32


Göteborg 1958

W ich związku coś było nie tak. Zbyt długo się tym nie przejmowała. Od śmierci Åkego upłynęło półtora roku. Domagała się od Pera-Erika, żeby wreszcie zaczął działać. On zaś wykręcał się, i robił to coraz mniej przekonująco, a w ostatnim czasie po prostu przestał odpowiadać. Coraz rzadziej dzwonił, żeby się z nią umówić w hotelu Eggers. Agnes znienawidziła to miejsce. Miękkie hotelowe prześcieradła i bezosobowe wnętrza zaczęły w niej budzić odrazę. Chciała czegoś innego. Zasługiwała przecież na to, żeby zamieszkać w jego wielkiej willi, być gospodynią jego przyjęć, cieszyć się szacunkiem i odpowiednią pozycją w towarzystwie, być zauważaną w kronikach towarzyskich. Co on sobie myśli?

Siedziała za kierownicą i dygotała ze złości. Spoglądała przez okno na wielką białą willę Pera-Erika. Widziała cień przesuwający się za firankami przez pokoje. Na podjeździe nie było jego volvo. Wtorkowe przedpołudnie. Per-Erik na pewno jest w pracy, w domu jest tylko Elisabeth, oddaje się obowiązkom gospodyni domowej. Doskonałej gospodyni. Pewnie obszywa obrusy, czyści srebra albo robi coś innego, równie nudnego, coś, do czego ona nigdy by się nie zniżyła. I nie domyśla się, że stoi na skraju przepaści.

Agnes nie miała żadnych wątpliwości. Przez myśl jej nie przeszło, że wykręty Pera-Erika mogą być skutkiem stygnięcia entuzjazmu, z jakim dotychczas podchodził do ich związku. Była przekonana, że to z winy Elisabeth Per-Erik wciąż nie jest człowiekiem wolnym. Udaje bezradną i niesamodzielną, żeby go do siebie mocniej przywiązać. On może tego nie widzieć, ale ona przejrzała tę grę i nie będzie miała żadnych skrupułów, jeśli on nie umie po męsku powiedzieć żonie, jak się sprawy mają. Wysiadła z samochodu, otuliła się futrem, żeby osłonić się przed listopadowym chłodem, i zdecydowanym krokiem ruszyła do drzwi.

Elisabeth otworzyła po drugim dzwonku. Uśmiechnęła się szeroko. Agnes popatrzyła na nią z największą pogardą. Zaraz zetrze jej z twarzy ten uśmiech.

– O, Agnes! Jak to miło, że mnie odwiedziłaś.

Wyglądało na to, że naprawdę się cieszy, choć jest nieco zdziwiona. Wprawdzie Agnes bywała u nich, ale wyłącznie na przyjęciach i przy innych wyjątkowych okazjach. Nigdy nie wpadała niezapowiedziana.

– Zapraszam – powiedziała Elisabeth. – Wybacz ten bałagan. Posprzątałabym, gdybym wiedziała, że przyjdziesz.

Agnes weszła do hallu, rozglądając się za owym bałaganem. Wydało jej się, że wszystko jak zwykle leży na swoim miejscu, co tylko potwierdziło jej wyobrażenie o Elisabeth: wspaniała gospodyni domowa, a więc ktoś godny politowania.

– Usiądź, proszę, zrobię kawę – powiedziała Elisabeth i poszła do kuchni, zanim Agnes zdążyła ją zatrzymać.

Nie zamierzała pić kawy z żoną Pera-Erika, chciała załatwić sprawę jak najszybciej. Niechętnie zdjęła futro i usiadła na kanapie. Elisabeth wróciła bardzo szybko, z tacą w rękach. Na ciemnym, wypolerowanym do połysku stoliku rozstawiła filiżanki z kawą i talerzyki z pokrojoną babką.

Usiadła w fotelu, obok kanapy, na której siedziała Agnes.

– Proszę, poczęstuj się ciastem. Właśnie upiekłam.

Agnes z niesmakiem spojrzała na maślane ciasto.

– Dziękuję, wystarczy kawa – i sięgnęła po porcelanową filiżankę. Wypiła łyk. Mocna i aromatyczna.

– Masz figurę, o którą warto dbać – roześmiała się Elisabeth i sięgnęła po kawałek ciasta. – Ja przegrałam tę walkę, kiedy urodziły się dzieci. – Skinęła głową w kierunku fotografii trojga dzieci, dziś dorosłych i samodzielnych. Agnes przez chwilę zastanawiała się, jak zareagują na rozwód rodziców i pojawienie się macochy, ale była przekonana, że z czasem staną po jej stronie. Zwłaszcza gdy zobaczą, że może dać ich ojcu znacznie więcej niż matka.

