Fjällbacka 1928
Anders wybierał się z synami na niedzielną przechadzkę. Była piękna pogoda. Ubieranie i czesanie chłopców sprawiało mu przyjemność, ale szło dość opornie, bo skakali z radości. Wreszcie byli gotowi. Zawołali do matki na pożegnanie, ale Agnes nie odpowiedziała. W oczach mieli taki zawód, że Andersa zabolało serce. Zupełnie nie rozumiała, że jej potrzebują, że tęsknią do jej zapachu, jej objęć. Coraz częściej przychodziło mu do głowy, że Agnes o tym wie, ale świadomie się wzbrania. Chłopcy mieli już cztery lata i Anders musiał przyznać, że jej stosunek do dzieci jest nienaturalny. Początkowo przypuszczał, że to skutek ciężkich przeżyć związanych z porodem, ale lata mijały, a Agnes nadal nie przywiązała się do dzieci.
Schodząc z synkami ze wzgórza, Anders czuł się wspaniale. Mocno trzymał ich za ręce. Chłopcy raczej podskakiwali, niż szli. Chwilami musiał biec, żeby za nimi nadążyć. Ludzie kłaniali im się i uśmiechali. W podskokach doszli do głównej ulicy. Anders wiedział, że wyglądają czarująco – on wysoki, postawny, w niedzielnym garniturze, chłopcy także ładnie, jak na synów kamieniarza, ubrani, z czuprynami jasnymi jak u ojca. Brązowe oczy też odziedziczyli po nim. Często słyszał, że są do niego podobni, i zawsze wtedy puchł z dumy. Czasem wzdychał z ulgą, że w niczym nie przypominają matki – ani urodą, ani charakterem. Miał nadzieję, że gdy dorosną, nie staną się równie bezwzględni jak ona. Tę bezwzględność dostrzegł zresztą dopiero po latach.
Mijali sklep. Anders przyspieszył kroku, starając się nie patrzeć w jego stronę. Wprawdzie od czasu do czasu musiał tam robić zakupy, ale wiedział, co ludzie mówią, i dlatego starał się robić to jak najrzadziej. Gdyby nie wierzył, że w tych plotkach tkwi ziarno prawdy, chodziłby tam z podniesioną głową. Ale nie wątpił, że to prawda, i to było najgorsze. Potwierdzał to lekceważący uśmieszek i bezczelny ton sklepikarza. Czasem Anders zastanawiał się, co jeszcze będzie musiał znieść. Gdyby nie dzieci, już dawno by od niej odszedł. Zaczął więc szukać innego rozwiązania. Wydawało mu się, że wymyślił, i był już bliski zrealizowania planu. Kosztowało go to rok ciężkiej pracy. Jeszcze trochę i będą mieli szansę zacząć od początku, może wszystko zmieni się na lepsze. Agnes dostanie to, czego pragnie, i przestanie się poddawać temu złemu, co jej zalega w piersi. Wyobrażał sobie ich nowe, wspólne życie, o tyle lepsze od tego tutaj. Oni dwoje i dzieci.
Mocno ścisnął rączki chłopców. Uśmiechnął się do nich, a oni zadarli główki, żeby na niego spojrzeć.
– Tato, dostaniemy iryska? – spytał z nadzieją Johan. Tata wyraźnie miał dobry humor. Nie mylił się. Anders myślał przez chwilę, skinął głową i chłopcy zaczęli podskakiwać z niecierpliwości. Musieli wprawdzie wejść do sklepu, ale trudno. Wkrótce uwolni się od tego wszystkiego.
Gdy wyszło na jaw zaniedbanie Ernsta, cały komisariat ogarnęło przygnębienie. Gösta ukrył się w swoim pokoju. Z niedowierzaniem kręcił głową. W ciągu ostatnich lat Ernstowi udało się popełnić niejedno głupstwo, ale tym razem przekroczył wszelkie granice. Pewnie wyleci, po tym wyczynie nawet Mellberg nie będzie go bronił.
