12


Strömstad 1924

Kiedy ojciec wszedł do pokoju, Agnes poczuła zimny ucisk wokół serca. Musiało się stać coś bardzo poważnego, bo nagle postarzał się o dwadzieścia lat. Widząc głębokie bruzdy na jego twarzy, pomyślała, że musi być śmiertelnie chora.

Chwyciła się za serce i postanowiła, że odważnie wysłucha, co ma jej do powiedzenia. Coś się jednak nie zgadzało. Oczy pociemniały mu z gniewu, nie ze współczucia. Dziwne. Gniewa się na nią, że jest śmiertelnie chora?

Stając przy jej łóżku, mimo niewielkiego wzrostu wyglądał naprawdę groźnie. Agnes instynktownie zapragnęła wzbudzić jego litość. Zazwyczaj jej się to udawało w tych rzadkich przypadkach, gdy był na nią zły. Teraz jednak te wysiłki nie zdały się na nic. Zaniepokoiła się jeszcze bardziej i wtedy przemknęła jej przez głowę myśl tak nieprawdopodobna i okropna, że natychmiast ją odrzuciła.

Myśl jednak powróciła. Agnes widziała, że ojciec chce coś powiedzieć, ale jest tak rozgniewany, że nie może wykrztusić słowa. I wtedy z przerażeniem pomyślała, że jest to nie tylko możliwe, ale nawet wielce prawdopodobne.

Skuliła się, i wtedy ojciec z całej siły uderzył ją w twarz. Niespodziewany ból – i obawy przerodziły się w pewność.

– Ty, ty… – jąkał się, potykając o słowa, które cisnęły mu się na usta. – Ty dziwko! Kto… to? – desperacko próbował mówić. Agnes patrzyła na niego z przerażeniem. Przełykał ślinę i wreszcie wydusił z siebie te słowa. Jeszcze nigdy nie widziała swego dobrodusznego, jowialnego ojca w takim stanie.

Była przerażona i zaskoczona. Jak to się mogło stać? Stosowali jedyną dostępną metodę, czyli stosunek przerywany, i Agnes nie dopuszczała myśli, że może jej się przytrafić coś takiego. Słyszała o dziewczynach, którym się to przydarzyło, ale myślała o nich z pogardą: pewnie nie uważały i pozwalały swemu mężczyźnie kończyć.

Stało się. Gorączkowo zastanawiała się, co robić. Dotychczas wszystko jej się udawało. Teraz też tak będzie. Musi tylko, jak zawsze, gdy nawarzyła piwa, wytłumaczyć ojcu, a on na pewno zrozumie. Wprawdzie nie dało się tego wszystkiego porównać z tym, co stało się teraz, ale przecież zawsze ją ratował, prostował jej ścieżki. Teraz też tak będzie. Uspokoiła się. Wszystko da się załatwić. Przez jakiś czas ojciec będzie się gniewać. Musi to wytrzymać. W końcu pomoże jej się wykaraskać. Są miejsca, gdzie można się pozbyć kłopotu, to tylko kwestia pieniędzy, a o nie nie musi się martwić.

Uspokoiła się, że udało jej się ułożyć plan, i już otwierała usta, by zacząć przekonywać ojca, gdy jego ręka znów klasnęła o jej policzek. Patrzyła na niego z niedowierzaniem. Nigdy nie przypuszczała, że mógłby ją uderzyć, a zrobił to już dwa razy. Rozzłościła ją taka niesprawiedliwość. Usiadła na łóżku i znów chciała coś powiedzieć. Prask! Trzecie uderzenie w to samo bolące miejsce. Z wściekłości łzy napłynęły jej do oczu. Co on sobie wyobraża, żeby ją tak traktować! Zrezygnowana opadła na poduszki. Wpatrywała się w ojca ze złością i jednocześnie zdumieniem. Dotychczas była przekonana, że zna go na wylot. Tymczasem okazało się, że nie zna go w ogóle.

Zaczęło do niej docierać, że w jej życiu nastąpią paskudne zmiany.