Patrzyła, jak Elisabeth pochłania kawałek ciasta i sięga po następny. Niepohamowane obżarstwo przypominało jej córkę. Musiała się powstrzymać, żeby nie wyrwać ciasta z ręki Elisabeth, tak jak zwykle wyrywała je Mary. Uśmiechnęła się porozumiewawczo i powiedziała:

– Pewnie się dziwisz, że zjawiłam się bez uprzedzenia, ale niestety mam dla ciebie przykrą wiadomość.

– Przykrą? O co chodzi? – spytała Elisabeth szczególnym tonem. Agnes powinna zauważyć to ostrzeżenie. Ale była na to głucha, bez reszty skoncentrowana na tym, co zamierzała.

– Widzisz, to jest tak – powiedziała, odstawiając filiżankę – że od pewnego czasu Per-Erik i ja… jesteśmy sobie bardzo bliscy. Prawdę mówiąc, od dość dawna.

– I teraz chcecie razem iść przez życie – uzupełniła Elisabeth, a Agnes poczuła wielką ulgę. Wszystko idzie znacznie łatwiej, niż się spodziewała. Spojrzała na Elisabeth i uprzytomniła sobie, że dzieje się coś dziwnego. Żona Pera-Erika patrzyła na nią z szyderczym uśmieszkiem, spojrzenie miała chłodne i jasne. Agnes nigdy dotąd jej takiej nie widziała.

– Domyślam się, że to dla ciebie szok… – powiedziała niepewnie, ale nagle straciła wiarę, że wszystko pójdzie zgodnie z planem.

– Moja droga, o waszym romansiku wiedziałam właściwie od początku. Zawarliśmy z Perem-Erikiem porozumienie, które działa bardzo dobrze. Chyba nie myślałaś, że jesteś pierwsza albo ostatnia? – W głosie Elisabeth pobrzmiewał złośliwy ton, za który Agnes miała ochotę ją spoliczkować.

– Nie wiem, o czym mówisz – odezwała się coraz bardziej zgnębiona Agnes. Poczuła, jak ziemia osuwa jej się spod nóg.

– Musiałaś chyba zauważyć, że jego zapał zaczął stygnąć. Już nie dzwoni tak często jak dawniej. To ty telefonujesz, ale nie możesz go zastać, a gdy się spotykacie, jest rozkojarzony. Po czterdziestu latach małżeństwa znam swojego męża i wiem, jak się zachowuje w takiej sytuacji. Tak się składa, że wiem również, że nowym obiektem jego namiętnych westchnień jest pewna trzydziestoletnia brunetka, sekretarka z jego firmy.

– Kłamiesz – powiedziała Agnes. Nabrzmiałą twarz Elisabeth widziała jak przez mgłę.

– Nie chcesz, to nie wierz. Sama możesz go o to zapytać. Myślę, że powinnaś już iść.

Elisabeth podniosła się, wyszła do przedpokoju i ostentacyjnie pomogła Agnes założyć futro. Agnes bezwolnie ruszyła za nią. Wciąż nie mogła się otrząsnąć po tym, co usłyszała. Chwilę stała na schodkach przed domem, wystawiając się na wiatr. Była coraz bardziej wściekła. Powinna się była domyślić. Powinna wiedzieć, że nie można ufać mężczyźnie. Teraz spotyka ją kara – kolejna zdrada.

