Fjällbacka 1928
Dzień zaczął się jak zwykle. Chłopcy już przed południem pobiegli do sąsiadów i na szczęście zostali tam aż do wieczora. Agnes była zadowolona, a jeszcze bardziej cieszyła się z tego, że się zlitowali i dali im jeść. Dzięki temu nie musiała nic szykować, nawet kanapek, które dawała im najczęściej. Wprawiło ją to w tak dobry humor, że raczyła umyć podłogi. Wieczorem spodziewała się usłyszeć z ust męża zasłużoną pochwałę. Zawsze to przyjemnie, choć nie zaprzątała sobie głowy tym, co Anders myśli.
Karl i Johan już spali, gdy usłyszała, jak wchodzi po schodach. Siedziała w kuchni i czytała pismo dla kobiet. Z roztargnieniem podniosła wzrok i kiwnęła głową. Nagle coś ją zastanowiło. Nie był zmęczony i osowiały, jak zwykle po pracy. W jego oczach ujrzała dawno niewidziany blask. Zaniepokoiła się.
Usiadł ciężko na krześle naprzeciw niej, splótł dłonie i oparł je na stole.
– Agnes – powiedział i zamilkł na dłuższą chwilę.
Poczuła, jak serce podchodzi jej do gardła. Anders chce jej coś powiedzieć, a los nauczył ją, że niespodzianki rzadko wychodzą jej na dobre.
– Agnes – powtórzył. – Wiele myślałem o naszej przyszłości, naszej rodzinie, i doszedłem do wniosku, że trzeba coś zmienić.
Co do tego była gotowa się z nim zgodzić. Problem w tym, że nie wiedziała, jak Anders mógłby zmienić na lepsze jej życie. Z widoczną dumą mówił dalej.
– Przez ostatni rok brałem tyle dodatkowej roboty, ile się dało, i dzięki temu odłożyłem pieniądze i kupiłem nam wszystkim bilety w jedną stronę.
– Bilety? Dokąd? – spytała Agnes. Zaniepokoiła się jeszcze bardziej i jednocześnie rozzłościła, bo okazało się, że ukrywał przed nią pieniądze.
– Do Ameryki – odrzekł Anders. Najwyraźniej oczekiwał, że się ucieszy.
Agnes była wstrząśnięta. Co ten idiota znowu narobił?
– Do Ameryki? – wydusiła w końcu.
Kiwnął głową i mówił z zapałem:
– Tak. Wypływamy już za tydzień. Nie masz nawet pojęcia, co załatwiłem. Nawiązałem kontakt z naszymi z Fjällbacki, którzy już tam są. Gwarantują, że znajdę pracę, bo jak człowiek zna się na robocie, może liczyć na dobrą przyszłość over there – powiedział to z silnym akcentem, ale był dumny, że nauczył się już dwóch słów w nowym języku.
Agnes miała ochotę trzasnąć go w tę jego zadowoloną gębę. Co on sobie wyobraża! Dureń! Naprawdę myśli, że wsiądzie na statek, żeby płynąć do obcego kraju razem z nim i jego bachorami?! Żeby w nowym miejscu, nie znając języka ani ludzi, jeszcze bardziej się od niego uzależnić? Nienawidziła swojego obecnego życia, ale tu przynajmniej jest szansa, że kiedyś wydostanie się z tego piekła. Wprawdzie sama też przemyśliwała o wyjeździe do Ameryki, ale sama, bez kuli u nogi w postaci męża i dzieci.
Anders nie zauważył jej przerażenia. Był uszczęśliwiony, kiedy wyjmował i kładł na stole bilety. Agnes z rozpaczą wpatrywała się w ułożone w wachlarz cztery kawałki papieru. Chciało jej się płakać.
Został jej tylko tydzień na wydostanie się. Posłała mężowi sztuczny uśmiech.
Monika pojechała do Konsumu po zakupy. Nagle odstawiła koszyk i wyszła ze sklepu, niczego nie kupując. Coś kazało jej natychmiast jechać do domu. Jej matka i babka też potrafiły przewidywać różne rzeczy. Monika nauczyła się słuchać, co jej podpowiada przeczucie.