Gösta niechętnie spojrzał w okno. Nie znosił tej pory roku, było jeszcze gorzej niż zimą. Miał jeszcze w pamięci lato i wciąż potrafił wyliczyć, ile punktów uzyskał we wszystkich turniejach golfa. Wraz z nadejściem zimy wszystko to odchodziło w niepamięć. Nie mógł uwierzyć, że uderzał tak fenomenalnie. Może to był tylko piękny sen.
Przerwał mu dzwonek telefonu.
– Gösta Flygare, słucham.
– Cześć, mówi Annika. Mam na linii Pedersena. Chciał rozmawiać z Patrikiem, ale trudno go złapać. Porozmawiasz z nim?
– Oczywiście, łącz. – Gösta przez kilka sekund słyszał stuki na linii, w końcu odezwał się lekarz sądowy.
– Halo?
– Słucham. Mówi Gösta Flygare.
– Słyszałem, że Patrik jest w terenie. Należysz do ekipy, która prowadzi śledztwo w sprawie morderstwa tej dziewczynki, prawda?
– Tak. W większym lub mniejszym stopniu wszyscy do niej należymy.
– Dobrze, w takim razie odczytam ci, czego się dowiedzieliśmy. Zależy mi, żebyś przekazał to Hedströmowi.
Gösta pomyślał, że Pedersen słyszał o wpadce Ernsta, ale uznał, że to niemożliwe. Pewnie chciał tylko podkreślić, że koniecznie trzeba przekazać wszystko Patrikowi, bo to on kieruje śledztwem. Gösta nie zamierzał powtarzać błędu Lundgrena i obiecał, że powtórzy Hedströmowi wszystko, co do przecinka.
– Zanotuję wszystkie szczegóły, ale na pewno jak zwykle przyślecie faks.
– Oczywiście – odpowiedział Pedersen. – No więc tak: zrobiliśmy analizę popiołu. Wiesz, chodzi o popiół, który dziewczynka miała w żołądku i w płucach.
– Tak, znam szczegóły – wtrącił Gösta nie bez irytacji. Czy Pedersen bierze go za bufetowego, czy co? Pedersen, jeśli nawet zauważył ten ton, pozostawił go bez komentarza i spokojnie mówił dalej.
– Udało nam się ustalić parę interesujących rzeczy. Po pierwsze, popiół nie jest świeży, a część – przerwał – nawet dość stara.
– Dość stara – burknął Gösta, ale nie ukrywał ciekawości. – Co to znaczy? Mowa o epoce kamienia czy o szczęśliwych latach sześćdziesiątych?
– W tym szkopuł. Według laboratorium kryminalistycznego trudno to określić. Szacują, że ma od pięćdziesięciu do stu lat.
– Stuletni popiół? – zdumiał się Gösta.
– Tak, albo pięćdziesięcioletni. Albo coś pomiędzy. Jest jeszcze jedna szczególna rzecz. Otóż w popiele znaleziono również drobinki kamienia. Konkretnie – granitu.
– Granitu? Skąd się wziął ten popiół? Przecież nie mógł się spalić kawałek granitu, prawda?
– Jak wiadomo, kamień się nie pali. Te drobinki musiały tam być od początku. Nadal analizują materiał, żeby ustalić konkrety. Ale…
Gösta zrozumiał, że zaraz dowie się czegoś istotnego.
– Ale co? – spytał wyczekująco.
– Na razie ustalili, że to mieszanka. Znaleziono szczątki drewna zmieszane ze… – znów przerwał – szczątkami organicznymi.
– Szczątkami organicznymi? Czy dobrze rozumiem, że chodzi o szczątki ludzkie?
– Wykażą to dopiero dalsze badania. Jeszcze nie udało się stwierdzić, czy chodzi o szczątki ludzkie, czy zwierzęce. Może w ogóle się nie da, ale będą próbować. Ale, jak już powiedziałem, wszystko jest zmieszane z resztkami drewna i drobinkami granitu.