Czując się tak, jakby brnęła przez wodę, poszła do stojącego kawałek dalej samochodu. Usiadła za kierownicą i znieruchomiała. Przez głowę przelatywały jej różne myśli. Jak mrówki drążyły coraz głębsze korytarze zapiekłej nienawiści. Z mroków niepamięci wyszło na wierzch wszystko, co w nich schowała. Zaciśnięte na kierownicy dłonie zbielały. Oparła głowę na zagłówku i zamknęła oczy. Pod powiekami zobaczyła koszmarne lata w baraku kamieniarzy. Czuła zapach gnoju i potu wracających z pracy mężczyzn. Przypomniała sobie, jak straszliwie bolesny był poród, jak na przemian traciła i odzyskiwała przytomność, i zapach dymu, gdy paliły się domy we Fjällbace, i bryzę, kiedy płynęła do Nowego Jorku, gwar i odgłos odkorkowywanych butelek szampana, jęki rozkoszy bezimiennych mężczyzn, z którymi sypiała, płacz małej Mary zagubionej na nabrzeżu, Åkego, który oddychał coraz wolniej, a potem w ogóle przestał, i wreszcie głos Pera-Erika składającego kolejną obietnicę, której nie zamierzał dotrzymać. Obrazy przesuwały się pod jej zamkniętymi powiekami, nie tłumiąc wściekłości. Narastała jednym wielkim crescendo. Zrobiła wszystko, żeby zapewnić sobie życie, na jakie zasługiwała, odtworzyć to, do czego się urodziła i co jej odebrano. Ale życie, czy, jak kto chce, los, stale podstawiało jej nogę. Wszyscy byli przeciwko niej, ze wszystkich sił starali się odebrać jej to, co jej się należało: ojciec, Anders, amerykańscy zalotnicy, Åke, a teraz jeszcze Per-Erik. Długi szereg mężczyzn. Każdy z nich najpierw ją wykorzystał, a potem zdradził. Z nadejściem zmierzchu wszystkie rzeczywiste i rzekome zniewagi zbiegły się w głowie Agnes w jeden palący punkt. Spokojnie wpatrywała się w podjazd przed domem Pera-Erika. Kiedyś, dawno temu, była tak samo spokojna, bo miała pewność, że zostało jej tylko jedno wyjście.

Agnes siedziała w samochodzie trzy godziny, bez ruchu, nieświadoma upływu czasu. Wreszcie ciemność przecięły światła jego samochodu, Czas nie miał już żadnego znaczenia. Wszystkie zmysły skupiła na tym, co zamierzała. Nie miała cienia wątpliwości, Wszelka logika i świadomość konsekwencji podporządkowały się instynktowi i potrzebie działania.

Mrużąc oczy, obserwowała, jak Per-Erik parkuje, bierze teczkę, leżącą jak zwykle na miejscu pasażera, i wysiada. Kiedy zamykał drzwi, włączyła silnik i wrzuciła bieg. Potem wszystko stało się bardzo szybko. Wcisnęła gaz i samochód szybko ruszył naprzód. Skróciła sobie drogę, jadąc przez trawnik. Per-Erik zorientował się dopiero, gdy maska samochodu Agnes zbliżyła się na parę metrów. Odwrócił się, ich spojrzenia spotkały się na ułamek sekundy. Potem samochód Agnes uderzył w niego na wysokości przepony, przygważdżając go do jego własnego. Przyglądała się, jak leży na masce jej samochodu z wyciągniętymi przed siebie rękami. Powieki mu drgały, a po chwili zamknęły się.

Uśmiechała się. Nie pozwoli, żeby ktoś, kto ją zdradził, pozostał bezkarny.



Anna obudziła się z wciąż tym samym poczuciem beznadziei. Już nie pamiętała, kiedy udało jej się przespać całą noc. Leżąc w ciemnościach, nieustannie zastanawiała się, jak razem z dziećmi wydostać się z pułapki, w którą sama się wpędziła.

Lucas spokojnie spał obok. Czasem odwracał się we śnie i obejmował ją ramieniem, a ona musiała zaciskać zęby, żeby ze wstrętem nie wyskoczyć z łóżka. Nie chciała się narażać na to, co w pewnością by wtedy nastąpiło.

Miała wrażenie, jakby w ostatnich dniach wszystko przyspieszyło. Coraz częściej wpadał w furię. Zupełnie jakby wpadli w spiralę, która kręci się coraz szybciej i, jak świder, wbija coraz głębiej. Ocaleć może tylko jedno z nich dwojga, nie wiadomo tylko które. Już nie mogli żyć oboje. Kiedyś czytała o teorii, że gdzieś istnieje druga, równoległa Ziemia, na której każde stworzenie ma swego bliźniaka. Jeśli się spotkają, obaj natychmiast zginą. Właśnie tak wyglądała jej relacja z Lucasem, tyle że ich wzajemne unicestwianie się trwało dłużej i było znacznie boleśniejsze.

Od wielu dni nie wychodzili z domu.

Anna usłyszała głos Adriana dochodzący z materaca leżącego w rogu pokoju i cichutko wstała, żeby go wziąć na ręce. Lepiej nie budzić Lucasa.

Poszła z nim do kuchni i zaczęła szykować śniadanie. Lucas ostatnio prawie nic nie jadł i schudł tak, że ubranie na nim wisiało, ale i tak domagał się trzech posiłków dziennie o stałych, wyznaczonych porach.