Słysząc pukanie, podniósł głowę. Nie spodziewał się już pacjentów. Zbierał papiery. Sporo się ich nazbierało, więc z rozdrażnieniem zmarszczył brwi.

– Proszę – powiedział niechętnie. Osoba stojąca za drzwiami odczekała chwilę, jakby się zawahała, ale w końcu nacisnęła klamkę i powoli otworzyła drzwi.

– Nie przeszkadzam?

Mówiła cicho, jak dawniej. Zmarszczka na jego czole zniknęła.

– Mama? – Niclas zerwał się z krzesła i zaskoczony patrzył na nieśmiało stojącą w drzwiach niewysoką kobietę. Jak zawsze budziła w nim instynkt opiekuńczy. Zapragnął podbiec i objąć ją. Wiedział jednak, że to by ją speszyło. Odzwyczaiła się od okazywania uczuć. Powstrzymał się więc i czekał na jej ruch.

– Można? Nie przeszkadzam? – Zerknęła na piętrzące się przed nim papiery i zrobiła ruch, jakby miała zawrócić.

– Ależ skąd, wejdź, proszę! – Niclas poczuł się jak uczniak. Zerwał się, by jej przysunąć krzesło stojące przed biurkiem. Ostrożnie usiadła na brzegu i rozejrzała się nerwowo. Nigdy dotąd nie widziała go w roli lekarza. Domyślił się, że wydaje jej się obcy. Zresztą bardzo długo, od kiedy skończył siedemnaście lat aż do czasu, kiedy dorósł, w ogóle go nie widywała i choćby z tego powodu musiała czuć się dziwnie. Niclas był zły. Tyle oboje stracili przez tego złego, wstrętnego starucha.

Niclas na szczęście uwolnił się od niego, ale widział, że dla matki czas nie był łaskawy. Na jej twarzy jak dawniej malowało się zmęczenie i uległość, wyostrzone przez nowe zmarszczki.

Niclas przysunął krzesło i usiadł obok matki, nie za blisko. Czekał, aż zacznie mówić. Chyba nie wiedziała, co powiedzieć, bo przez chwilę milczała.

– Niclas, bardzo mi przykro z powodu twojej córeczki. – Umilkła. Zdołał tylko kiwnąć głową. – Nigdy jej nie poznałam, szkoda… bardzo chciałam. – Głos jej drżał. Domyślał się, co czuje. Decyzja, żeby tu przyjść, musiała ją sporo kosztować. O ile wiedział, nigdy dotąd nie sprzeciwiła się woli męża.

– Sara była cudowna – powiedział. W jego słowach słychać było żal, ale oczy pozostały suche. W ostatnich dniach wypłakał tyle łez, że nie została mu chyba ani jedna. – Wiesz, miała twoje oczy, ale pojęcia nie mam po kim miała te rude włosy.

– Moja babcia miała przepiękne rude włosy. To pewnie po niej. – Zawahała się, ale w końcu jej wargi wymówiły to imię: – Sara była ruda.

Patrzyła na swoje złożone na kolanach ręce.

– Widywałam ich czasem. Ją i twojego synka. Z twoją żoną, gdy chodziła z nimi na spacer. Ale nie podchodziłam. Tylko przyglądałyśmy się sobie. Szkoda, że nigdy nie porozmawiałam z Sarą. Czy ona wiedziała, że mieszka tu jej babcia?

Niclas kiwnął głową.

– Opowiadałem jej o tobie. Wiedziała, jak masz na imię, pokazywaliśmy jej twoje zdjęcia. Tych parę zdjęć, które zabrałem, kiedy… – Słowa zamarły mu na ustach.

Żadne z nich nie odważyło się poruszyć tego tematu. Był jak pole minowe.

– Czy to prawda, co mówią? – Asta podniosła wzrok i po raz pierwszy spojrzała synowi w oczy. – Ktoś zrobił jej krzywdę?