Wcisnęła gaz w swoim fiaciku i pojechała drogą dookoła góry, obok Kullen. Kiedy wyjechała z zakrętu w stronę Sälvik, zobaczyła przed domem radiowóz. Wiedziała, że dobrze zrobiła, słuchając głosu intuicji. Zaparkowała za policją, przerażona tym, co zastanie w domu. Od tygodnia co noc śnił jej się ten sam sen. W domu zjawia się policja i zmusza ją do wyjawienia wszystkiego, o czym starała się nie myśleć. A teraz to była rzeczywistość, nie sen. Szła drobnymi kroczkami, by odwlec to, co nieuchronne. Wtem usłyszała krzyk syna i pobiegła ścieżką przez ogród do jego domku. Stał przed drzwiami, krzyczał na dwóch policjantów i wyciągając ręce, usiłował nie pozwolić im wejść.
– Nikomu nie wolno wchodzić do mojego domu! Jest mój!
– Mamy nakaz – spokojnie przekonywał jeden z policjantów. – Proszę nas wpuścić i pozwolić zrobić, co do nas należy.
– Nie, bo narobicie bałaganu! – Morgan szeroko rozłożył ręce.
– Obiecuję, że będziemy uważać i nie zrobimy bałaganu. Ale na pewno będziemy musieli coś zabrać, na przykład komputer.
Morgan krzyknął, przerywając mu. Wzrok miał rozbiegany, cały drżał.
– Nie, nie! – krzyczał, jakby chciał oddać życie za komputery. Monika wiedziała, że to całkiem bliskie prawdy. Szybko podeszła.
– O co chodzi? W czym mogę pomóc?
– Kim pani jest? – spytał policjant stojący najbliżej. Nie odrywał wzroku od Morgana.
– Jestem jego mamą. Mieszkam tam. – Wskazała duży dom.
– Czy może pani wyjaśnić synowi, że mamy nakaz rewizji i zabezpieczenia komputera?
Słysząc to, Morgan znów potrząsnął głową. Powtarzał:
– Nie, nie…
Monika spokojnie podeszła i patrząc na policjanta, objęła syna i zaczęła go gładzić po plecach.
– Pomogę panom, jeśli się dowiem, po co przyszliście.
Młodszy policjant patrzył w ziemię, wyraźnie zakłopotany. Drugi, starszy, zapewne zaprawiony w bojach, spokojnie odpowiedział:
– Pani mąż został zatrzymany, zostanie przesłuchany. Mamy nakaz rewizji.
– Dlaczego? Pytam! Proszę jaśniej. – Wiedziała, że niepotrzebnie mówi tak ostro, ale nie zgadzała się, żeby bez uzasadnienia wdzierali się do domku Morgana.
– Pani mąż jest zamieszany w rozpowszechnianie pornografii dziecięcej.
Ręka gładząca Morgana zatrzymała się. Monika chciała coś powiedzieć, ale tylko mruknęła. Chrząknęła, żeby odzyskać głos.
– Mój mąż zamieszany w rozpowszechnianie pornografii dziecięcej? To jakaś pomyłka.
Zakręciło jej się w głowie – wiele spraw od dawna ją zastanawiało. Przede wszystkim jednak bardzo jej ulżyło, że nie wpadli na to, czego się obawiała najbardziej.
Zebrała się w sobie i zwróciła do syna:
– Posłuchaj. Musisz pozwolić im wejść do domu i zabrać komputery. Nie masz wyboru. Policja ma do tego prawo.
– A jeśli mi zrobią bałagan? I co z moim programem dnia? – wysoki głos Morgana zdradzał niezwykłe jak na niego emocje.
– Powiedzieli, że będą uważać. Zresztą nie masz wyboru – podkreśliła. Morgan zaczął się uspokajać. Nie miał wyboru, więc łatwiej mu było odnaleźć się w nowej sytuacji.
– Obiecujecie, że nie zrobicie bałaganu?
Policjanci przytaknęli i Morgan powoli odsunął się od drzwi.
– Uważajcie na dyski. Jest na nich mnóstwo mojej pracy.
Policjanci znów kiwnęli głowami. Morgan wpuścił ich do domu.
– Mamo, dlaczego oni to robią?
– Nie wiem – skłamała. Przede wszystkim czuła ulgę. Ale wreszcie zaczęło do niej docierać, co powiedzieli policjanci. Ogarnęło ją obrzydzenie. Chwyciła Morgana za ramię i poprowadziła do domu. Oglądał się za siebie niespokojnie.