Adrian się mazał, nie chciał usiąść na swoim krzesełku. Próbowała go uciszyć, ale był w paskudnym nastroju. On też bardzo źle sypiał, nękały go koszmary. Zachowywał się coraz głośniej. Nic nie pomagało. Anna z przerażeniem usłyszała, że Lucas kręci się po pokoju. W tym momencie zawołała ją jeszcze Emma. Instynkt podpowiadał jej, że powinna uciekać, ale wiedziała, że to nic nie da. Musi być twarda, a w każdym razie musi chronić dzieci.

What the fuck is going on here![8] – Lucas stanął w drzwiach, znów z tym dziwnym wyrazem oczu: pustki, szaleństwa, chłodu. Anna wiedziała, że to zapowiedź tego, co nieuchronne. – Can’t you get your children to shut the fuck up?[9] – Jego głos nie brzmiał groźnie. Brzmiał niemal przyjaźnie. I właśnie tego tonu bała się najbardziej.

– Robię, co mogę – odpowiedziała piskliwym głosem, po szwedzku.

Siedzący na krzesełku Adrian wpadł w histerię. Zaczął głośno krzyczeć i walić łyżką w stół.

– Nie jeść! Nie jeść! – powtarzał raz za razem.

Anna desperacko starała się go uciszyć, ale nakręcił się tak, że nie mógł przestać.

– Nie musisz jeść. Nie musisz – powiedziała uspokajająco i zaczęła go wyjmować z krzesełka.

He’s gonna eat the bloody food[10] – powiedział spokojnie Lucas. Anna zadrżała. Adrian zaczął wierzgać, bo wbrew obietnicy nie postawiła go na podłodze, tylko próbowała zmusić, żeby znów usiadł na krześle.

– Nie jeść, nie jeść! – krzyczał pełnym głosem. Anna musiała go przytrzymać siłą.

Lucas z zawziętą determinacją wziął ze stołu kromkę chleba. Jedną rękę przytrzymywał Adrianowi głowę, drugą zaczął mu wciskać chleb do ust. Mały machał rękami, najpierw ze złości, potem ze strachu. Zaczął się dusić, chleb zatkał mu gardło.

Anna przez chwilę stała jak sparaliżowana, ale nagle obudził się w niej instynkt macierzyński. Strach przed Lucasem znikł. Myślała tylko o tym, że musi ratować swoje dziecko. W przypływie gniewu warknęła na Lucasa, odepchnęła go i wydłubała Adrianowi chleb z ust. Łzy płynęły mu po policzkach. Anna odwróciła się do Lucasa.

Spirala wirowała coraz szybciej, wciągając ich coraz głębiej w otchłań.


Mellberg obudził się rano z nieprzyjemnym uczuciem. W nocy kilka razy budziły go koszmary. Za każdym razem śniło mu się, że został zwyczajnie i po prostu wylany. To nie może się zdarzyć. Musi znaleźć sposób, żeby zrzucić z siebie odpowiedzialność za ten nieszczęsny wypadek. Przede wszystkim trzeba wyrzucić Ernsta. Tym razem nie ma wyjścia. Zdawał sobie sprawę, że dotychczas był wobec niego zbyt pobłażliwy. Po prostu czuł, że łączy ich duchowe pokrewieństwo. A na pewno miał z nim więcej wspólnego niż z tamtymi ofermami. Tyle że w odróżnieniu od niego Ernst wykazał się wręcz katastrofalnym brakiem rozsądku. Dlatego musiało się tak skończyć. Popełnił kardynalny błąd. Mellberg myślał, że jest mądrzejszy.

Westchnął i spuścił nogi na podłogę. Zawsze sypiał w kalesonach. Sięgnął ręką pod brzuszysko, do rozporka, żeby poprawić to, co mu się przekrzywiło, kiedy spał. Spojrzał na zegarek. Dochodzi dziewiąta. Późno, ale wyszli z komisariatu dopiero koło ósmej wieczorem. Trzeba było dokładnie zbadać wszystkie okoliczności wypadku. Już zaczął opracowywać raport dla przełożonych. Rozmyślał nad poszczególnymi sformułowaniami. Chodziło o to, żeby powiedzieć tylko to, co niezbędne, i uniknąć gafy. Hasło dnia: zminimalizować straty.