Niclas chciał odpowiedzieć, ale słowa uwięzły mu w gardle. Tyle chciałby jej powiedzieć, wyrzucić z siebie ciążące mu tajemnice, pozbyć się tego garbu. Ale nie potrafił. Zbyt wiele lat minęło.

Po jego policzkach popłynęły łzy, których miało już nie być. Nie odważył się spojrzeć na matkę, ale instynkt przeważył i po chwili objęła go za szyję. Była taka krucha, a on taki postawny, silny, ale w tej chwili role się odwróciły.

– Już dobrze, dobrze. – Głaskała go po plecach, jakby zdejmowała z nich minione lata. Niclas wrócił do dzieciństwa, w bezpieczne ramiona matki. Ciepły oddech i pełen miłości głos zapewniający, że wszystko będzie dobrze. Smok pod łóżkiem jest tylko wytworem jego wyobraźni, zniknie natychmiast, gdy mu rozkaże. Tym razem smok zjawił się i nie chciał odejść.

– Ojciec wie? – zapytał, kładąc głowę na jej ramieniu. Znał odpowiedź, ale nie mógł się powstrzymać.

Matka zesztywniała i odsunęła się. Czar prysł. Siedziała przed nim drobniutka, szara, sterana życiem kobiecina, która wtedy, gdy najbardziej jej potrzebował, poszła za mężem. Targały nim sprzeczne uczucia. Tęsknota i miłość, a jednocześnie gorycz i brak szacunku, bo zawiodła, nie stanęła po jego stronie, kiedy tego potrzebował.

– On nie wie, że tu jestem – odpowiedziała krótko. Widać było, że myślami jest już za drzwiami. Ale jeszcze nie chciał jej wypuścić. Wiedział, jak ją zatrzymać, choćby tylko na chwilę.

– Chciałabyś zobaczyć zdjęcia wnuków? – zapytał miękko. Skinęła głową.

Podszedł do biurka i z górnej szuflady wyjął album z fotografiami. Podał jej, ale sam nie patrzył. Jeszcze nie był w stanie.

Ostrożnie przewracała strony. Uśmiechała się smutno przy kolejnych zdjęciach. Najwyraźniej dotarło do niej, co straciła.

– Piękne dzieci.

W jej głosie dosłyszał babciną dumę zmieszaną z żalem, że wnuczka odeszła na zawsze.

– Przyjąłeś nazwisko żony? – spytała nieśmiało, ściskając album.

– Tak – odparł, patrząc w nieokreślony punkt za nią.

– Nie chciałem nosić jego nazwiska.

Ze smutkiem pokiwała głową.

– Naprawdę musiałeś już wrócić do pracy? – spytała, niespokojnie patrząc na syna siedzącego za biurkiem.

Niclas przekładał papiery w tę i z powrotem. Przełknął łzy.

– Musiałem, żeby jakoś to przeżyć – odparł.

Matka zadowoliła się tą odpowiedzią, ale spojrzała na niego z tym większym niepokojem.

– Nie zapomnij tylko o tych, którzy ci pozostali – powiedziała miękko, trafiając dokładnie w czułe miejsce.

Tkwiło w nim dwóch ludzi. Jeden chciał być przy Charlotte i małym Albinie, już nigdy ich nie zostawiać, drugi uciekał w pracę, od cierpienia, które dzielił z żoną, przez co ból stawał się jeszcze dotkliwszy. Czytał w jej twarzy, że to jego wina. Dlatego uciekał. Chciałby o tym wszystkim opowiedzieć matce, położyć głowę na jej kolanach i, jak w dzieciństwie, usłyszeć zapewnienie, że wszystko będzie dobrze. Chwila, do której tęsknił, przyszła i minęła. Matka odłożyła album, wstała i ruszyła do drzwi.

– Mamo?

– Tak? – odwróciła się.

Niclas podał jej album.

– Weź, mamy sporo tych zdjęć.

Asta zawahała się. Wzięła album jak coś bardzo cennego i jednocześnie kruchego, i delikatnie włożyła do torby.