– Nie denerwuj się, obiecali, że będą uważać.
– Idziemy do dużego domu? – spytał Morgan. – O tej porze nigdy nie chodzę do dużego domu.
– Wiem – odparła Monika. – Ale dzisiaj będzie inaczej. Nie trzeba przeszkadzać policjantom. Pojedziemy do cioci Gudrun.
Morgan był zdezorientowany.
– Chodzimy do niej tylko w Boże Narodzenie. Albo na urodziny.
– Wiem – cierpliwie powiedziała Monika. – Ale dziś zrobimy wyjątek.
Po chwili Morgan uznał, że ma to jakiś sens. Kiedy szli do samochodu, Monika kątem oka zobaczyła, że w oknie Florinów odsuwa się firanka. Lilian patrzyła na nich i uśmiechała się.
– Niedobrze to wygląda. – Patrik i Martin siedzieli naprzeciw Kaja. Mellberg dyskretnie usiadł w kącie. Zaproponował, że będzie się tylko przysłuchiwał, co Patrik przyjął z ulgą. Najchętniej w ogóle obyłby się bez niego, ale w końcu to szef.
Kaj nie odpowiadał. Siedział ze zwieszoną głową. Mogli się przyjrzeć różowej skórze przeświecającej przez przerzedzone na czubku włosy.
– Jak pan sądzi, dlaczego pańskie nazwisko znalazło się na liście zamawiających pornografię dziecięcą? I niech pan nie opowiada, że to pomyłka, bo mamy nazwisko i adres, więc nie ma wątpliwości, że to pan.
– Ktoś mnie wrabia – wymamrotał Kaj.
– Czyżby? – powiedział z niedowierzaniem Patrik. – A po co miałby sobie zadawać tyle trudu? Tylu wrogów sobie pan narobił?
Kaj nie odpowiedział. Martin walnął ręką w stół, żeby go zmusić do skupienia się. Kaj drgnął.
– Nie słyszał pan pytania? Kto miałby pana wrabiać?
Milczenie. Martin mówił dalej:
– Nie ma odpowiedzi, co? Bo nikogo takiego nie ma.
– Niech pan tylko spojrzy, mamy na pana pełno materiałów. Nazwiska osób o… – szukał właściwego określenia – takich samych zainteresowaniach, z którymi pan się kontaktował. Wiemy, kiedy pan składał zamówienia, wiemy również, że pan wysyłał dalej to, co dostał. Mamy nawet zapis pańskich rozmów na czacie, zabezpieczony przez kolegów z Göteborga. Widzi pan, mają tam kilku zdolnych informatyków. Nie przeszkodziły im zabezpieczenia, które wprowadziliście, żeby nie dopuścić nikogo do towarzystwa, kiedy rozmawiacie o różnych przyjemnych sprawach. Jak wiadomo, nie ma czegoś takiego jak stuprocentowe zabezpieczenie.
Kaj podniósł głowę i niespokojnie patrzył na Patrika i na leżące przed nim papiery. Cały jego świat walił się w gruzy. Zegar ścienny odmierzał czas, sekundnik tykał nieubłaganie. Patrik widział, że Kaj jest wstrząśnięty, że udało im się złamać zabezpieczenia. Przecież miały być całkowicie pewne. Teraz trzeba go przycisnąć jeszcze mocniej.
– W tej chwili w pańskim domu odbywa się rewizja. Koledzy, którzy ją robią, nie są amatorami. Nie ma kryjówki, której by już nie widzieli. Nie ma schowka, którego by nie znaleźli. Pański komputer zostanie odesłany do Uddevalli i sprawdzony przez facetów, którzy są prawdziwymi hakerami. Wie pan, to tacy, co przez internet włamują się do banków i jeśli są nieuczciwi, przelewają pieniądze na własne konta.
Patrik nie był pewien, czy przypadkiem nie przesadził, mówiąc o umiejętnościach swoich kolegów, ale Kaj nie mógł tego wiedzieć. Poza tym jego taktyka okazała się skuteczna. Na czole Kaja pokazały się kropelki potu. Trzęsły mu się nogi, co czuli nawet policjanci.
– Pewnie nie zna się pan za dobrze na komputerach, ale może Morgan mówił panu, że wykasowanie pliku nie oznacza, że zniknął. Nasi informatycy potrafią odzyskać większość danych, pod warunkiem że twardy dysk nie został uszkodzony. – Martin podążył tropem Patrika.
