17


Fjällbacka 1924

Poród okazał się jeszcze straszniejszy, niż myślała. Po dwóch dniach skurczów była bliska śmierci. Wreszcie doktor całym ciężarem położył jej się na brzuchu i wycisnął z niej pierwsze dziecko. Drugi chłopiec pojawił się chwilę później. Umyto ich, zawinięto w kocyki i pokazano jej. Odwróciła się do nich plecami. Nie chciała patrzeć na stworzenia, które zrujnowały jej życie i omal jej nie zabiły. Jeśli o nią chodzi, mogą je zabrać, wrzucić do rzeki, zrobić, co chcą. Ostry niemowlęcy krzyk ranił jej uszy. Wrzasnęła do kobiety trzymającej oba zawiniątka, żeby je zabrała. Przestraszona akuszerka posłuchała. Rozległy się szepty. Kiedy przestała słyszeć krzyki swoich dzieci, zachciało jej się spać. Przespać sto lat. Niech ją potem obudzi pocałunkiem królewicz, niech ją wyrwie z nędzy i wyzwoli od dwóch wyciśniętych z jej ciała potworków.

Gdy się obudziła, w pierwszej chwili pomyślała, że sen się ziścił. Pochylała się nad nią wysoka ciemna postać. Pomyślała, że to królewicz. I nagle zderzenie z rzeczywistością – zobaczyła głupkowatą twarz Andersa. Malowała się na niej miłość, od której zrobiło jej się niedobrze. Może myśli, że coś się między nimi zmieni, bo jej ciało wydało na świat dwóch synów? Niech ich sobie weźmie, a jej zwróci wolność. Cieszyła się przez chwilę, że nie jest już w ciąży, nabrzmiała i bezkształtna. Może pójść, dokąd zechce, i wieść takie życie, na jakie zasługuje, jakie jest jej pisane. Po chwili zdała sobie sprawę, że to niemożliwe. Gdzie się podzieje, skoro nie może wrócić do ojca? Nie ma pieniędzy ani możliwości ich zarobienia. Chyba żeby się sprzedawała na ulicy. Już lepiej żyć tak jak teraz. Zdała sobie sprawę, że sytuacja jest beznadziejna. Odwróciła się i zaczęła płakać. Anders pogłaskał ją po głowie. Gdyby miała dość sił, odepchnęłaby go.

– Agnes, oni są przepiękni. Po prostu cudni. – Głos mu zadrżał.

Nie odpowiedziała. Zamknięta w sobie wpatrywała się w ścianę. Gdyby ktoś mógł ją stąd zabrać.



Sara nadal nie wracała. Wprawdzie mama mówiła, że już nie wróci, ale Frida myślała, że tak się tylko mówi. Przecież nie można tak po prostu zniknąć. Zaczęła żałować, że nie była dla Sary milsza. Nie powinna się kłócić, kiedy Sara zabierała jej zabawki. Powinna się zgadzać. Teraz już za późno.

Frida podeszła do okna i znów spojrzała w niebo. Było szare, jakby brudne. Sarze chyba nie może być dobrze w takim niebie?

I jeszcze ta historia z tym panem. Wprawdzie obiecała Sarze, że nic nie powie, ale… Mama mówi, że zawsze trzeba mówić prawdę. Czy jeśli się o czymś nie opowie, to tak, jakby się skłamało?

Usiadła przed domkiem dla lalek. Była to jej ulubiona zabawka. Kiedyś należał do mamy, teraz do niej. Trudno jej było sobie wyobrazić, że mama miała kiedyś tyle lat co ona teraz. Mama jest przecież taka… dorosła.

Mama dostała domek w latach siedemdziesiątych. Typowy piętrowy budynek z cegły. Miał brązowe i pomarańczowe pokoiki, mebelki te same co w czasach dzieciństwa mamy. Fridzie bardzo się podobały, chociaż żałowała, że nie są różowe i niebieskie. Najbardziej lubiła kolor niebieski. Róż był natomiast ulubionym kolorem Sary. Frida uważała, że to dziwne. Przecież wiadomo, że rudy i róż się gryzą, a Sara miała rude włosy, więc nie powinna lubić różu. Sara się tym nie przejmowała. Zawsze taka była. Na opak.

W domku mieszkały cztery lalki. Dwie dziewczynki i ich rodzice. Frida ustawiła dziewczynki naprzeciw siebie. Zazwyczaj utożsamiała się z lalką ubraną na zielono, ale skoro Sara nie żyje, pozwoli jej być zieloną, a sama będzie tą w brązowej sukience.

– Cześć, Frida. Wiesz, że ja nie żyję? – spytała zielona lalka Sara.

– Wiem, mama mi mówiła – odpowiedziała brązowa.

– I co ci powiedziała?

– Że poszłaś do nieba i już się nie będziesz ze mną bawić.

– Jaka szkoda – powiedziała lalka Sara.

Lalka Frida kiwnęła głową.

– No, mnie też szkoda. Gdybym wiedziała, że umrzesz i nie wrócisz, żeby się ze mną bawić, mogłabyś wziąć sobie wszystkie zabawki, jakie byś tylko chciała. Ja bym ci nic nie powiedziała.