– Tylko dobrze schowaj – powiedział cicho, uśmiechając się znacząco, ale już zdążyła zamknąć za sobą drzwi.


Gapił się w sufit, lekko kopiąc nogą w ścianę. Nie rozumiał, jak mogło do tego dojść ani dlaczego musiało to spotkać właśnie jego. Dlaczego nie powiedział nie, gdy było to jeszcze możliwe?

Plakaty wiszące na ścianach pokoju przypominały mu, kim chciał być. Pokazywały prawdziwych mężczyzn i miały go dopingować do wysiłku i jeszcze usilniejszych starań. Teraz go tylko denerwowały. Oni nigdy by nie poszli na takie gówno. Z miejsca powiedzieliby nie. Zrobiliby, co trzeba. Dlatego znaleźli się w tym, nie innym miejscu, dlatego są bohaterami. A on jest i będzie pospolitym gnojkiem. Tak jak mówi Rune. Kiedyś wkurzało go to, buntował się, chciał udowadniać, że Rune nie ma racji. Pokaże mu, co potrafi. Rune jeszcze pożałuje tego, co powiedział. Wielu przykrych słów i upokorzeń. On będzie górą, a Rune na kolanach będzie błagać choćby o minutkę jego cennego czasu.

Najgorsze, że z początku go lubił. Wydawał się po prostu wspaniały, kiedy matka go poznała. Jeździł fantastyczną bryką, a jego kumple supermotocyklami i czasem pozwalali Sebastianowi przejechać się na tylnym siodełku. Ale potem kumple zniknęli, Rune z matką wzięli ślub i wszystko się skończyło. Postanowili zostać zwykłymi Swensonami, z domem, volvo i przyczepą kempingową. Utrzymywali stosunki tylko z podobnymi parami, tylko takich zapraszali na sobotnie kolacje. No i oczywiście postanowili mieć wspólne dziecko. Sam słyszał, jak Rune to powiedział, rozmawiając z sąsiadem. Że chcą mieć swoje dziecko. Wprawdzie kocha Sebastiana, ale zaraz dodał, że to przecież nie to samo co własne. Ale nic z tego nie wyszło i Rune miał żal do Sebastiana, jakby chciał sobie powetować rozczarowanie. Parę lat później matka zmarła na raka i wtedy zrobiło się jeszcze gorzej. Rune musiał się użerać z cudzym bachorem. Wciąż podkreślał, że Sebastian powinien mu być wdzięczny, że po śmierci matki nie trafił do jakiejś okropnej rodziny zastępczej, że Rune zajął się nim jak własnym synem. Czasem Sebastian myślał sobie, że jeśli Rune ma takie pojęcie o zajmowaniu się dzieckiem, to może i lepiej, że nie ma własnego.

Nie żeby go bił czy coś w tym rodzaju. Porządny Swenson tego nie robi. Może i szkoda, że nie bił, bo wtedy Sebastian miałby konkretny powód, żeby go nienawidzić. Rune dręczył go w sposób niezauważalny dla innych.

Leżał, gapiąc się w sufit, i nagle do niego dotarło, że właśnie dlatego tak się stało. Bo mimo wszystko kochał ojczyma. Nie miał innego ojca i niczego nie pragnął tak jak aprobaty, miłości Runego. Dlatego ugrzązł w tym gównie. Zdawał sobie z tego sprawę. Nie był głupi. Ale co mu przyjdzie z tego, że jest kumaty? Nic, siedzi w tym po uszy.


Co wy opowiadacie, do cholery? – Kajowi poczerwieniała twarz. Wyglądał, jakby za chwilę miał przypuścić szarżę na dom sąsiadki. Patrik zaszedł mu drogę i podniósł ręce w uspokajającym geście.

– Usiądźmy i porozmawiajmy spokojnie, dobrze?

Kaj był tak wściekły, że nic do niego nie docierało. Patrik i Gösta spojrzeli na siebie porozumiewawczo. Wersja Lilian stała się znacznie bardziej prawdopodobna. Nie wolno jednak ślepo iść tym tropem, trzeba wstrzymać się z wnioskami, dopóki Kaj nie przedstawi swojej wersji.