– Kiedy twardy dysk zostanie sprawdzony, przesłuchamy pana jeszcze raz. Wtedy będziemy wiedzieli dokładnie, co pan robił. Policja rozpracowuje osoby, które widać na zabezpieczonych materiałach, i tu, i w Göteborgu. Wynika z nich, że pańskie ulubione ofiary to młodzi chłopcy. Zgadza się? Woli pan chłopców niedojrzałych, młodych, niezepsutych?
Kaj nie odpowiadał, drżał mu podbródek. Patrik nachylił się. Doszedł do kulminacyjnego punktu przesłuchania.
– A co z dziewczynkami? Mogą być małe dziewczynki? Musiało pana kusić, tak blisko, po sąsiedzku. Trudno się powstrzymać. Zwłaszcza jeśli przy okazji można pognębić sąsiadkę. To sama przyjemność, przed samym nosem odpłacić jej za wszystkie krzywdy. Ale coś poszło nie tak, co? Jak to się stało? Wyrywała się czy zagroziła, że wszystko powie mamie? I musiał ją pan utopić, żeby się nie wydało?
Kaj ze zdumienia szeroko otworzył usta i oczy. Wodził wzrokiem od Patrika do Martina.
– Nie mam z tym nic wspólnego. Przysięgam, nie tknąłem jej!
Ostatnie słowa wykrzyczał. Wyglądał, jakby miał dostać zawału. Patrik pomyślał, że powinni zrobić przerwę. Na razie jednak mówił dalej:
– Dlaczego mielibyśmy panu wierzyć? Są dowody, że interesuje pana seks z dziećmi. Dowiemy się też, czy używał pan przemocy. Dziewczynka od sąsiadów została utopiona. Dziwny zbieg okoliczności, prawda?
Patrik nie wspomniał, że na ciele Sary nie znaleziono śladów przemocy seksualnej. Ale, jak zaznaczył Pedersen, to nie znaczy, że przemocy nie było.
– Przysięgam! Nie mam nic wspólnego ze śmiercią tej małej! Nigdy nawet nie przestąpiła progu naszego domu, przysięgam!
– To się jeszcze okaże – powiedział ponuro Martin. Spojrzał na Patrika. W jego oczach zobaczył takie samo rozczarowanie. Patrik znacząco kiwnął głową i Martin wstał, żeby pójść zadzwonić. Zapomnieli wezwać ekipę do oględzin łazienki w domu Wibergów. Martin załatwił sprawę, uzyskał obietnicę, że ekipa zaraz ruszy, i wrócił do pokoju przesłuchań. Patrik nadal pytał o Sarę.
– Naprawdę sądzi pan, że uwierzymy, że nigdy pana nie kusiło, żeby… zająć się dziewczynką od sąsiadów? Na dodatek taką ładną?
– Mówiłem już, nawet jej nie dotknąłem. Nie taka znowu ładna. Okropna z niej była łobuzica. Zeszłego lata zakradła się do ogrodu i wyrwała Monice wszystkie kwiatki. Pewnie namówiła ją ta jej cholerna babcia.
Patrik zdumiał się. Zdenerwowanie zastąpiła nienawiść do Lilian Florin. Tak wielka, że Kaj zapomniał, dlaczego się tu znalazł. Po chwili wrócił do rzeczywistości i zgarbił się.
– Nie zabiłem tej małej – powiedział cicho. – I nie dotknąłem jej, przysięgam.
Patrik i Martin wymienili spojrzenia. Podjęli decyzję. Na razie nie wycisną z Kaja nic więcej. Po rewizji i sprawdzeniu komputera będą wiedzieli więcej. Może i w łazience coś się znajdzie.
Martin odprowadził Kaja do celi, chwilę później wyszedł Mellberg. Patrik został sam. Spojrzał na zegarek. Starczy tego na dzisiaj. Postanowił jechać do domu, ucałować Erikę, wtulić nos w szyjkę Mai i nawdychać się jej zapachu. Tylko tak może się pozbyć uczucia lepkości wywołanego przebywaniem w jednym niewielkim pomieszczeniu z Kajem. Tęsknił za domem i czuł się bezsilny. Wiedział, że nie może spraprać tej sprawy. Ktoś taki jak Kaj nie może pozostać bezkarny. Zwłaszcza że ma na sumieniu śmierć małej dziewczynki.