– Jasny gwint – powiedział Gösta. – To znaczy, że ktoś przechowywał stary popiół.
– Albo go znalazł.
– Zgadza się, też tak mogło być.
– Jest w czym grzebać – sucho zauważył Pedersen. – Być może za parę dni będziemy mogli powiedzieć więcej, na przykład czy szczątki są ludzkie. Na razie musi wam wystarczyć to, co jest.
– Naturalnie – odpowiedział Gösta. Wyobrażał sobie miny kolegów, kiedy im opowie, czego się dowiedział. To prawdziwa bomba. Pytanie tylko, co dalej z tym fantem.
Odłożył słuchawkę, żeby odebrać faks. Szczególnie drobinki granitu nie dawały mu spokoju. To mógłby być jakiś trop. Ale ta myśl mu umknęła.
Asta stęknęła, wstając z podłogi. Deski były stare, jak cały dom, i można je było czyścić jedynie szarym mydłem. Z wiekiem coraz trudniej jej było szorować na kolanach. Może da radę jeszcze jakiś czas.
Rozejrzała się po domu. Mieszka tu od czterdziestu lat. Z Arnem. Wcześniej Arne mieszkał tu ze swoimi rodzicami. Przez pierwszych kilka lat mieszkali z teściami, dopóki nagle nie odeszli, najpierw jedno, a po paru miesiącach drugie. Były to trudne lata. Zawstydziła się tej myśli, ale tak właśnie było. Teść był szorstki w obejściu, zachowywał się jak generał. Teściowej też nic nie brakowało. Arne nigdy o tym nie mówił, ale z tego, co mu się wymykało od czasu do czasu, wynikało, że w dzieciństwie musiał często dostawać lanie. Może właśnie dlatego był taki surowy dla Niclasa. Kto wierzy, że jest kochany, gdy go chłoszczą, ten sam potem chłoszcze. W przypadku Niclasa nie była to rózga, lecz pas. Gruby, brązowy pas. Wisiał zawsze na drzwiach spiżarni, od środka. Arne wyciągał go za każdym razem, gdy syn zrobił coś, co mu się nie spodobało. Asta nie miała śmiałości podważać jego metod wychowawczych. Oczywiście serce pękało jej z żalu, gdy słyszała zdławione krzyki, a potem, już po wszystkim, ocierała synowi łzy. Ale przecież Arne wiedział lepiej.
Z trudem weszła na kuchenne krzesło, żeby zdjąć zasłony. Nie wyglądały na brudne, ale Arne zawsze mówił, że jeśli coś zdążyło się zabrudzić, to znaczy, że już dawno powinno zostać uprane. Zatrzymała się w pół ruchu, z uniesionymi rękami. Właśnie miała zdjąć karnisz. Tamtego strasznego dnia robiła dokładnie to samo. Zmieniała zasłony, kiedy usłyszała podniesione głosy. Była przyzwyczajona do gniewnego głosu Arnego, ale tym razem również Niclas podniósł głos. Było to wprost niepojęte. Przewidując, jak to się skończy, zeskoczyła z krzesła i wybiegła do ogrodu. Stali naprzeciw siebie jak dwaj wojownicy. Ich głosy w domu wydawały jej się donośne. Teraz usłyszała, że krzyczą. Nie mogła się powstrzymać, podbiegła i złapała Arnego za ramię.