Wszedł do dużego pokoju i z zachwytem spojrzał na Simona. Spał na wznak na kanapie, z otwartymi ustami, i chrapał. Jedna noga zwisała nad podłogą. Kołdra mu się zsunęła i Mellberg mógł z dumą stwierdzić, że przekazał synowi swoje cechy. Simon to nie jakaś chuda niedojda, lecz mocno zbudowany młody człowiek. Na pewno pójdzie w ślady ojca, niech się tylko weźmie w garść.

Trącił go palcem u nogi.

– Simon, pora wstawać.

Chłopak jakby nie słyszał. Obrócił się na bok, twarzą w stronę oparcia kanapy.

Mellberg nie przestawał go trącać. Sam czasem lubił sobie pospać, ale to przecież nie wczasy.

– Słuchaj no, wstawaj, mówię do ciebie.

Nadal nic. Mellberg westchnął. Trzeba użyć ciężkiej artylerii.

Poszedł do kuchni, odkręcił kran, poczekał, aż woda zrobi się lodowata, nalał do dzbanka i spokojnie wrócił do pokoju. Następnie z uśmiechem na ustach wylał ją na nieosłonięty tors syna. Stało się to, czego oczekiwał.

– Kurwa, co jest! – wrzasnął Simon i w jednej chwili zerwał się na nogi. Dygocąc z zimna, złapał leżący na podłodze ręcznik i zaczął się wycierać.

– O co ci chodzi? – spytał kwaśno, wciągając koszulkę z trupią czaszką i nazwą jakiegoś zespołu hardrockowego.

– Za pięć minut śniadanie – powiedział Mellberg i pogwizdując, poszedł do kuchni. Na krótką chwilę zapomniał o problemach. Cieszył się na to, co będą razem robić. Wobec braku pornoklubów i salonów gry trzeba się zadowolić tym, co jest. W Tanumshede jest muzeum rysunków naskalnych. Wyryte w kamieniach esy-floresy nie interesowały go specjalnie. Chodziło tylko o to, żeby mogli coś robić razem. Postanowił, że to będzie nić, która ich połączy. Koniec z grami telewizyjnymi dniami i nocami, koniec z telewizją do późna. Wszystko to uniemożliwia komunikację. Będą razem jeść obiady i rozmawiać, wieczorem mogą rozegrać partyjkę monopolu.

Przy śniadaniu z wielkim entuzjazmem przedstawił plan Simonowi. Był zawiedziony jego reakcją. Musiał to przyznać. Tak się starał, robił wszystko, żeby mogli się bliżej poznać. Odłożył na bok to, co jego samego interesowało, był nawet gotów poświęcić się i iść z nim do muzeum. A Simon, zamiast podziękować, gapi się w talerz płatków. Rozpuszczony jak dziadowski bicz. W samą porę matka wysłała go do ojca. Wreszcie nabierze ogłady.

Wychodząc do pracy, Mellberg ciężko westchnął. Rodzicielstwo to wielka odpowiedzialność.


Przed ósmą Patrik był już w pracy. On także źle spał. Właściwie przeczekał noc, żeby o poranku zabrać się do roboty. Przede wszystkim należało ustalić, czy nocna rozmowa cokolwiek wnosi. Ręka mu drżała, gdy wybierał numer. Znał go już na pamięć.

– Szpital w Uddevalli.

Patrik podał nazwisko lekarza. Potem niecierpliwie czekał, aż go znajdą. Po dłuższej chwili, która wydawała się trwać w nieskończoność, wreszcie go połączyli.

– Cześć, mówi Patrik Hedström. Rozmawialiśmy dziś w nocy. Chciałem spytać, czy przydało się wam to, o czym mówiłem.

Słuchał w napięciu, a potem w geście zwycięstwa zacisnął pięść. Miał rację!

Odłożył słuchawkę i pogwizdując, zabrał się za konsekwencje swego odkrycia. Czeka go mnóstwo roboty.

Kolejny telefon, tym razem do prokuratora. Niespełna rok temu dzwonił do niego z identyczną prośbą i miał nadzieję, że facet nie padnie trupem na miejscu.

