Strömstad 1923
Ręka lekko jej drżała, gdy cichutko pukała w jego okno. Natychmiast otworzył. Z zadowoleniem pomyślała, że na nią czekał. Miał zarumienioną twarz, nie wiedziała, czy od ciepła panującego w pokoju, czy na myśl o najbliższych godzinach, które mieli spędzić we dwoje. Prawdopodobnie to drugie, pomyślała, bo i jej płonęły policzki.
Doszli w końcu do tego, do czego dążyła od chwili, gdy po raz pierwszy rzuciła kamykiem w jego szybę. Instynkt podpowiadał jej, że powinna z nim postępować bardzo ostrożnie. Niewątpliwie posiadła umiejętność czytania w mężczyznach jak w otwartej księdze. Czytania, a następnie dawania im takiej kobiety, jakiej pożądali. Przed Andersem musiała grać nieśmiałe dziewczątko. Trwało to kilka nieznośnie długich tygodni. Najchętniej wskoczyłaby mu do łóżka już pierwszego wieczoru, ale wiedziała, że to by go zraziło. Skoro go zapragnęła, musi grać w tę grę. Dziwka czy madonna. Potrafi być i jednym, i drugim.
– Boisz się? – zapytał, gdy usiadła obok niego na łóżku.
Powstrzymała się od uśmiechu. Wystraszyłby się, gdyby wiedział, jak dobrze jest obeznana z tym, co miało za chwilę nastąpić. Nie wolno jej się zdradzić. Zwłaszcza teraz, gdy po raz pierwszy w życiu pragnie mężczyzny równie mocno jak on jej. Spuściła wzrok i cichutko przytaknęła. Anders objął ją uspokajająco. Oparła głowę na jego ramieniu i tym razem się uśmiechnęła.
Poszukała ustami jego ust. Całowali się coraz goręcej, poczuła, że delikatnie rozpina jej bluzkę. Robił to strasznie wolno. Miałaby ochotę sama ją z siebie zerwać, ale zniszczyłaby wyobrażenie, które budowała od wielu tygodni. Przyjdzie czas, że będzie mogła pokazać tę część swojej osobowości, a wtedy on przypisze zasługę sobie. Mężczyźni są prości w obsłudze.
Rozebrał ją. Nieśmiało naciągnęła na siebie kołdrę. Pogłaskał ją po głowie i patrzył pytająco. Czekał na przyzwolenie. Potem wsunął się pod kołdrę.
– Nie mógłbyś zgasić świeczki? – poprosiła drżącym głosikiem.
– Oczywiście, naturalnie – zawstydził się, że sam nie pomyślał o osłonie ciemności. Sięgnął do nocnego stolika i palcami zgasił płomień. Następnie, już w ciemnościach, poczuła, że odwraca się do niej i nieznośnie powoli zaczyna rozpoznawać jej ciało.
W odpowiednim momencie cicho jęknęła, udając, że ją boli. Miała nadzieję, że Anders nie zauważy, że nie ma krwi. Sądząc po jego dalszych czułych zabiegach, nie nabrał podejrzeń. Agnes miała wszelkie powody, żeby być z siebie zadowolona. Wprawdzie musiała poskromić swoje prawdziwe żądze i nie doczekała się większego uniesienia, ale przyszłość zapowiadała się nieźle. Wkrótce rozkwitnie, sprawiając mu miłą niespodziankę.
Leżąc w jego ramionach, zastanawiała się, czy nie zachęcić go do powtórki, ale postanowiła zaczekać. Na razie musi jej wystarczyć satysfakcja, że dobrze odegrała swoją rolę i udało jej się doprowadzić go tam, gdzie zamierzała. Teraz chodzi o to, żeby czas, który poświęciła na ten związek, przyniósł maksymalny zysk. Jeśli jej się uda dobrze wykorzystać swoje atuty, może liczyć na przyjemną rozrywkę podczas tej zimy.