– Co tu się dzieje?! – krzyknęła rozpaczliwie. Już kiedy chwytała Arnego za ramię, wiedziała, że robi błąd. Umilkł, odwrócił się i spojrzał na nią wzrokiem wypranym z wszelkich uczuć. Podniósł rękę i wymierzył jej policzek. Zapadła złowieszcza cisza. Wszyscy troje skamienieli. Potem jak w zwolnionym tempie zobaczyła, jak Niclas bierze zamach i zaciska pięść, i jak ta pięść leci w kierunku twarzy Arnego. Uderzenie przerwało tę dziwną ciszę. Potem wszystko potoczyło się szybciej. Arne z niedowierzaniem dotknął twarzy i zdumiony spojrzał na syna. Zobaczyła, jak ręka Niclasa znów bierze zamach i znów wymierza cios. Nie mógł się opamiętać. Poruszał się jak robot, zamach – cios, zamach – cios. Arne przyjmował te uderzenia, jakby nie rozumiał, co się dzieje. W końcu nogi się pod nim ugięły i padł na kolana. Niclas oddychał ciężko, z wysiłkiem. Przez chwilę patrzył na klęczącego ojca. Krew ciekła mu z nosa. Niclas odwrócił się i wybiegł.
Od tamtego dnia nie wolno jej było wymienić imienia syna. Niclas miał wtedy siedemnaście lat.
Asta zeszła z krzesła z zasłonami w rękach. Ostatnio nachodziło ją tyle niepokojących myśli. To nie przypadek, że właśnie teraz powróciły wspomnienia tamtego dnia. Śmierć wnuczki wywołała tyle uczuć i przypomniała tyle wydarzeń, o których próbowała zapomnieć. Uświadomiła sobie, ile straciła przez nieustępliwość Arnego. Trudno z tym żyć. Już wtedy gdy odwiedziła syna w przychodni, miała wątpliwości co do spraw, które dawniej uważała za oczywiste. Może jednak Arne nie wie wszystkiego? Może nie o wszystkim powinien decydować? Dlaczego decyduje za nią? Mogłaby sama decydować o swoich sprawach. Myśli te zasiały w niej niepokój, odsunęła je na później. Teraz trzeba uprać zasłony.
Patrik mocno zastukał do drzwi. Starał się wyglądać obojętnie. Czuł taki wstręt, że miał nieprzyjemny posmak w ustach. Dno. Odrażający ludzie. Jedyna pociecha, choć nigdy tego głośno nie przyzna, że kiedy w końcu trafiają za kratki, nie będzie im łatwo. Pedofile znajdowali się zazwyczaj na samym dnie więziennej hierarchii i odpowiednio do tego byli traktowani. I słusznie.
Usłyszał kroki za drzwiami i cofnął się. Martin stał obok, bardzo spięty. Za nimi stało kilku kolegów z Uddevalli, między innymi spece od informatyki.
Drzwi się otworzyły i stanęła w nich chuda postać. Kaj jak zwykle był w garniturze. Patrik był ciekaw, czy w ogóle ma jakieś wygodne, domowe ciuchy. Sam przebierał się w stare spodnie od dresu i bluzę, kiedy tylko wszedł do domu.
– Znowu? O co chodzi? – Na widok dwóch policyjnych samochodów na podjeździe Kaj zmarszczył brwi. – Czy ta ostentacja jest konieczna? To babsko na pewno zaciera ręce. Jeśli chcecie o coś zapytać, wystarczy zadzwonić albo wysłać jednego policjanta, a nie cały oddział!
Patrik patrzył na niego badawczo. Udaje czy czuje się tak pewnie, że nawet na widok całej grupy mundurowych na progu własnego domu nie pomyśli, że został zdemaskowany? Zaraz się okaże.
– Mamy nakaz rewizji. Pana zapraszamy na przesłuchanie do komisariatu. – Patrik mówił oficjalnym tonem, bez emocji.
– Nakaz rewizji? Co jest, do cholery? Znowu ta jędza coś wymyśliła. Już ja jej… – Kaj ruszył z miejsca, jakby chciał iść do Florinów. Patrik zatrzymał go gestem, Martin zagrodził drogę.
– To nie ma nic wspólnego z Lilian Florin. Otrzymaliśmy informacje, że jest pan zamieszany w rozpowszechnianie pornografii dziecięcej.
