresów w pracy, życie stało się łatwiejsze. Już nie trzeba było rozładowywać napięcia.
– Nic pan nie wie ani o mnie, ani o moim życiu. Wypraszam sobie – nieoczekiwanie ostro powiedział Niclas. Nie odrywał wzroku od stołu. – Nie będę o tym rozmawiać. Darujcie sobie te psychologiczne gadki.
– Więc nie ma pan na ten temat nic do powiedzenia? – spytał Patrik, machając wydrukami.
– Nie, już powiedziałem – odparł Niclas, uparcie wpatrując się w blat.
– Czy zdaje pan sobie sprawę, że musimy przekazać te informacje opiece społecznej? – zapytał Patrik, pochylając się do przodu. Znowu tylko lekkie drżenie podbródka.
– Róbcie, co chcecie – odpowiedział zdławionym głosem Niclas. – Zatrzymujecie mnie czy mogę iść?
Patrik wstał.
– Może pan iść. Ale będziemy jeszcze mieli do pana pytania.
Odprowadził Niclasa do wyjścia, ale nie mieli ochoty podać sobie rąk. Patrik wrócił do Martina. Czekał w pokoju przesłuchań.
– Co o tym sądzisz? – zapytał Martin.
– Sam nie wiem. Po pierwsze spodziewałem się żywszej reakcji.
– Właśnie, jakby zupełnie się odciął od świata. To pewnie żałoba. Mówiłeś, że rzucił się w wir pracy, jakby nic się nie stało. Charlotte się załamała, więc on musiał być silny. Teraz, kiedy trochę się podniosła, żałoba dosięgła jego. Chcę przez to powiedzieć, że chociaż dziwnie się zachowuje, nie powinniśmy go podejrzewać. To jednak bardzo specyficzne okoliczności.
– Masz rację – westchnął Patrik. – Ale na pewne rzeczy nie można zamknąć oczu. Choćby na to, że prosił Jeanette, żeby kłamała w sprawie jego alibi. Dokumenty szpitalne świadczą o znęcaniu się nad Albinem, chyba że ja już nic nie rozumiem. Gdybym miał zgadywać, kto się nad nim znęcał, postawiłbym na Niclasa.
– Czyli, jak powiedziałeś, zgłaszamy sprawę do opieki społecznej, tak? – spytał Martin.
Patrik zawahał się.
– Właściwie powinniśmy to zrobić natychmiast, w tej chwili, ale coś mi mówi, żeby jeszcze zaczekać, aż się dowiemy więcej.
– Ty decydujesz – powiedział Martin. – Mam nadzieję, że wiesz, co robisz.
– Jeśli mam być szczery, to właśnie nie wiem – odparł z krzywym uśmiechem Patrik. – Nie mam bladego pojęcia.
Słysząc pukanie do drzwi, Erika drgnęła. Właśnie zapadła w półsen, skulona w rogu kanapy. Maja leżała na macie rozłożonej na podłodze. Erika zerwała się, by otworzyć. Zdziwiła się, widząc, kto stoi na progu.
– Cześć, Niclas – powiedziała, ale nie zrobiła żadnego gestu, który by wskazywał, że go zaprasza do środka. Widywali się tylko przelotnie i zastanawiała się, po co przyszedł.
– Cześć – odpowiedział niepewnie i zamilkł. Po chwili spytał: – Mogę wejść na chwilę? Potrzebuję pogadać.
– Tak, oczywiście – powiedziała Erika. Była zdziwiona. – Wejdź, zaparzę kawę.
Poszła do kuchni przygotować kawę. Niclas tymczasem powiesił kurtkę w przedpokoju. Erika podniosła z podłogi Maję, która już zaczęła popiskiwać z niezadowolenia, drugą ręką wlała kawę do filiżanek i usiadła przy kuchennym stole.
– Skąd ja to znam – zaśmiał się Niclas, siadając naprzeciw Eriki. – Podziwiam tę umiejętność młodych mam. Wszystko potrafią zrobić jedną ręką. Zupełnie nie rozumiem, jak wam się to udaje.
Erika uśmiechnęła się. To niesamowite, jak mu się zmieniła twarz, kiedy się zaśmiał. Znów spoważniał, twarz mu stężała. Popijał kawę, jakby chciał zyskać na czasie. Ciekawość nie dawała jej spokoju. Czego on może chcieć?
– Pewnie się zastanawiasz, po co przyszedłem – odezwał się, jakby czytał w jej myślach. Erika nie odpowiedziała. Wypił łyk kawy, a potem mówił dalej: – Wiem, że Charlotte była u ciebie, żeby porozmawiać.
– Nie mogę ci powiedzieć, o czym….
Niclas przerwał jej gestem.
– Nie przyszedłem, żeby cię wypytywać. Przyszedłem dlatego, że tu, we Fjällbace, jesteś jej najbliższą przyjaciółką. I będziesz jej potrzebna.