Monika krążyła z wózkiem po bibliotece i wstawiała na półki książki zwrócone przez czytelników. Kiedy Kaj sprzedał firmę, przesiedziała rok w domu, umierając z nudów. Całe życie kochała książki i skorzystała z okazji, że w bibliotece potrzebna była pomoc na pół etatu. Kaj uważał, że to fanaberia pracować, kiedy się nie musi, ale Monika podejrzewała, że chodziło mu o prestiż. Wcale się tym nie przejęła, tym bardziej że w pracy było miło. Było jej tam dobrze. Potrzebowała kontaktu z ludźmi, nadawał sens jej życiu. Z biegiem lat Kaj stawał się coraz bardziej marudny i porywczy, a Morgan jej już nie potrzebował. Na wnuki nie miała co liczyć, nie wierzyła, że to możliwe. Nawet tej radości jej odmówiono. Odczuwała dojmującą zazdrość, gdy koledzy z pracy z błyskiem w oku opowiadali o wnukach. Kochała Morgana, choć nie było to łatwe, i wierzyła, że i on ją kocha, tylko nie umie tego okazać. Może nawet nie wie, że to, co czuje do matki, to miłość.
Wiele lat minęło, zanim dotarło do nich, że coś jest z nim nie w porządku. Właściwie wiedzieli zawsze, ale nie umieli tego nazwać. Nie był opóźniony w rozwoju, wręcz przeciwnie, jak na swój wiek był bardzo inteligentny. Według Moniki nie był dzieckiem autystycznym, bo nie chował się w swojej skorupie i nie miał nic przeciwko temu, żeby go dotykać, czyli nie miał symptomów, które, jak czytała, oznaczają autyzm. Chodził do szkoły, jeszcze zanim ADHD czy DAMP stały się pojęciami powszechnie znanymi, więc nikt nawet nie rozważał takiej diagnozy. A jednak wiedziała, że z jej synem coś jest nie tak. Zachowywał się dziwnie, nie poddawał się rygorom wychowawczym. Nie zdawał sobie sprawy, że w stosunkach między ludźmi istnieje coś, co nazywa się komunikacją niewerbalną. Reguły życia społecznego były dla niego istną chińszczyzną. Wciąż robił i mówił nie to, co należało. Monika zdawała sobie sprawę, że ludzie ich obgadują, że uważają, że zachowanie ich syna wynika z zaniedbań. Domyślała się jednak, że przyczyny są głębsze. Poruszał się niezdarnie, co prowadziło do absolutnie niezamierzonych wypadków – mniej lub bardziej poważnych. Ale najbardziej martwiła ją całkowita niezdolność syna do rozpoznawania, co dobre, a co złe. Próbowali wszystkiego: kar, przekupstwa, gróźb i obietnic, a więc tradycyjnych sposobów rodziców na kształtowanie postawy etycznej swoich dzieci. Nic nie działało. Morgan był w stanie zrobić najokropniejszą rzecz, a kiedy go przyłapano, nie okazywał nawet cienia skruchy.