– Tak, dobrze pan słyszy. Potrzebuję zgody na ekshumację. Znów, tak. Nie, nie chodzi o ten sam grób. Tamten przecież otworzyliśmy, prawda? – Patrik mówił powoli i wyraźnie, starał się być cierpliwy. – Tak, sprawa jest pilna. Będę wdzięczny, jeśli zostanie rozpatrzona w trybie natychmiastowym. Wszystkie niezbędne dokumenty wysyłamy faksem. Myślę, że już do pana dotarły. Dotyczą dwóch spraw: ekshumacji i jeszcze jednej rewizji. – Prokurator najwyraźniej się wahał i Patrik był coraz bardziej rozdrażniony. Nieco ostrzejszym tonem dodał: – Mamy do czynienia z zabójstwem dziecka i zagrożeniem życia. Nie robię tego dla własnej satysfakcji. Wnikliwie rozważyłem, czy pana o to prosić, i robię to tylko dlatego, że to niezbędne, tego wymaga dobro śledztwa. Mam nadzieję, że dołoży pan wszelkich starań, żeby podjąć decyzję jak najszybciej. Bardzo proszę, żeby pan odpowiedział jeszcze przed przerwą obiadową. Na obie prośby.

Odłożył słuchawkę. Miał nadzieję, że stawiając sprawę tak ostro, nie osiągnie skutku odwrotnego do zamierzonego, ale nie miał innego wyjścia.

Najgorsze miał za sobą. Pora na trzeci telefon.

– Cześć, Hedström. – Pedersen był wyraźnie zmęczony.

– Dzień dobry. Coś mi się zdaje, że w nocy pracowałeś.

– Nazbierało się wieczorem, ale widać początek końca. Jeszcze trochę papierków i będę mógł iść do domu.

– No proszę – Patrikowi zrobiło się głupio. Facet jest po ciężkim dyżurze, a on chce go naciskać.

– Domyślam się, że chodzi ci o popiół ze sweterka i kombinezonu. Tak się składa, że wczoraj dostałem wyniki, późnym popołudniem, ale potem zrobił się taki kocioł… – Westchnął. – Dobrze słyszałem? To kombinezon twojej córeczki?

– Tak, zgadza się – odparł Patrik. – Przedwczoraj mieliśmy tutaj paskudny incydent, ale na całe szczęście nic jej się nie stało.

– Cieszę się – powiedział Pedersen. – Rozumiem, że siedzisz jak na szpilkach.

– Nie zaprzeczam. Prawdę mówiąc, nawet nie myślałem, że już masz te wyniki. To jak, co ustaliliście?

Pedersen odchrząknął.

– Tak, co my tu mamy… Nie ma wątpliwości. Popiół jest identyczny jak ten z płuc dziewczynki.

Patrik odetchnął i dopiero wtedy poczuł, jaki był spięty.

– Więc to tak. Udało wam się bliżej określić skład? Ludzkie szczątki? Czy zwierzęce?

– Tego niestety nie da się stwierdzić. Szczątki są zbyt zniszczone, rozdrobnione. Może gdyby próbka była większa…

– Czekam na decyzję prokuratora w sprawie rewizji. Ten popiół ma dla nas pierwszorzędne znaczenie. Jeśli uda się go znaleźć, prześlę ci do analizy. Może będą w nim jakieś większe cząsteczki – powiedział Patrik z nadzieją w głosie.

– Ale za bardzo na to nie licz – odezwał się Pedersen.

– Ja już na nic nie liczę. Mam jedynie nadzieję.

Teraz, kiedy załatwił formalności, mógł tylko siedzieć i niecierpliwie przebierać nogami. Przed decyzją prokuratora nie bardzo miał co robić, ale wiedział, że nie zniesie kilkugodzinnego biernego oczekiwania. Słyszał przez drzwi, jak schodzą się koledzy, i postanowił zwołać zebranie. Powinien ich poinformować, co się dzieje. Zdziwią się, ile udało mu się załatwić w nocy i z samego rana.

Tak jak przypuszczał, padło wiele pytań. Odpowiadał, mówił, co wie, ale niejasności wciąż było mnóstwo. Zbyt wiele.


Charlotte tarła oczy, usiłując zrzucić resztki snu. Dali im na noc łóżka w niewielkim pokoju w pobliżu oddziału, na którym leżał Stig, ale prawie nie zmrużyły oka.

Zwłaszcza Charlotte: musiała położyć się w ubraniu, bo nie wzięła z domu nic na zmianę. Przeciągając się na łóżku, czuła się bardzo nieświeżo.

– Masz grzebień? – spytała siedzącą na łóżku matkę.

– Chyba tak – odparła Lilian, przeszukując swoją przepastną torbę. Znalazła i podała córce.