Kaj zesztywniał. Czyli nie udawał, naprawdę nie brał pod uwagę takiej możliwości. Starał się odzyskać zimną krew, ale jąkał się.
– Co, co do… człowieku, co ty mówisz? – Nie zabrzmiało to wiarygodnie, niemniej Kaj był wręcz wstrząśnięty. Zgarbił się.
– Powtarzam, mamy nakaz rewizji. Niech pan będzie uprzejmy wsiąść do naszego samochodu. Porozmawiamy w komisariacie.
Patrik łykał ślinę, starając się pozbyć smaku żółci. Najchętniej rzuciłby się na Kaja, potrząsnął nim i spytał jak, dlaczego, co tak go pociągało w kontaktach seksualnych z chłopcami, z dziećmi, czego nie znalazł w kontaktach z dorosłymi. Na to przyjdzie jeszcze czas. Teraz trzeba zabezpieczyć dowody. To najważniejsze.
Kaj stał jak sparaliżowany. Nie odezwał się, nie wziął kurtki, zszedł do samochodu i posłusznie usiadł na tylnym siedzeniu.
Patrik zwrócił się do kolegów z Uddevalli:
– Zabieramy go na komisariat i zaczynamy przesłuchanie. Róbcie, co do was należy, i dzwońcie, gdybyście coś dla nas znaleźli. Wiem, że nie muszę tego mówić, ale powtórzę: zabierzcie wszystkie komputery i nie zapomnijcie, że nakaz dotyczy również małego domku. Wiem, że jest tam co najmniej jeden komputer.
Skinęli głowami i zdecydowanym krokiem weszli do środka.
Lilian szła powoli do domu i z satysfakcją mijała samochody policji. Oto ziściło się jej najgorętsze pragnienie. Samochody policyjne i funkcjonariusze w pełnym rynsztunku przed domem sąsiada. A na dodatek Kaj z nosem spuszczonym na kwintę wsiada do radiowozu. Triumfowała. Po wielu latach walki Kaja i jego rodzinę wreszcie dopadło przeznaczenie. Lilian uważała, że sama zawsze była w porządku, chodziło jej tylko o sprawiedliwość. A Kaj łamał zasady dobrego sąsiedztwa. Musiała na to reagować, a ludzie mieli czelność twierdzić, że to ona szuka zwady. Wiedziała, że tak mówią, ale stanowczo twierdziła, że to nie ona wywołuje awantury. Nie byłoby tego wszystkiego, gdyby im nie dokuczał, nie wymyślał różnych głupot. Nie ma drugiego człowieka tak łagodnego i życzliwego jak ona. Nie wyrzucała sobie, że zwróciła uwagę policji na ich syna dziwaka. Wiadomo, że ludzie, co mają nie w porządku z głową, prędzej czy później muszą napytać biedy sobie i innym, a jeśli nawet przesadziła z tym podglądaniem, to wyłącznie po to, żeby na przyszłość zapobiec ewentualnym problemom. Tacy ludzie są nieobliczalni, jeśli ich spuścić z oka. Poza tym wiadomo, że mają wybujały popęd seksualny.
Wreszcie wszyscy się przekonają, jaka jest prawda. Nie do niej przyjechała policja. Przystanęła przed drzwiami, skrzyżowała ręce na piersi i patrzyła na przedstawienie odbywające się przed domem Kaja. Na jej twarzy malowała się złośliwa radość.
Gdy radiowóz odjechał, zabierając Kaja, z ociąganiem weszła do domu. Może jako zaniepokojona obywatelka powinna podejść i spytać, co się dzieje w domu sąsiadów, ale zanim się zdecydowała, policjanci zniknęli w środku. Przynajmniej nie wyszła na wścibską.
Kiedy się rozbierała, przyszło jej do głowy, że Monika może nie wiedzieć, co się dzieje u niej w domu. Może zadzwonić do biblioteki i ją zawiadomić? Taka sąsiedzka przysługa. Przerwał jej dobiegający z góry głos Stiga.