Wreszcie, piętnaście lat temu, spotkało ich szczęście w nieszczęściu. Po wielu latach chodzenia po lekarzach spotkali entuzjastę swego zawodu. Czytał wszystkie opracowania naukowe na ten temat. Pewnego dnia powiedział, że trafił na opis przypadku podobnego do przypadku Morgana: zespół Aspergera, forma autyzmu. Pacjent jest normalnie lub bardzo inteligentny. Kiedy Monika to usłyszała, poczuła, jakby poszły w niepamięć wszystkie lata cierpień. Prawie je smakowała, powtarzając w kółko: zespół Aspergera. A więc miała rację, to nie kwestia braku kompetencji wychowawczych. Morgan nie potrafił, wręcz nie był w stanie odczytywać sygnałów, które innym ułatwiały życie: języka ciała, wyrazu twarzy i rozmaitych podtekstów. Jego umysł ich nie rejestrował. Wreszcie mogli mu pomóc. Mogli… Tak naprawdę Kaj nie zajmował się Morganem. Przestał zupełnie, kiedy uznał, że syn nigdy nie sprosta jego oczekiwaniom. Od tej pory Morgan był tylko synem Moniki. Czytała o zespole Aspergera wszystko, co jej wpadło w ręce, i wymyślała, jak mu ułatwić codzienne życie. Przygotowywała mu karteczki z opisami różnych sytuacji i właściwych zachowań, inscenizowała sytuacje, podczas których ćwiczyli te zachowania i rozmowy. Chciała, żeby zrozumiał to, czego nie przyswajał intuicyjnie. Dbała, by rozmawiając z Morganem, wyrażać się precyzyjnie, unikać porównań, przesady i wszystkiego, co decyduje o brzmieniu i barwie języka. W dużej mierze udało jej się. Morgan nauczył się funkcjonować całkiem znośnie, ale najchętniej trzymał się na uboczu, wśród swoich komputerów.
To z jego powodu początkowa niechęć Moniki do Lilian Florin przerodziła się w nienawiść. Wszystko inne było nieważne. Nie obchodziła jej sprawa pozwolenia na budowę, naruszenie granic działki ani nawet groźby. Uważała, że Kaj jest współodpowiedzialny za tę sąsiedzką wojnę, a nawet podejrzewała, że chwilami znajduje w niej przyjemność. Natomiast ataki Lilian na Morgana obudziły w niej tygrysicę. Jego odmienność była dla Lilian – i wielu innych – dostatecznym powodem, aby pozwalać sobie na wszystko. Nie wolno się wyróżniać, uchowaj Boże. Wielu ludzi drażniło nawet to, że Morgan nadal mieszka z rodzicami, a w każdym razie na tej samej posesji. Ale w okazywaniu niechęci nikt nie dorównywał Lilian. Opowiadała tak niestworzone rzeczy, że na myśl o nich Monice robiło się ciemno przed oczami. Nieraz żałowała, że przeprowadzili się do Fjällbacki. Próbowała rozmawiać o tym z Kajem, choć z góry wiedziała, że to bezcelowe. Był uparty jak osioł.
Wstawiła na półkę ostatnią książkę i przeszła wzdłuż regałów, sprawdzając, czy jeszcze coś zostało. Ręce jej się trzęsły ze złości, kiedy wspominała małpią złośliwość Lilian wobec Morgana. Nie dość że latała z donosami na policję, to jeszcze rozpowiadała nieprawdziwe historie. Szkoda była nie do naprawienia, bo ludzie mówili, że nie ma dymu bez ognia. I choć wszyscy wiedzieli, że Lilian Florin jest starą plotkarą, jej słowa, powtarzane wielokrotnie, aż do znudzenia, stawały się prawdą.
A teraz w dodatku mogła liczyć na współczucie i to, że ludzie puszczą w niepamięć wszystkie jej złośliwości. Straciła przecież wnuczkę. Monika jej nie żałowała. Współczuła tylko Charlotte, jej córce. To nie do pojęcia, że Charlotte może być córką kogoś takiego. Milszej dziewczyny ze świecą szukać. Współczuła jej z całego serca.
Nad Lilian nie zamierzała uronić ani jednej łzy.
Aina zdziwiła się, gdy o zwykłej porze, czyli o ósmej rano, zjawił się w przychodni.
– Cześć, Niclas. – Zawahała się. – Myślałam, że będziesz chciał jeszcze pobyć w domu.
Potrząsnął tylko głową i wszedł do swego gabinetu. Nie miał siły tłumaczyć, że nie wytrzymałby w domu ani chwili dłużej. Miał poczucie winy, że ucieka z domu, ale musiał to zrobić i zostawić Charlotte samą z jej rozpaczą. Nie mógł sobie poradzić z wyrzutami sumienia. Dręczyły go tak, że z trudem oddychał. Udusiłby się, gdyby został w domu. Nie był w stanie spojrzeć żonie w oczy. Jej cierpienie w połączeniu z jego wyrzutami sumienia były ciężarem ponad siły. Dlatego uciekł do pracy. Wiedział, że to tchórzostwo. Nie miał już co do siebie złudzeń. Stracił je dawno temu. Na pewno nie był ani silny, ani odważny.
