Strömstad 1924
Przyjemna pogoda korzystnie wpływała na nastroje. Anders przyszedł do kamieniołomu i usłyszał, jak koledzy, miarowo odliczając, wykuwają otwory na proch, by rozsadzić większe bloki. Jeden trzymał łom, dwóch biło w niego tak długo, aż w granicie powstała spora dziura. Potem trzeba było wsypać proch i podpalić. Dynamit się do tego nie nadawał – wybuchał zbyt gwałtownie. Granit kruszył się albo pękał nie tam, gdzie trzeba.
Nie wypadając z rytmu, robotnicy skinęli głowami przechodzącemu obok Andersowi.
Szedł w stronę swojego bloku. Przepełniała go radość. Zimą praca była prawdziwą udręką. Mróz przez wiele dni właściwie uniemożliwiał obróbkę kamienia. Trzeba było czekać na ocieplenie. W tym czasie z trudem wiązał koniec z końcem. Teraz wreszcie mógł ruszyć z robotą, ale nie miał powodu narzekać. Zima przyniosła mu wiele radosnych chwil.
Nadal nie mógł uwierzyć w to, co się stało. Jakby anioł zstąpił na ziemię i przyszedł do jego łóżka! Każda chwila spędzona z Agnes trafiała do osobnej przegródki w jego sercu. Radość mąciła tylko myśl o przyszłości. Próbował z nią o tym rozmawiać, ale zawsze uciszała go pocałunkiem. Mówiła, że nie warto, że wszystko na pewno się ułoży. Tłumaczył sobie, że i ona myśli o wspólnej przyszłości. Chwilami wydawało mu się, że ma rację, że będzie dobrze. W głębi duszy był romantykiem, wierzył, że miłość przezwycięży wszystkie przeszkody. Pochodzili wprawdzie z różnych klas, ale Anders jest dzielny, pracowity i potrafiłby jej zapewnić godne życie, gdyby tylko dano mu szansę. Jeśli jej uczucie dorównuje jego miłości, Agnes nie będzie zwracać uwagi na jego skromne pochodzenie. Warto się poświęcić, by razem iść przez życie. W taki dzień jak dziś, gdy słońce grzało mu ręce, tym mocniej wierzył, że wszystko ułoży się tak, jak sobie wymarzył. Czekał tylko na zgodę Agnes, żeby porozmawiać z jej ojcem. A wtedy przygotuje sobie przemówienie życia.
Wykuwał pomnik. Serce biło mu mocno, przez głowę przelatywały słowa, które wypowie, a oczyma wyobraźni widział Agnes.
Arne uważnie studiował nekrolog w gazecie. Na widok misia zmarszczył się. Bardzo mu się to nie podobało. Na nekrologu powinno się umieszczać chrześcijańskie symbole. Miś to dowód bezbożności. Należało się tego spodziewać. Arnego nic już nie zdziwi. Ten chłopak od początku był dla niego jednym wielkim rozczarowaniem. Wstyd i hańba, żeby syn tak bogobojnego człowieka zszedł z jedynie słusznej drogi. Niektórzy próbowali ich pogodzić. Nie rozumiejąc, o co chodzi, przekonywali, że syn to dobry i mądry człowiek, szanowany doktor i takie tam. Najczęściej kobiety. Mężczyźni są mądrzejsi. Rozumieli, że jak się nie wie, to się nie mówi. Arne wprawdzie przyznawał, że syn zdobył uczciwy i pożyteczny zawód, ale jakie to ma znaczenie, gdy nie ma się Boga w sercu.
Arne marzył, żeby syn poszedł w ślady dziadka i został pastorem. Sam jeszcze za młodu pożegnał się z takimi ambicjami, bo ojciec przepił pieniądze, które mógłby przeznaczyć na studia teologiczne. Musiał się zadowolić posadą kościelnego, ale przynajmniej na co dzień mógł przebywać w Domu Bożym.
Kościół też już nie ten co dawniej. W ogóle dawniej było inaczej. Ludzie znali swoje miejsce, pastorowi okazywali należny szacunek. Na co dzień starali się przestrzegać zasad Schartaua[5]. Tymczasem dziś nawet duchownych cieszy to, co kiedyś było absolutnie niedopuszczalne: taniec, muzyka, a nawet mieszkanie razem przed ślubem. Najgorsze było jednak kapłaństwo kobiet. Arne absolutnie nie mógł się z tym pogodzić. Przecież Pismo mówi wyraźnie: „Niech niewiasty na zgromadzeniach milczą”[6]. Co tu jest niejasne? Kobiety nie mają czego szukać w kapłaństwie. Mogą być podporą dla męża pastora, ostatecznie mogą być diakonisami. Poza tym powinny milczeć. Dzień, gdy proboszczem kościoła we Fjällbace została kobieta, był dla niego początkiem żałoby. Na niedzielne nabożeństwa jeździł do Kville, a pracę porzucił. Wiele go to kosztowało, ale warto było. Tamtej wstrętnej baby już nie ma. Wprawdzie nowy pastor jest trochę zbyt nowoczesny, ale zawsze to mężczyzna. Trzeba jeszcze postarać się pozbyć organistki. Kobieta organista to lepsze niż kobieta pastor, ale jednak.