Erika spojrzała na niego pytającym wzrokiem. Przeczuwała, co jej zaraz powie. Na policzku poczuła rączkę Mai. Córeczka patrzyła na nią, usiłując złapać opadający lok. Erika nie była przekonana, czy chce słuchać, co Niclas ma do powiedzenia. Do pewnego stopnia wolałaby nadal tkwić pod kloszem, jak w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Wprawdzie często czuła, że się pod nim dusi, ale była to oswojona rzeczywistość. Przemogła się, spojrzała na Niclasa i powiedziała:
– Zrobię, co tylko będę mogła.
Niclas skinął głową. Zawahał się. Przez chwilę obracał w dłoniach filiżankę. W końcu zaczerpnął tchu i powiedział:
– Zawiodłem Charlotte. Zawiodłem swoją rodzinę w najgorszy możliwy sposób. Ale jest jeszcze coś. Gryzło nas to i sprawiło, że się od siebie oddaliliśmy. Musimy się z tym zmierzyć. Charlotte jeszcze nie wie, że ją zdradziłem, ale muszę jej powiedzieć. Wtedy będziesz jej potrzebna.
– Opowiedz mi, co się stało – powiedziała miękko Erika. Niclas zaczął wyrzucać z siebie wszystkie brudy.
Gdy skończył, na jego twarzy malowała się wyraźna ulga. Erika nie wiedziała, co powiedzieć. Pogłaskała Maję po policzku, odruchowo broniąc się przed tym, co usłyszała. Miała ochotę krzyknąć na niego, żeby poszedł do diabła, a jednocześnie chciała go objąć i pocieszyć. W końcu powiedziała:
– Musisz wszystko powiedzieć Charlotte. Jedź do niej, powtórz wszystko, co mnie powiedziałeś. Gdyby potrzebowała pogadać, czekam na nią. Potem… – Erika umilkła, zastanawiając się, jak to powiedzieć. – Potem musicie zrobić porządek ze swoim życiem. Jeśli Charlotte, podkreślam jeśli, ci wybaczy, musisz wziąć na siebie odpowiedzialność za waszą wspólną przyszłość. Przede wszystkim, powinniście się wyprowadzić z tego domu. Charlotte już wcześniej czuła się źle, mieszkając z matką, a od śmierci Sary jest jeszcze gorzej. Musicie mieć własny dom, żeby odzyskać siebie nawzajem i razem przeżyć żałobę po Sarze. Żeby być rodziną.
Niclas przytaknął.
– Wiem, że masz rację. Dawno powinienem to zrobić, ale byłem tak pochłonięty własnymi sprawami, że nie widziałem…
Pochylił głowę. Kiedy podniósł wzrok, oczy miał pełne łez.
– Wiesz, strasznie za nią tęsknię. Mam wrażenie, że z tej tęsknoty zaraz się rozpadnę. Sary nie ma. Dopiero teraz to do mnie dociera. Moja mała Sara nie żyje.
Łzy spływały mu po policzkach. Trząsł się od płaczu. Erika chwyciła go za rękę, a on wypłakiwał swój ból.
W ostatni weekend znów do tego doszło. Od ostatniego razu upłynęło kilka tygodni i Sebastian łudził się, że to zły sen, który już nie wróci. Ale wróciło. Wstręt, zaprzeczanie, ból.
Gdyby umiał się przeciwstawić, ale nie umiał. Kiedy to się stało, był jak sparaliżowany, poddał się.
Siedział na wzgórzu i obejmując kolana, patrzył na zatokę. Było zimno i wietrznie. Może i dobrze, bo pogoda odzwierciedlała jego uczucia. Niechby jeszcze spadł deszcz, bo tak właśnie się czuł. Jakby lało i wypłukiwało z niego wszystko, co dobre i niezepsute, spływając do wielkiego ścieku.
W dodatku Rune go zwymyślał. Wydzierał się, że niby nie dość się starał, choć powinien. Że jeśli solidnie nie popracuje, nie zapewni sobie przyszłości, bo przecież nie ma głowy do nauki. Przecież próbował, starał się, jak mógł. Nie jego wina, że nic z tego nie wyszło.
Zaszczypały go oczy. Przetarł je rękawem. Był wściekły. Na pewno nie będzie tu beczeć jak dziecko, zwłaszcza że sam jest winien. Nie doszłoby do tego, gdyby był silniejszy. Na pewno nie za pierwszym razem. Ani za drugim, ani za kolejnym. Łzy popłynęły mu po policzkach. Starł je bluzą tak gwałtownie, że podrapał twarz szorstkim materiałem.