Po chwili do Kaja dotarły uspokajające słowa Patrika. Odwrócił się na pięcie i wszedł do domu. Słusznie oczekiwał, że Patrik i Gösta pójdą za nim. Zaraz za progiem zdjęli buty. Zastali Kaja w kuchni, opartego o zlew. Wojowniczo skrzyżował ręce na piersi. Gestem wskazał im krzesła. Sam nie zamierzał siadać.

– Co ta wariatka znowu naopowiadała? Ja ją pobiłem? Naprawdę tak powiedziała?

Znów poczerwieniał na twarzy. Patrik zaniepokoił się, że na ich oczach Kaj dostanie zawału.

– Tak, otrzymaliśmy zawiadomienie o pobiciu – spokojnie odpowiedział Gösta, uprzedzając Patrika.

– Złożyła doniesienie, a to suka! – wydarł się Kaj. Na posiwiałych skroniach ukazały się kropelki potu.

– Lilian nie złożyła formalnego doniesienia, przynajmniej na razie – powiedział Patrik. – Chcieliśmy najpierw spokojnie porozmawiać z panem i wyjaśnić sprawę. – Zajrzał do notatek i mówił dalej: – A więc mniej więcej godzinę temu poszedł pan do domu Lilian Florin, czy tak?

Kaj niechętnie skinął głową.

– Chciałem tylko zapytać, na jakiej podstawie wskazała mnie jako podejrzanego o zamordowanie tego dziecka. Kurwa mać, co ona sobie wyobraża? To prawda, że dużo było podłości przez te lata, ale żeby powiedzieć coś takiego… – Kaj zacinał się ze złości i pocił coraz bardziej.

– Wszedł pan do jej domu bez pukania, tak? – spytał Gösta, którego również zaniepokoił stan Kaja.

– Tak. Gdybym zapukał, nigdy by mnie nie wpuściła. Chciałem ją przyprzeć do muru, żeby powiedziała, o co chodzi. – W głosie Kaja po raz pierwszy dał się słyszeć niepokój.

– I co było dalej? – Patrik notował, a Kaj mówił dalej.

– Nic, to wszystko! – Rozłożył ręce. – Nawrzeszczałem na nią, przyznaję. Kazała mi się wynosić, a ponieważ już powiedziałem, co miałem do powiedzenia, wyszedłem.

– Nie uderzył jej pan?

– Taki głupi to ja nie jestem. Chociaż, szczerze mówiąc, z przyjemnością zatkałbym jej jadaczkę!

– Czyli zaprzecza pan? – spytał Patrik.

– Tak, zaprzeczam – opryskliwie odrzekł Kaj. – Nawet jej nie dotknąłem. Kłamie, jeśli mówi co innego. Zresztą to mnie nawet nie dziwi. – Kaj zaniepokoił się nie na żarty.

– Czy ktoś może to potwierdzić? – zapytał Gösta.

– Nie. Rano widziałem, jak Niclas wyjeżdża z domu, a kiedy Charlotte wyszła z wózkiem na spacer, skorzystałem z okazji. – Otarł czoło ręką, potem wytarł ją o spodnie.

– No to mamy słowo przeciwko słowu – powiedział Patrik. – Lilian ma ślady po uderzeniu.

Słysząc to, Kaj skulił się. Agresja ustąpiła rezygnacji. Nagle się wyprostował.

– Jej mąż. Przecież był w domu. Cholera, że też wcześniej o nim nie pomyślałem. Nikt go nie widuje, jest jak zjawa. Ale Stig musiał być w domu. Może coś widział albo słyszał.

Ta myśl dodała mu odwagi. Patrik spojrzał na Göstę. Nie pomyśleli o Stigu. Nawet z nim nie rozmawiali o śmierci Sary. Kaj ma rację. Zupełnie zapomnieli o Stigu, jakby był zjawą.