Nie powinno to jednak uderzyć w Sarę, w nikogo. Siedząc nieruchomo za wielkim biurkiem, na którym piętrzyły się karty pacjentów i różne dokumenty, chwycił się za pierś. Ból był przeszywający, płynął żyłami prosto do serca. Pomyślał, że tak właśnie jest, kiedy się ma zawał. Ból przy zawale chyba nie może być silniejszy od tego, co teraz czuje.
Przesunął ręką po włosach. To, co się wydarzyło i musi znaleźć finał, było dla niego nierozwiązywalnym rebusem. A jednak musi go rozwiązać. Musi coś zrobić, musi się wydostać z pułapki, w którą sam się wpędził. Dotychczas zawsze mu się udawało. Kiedyś przed konsekwencjami własnego postępowania ratowały go urok osobisty, otwarty, szczery uśmiech i miłe usposobienie, ale teraz ta droga prowadzi już tylko donikąd.
Zadzwonił telefon. Zaczął się dyżur. Powinien leczyć innych, choć sam jest kompletnie rozbity.
Erika sprzątała z dzieckiem w nosidełku na brzuchu. Doskonale pamiętała poprzednią wizytę teściowej i zawzięcie jeździła odkurzaczem po całym salonie. Jeśli tylko Kristina nie znajdzie powodu, by wchodzić na piętro, wszystko będzie dobrze. Parter powinien się prezentować całkiem nieźle.
Ostatnio Kristina zjawiła się, gdy Maja miała trzy tygodnie, a Erika żyła jeszcze jak w transie. W domu było pełno kurzu zbitego w kłaki wielkości szczura, w zlewie piętrzyła się sterta brudnych naczyń. Wprawdzie Patrik kilkakrotnie zabierał się do sprzątania, ale kończyło się na wyciągnięciu odkurzacza, bo natychmiast musiał przejmować Maję z rąk Eriki.
Na twarzy Kristiny już od progu malował się niesmak. Znikał tylko wtedy, gdy patrzyła na wnuczkę. Potem przez trzy dni bez przerwy zrzędziła: jakie to szczęście, że przyjechała, bo od tego kurzu Maja na pewno dostałaby astmy. Dodawała, że za jej czasów nikomu nie przyszłoby do głowy siedzieć cały dzień przed telewizorem, bo trzeba było zająć się niemowlęciem, młodszym rodzeństwem i jeszcze ugotować obiad dla wracającego z pracy męża. Jej słowa docierały do Eriki jak przez mgłę. Na szczęście nie miała siły się na nią złościć. Była jej nawet wdzięczna za chwile, które mogła spędzić w samotności, gdy Kristina wychodziła na spacer, dumnie pchając wózek z dzieckiem, albo wyręczała ją, kąpiąc i przewijając Maję. Przygnębienie jej nie opuszczało, ale fizycznie czuła się o wiele lepiej i rozumiała, że lepiej będzie, w miarę możliwości, nie narażać się teściowej.