Już stał w drzwiach, gdy zatrzymała go Annika.
– Ktoś do ciebie. Czekają już jakiś czas. Gösta też chciałby z tobą rozmawiać. Jest jeszcze zgłoszenie, na które powinieneś spojrzeć. Natychmiast.
Patrik westchnął i puścił drzwi. Chyba powinien się pożegnać z myślą o pójściu do domu. Chyba będzie musiał zadzwonić do Eriki i powiedzieć, że się spóźni. Nie cieszyła go ta perspektywa.
Charlotte położyła palec na dzwonku i zawahała się. Odetchnęła głęboko i dopiero wtedy nacisnęła. Dźwięk dzwonka rozległ się w głębi mieszkania. Już chciała obrócić się na pięcie i uciec, gdy usłyszała kroki. Postanowiła zostać.
Tamta otworzyła i wtedy Charlotte ją poznała. Fjällbacka to niewielka miejscowość, więc musiały na siebie wpadać. Widać było, że Jeanette doskonale wie, kto przed nią stoi. Po krótkim zastanowieniu szeroko otworzyła drzwi.
Charlotte najbardziej zdziwiło to, że wyglądała tak młodo. Dwadzieścia pięć lat, powiedział Niclas, gdy go przycisnęła. Sama nie wiedziała po co. Pewnie z pierwotnej potrzeby dowiedzenia się jak najwięcej o rywalce. Może pomyślała, że łatwiej jej będzie zrozumieć, czego szukał u innych, bo nie znalazł u niej. Może właśnie to ją tutaj przywiodło. Nie znała żadnej z kobiet, z którymi poprzednio ją zdradzał. Chciała je zobaczyć, ale nie odważyła się. Od śmierci Sary wszystko się jednak zmieniło, już nic nie było w stanie jej zranić. Wszystkie lęki zniknęły. Spotkało ją najgorsze z nieszczęść i coś, co dawniej ją paraliżowało albo przerażało, teraz było zaledwie niewielkim, błahym kłopotem. Nie powiedziałaby, że łatwo jej było przyjść. Ale przyszła. Skoro Sara nie żyje…
– Czego pani sobie życzy? – Jeanette patrzyła na nią wyczekująco.
Charlotte była od niej znacznie wyższa i tęższa. Jeanette miała nie więcej niż sto sześćdziesiąt centymetrów wzrostu. Mierząca sto siedemdziesiąt pięć centymetrów Charlotte czuła się przy niej jak wielkolud. Figura Jeanette nie przeszła próby dwóch porodów. Piersi nie wymagały stanika, co było widać pod ciasnym topem. Charlotte wyobraziła ją sobie nagą w łóżku z Niclasem pieszczącym te idealne piersi. Potrząsnęła głową, by odpędzić ten obraz. Dosyć się nadręczyła przez lata. Zresztą przed oczami miała inny, znacznie gorszy. Obraz unoszącej się w wodzie Sary.
Wróciła do rzeczywistości i spokojnie powiedziała:
– Chcę porozmawiać. Może napijemy się kawy?
Nie umiała ocenić, czy Jeanette się jej spodziewała, czy też sytuacja była tak absurdalna, że jeszcze do niej nie dotarło, co się dzieje. Tak czy inaczej, nie wyglądała na zaskoczoną. Kiwnęła głową i poszła do kuchni. Charlotte za nią. Rozejrzała się z ciekawością po mieszkaniu. Mniej więcej tak je sobie wyobrażała. Dwa pokoiki, dużo sosnowych mebli, ozdobne firanki i pamiątki z podróży. Pewnie odkłada każdy grosz na podróże do ciepłych krajów. To zapewne najważniejsze wydarzenia w jej życiu. Poza chodzeniem do łóżka z żonatymi mężczyznami, z goryczą pomyślała Charlotte, siadając przy kuchennym stole. Nie była tak pewna siebie, jak można by przypuszczać. Serce biło jej mocno i nierówno. Chciała spojrzeć jej w oczy i przekonać się, co to za kobieta, dlaczego chwile spędzone z nią w łóżku są ważniejsze od małżeńskiej wierności, dzieci i zwykłej przyzwoitości.