– Porozmawiamy z nim – odrzekł Patrik. – Zobaczymy, co z tego wyniknie. Ale jeśli okaże się, że Stig nie ma nic do powiedzenia, będzie niedobrze. Zwłaszcza jeśli Lilian się uprze, złoży doniesienie…

Nie musiał nic dodawać. Kaj zdawał sobie sprawę, co może się stać.


Charlotte spacerowała po osiedlu. Albin spokojnie spał w wózku. Odkąd odstawiła tabletki uspokajające, ledwie mogła na niego patrzeć, ale robiła przy nim wszystko, co należało. Przewijała, przebierała i karmiła. Robiła to wszystko mechanicznie, bez zaangażowania. A gdyby miało się to zdarzyć jeszcze raz? Gdyby i jemu coś się stało? Charlotte nie wiedziała, jak ma żyć bez Sary. Stawiała krok, za nim kolejny, zmuszała się, by iść, ale najchętniej położyłaby się na środku ulicy i już nie wstała. Nie mogła sobie na to pozwolić, nie mogła się chować za mgłą środków uspokajających. Przecież jest mały Albin. Nawet teraz, gdy bolało samo patrzenie na niego, każdym nerwem swego ciała czuła, że ma dziecko. Dla niego musi żyć, choć to takie trudne.

Niclas uciekł w pracę. Od śmierci Sary minęły zaledwie trzy dni, a on już wrócił do pracy w przychodni, żeby się zajmować przeziębieniami i skaleczeniami. Może nawet prowadzi miłe pogaduszki z pacjentami, flirtuje z pielęgniarkami i cieszy się pozycją wszechmocnego pana doktora. Charlotte zdawała sobie sprawę, że jest niesprawiedliwa. Wiedziała, że Niclas cierpi tak samo jak ona. Wolałaby jednak dzielić z nim to cierpienie, żeby nie musieli, każde z osobna, szukać sensu każdego kolejnego oddechu. Choć nie chciała, była na niego zła. Wręcz potępiała za to, że ją zostawił w chwili, gdy go tak bardzo potrzebuje. A z drugiej strony czego mogła się spodziewać? Czy kiedykolwiek był dla niej oparciem? Nigdy nie przestał być dzieckiem. Oczekiwał, że będzie za niego załatwiała banalne, prozaiczne sprawy, które tworzą codzienność większości ludzi. Ale nie dla niego – jego życie powinno być jedną nieustającą zabawą. On miał prawo do samych przyjemności. Zdziwiła się, gdy skończył medycynę. Nie wierzyła, że zaliczy te wszystkie seminaria, dyżury i staże. W tym przypadku jednak motywowała go oczekiwana nagroda w postaci uznania otoczenia. Człowiek sukcesu. Przynajmniej z pozoru.

Została z Niclasem z jednego tylko powodu: tych krótkich chwil, gdy pokazywał się z innej strony. Gdy widziała w nim człowieka wrażliwego i uczuciowego, kiedy nie bał się odsłonić i nie musiał bez przerwy czarować. Kiedyś, wieki temu, zakochała się w Niclasie właśnie z powodu tych chwil. W ostatnich latach zdarzały się coraz rzadziej. Już nie wiedziała, jaki jest teraz jej Niclas, czego chce. W trudnych chwilach zastanawiała się, czy rzeczywiście chce mieć rodzinę, i z brutalną szczerością wobec samej siebie stwierdzała, że zapewne wolałby żyć bez rodzinnych zobowiązań. Coś jednak musiało go w tym pociągać, bo w przeciwnym razie, jak sądziła, już dawno by odszedł. W ostatnich ciężkich dniach myślała czasami, że to nieszczęście ich zbliży. Bardzo się myliła. Byli od siebie dalej niż kiedykolwiek przedtem.