Spojrzała na zegarek. Została tylko godzina, a jeszcze nie zdążyła pozmywać. Przydałoby się też zetrzeć kurze. Zerknęła na córkę, spokojnie śpiącą w nosidełku mimo szumu odkurzacza. Przez chwilę zastanawiała się, czy uda jej się włożyć ją do łóżeczka tak, żeby nie zauważyła. Dotychczas takie próby kończyły się głośnymi protestami. Dzieci podobno lubią spać przy akompaniamencie odkurzacza albo suszarki. Warto spróbować. Na razie jedynym sposobem na uśpienie Mai było noszenie jej w nosidełku na brzuchu albo przystawienie do piersi. Erika miała tego dość. Może powinna wreszcie wypróbować metody opisane w Barnaboken, fundamentalnym dziele o pielęgnacji i wychowaniu dziecka, pióra Anny Wahlgren, matki dziewięciorga dzieci. Przeczytała tę książkę jeszcze przed urodzeniem Mai, jako jedną ze stosu książek na ten temat, ale po pojawieniu się dziecka cała teoria uleciała. Starali się po prostu przetrwać. Erika pomyślała, że może czas spróbować odzyskać władzę. Przecież to absurd, żeby do tego stopnia podporządkowywać się dwumiesięcznemu dziecku. Co innego, gdyby umiała się z tym pogodzić. Tymczasem czuła się tak, jakby się zapadała w coraz głębszą otchłań.
Przerwało jej pukanie do drzwi. Albo godzina minęła tak szybko, albo teściowa zjawiła się godzinę za wcześnie. Prawdopodobnie to drugie. Erika rozejrzała się z rozpaczą. Trudno, stało się. Trzeba przykleić uśmiech i wpuścić teściową. Otworzyła drzwi.
– Moja droga, stoisz w przeciągu z dzieckiem! Nie przychodzi ci do głowy, że zaraz się przeziębi?
Erika zamknęła oczy i w myślach policzyła do dziesięciu.
Patrik miał nadzieję, że Erika będzie miała jakiś pożytek z odwiedzin teściowej. Zdawał sobie sprawę, że jego matka jest trochę… przytłaczająca, by tak to ująć. Dawniej Erika umiała sobie z nią radzić, ale od urodzenia Mai nie była sobą. Potrzebowała, żeby ktoś ją odciążył, a skoro sam nie mógł jej tego zapewnić, należało sięgnąć po jedyną możliwą pomoc. Zastanowił się, czy nie warto spróbować znaleźć kogoś, kto się na tym zna, z kim Erika mogłaby porozmawiać. Ale do kogo miałby się zwrócić? Najlepiej po prostu przeczekać. Wszystko minie, kiedy nabiorą wprawy. Będzie dobrze. Zaraz jednak pomyślał, że sam w to nie wierzy i po prostu chce się wykręcić najmniejszym kosztem.
Zmusił się, żeby nie myśleć o domu, i wrócił do leżących przed nim notatek. Do dziewiątej, czyli do zebrania, zostało tylko pięć minut. Tak jak przewidywał, Mellberg nie miał nic przeciwko temu, aby włączyć do śledztwa pozostałych funkcjonariuszy. Wyglądało nawet na to, że uważa to za oczywiste. Każde inne rozwiązanie byłoby idiotyczne, nawet z punktu widzenia Mellberga. Jak mieliby tylko we dwóch z Ernstem prowadzić śledztwo w sprawie zabójstwa?
Pierwszy zjawił się Martin. Zajął jedyne krzesło dla gości. Pozostali będą musieli przynieść własne.
– Jak poszło z mieszkaniem? – spytał Patrik. – Fajne?
– Fantastyczne! – odpowiedział Martin. Oczy mu zalśniły. – Od razu się zdecydowaliśmy. Za dwa tygodnie będziesz nam mógł pomóc nosić kartony.
– Coś takiego, naprawdę? – zaśmiał się Patrik. – To bardzo ładnie z waszej strony. Wrócimy do tematu po konsultacji z moją szefową. Erika nie lubi dzielić się moim wolnym czasem, więc niczego nie obiecuję.
– Jasne – powiedział Martin. – Znajdzie się paru innych dłużników, którym pomagałem w przeprowadzkach. Damy radę bez ciebie.
– Co ja słyszę, przeprowadzka? – spytała Annika, wchodząc do pokoju. W jednej ręce niosła filiżankę kawy, w drugiej notatnik. – Martinie, nie wierzę własnym uszom, czyżbyś się w końcu ustatkował?