– To ty, Lilian?
Weszła na górę. Stig ma dziś marny głos.
– Tak, kochanie, to ja.
– Gdzie byłaś?
Spojrzał na nią. Wyglądał tak żałośnie. Ledwie się w nim kołacze to życie. Na myśl, że Stig jest całkowicie zależny od niej, poczuła przypływ czułości. Dobrze jest czuć się potrzebnym. Tak samo czuła się, gdy Charlotte była mała. Miała poczucie ogromnej siły, gdy była odpowiedzialna za bezbronne maleństwo. Najlepiej było właśnie wtedy. Ale Charlotte rosła i coraz bardziej wymykała się matce. Lilian najchętniej zatrzymałaby czas i nie dała jej dorosnąć. Ale im usilniej próbowała ją do siebie przywiązać, tym bardziej Charlotte się od niej odsuwała. Ojcu okazywała miłość i szacunek, uczucia, na które we własnym mniemaniu zasługiwała przede wszystkim Lilian. Jest przecież jej matką. Ojciec powinien być na drugim miejscu. Matka ją urodziła i w pierwszych latach zaspokajała wszystkie jej potrzeby. Potem Lennart zebrał owoce jej wieloletniej pracy i zrobił z niej córeczkę tatusia. A kiedy Charlotte się wyprowadziła i zostali tylko we dwoje, zaczął mówić o rozwodzie, jakby przez te wszystkie lata liczyła się tylko Charlotte. Na to wspomnienie Lilian poczuła ucisk w gardle. Zmusiła się do uśmiechu. Przynajmniej Stigowi jest potrzebna. I do pewnego stopnia Niclasowi, nawet jeśli on tego nie rozumie. Charlotte w ogóle nie docenia tego, co ma, i jeszcze narzeka, że Niclas jej nie pomaga, nie zajmuje się dziećmi. Jest taka niewdzięczna. Inna rzecz, że i Lilian zawiodła się na Niclasie. Tak jej odwarknął, i jeszcze zagroził, że się wyprowadzi. Już ona wie, skąd się wzięły te fanaberie. Nie sądziła, że tak łatwo ulega wpływom innych.
– Coś ty taka ponura – powiedział Stig, wyciągając do niej rękę. Lilian, udając, że tego nie widzi, starannie wygładziła narzutę.
Stig zawsze stawał po stronie Charlotte, więc nie chciała powiedzieć, o czym myśli.
– Strasznie dużo policji przyjechało do sąsiadów – powiedziała. – Aż się roi od policjantów i samochodów. Powiem ci, że to nie jest przyjemne. Takich ludzi mieć za sąsiadów.
Stig raptownie usiadł na łóżku. Skrzywił się, złapał się za brzuch, ale na jego twarzy pojawił się cień nadziei:
– Pewnie chodzi o Sarę. Myślisz, że już coś wiedzą?
Lilian energicznie kiwnęła głową.
– Wcale bym się nie zdziwiła. Po co by ich tylu przyjechało?
– Jeśli już wiadomo, Charlotte i Niclas odżyją.
– Może i ja wreszcie odzyskam spokój. Wiesz, jak mnie to dręczy.
Pozwoliła się pogłaskać po ręce. Stig z tą samą czułością co zawsze powiedział:
– Ależ oczywiście, kochanie. Masz takie dobre serce, to musiało być dla ciebie okropne. – Odwrócił i ucałował jej dłoń.
Lilian się nie opierała, ale po chwili cofnęła rękę. Potem powiedziała surowo:
– Miło, że choć raz ktoś pomyślał o mnie. Miejmy nadzieję, że rzeczywiście zatrzymali go w związku z Sarą.
– A niby dlaczego mieliby go zatrzymywać? – zdziwił się Stig.
– Czy ja wiem… Z drugiej strony wiem przecież najlepiej, do czego ten człowiek jest zdolny.
– Kiedy pogrzeb? – przerwał jej Stig.