Nie zauważyła, kiedy doszła do kempingu, a potem do domu Eriki. Wczorajsze odwiedziny przyjaciółki były dla niej bardzo ważne. A jednak zawahała się, czy wejść. Przyzwyczaiła się nikomu nie narzucać, nie domagać się, nie sprawiać kłopotu. Rozumiała, że jej żałoba ciąży innym, i nie chciała nią obarczyć Eriki. Z drugiej strony pragnęła spojrzeć na przyjazną twarz. Porozmawiać z kimś, kto się od niej nie odwróci i nie zachowa się jak jej matka, która nawet teraz nie mogła przepuścić okazji, żeby ją pouczyć, co powinna robić.

Albin poruszył się. Ostrożnie wyjęła go z wózka. Był rozespany, drgnął, kiedy zapukała do drzwi. Otworzyła nieznajoma kobieta w średnim wieku.

– Dzień dobry – niepewnie powiedziała Charlotte.

Uprzytomniła sobie, że to musi być matka Patrika. Pamiętała, że w dawnych czasach, to znaczy przed śmiercią Sary, Erika mówiła, że spodziewa się teściowej.

– Dzień dobry, pani na pewno do Eriki – odpowiedziała matka Patrika i, nie czekając na potwierdzenie, odsunęła się od drzwi, by ją wpuścić.

– Erika nie śpi? – cicho spytała Charlotte.

– Karmi Maję. Kolejny raz, już nie wiem który. Nie rozumiem tych dzisiejszych zwyczajów. Za moich czasów dzieci karmiło się co cztery godziny, nie częściej, i naprawdę nie działa im się krzywda z tego powodu – mówiła jak nakręcona. Charlotte szła za nią zmieszana. W ostatnich dniach wszyscy chodzili koło niej na palcach, więc zdziwiło ją, że ktoś mówi do niej normalnie. W tym momencie do Kristiny dotarło, kim jest Charlotte. Przestała paplać, zastygła w bezruchu. Zasłoniła ręką usta i powiedziała:

– Przepraszam, nie zorientowałam się, kim pani jest.

Charlotte, nie wiedząc, co odpowiedzieć, przytuliła Albina.

– Naprawdę bardzo mi przykro… – Kristina przestąpiła z nogi na nogę. Wyraźnie chciała uciec gdzie pieprz rośnie.

Więc tak teraz będzie, pomyślała Charlotte. Będą jej unikać jak zadżumionej, szeptać za plecami i pokazywać palcem: to ta, co jej zamordowali córkę. Nie będą patrzeć w oczy. Może ze strachu, bo nie będą wiedzieli, co powiedzieć, a może z irracjonalnej obawy, że nieszczęście jest zaraźliwe i jeśli podejdą zbyt blisko, dosięgnie także ich.

– Charlotte? – z głębi pokoju dobiegł głos Eriki. Kristina miała pretekst, żeby się ulotnić, co z ulgą uczyniła. Charlotte powoli, z ociąganiem podeszła do Eriki, która, siedząc w fotelu, karmiła Maję. Widok znajomy, a zarazem dziwnie obcy. W ciągu ostatnich dwóch miesięcy wielokrotnie zastawała je w tej sytuacji. Jednocześnie stanął jej przed oczami obraz Sary. Ostatnio była tu z córką. Zdawała sobie sprawę, że było to zaledwie w ostatnią niedzielę, ale nie docierało to do niej. Miała przed oczami Sarę. Widziała, jak podskakuje na białej kanapie, a rude włosy fruwają jej wokół twarzy. Zwróciła jej uwagę i kazała natychmiast przestać. Teraz wydało jej się to takie błahe. No i co z tego, że poskakała sobie na tych poduchach? Na wspomnienie tej sceny aż się zachwiała. Erika zerwała się i zaprowadziła ją do najbliższego fotela. Maja krzyknęła, oburzona, że zabrano jej pierś, ale Erika, nie zważając na protesty córki, położyła ją na leżaczku.

W objęciach Eriki Charlotte odważyła się wreszcie zadać pytanie, które tkwiło w jej podświadomości od poniedziałku, czyli od chwili gdy policja przyniosła wiadomość o śmierci Sary.

– Dlaczego wtedy nie mogli się skontaktować z Niclasem?

Загрузка...