– Szkoda – powtórzyła lalka Sara. – Szkoda, że nie żyję.

– No, szkoda – powiedziała brązowa.

Zamilkły. Po chwili lalka Sara zapytała bardzo poważnie:

– Nie mówiłaś nikomu o tym panu?

– Nie mówiłam. Przecież ci obiecałam.

– Właśnie, to nasza tajemnica.

– A dlaczego mam nie mówić? Przecież ten pan był zły! – powiedziała płaczliwie brązowa lalka.

– Właśnie dlatego. Ten pan powiedział, że mam nie mówić nikomu. Trzeba się słuchać takich złych panów.

– Ale przecież ty nie żyjesz. Ten pan ci już nic nie zrobi.

Na to lalka Sara nie odpowiedziała. Frida ostrożnie posadziła obie lalki w domku i stanęła przy oknie. Że też wszystko musi być takie trudne przez to, że Sara nie żyje.


Annika wróciła z lunchu. Zobaczyła, jak wchodzą Patrik i Ernst. Zawołała Patrika, ale machnął ręką. Śpieszył się do swego pokoju. Nalegała, więc przystanął w drzwiach i spojrzał na nią pytająco. Annika patrzyła znad okularów. Widziała, że jest zmęczony, w dodatku przemókł do nitki. Jak się ma w domu niemowlę i jeszcze śledztwo w sprawie morderstwa na głowie, nie ma się wiele czasu dla siebie.

Widząc w jego oczach zniecierpliwienie, zaczęła pospiesznie wyjaśniać:

– Odebrałam dziś mnóstwo telefonów w związku z artykułami w prasie.

– Będzie coś z tego? – spytał Patrik bez entuzjazmu. Nie przywiązywał większej wagi do telefonów. Rzadko udawało się w ten sposób uzyskać cenne informacje.

– I tak, i nie – odpowiedziała Annika. – Najczęściej dzwoniły stare plotkary. Donosiły na swych zaprzysięgłych wrogów. Poza tym mnóstwo homofobów. Coś niesamowitego. Wystarczy, że facet pracuje w kwiaciarni albo w zakładzie fryzjerskim, żeby go uważali za geja i podejrzewali o wykorzystywanie dzieci.

Patrik przestąpił z nogi na nogę. Annika pośpiesznie mówiła dalej. Podała mu kartkę.

– Wydaje mi się, że to może być ważne. Dzwoniła kobieta, nie podała nazwiska. Powiedziała, że powinniśmy się przyjrzeć karcie zdrowia braciszka Sary. Nie chciała powiedzieć dlaczego, ale wydaje mi się, że coś w tym musi być. W każdym razie warto sprawdzić.

Patrik nie okazał zainteresowania, jakiego oczekiwała. Ale przecież nie słyszał szczególnego naglącego tonu, jakim mówiła ta kobieta. Różnił się od ledwo skrywanej złośliwej radości innych dzwoniących.

– Warto sprawdzić, ale nie wiąż z tym zbyt wielkich nadziei. Anonimowe informacje przeważnie są bezwartościowe.

Annika chciała coś dodać, ale Patrik podniósł ręce w obronnym geście.

– Wiem, wiem. Coś ci mówi, że to co innego. Przyrzekam, sprawdzę, ale to musi poczekać. Są pilniejsze sprawy. Za pięć minut spotykamy się w kuchni. Wtedy opowiem więcej. – Zabębnił palcami po framudze i odszedł, trzymając w ręku jej karteczkę.

Co to za nowe pilne sprawy? Annika miała nadzieję, że to punkt zwrotny. W komisariacie od kilku dni panował nastrój przygnębienia.


Nie potrafił się odnaleźć w pracy. Nie opuszczał go obraz Sary, a przedpołudniowa wizyta policjantów obudziła wcześniejsze, drzemiące w nim obawy. A może rzeczywiście za wcześnie wrócił do pracy? Skupienie się na wrzodach żołądka, odciskach, wirusowych trzydniówkach i zapaleniach uszu miało być sposobem na przeżycie i odepchnięcie niepożądanych myśli. Cokolwiek, byle tylko uciec od myśli o Sarze. I o Charlotte. Ale rzeczywistość go dopadła. Czuł się tak, jakby pędził prosto w przepaść. Z własnej winy, co bynajmniej niczego nie ułatwiało. Gdyby miał być wobec siebie szczery, a prawie mu się to nie zdarzało, musiałby przyznać, że sam nie rozumie, dlaczego tak postępuje. Jakby było w nim coś, co go pcha coraz dalej. Tyle ma, a właściwie miał. Dawne życie legło w gruzach i nic już tego nie zmieni, bez względu na to, co powie lub zrobi.

Obojętnie przewracał leżące na biurku karty pacjentów. Nie znosił papierkowej roboty. Dzisiaj zupełnie nie mógł się skupić. Wobec pierwszej pacjentki, którą przyjął po lunchu, był wręcz opryskliwy, choć zazwyczaj był miły dla wszystkich. Tym razem nie starczyło mu cierpliwości dla kolejnej baby uskarżającej się na urojone dolegliwości. Była stałą bywalczynią przychodni, ale wątpił, czy jeszcze przyjdzie. Nie spodobało jej się to, co powiedział o stanie jej zdrowia, ale nie przywiązywał do tego większej wagi.