Ku własnemu zdziwieniu stwierdziła, że jest rozczarowana. Dotychczas wyobrażała sobie, że kochanki Niclasa reprezentują zupełnie inny poziom. Trzeba przyznać, że Jeanette jest ładna i zgrabna, ale poza tym jest… – szukała właściwego słowa – nijaka. Nie ma w niej ciepła, energii, a sądząc po wyglądzie i jej, i mieszkania, ani nie chce, ani nie potrafi zrobić ze swoim życiem nic więcej, może tylko płynąć z głównym nurtem.
– Proszę – powiedziała opryskliwym tonem Jeanette, stawiając przed Charlotte filiżankę kawy. Usiadła naprzeciw niej i zaczęła nerwowo popijać. Charlotte spojrzała na jej długie wymanikiurowane paznokcie. Kolejna rzecz obca matkom małych dzieci.
– Zdziwiła się pani na mój widok? – spytała. Z pozornym spokojem obserwowała siedzącą przed nią kobietę.
Jeanette wzruszyła ramionami.
– Czy ja wiem… Może. Nie myślałam specjalnie o pani.
Przynajmniej szczera, pomyślała Charlotte, nie rozsądzając, czy to rzeczywiście szczerość, czy głupota.
– Wiedziała pani, że Niclas mi o pani powiedział?
Znów to niedbałe wzruszenie ramion.
– Wiedziałam, że prędzej czy później się wyda.
– Dlaczego?
– Ludzie plotkują. Zawsze ktoś coś zobaczy i czuje się zobowiązany podać dalej.
– Wygląda na to, że to dla pani nie pierwszyzna – zauważyła Charlotte.
W kącikach ust Jeanette czaił się uśmieszek.
– Nic nie poradzę, że najlepsi najczęściej są zajęci. Zresztą dla nich to nie kłopot.
Charlotte zmrużyła oczy.
– Więc Niclas też się nie kłopotał tym, że jest żonaty, że miał dwoje dzieci? – Zająknęła się, mówiąc „miał”. Bała się, że znów zacznie płakać. Przemogła się, chociaż sporo ją to kosztowało.
Jeanette zauważyła to zająknięcie i dotarło do niej, że ludzie jednak mają wobec siebie jakieś zobowiązania.
– Bardzo mi przykro z powodu tej historii z waszą Sarą – wydusiła.
– Nie życzę sobie, żeby pani wymawiała jej imię – powiedziała zimno Charlotte. Jeanette aż się wzdrygnęła. Spuściła wzrok i zamieszała łyżeczką w filiżance.
– Proszę odpowiedzieć: czy Niclas kiedykolwiek przejmował się tym, że idzie z panią do łóżka, chociaż ma rodzinę?
– Nie mówił o was – odpowiedziała wymijająco Jeanette.
– Nigdy? – zapytała Charlotte.
– Mieliśmy co innego do roboty – wymknęło się Jeanette. Dopiero wtedy pomyślała, że wypadałoby zachować się grzeczniej.
Charlotte spojrzała na nią z niesmakiem. Z jeszcze większym niesmakiem i pogardą pomyślała o Niclasie: gotów był zniszczyć małżeństwo, ich wspólną przeszłość dla głupiej, małodusznej panienki, która myśli, że ma świat u swoich stóp, bo kiedyś, w gimnazjum, spośród wszystkich dziewcząt wybrano ją, żeby wcieliła się w Łucję w dniu jej święta. Znała ten typ. Zbyt duże powodzenie w okresie kształtowania się osobowości, a później wybujałe ego. To, że ranią innych, biorą, co do nich nie należy, jest dla takich jak ona bez znaczenia.
Charlotte wstała. Pożałowała, że w ogóle przyszła. Wolałaby wierzyć, że kochanka Niclasa jest kobietą piękną, inteligentną i namiętną. Gdyby chodziło o taką rywalkę, może by zrozumiała, ale ta dziewczyna okazała się pospolita. Sama myśl, że Niclas z nią był, przyprawiała Charlotte o mdłości. Zniknęła resztka szacunku, jaki dla niego miała.
– Sama trafię do drzwi.
Wstała. Jeanette zostawiła przy stole. W przedpokoju niby niechcący potrąciła stojącą na komodzie glinianą figurkę osła z napisem „Lanzarote 1998”. Figurka rozbiła się na kawałki. Osioł dla osła, pomyślała Charlotte, rozdeptując je, i zamknęła drzwi za sobą.