Martin się zarumienił, jak zawsze, kiedy się z nim drażniła, ale nie mógł przestać się uśmiechać.
– Dobrze słyszałaś. Znaleźliśmy z Pią mieszkanie w Grebbestad. Przeprowadzka za dwa tygodnie.
– Proszę, proszę – powiedziała Annika. – Najwyższy czas. Bałam się, że w końcu nikt cię nie zechce. A kiedy usłyszymy tupot małych stópek?
– Daj spokój – powiedział Martin. – Pamiętam, jak dręczyłaś Patrika, kiedy poznał Erikę, i proszę, czym to się skończyło. Biedactwo, musiał zapłodnić swoją kobietę i teraz wygląda, jakby mu przybyło dziesięć lat. – Mrugnął do Patrika na znak, że żartuje.
– Gdybyś potrzebował rady, jak to zrobić, wal do mnie jak w dym – powiedział dobrodusznie Patrik.
Martin właśnie miał wygłosić jakąś złośliwość, gdy weszli Ernst i Gösta. Obaj naraz chcieli się przecisnąć przez drzwi razem z krzesłami. W końcu Gösta, mrucząc pod nosem, przepuścił Ernsta. Ernst niedbale rozsiadł się na samym środku.
– Trudno się pomieścić z takim kramem – rzekł kwaśno Gösta. Martin i Annika przesunęli się z krzesłami.
– Jeśli w sercu jest miejsce… – zaczęła Annika zgryźliwie, ale nie dokończyła[4].
Na końcu przyczłapał Mellberg. Zadowolił się miejscem stojącym w drzwiach.
Patrik rozłożył papiery i wziął głęboki oddech. Nagle poczuł ciężar odpowiedzialności. W końcu chodziło o zabójstwo. Nie była to dla niego pierwsza taka sprawa, a mimo to denerwował się. Nie lubił znajdować się w centrum uwagi, a rzecz była bardzo poważna. Ciążyło mu to. Teoretycznie śledztwem mógł pokierować Mellberg, ale tego Patrik za wszelką cenę chciał uniknąć. Trzeba zaczynać.
– Jak wiecie, uzyskaliśmy potwierdzenie, że śmierć Sary Klingi nie nastąpiła wskutek nieszczęśliwego wypadku. Zamordowano ją. Wprawdzie utonęła w morzu, ale w płucach miała słodką wodę, nie morską, co wskazuje na to, że została utopiona gdzie indziej i dopiero potem wrzucona do morza. Szczegóły znajdziecie w sprawozdaniu Pedersena. Annika je skserowała. – Puścił w obieg spięte egzemplarze. Każdy wziął po jednym.
– Czy można coś jeszcze stwierdzić na podstawie obecności wody w płucach? Mamy tu na przykład informację, że w wodzie znaleziono ślady mydła. Czy da się ustalić, jakie to mydło? – zapytał Martin, wskazując na jeden z punktów protokołu z sekcji zwłok.
– Prawdopodobnie tak – odparł Patrik. – Przesłaliśmy próbkę wody do laboratorium kryminalistycznego. Za parę dni dowiemy się, co ustalili.
– A ubranie? – pytał dalej Martin. – Można ustalić, czy była ubrana, kiedy ją topiono w wannie? Bo zakładamy, że to było w wannie, prawda?
– Niestety, odpowiedź jak wyżej. Ubranie również zostało wysłane do laboratorium. Dopóki nie otrzymamy odpowiedzi, wiem tyle co wy.
Ernst przewrócił oczami. Patrik rzucił mu gniewne spojrzenie. Domyślał się, o co mu chodzi. Był zazdrosny, że nie on, lecz Martin zadał parę inteligentnych pytań. Patrik był ciekaw, kiedy wreszcie Ernst pojmie, że taka sprawa wymaga pracy zespołowej, nie rywalizacji.