Charlotte poszła do łazienki i krytycznie spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Bezlitośnie ostre światło podkreślało sińce pod oczami, potargane włosy ułożyły się osobliwie, psychodelicznie. Rozczesała je delikatnie, przywracając im mniej więcej normalny wygląd. Dbanie o powierzchowność wydawało jej się teraz bez sensu. Przed oczami stale miała Sarę. Ten obraz trzymał jej serce w żelaznym uścisku.

Poczuła, że jest głodna, ale nie chciała iść do bufetu, zanim złapie jakiegoś lekarza i dowie się, co ze Stigiem. W nocy ciągle budziły ją czyjeś kroki. Za każdym razem spodziewała się, że zaraz wejdzie lekarz ze złą wiadomością. Nikt nie przyszedł, więc pomyślała, że brak wiadomości to dobre wiadomości. Ale chciała wiedzieć na pewno. Wyszła na korytarz i zaczęła się rozglądać. Jakaś pielęgniarka wskazała jej drogę do pokoju lekarzy.

Przez chwilę zastanawiała się, czy najpierw nie zadzwonić do domu, do Niclasa, ale postanowiła, że jednak porozmawia z lekarzem. Może Niclas i Albin jeszcze śpią. Nie chciała ich obudzić. Wiedziała, że wtedy Albin będzie się mazał przez cały dzień.

Zajrzała do pokoju lekarzy i lekko chrząknęła. Wysoki mężczyzna pił kawę i przeglądał gazetę. Przypomniała sobie, co jej powiedział Niclas, że lekarz rzadko ma okazję na chwilę przysiąść, i zrobiło jej się głupio, że mu przeszkadza. Przypomniała sobie, po co przyszła, i znów chrząknęła, tym razem trochę głośniej. Lekarz odwrócił się i spojrzał na nią pytająco.

– Słucham?

– Wczoraj został tu przyjęty mój ojczym, Stig Florin. Od tamtej pory nie mamy żadnych wiadomości o jego stanie. Jak on się czuje?

Czy jej się zdawało, czy lekarz zrobił dziwną minę? Jeśli nawet tak było, szybko się opanował.

– Stig Florin. W nocy udało nam się ustabilizować pacjenta, jest przytomny.

– Naprawdę? – ucieszyła się Charlotte. – Mogę do niego iść? Jestem z matką.

Znów ta mina. Mimo dobrych wiadomości Charlotte się zaniepokoiła. Czy coś przed nią ukrywa?

Lekarz zawahał się.

– Ja… wydaje mi się, że to nieodpowiedni moment. Pacjent jest nadal bardzo słaby i musi odpoczywać.

– Rozumiem, ale może chociaż mojej matce pozwolicie do niego wejść, tylko na chwilę. Przecież to mu nie zaszkodzi, raczej wręcz przeciwnie. Są sobie bardzo bliscy.

– Wyobrażam sobie – odparł lekarz. – Mimo wszystko będziecie musiały poczekać. W tej chwili nie wolno do niego wchodzić.

– Ale dlaczego…

– Trzeba poczekać – odpowiedział szorstko.

Charlotte się zdenerwowała. Nie uczą ich, jak rozmawiać z rodzinami pacjentów, czy co? Przecież on jest niemal bezczelny. Ma szczęście, że trafił na nią, a nie na Lilian. Gdyby odezwał się tak do Lilian, dostałby taką burę, że długo by się nie pozbierał. Charlotte zdawała sobie sprawę, że w takich sytuacjach jest zbyt miękka. Wymamrotała coś i wyszła na korytarz.

Przez chwilę zastanawiała się, co powiedzieć matce. Wszystko to było dziwne, chociaż nie umiałaby powiedzieć, o co chodzi. Może Niclas jej wyjaśni. Postanowiła zaryzykować, że ich obudzi, i zadzwoniła do domu. Miała nadzieję, że Niclas ją uspokoi. Zaczynała wierzyć, że coś jej się przywidziało.


Patrik wsiadł do samochodu i pojechał do Uddevalli. Nie mógł tak czekać. Musiał coś zrobić. Po drodze rozważał wszystkie możliwości. Wszystkie tak samo nieprzyjemne.

Wprawdzie poinstruowano go, jak trafić na oddział, ale i tak zabłądził. Dlaczego w każdym szpitalu zawsze tak trudno znaleźć to, czego się szuka? Z drugiej strony musiał przyznać, że ma wyjątkowo kiepski zmysł orientacji. Podczas wspólnych wypraw mapę zawsze czytała Erika. Kierując się chyba szóstym zmysłem, decydowała, którędy powinni jechać.