Lilian wstała.
– Zależy, kiedy wydadzą nam ciało. Pewnie w przyszłym tygodniu.
– Nie mów ciało, przecież to nasza Sara.
– To moja wnuczka, nie twoja – burknęła.
– Ja też ją kochałem, wiesz o tym bardzo dobrze – powiedział łagodnie Stig.
– Wiem, przepraszam cię, mój drogi. To wszystko jest dla mnie bardzo trudne i wydaje mi się, że nikt tego nie rozumie. – Starła łzę. Zobaczyła, że Stig wygląda na skruszonego.
– To ja ciebie przepraszam, nieładnie z mojej strony. Wybaczysz mi?
– Oczywiście – odparła wielkodusznie Lilian. – Uważam, że powinieneś teraz odpocząć i nie myśleć tyle. Idę, przyniosę ci herbaty. Może potem się prześpisz.
– Czym ja sobie na ciebie zasłużyłem? – spytał Stig, uśmiechając się do żony.
Nie mógł się skupić na pracy. Nigdy nie była dla niego najważniejsza, ale zawsze coś tam udawało mu się zrobić. Powinien coś zrobić z Ernstem, ale od soboty wszystko się zmieniło. Chłopak siedzi w domu i gra w grę telewizyjną. W tę nową, którą mu kupił poprzedniego dnia. Zawsze trzymał się za portfel, a teraz nagle poczuł nieodpartą potrzebę dawania. Największym marzeniem okazała się gra telewizyjna, więc niech będzie. Bez wahania kupił Xbox i trzy gry, chociaż cena była powalająca.
Przecież to Simon, jego syn. Wszelkie wątpliwości zniknęły całkowicie, gdy zobaczył, jak wysiada z pociągu. Jakby ujrzał siebie z lat młodości. Ta sama przyjemnie zaokrąglona sylwetka, te same mocne rysy. Mellberg był zaskoczony własną reakcją, wręcz wstrząśnięty, że jest zdolny do takich uczuć. Zawsze szczycił się tym, że nie potrzebuje innych ludzi. No, może poza własną matką.
Matka żałowała, że nie przekazał nikomu swoich wspaniałych genów. Niewątpliwie miała rację. Szkoda, że nie zdążyła poznać jego syna. Przekonałaby się, że miała rację. Wystarczyło spojrzeć, by się przekonać, co ma po ojcu. Doprawdy, jabłko padło niedaleko od jabłoni! Matka Simona napisała w liście, że jest leniwy, krnąbrny, nie ma ambicji i kiepsko się uczy. Mówi to dużo o jej kompetencjach wychowawczych. Niech Simon pobędzie trochę z ojcem. Będzie miał z kogo brać przykład i dzięki temu wyrośnie na prawdziwego mężczyznę. To tylko kwestia czasu.
Pomyślał, że Simon mógłby mu chociaż powiedzieć dziękuję, kiedy dostał grę, ale biedny dzieciak był pewnie tak zdumiony, że nie wiedział, co powiedzieć. Jak to dobrze, że zna się na ludziach. O wychowaniu dzieci wiedział tylko tyle, że na obecnym etapie nie warto dzieciaka do niczego zmuszać. Gotów był wprawdzie przyznać, że brak mu doświadczenia pedagogicznego, ale co w tym trudnego? Wystarczy zdrowy rozsądek. Chłopak jest nastolatkiem. Mówią, że to trudny okres, ale w gruncie rzeczy wszystko sprowadza się do tego, żeby do chłopa mówić po chłopsku, a do uczonego po łacinie. Mellberg uważał, że potrafi rozmawiać ze wszystkimi o wszystkim, więc był przekonany, że sobie poradzi.
Usłyszał głosy. Patrik i Martin rozmawiali na korytarzu. Miał nadzieję, że udało im się zatrzymać to pedofilskie bydlę. Tym razem zamierzał wziąć udział w przesłuchaniu. Z takimi trzeba ostro.