– Czy to przestępstwo na tle seksualnym? – spytał Gösta. Ernst skrzywił się jeszcze bardziej, bo nawet jego równie gnuśny kolega zdobył się na zadanie ważnego pytania.
– Nie wiadomo – odpowiedział Patrik. – Martinie, chciałbym, żebyś sprawdził, czy w naszej bazie figurują skazani za przestępstwa wobec dzieci.
Martin kiwnął głową i zanotował.
– Trzeba też bliżej przyjrzeć się rodzinie – powiedział Patrik. – Już wstępnie z nimi rozmawialiśmy, gdy razem z Ernstem poszliśmy im powiedzieć, że chodzi o morderstwo, nie o wypadek. Rozmawialiśmy również z człowiekiem, którego babcia Sary wskazała jako ewentualnego sprawcę.
– Niech zgadnę – zgryźliwie powiedziała Annika. – Czy chodzi o niejakiego Kaja Wiberga?
– Zgadza się – odrzekł Gösta. – Przekazałem Patrikowi wszystkie materiały dotyczące wieloletnich kontaktów i z nim, i z nią.
– Szkoda czasu i atłasu – odezwał się Ernst. – Samo przypuszczenie, że Kaj mógłby mieć coś wspólnego ze śmiercią tej małej, jest absurdalne.
– Właśnie, przecież wy się znacie – zauważył Gösta i badawczo spojrzał na Patrika. Zastanawiał się, czy o tym wie.
Patrik kiwnął głową. Ernst otwierał usta, żeby coś powiedzieć, gdy Patrik wtrącił:
– Tak czy inaczej, będziemy go jeszcze sprawdzać. Trzeba jak najprędzej ustalić, czy ma z tym coś wspólnego. Na tym etapie trzeba iść szerokim frontem. A w ogóle musimy dowiedzieć się więcej o Sarze i jej rodzinie. Pomyślałem, że zaczniemy z Ernstem od rozmowy z nauczycielami. Może wiedzą coś o problemach tej rodziny. Wiemy tak mało, że dobrze byłoby skorzystać z pomocy miejscowej prasy. Bertil, możesz nam w tym pomóc? – Brak odpowiedzi. Powtórzył nieco głośniej: – Bertil?
Nadal bez odpowiedzi. Mellberg stał oparty o framugę, zatopiony we własnych myślach. Zareagował dopiero, gdy Patrik odezwał się jeszcze głośniej.
– Przepraszam. Co mówiłeś? – spytał.
Patrik kolejny raz pomyślał: i to ma być szef?
– Pytałem, czy mógłbyś pogadać z prasą. Powiedzieć im, że chodzi o morderstwo, więc interesują nas wszelkie spostrzeżenia. Wydaje mi się, że będziemy potrzebować pomocy społeczeństwa.
– Ależ oczywiście – odrzekł Mellberg. Sprawiał wrażenie, jakby przebudził się z głębokiego snu. – Pogadam z prasą.
– Dobrze. Na tym etapie nie da się dodać nic więcej – powiedział Patrik, splatając dłonie. – Czy są jakieś pytania?
Nikt się nie odezwał. Po chwili, jak na sygnał, wszyscy zaczęli zbierać się do wyjścia.
– Ernst. – Patrik zatrzymał kolegę już w drzwiach. – Czy możesz być gotów do wyjazdu za pół godziny?
– Dokąd? – zapytał jak zawsze skwaszony Ernst.
Patrik odetchnął głęboko. Czyżby mu się wydawało, że coś mówił? Może tylko poruszał ustami.
– Do szkoły, do której chodziła Sara. Porozmawiać z jej nauczycielami. – Patrik powiedział to z naciskiem.
– Aha. Niech będzie, za pół godziny – odrzekł Ernst i odwrócił się.
Patrik spojrzał z wściekłością na narzuconego przez szefa partnera. Da mu jeszcze parę dni. A potem po cichu, wbrew Mellbergowi, weźmie sobie do pary Molina.