Przyszło mu do głowy, żeby raz na zawsze skończyć z tym wszystkim. Takie to proste. Wystarczy podejść parę kroków do krawędzi urwiska i rzucić się w przepaść. Kilka sekund i po wszystkim. Nikogo by to nie obeszło, a Runemu na pewno by ulżyło. Nie musiałby się opiekować cudzym dzieckiem. Może nawet z inną kobietą miałby w końcu to upragnione, własne.
Sebastian wstał. Myśl wydała mu się pociągająca. Powoli podszedł do krawędzi i spojrzał w dół. Wysoko. Spróbował wyobrazić sobie, jak to jest. Najpierw lot w powietrzu, jakby w stanie nieważkości, potem głuchy odgłos zderzenia z ziemią. Czy wtedy będzie coś czuł? Wystawił nad krawędź jedną nogę. Wtedy uderzyła go myśl, że mógłby nie zginąć. Mógłby przeżyć, ale dostać paraliżu czy czegoś w tym rodzaju i na resztę życia zostać śliniącą się rośliną. Wtedy Rune miałby prawdziwy powód do narzekania. Pewnie czym prędzej odstawiłby go do domu opieki.
Przez chwilę się wahał. Stał z nogą wyciągniętą nad przepaścią. Zrobił krok w tył. Stał ze skrzyżowanymi ramionami i długo patrzył na horyzont.
Rzuciła się na niego, gdy tylko wszedł.
– Co się stało? Aina dzwoniła, że policja zatrzymała cię w pracy. – W jej głosie słychać było niepokój graniczący z paniką. – Nie mówiłam nic Charlotte – dodała.
Niclas machnął tylko ręką, ale Lilian to nie zniechęciło. Szła za nim do kuchni, bombardując pytaniami. Nie zwracał na nią uwagi. Podszedł do maszynki i nalał sobie dużą filiżankę kawy. Maszynka była wyłączona, kawa zaledwie letnia, ale to nie miało znaczenia. Potrzebował kawy albo dużej whisky, ale dziś powinien pozostać przy wersji bezalkoholowej.
Usiadł przy stole. Lilian poszła za jego przykładem i patrzyła na niego badawczo. Co ci policjanci znowu wymyślili? Czy oni nie wiedzą, że Niclas jest szanowanym lekarzem, człowiekiem sukcesu? Nadal nie mogła się nadziwić szczęściu córki. Złapała takiego męża! Byli bardzo młodzi, kiedy zaczęli się spotykać, ale Lilian popierała to od początku. Wiedziała, że Niclas ma przyszłość. To, że Niclas wybrał Charlotte, choć uganiało się za nim wiele innych dziewcząt, uznała za łut szczęścia. Uważała, że jej córka jest całkiem ładna, kiedy się postara, mimo lekkiej nadwagi, której nabawiła się jeszcze jako nastolatka. Przede wszystkim miała jej za złe brak ambicji. A jednak Charlotte dostała coś, czego Lilian pragnęła najbardziej. Obnosiła się z sukcesami zięcia jak z medalami. Teraz to wszystko mogło się zawalić. Przeraziła się na myśl o plotkach – ludzie zaczną gadać, gdy tylko się rozniesie, że Niclasa zatrzymano i przesłuchano. Oczy miał czerwone od płaczu, musieli go mocno przycisnąć.
– Czego chcieli?
– Mieli tylko kilka pytań – odpowiedział niechętnie, pijąc wielkimi łykami prawie zimną kawę.
– Jakich pytań? – Lilian nie zamierzała się poddawać. Jeśli ma przemykać ulicami, unikając znajomych, chce chociaż wiedzieć dlaczego.
Ale Niclas jakby nie słyszał. Wstał i odstawił filiżankę do zmywarki.
– Czy Charlotte jest w suterenie?
– Położyła się – powiedziała Lilian, zła, że Niclas nie odpowiada na jej pytania.
– Idę z nią porozmawiać.
– O czym? – Lilian nie dawała za wygraną, ale Niclas miał już dość.
– To nasza sprawa. Mówiłem już, nic szczególnego. Nie muszę ci mówić, o czym będę rozmawiać z własną żoną. Erika ma rację, pora, żebyśmy się z Charlotte przeprowadzili do własnego domu.
Lilian wzdrygała się po każdym jego słowie. Każde było jak policzek. Dotychczas Niclas zawsze odnosił się do niej z szacunkiem. Tyle przecież dla niego zrobiła. Dla niego i dla Charlotte. Aż się w niej zagotowało, to takie niesprawiedliwe. Chciała ostro odpowiedzieć, ale zanim się pozbierała, Niclas był już w połowie schodów. Lilian usiadła z powrotem przy stole. Po głowie krążyły jej różne myśli. Jak mógł tak się do niej odezwać? Tak się dla nich poświęcała, o sobie w ogóle nie myślała. To pijawki, wysysają z niej wszystkie siły. Zobaczyła to wyraźnie. Stig, Charlotte, teraz jeszcze Niclas. Wszyscy ją wykorzystywali, brali z wyciągniętej ręki, nie dając nic w zamian.