Arne przewrócił stronę „Bohuslänningen”. Ech, ta Asta, tłucze się po domu z ponurą miną. Wiedział, że chodzi jej o małą. Ciężko jej, gdy syn jest tak blisko. Tłumaczył jej, że ma być silna i trwać w wierze. Przyznawał nawet, że szkoda dziewczynki, ale właśnie o to chodziło. Syn zboczył z jedynie słusznej drogi, więc prędzej czy później musiała go dosięgnąć kara. Arne wrócił do poprzedniej strony i jeszcze raz spojrzał na misia. Doprawdy, wstyd i hańba, nawet nie ma co mówić…
Mellberg nie odczuwał przyjemności, jakiej zazwyczaj dostarczało mu zainteresowanie mediów. Nie zwołał nawet konferencji prasowej. Po prostu zaprosił kilku dziennikarzy z miejscowej prasy do swego gabinetu. Bez przerwy myślał o liście i nie potrafił się skupić.
– Macie już jakiś trop? – nie mógł się doczekać początkujący pismak.
– Nic, co by można jakoś skomentować – odpowiedział krótko Mellberg.
– Czy wśród podejrzanych jest ktoś z rodziny ofiary? – spytał reporter konkurencyjnej gazety.
– Rozpatrujemy wszystkie warianty, ale obecnie nic na to nie wskazuje.
– Czy to przestępstwo na tle seksualnym?
– Nie mam na ten temat nic do powiedzenia – mętnie odparł Mellberg.
– Na jakiej podstawie stwierdziliście, że to zabójstwo? – wtrącił się trzeci z obecnych dziennikarzy. – Czy na ciele ofiary są ślady, które na to wskazują?
– Ze względu na dobro śledztwa nie mogę odpowiedzieć na to pytanie – powiedział Mellberg.
Na twarzach dziennikarzy malował się zawód. Kontakty z mediami były jak spacer po luźno umocowanej linie. Należało im dać tyle, żeby było widać, że policja z nimi współpracuje, ale nie aż tyle, aby zaszkodzić śledztwu. Mellberg uważał się za mistrza w balansowaniu na niej, ale dziś nie mógł się skupić. Nie wiedział, co myśleć o tym, co przeczytał w liście. Czyżby to mogła być prawda?
Najwyraźniej nie usłyszał pytania, bo jeden z reporterów patrzył na niego wyczekująco. Zmieszał się.
– Przepraszam, mogę prosić o powtórzenie pytania?
Reporter spojrzał na niego zdziwiony. Do tej pory przy takich okazjach komisarz starał się imponować mediom, chełpiąc się osiągnięciami policji. Nie to co dziś. Dziś jest małomówny i rozkojarzony.
– Pytałem, czy mieszkańcy powinni szczególnie uważać na dzieci.
– Zawsze zalecamy, żeby rodzice uważali na dzieci, ale, podkreślam, nie ma powodu do histerii. Jestem przekonany, że mamy do czynienia z pojedynczym przypadkiem i że wkrótce zatrzymamy sprawcę.
Mellberg wstał na znak, że audiencja skończona. Dziennikarze grzecznie podziękowali i schowali notesy i pióra. Zdawali sobie sprawę, że powinni go mocniej przycisnąć, ale dla miejscowej prasy bardzo ważne było utrzymywanie dobrych stosunków z policją. Dziennikarstwo rewolwerowe zostawiali kolegom z wielkich miast. Tu człowiek mieszkał po sąsiedzku z ludźmi, z którymi robił wywiady, dzieci chodziły do tej samej szkoły i należały do tego samego klubu sportowego. Dobre stosunki z sąsiadami były ważniejsze od ambicji ujawniania afer i skandali.
Mellberg zadowolony rozsiadł się w fotelu i pomyślał, że mimo pewnego rozkojarzenia przekazał dziennikarzom tylko tyle informacji, ile zamierzał, a jutro wiadomość o zabójstwie znajdzie się na pierwszych stronach wszystkich miejscowych gazet. Ludzie od rana będą się zgłaszać na policję. Jeśli dobrze pójdzie, w powodzi donosów i plotek znajdą się również istotne informacje.
Wyjął list i zaczął czytać kolejny raz. Wciąż nie wierzył własnym oczom.