Patrik zatrzymał pielęgniarkę.

– Szukam doktora Rolfa Wiesela. Gdzie go znajdę?

Wskazała na oddalającego się korytarzem wysokiego mężczyznę w długim białym fartuchu. Patrik zawołał:

– Panie doktorze!

Mężczyzna odwrócił się.

– Słucham?

Patrik pospieszył w jego kierunku, wyciągając rękę.

– Patrik Hedström z komisariatu policji w Tanumshede. To ja dzwoniłem do pana w nocy.

– No właśnie – powiedział lekarz, energicznie potrząsając ręką Patrika. – Musi pan wiedzieć, że zadzwonił pan w samą porę. Zupełnie nie wiedzieliśmy, co robić. Na pewno byśmy go stracili.

– Bardzo się cieszę – powiedział Patrik, nieco zawstydzony entuzjastyczną reakcją lekarza. Ale był też dumny. Nie co dzień zdarza się uratować komuś życie.

– Wejdźmy tu na chwilę – powiedział Wiesel, wskazując drzwi do pokoju lekarzy. Patrik wszedł za nim.

– Napije się pan kawy?

– Bardzo chętnie – odparł Patrik. Tyle miał spraw w komisariacie, że zapomniał o kawie, ważnym punkcie porannego rytuału.

Usiedli przy brudnym stole. Kawa była prawie tak samo niesmaczna jak ta w komisariacie.

– Przepraszam, chyba za długo się grzała – powiedział Wiesel, a Patrik uniósł dłoń na znak, że nic nie szkodzi. – Jak pan wpadł na to, że nasz pacjent był truty arszenikiem?

Patrik opowiedział, jak poprzedniego wieczoru oglądał Discovery i coś mu się skojarzyło.

– Nie można powiedzieć, żeby się to często zdarzało. Dlatego tak trudno było postawić diagnozę – powiedział Wiesel, potrząsając głową.

– Jakie jest rokowanie?

– Przeżyje, ale do końca życia będzie się zmagać ze skutkami przyjmowania arszeniku. Długo go przyjmował. A ostatnia dawka była naprawdę duża. Ale wszystko się jeszcze okaże.

– Po analizie włosów i paznokci? – spytał Patrik. Przyswoił sobie tę wiedzę ostatniej nocy.

– Tak jest. Arszenik odkłada się zarówno w ciele, jak i we włosach i paznokciach. Badając, ile się go odłożyło, i zestawiając to z tempem rośnięcia włosów, można dość dokładnie określić, kiedy go podawano, a nawet w jakich dawkach.

– Dopilnowaliście, żeby nikt do niego nie wchodził?

– Tak, od razu kiedy stwierdziliśmy, że to arszenik. Nikogo tam nie wpuszczamy, z wyjątkiem niezbędnego personelu medycznego. Była tu zresztą dopiero co jego pasierbica. Powiedziałem jej tylko, że stan się ustabilizował i nie wolno go jeszcze odwiedzać.

– Dobrze – powiedział Patrik.

– Już wiadomo kto to? – ostrożnie spytał lekarz.

Patrik zastanawiał się chwilę.

– Mamy pewne podejrzenia. Mam nadzieję, że dzisiaj je potwierdzimy.

– Człowiek, który jest zdolny do czegoś takiego, nie powinien pozostawać na wolności. Zatrucie arszenikiem wywołuje straszne bóle i kończy się śmiercią. Ofiara bardzo cierpi.

– Zauważyłem – ponuro odparł Patrik. – Jest, zdaje się, taka choroba, która bywa mylona z zatruciem arszenikiem.

Lekarz przytaknął.

– Tak, zespół Guillaina-Barrégo. System odpornościowy pacjenta zaczyna atakować nerwy, niszcząc osłonkę mielinową. Objawy są bardzo podobne do objawów zatrucia arszenikiem. Gdyby nie pański telefon, prawdopodobnie taką diagnozę byśmy postawili.

Patrik uśmiechnął się.

– Łut szczęścia też się przydaje. – Potem spoważniał.

– Ale, jak już powiedziałem, proszę dopilnować, żeby nikt do niego nie wchodził. Postaramy się jeszcze dziś po południu zrobić, co do nas należy.

Uścisnęli sobie ręce i Patrik wyszedł na korytarz. Przez moment zdawało mu się, że mignęła mu Charlotte. Ruszył do wyjścia i po chwili drzwi zatrzasnęły się za nim.

Загрузка...