Charlotte siedziała zatopiona w myślach. Myślała o ojcu. W ciągu ośmiu lat, które minęły od jego śmierci, zdarzało się to coraz rzadziej. Wspomnienia zamazywały się, zostawały tylko migawki. Ale od śmierci Sary widziała ojca tak wyraźnie, jakby odszedł zaledwie wczoraj.
Była między nimi bliskość, jakiej nie było między nią a matką. Z ojcem czuła się duchowo zjednoczona. Zawsze umiał ją rozśmieszyć, podczas gdy matka rzadko się śmiała. Charlotte nie mogła sobie przypomnieć, żeby choć raz śmiały się razem. W tej rodzinie ojciec był dyplomatą i rozjemcą, łagodził i tłumaczył. Na przykład dlaczego Lilian ciągle czepia się córki, dlaczego jest z niej wiecznie niezadowolona. Charlotte nie umiała sprostać oczekiwaniom matki. Ojciec nigdy nie okazywał, że jest zawiedziony. Uważał, że Charlotte jest doskonała, i mówił jej o tym.
Choroba ojca wstrząsnęła nią. Rozwijała się tak wolno, że zorientowali się dopiero po jakimś czasie. Charlotte zastanawiała się, czy gdyby była uważniejsza i wcześniej dostrzegła oznaki, mogłaby zapobiec jego śmierci. Mieszkali wtedy z Niclasem w Uddevalli. Była w ciąży z Sarą, całkowicie pochłonięta własnymi sprawami. Kiedy w końcu zorientowała się, że z ojcem jest źle, razem z Lilian, razem po raz pierwszy, tak długo wierciły mu dziurę w brzuchu, aż pozwolił się przebadać. Ale było już za późno. Potem wszystko potoczyło się bardzo szybko. Zmarł zaledwie miesiąc później. Lekarze orzekli, że to rzadka choroba atakująca system nerwowy, stopniowo doprowadzająca do zatrzymania czynności życiowych. Dodali, że nawet gdyby zgłosił się wcześniej, nic by to nie zmieniło.
Charlotte myślała, że może wspomnienie ojca byłoby żywsze, gdyby mogła przeżyć żałobę. Tymczasem Lilian całkowicie ją zawłaszczyła, najważniejsza miała być jej żałoba. Po śmierci Lennarta przez ich dom przetoczyły się tabuny ludzi z kondolencjami – wyłącznie dla Lilian. Charlotte została potraktowana jak część umeblowania. Lilian przyjmowała hołdy jak królowa. Charlotte jej wtedy nienawidziła. Ironia losu polegała na tym, że, jak jej się zdawało, ojciec na krótko zanim zachorował, zamierzał odejść od żony. Miał dość jej nieustannego zrzędzenia i ciągłych kłótni. A potem się rozchorował i Charlotte musiała przyznać, że matka poświęciła mu się całkowicie, odsuwając na bok dawne urazy. Dopiero później jej potrzeba bycia zawsze i wszędzie w centrum uwagi dała się Charlotte mocno we znaki.
Z czasem jednak zapomniała o tym. Lata mijały, życie niosło tyle innych kłopotów, że nie miała sił rozpamiętywać. Zabrakło też czasu na wspominanie ojca. Teraz życie ją dogoniło, przejechało i wyrzuciło obolałą na pobocze. Miała wreszcie czas pomyśleć o ojcu. Wiedziałby, co powiedzieć. Pogłaskałby ją po głowie i zapewnił, że wszystko będzie dobrze. Lilian jak zwykle była zajęta swoimi sprawami i nie miała czasu słuchać. A Niclas jak to Niclas. Straciła już nadzieję, że żałoba ich do siebie zbliży. Zasklepił się we własnym kokonie. Wprawdzie nigdy nie odsłonił się przed nią do końca, ale ostatnio był już tylko cieniem przemykającym się przez jej życie. Co wieczór kładł głowę na poduszce obok niej i leżeli obok siebie, starannie unikając dotykania się. Bali się, że jeśli ich ciała nieoczekiwanie się zetkną, zaczną rozdrapywać rany. Wiele razem przeszli i wbrew wszelkim przewidywaniom udało im się, przynajmniej z pozoru, utrzymać ten związek. Ale teraz się kończył.
Ciężkie myśli zakłócił odgłos kroków na schodach. Podniosła wzrok na Niclasa. Rzuciła okiem na zegar i uświadomiła sobie, że dopiero za parę godzin powinien wrócić z pracy.
– Cześć, jesteś już? – zdziwiła się i chciała wstać.
– Zostań, musimy porozmawiać – powiedział. Serce jej się ścisnęło. Cokolwiek chce powiedzieć, na pewno nie będzie to nic dobrego.