Z westchnieniem zaczął zbierać karty i nagle jednym ruchem zrzucił je na podłogę, dając upust długo tłumionym uczuciom. Rozleciały się po całym gabinecie. Niclas zdarł z siebie fartuch, rzucił go na ziemię, chwycił kurtkę i wybiegł z gabinetu, jakby go coś opętało. W pewnym sensie było to prawdą. Zatrzymał się na chwilę i opanował na tyle, żeby poprosić pielęgniarkę o odwołanie wszystkich popołudniowych wizyt. Wybiegł na deszcz. Poczuł na wargach krople wody. Przywołały obraz córki unoszonej na spienionych falach. Pobiegł jeszcze prędzej. W deszczu nie było widać płynących mu z oczu łez. Biegł przed siebie, uciekał przed samym sobą.


Maszynka do kawy stękała, prychała, i w końcu wyprodukowała tę samą czarną ciecz co zwykle. Patrik stanął przy zlewie. Pozostali siedzieli na krzesłach z filiżankami w rękach. Przyszli wszyscy z wyjątkiem Martina. Patrik miał właśnie spytać, czy ktoś go widział, kiedy wpadł zadyszany.

– Przepraszam za spóźnienie. Annika dzwoniła do mnie, żeby zawiadomić o zebraniu, ale byłem jeszcze w drodze…

Patrik podniósł rękę.

– O tym potem. Mam parę spraw do omówienia.

Martin skinął głową i usiadł u szczytu stołu. Z ciekawością patrzył na Patrika.

– Są wyniki analizy zawartości żołądka i płuc Sary. Jest w nich coś bardzo dziwnego.

Wszyscy siedzieli w napięciu. Mellberg patrzył uważnie na Patrika. Nawet Ernst i Gösta wyglądali na zainteresowanych. Annika jak zwykle notowała, żeby po zebraniu rozdać wszystkim podsumowanie.

– Ktoś zmusił tę małą, żeby połknęła popiół.

W pokoju zapadła taka cisza, że upadek szpilki zabrzmiałby jak grzmot. Mellberg odchrząknął.

– Powiedziałeś popiół?

– Tak, miała popiół w żołądku i w płucach. Według Pedersena sprawca wcisnął jej do ust popiół, kiedy była w wannie. Część wpadła do wody. Potem ją utopiono i dlatego miała popiół również w płucach.

– Ale dlaczego? – zapytała zdumiona Annika, zapominając o notowaniu.

– To jest pytanie. I kolejne: czy może nas to do czegoś doprowadzić? Dzwoniłem już, chcę przeprowadzić dokładne oględziny łazienki Florinów. Jeśli znajdziemy popiół – gdziekolwiek – znajdziemy miejsce zbrodni.

– Naprawdę sądzisz, że ktoś z rodziny… – Gösta nie dokończył.

– Nic nie sądzę – odparł Patrik. – I jeśli wymyślimy inne potencjalne miejsce zbrodni, również je sprawdzimy. Jeśli dzisiejsze oględziny nic nie dadzą. W domu Florinów widziano ją ostatni raz, więc od niego zaczniemy. Co powiesz, Bertil?

Pytanie było retoryczne. Mellberg dotychczas w ogóle nie włączał się do śledztwa, ale zależało mu, żeby wyglądało na to, że to on sprawuje kontrolę.

Kiwnął głową.

– Dobry pomysł. Czy przypadkiem nie należało wcześniej przeprowadzić dokładnych oględzin całego domu?

Patrik musiał się opanować, żeby się nie skrzywić. Nie dość że wspomniał o tym Ernst, teraz jeszcze Mellberg. Łatwo się mądrzyć po szkodzie. A tak naprawdę do tej pory nie było powodu, żeby przeprowadzać dokładne oględziny domu. Pewnie nawet nie dostałby na to zgody. Postanowił to przemilczeć i powiedział obojętnie:

– Może i tak. A może lepiej, że zrobimy to teraz, gdy już wiemy, czego szukać. Tak czy inaczej – technicy z Uddevalli przyjadą koło czwartej. Zamierzam uczestniczyć w oględzinach i chciałbym zabrać Martina. Masz czas?

Mówiąc to, Patrik zerknął na Mellberga. Miał nadzieję, że się nie uprze i nie narzuci mu Ernsta. Miał szczęście. Mellberg nic nie powiedział. Może już będzie po sprawie.

– Mogę jechać z tobą – odezwał się Martin.

– No to dobrze. Na tym kończymy.

Annika chciała właśnie opowiedzieć o telefonie, ale wszyscy już ruszyli do drzwi. Dała Patrikowi tę kartkę, na pewno wkrótce się tym zajmie.

Kartka zapisana ręką Anniki trafiła do tylnej kieszeni spodni Patrika. Wkrótce całkiem o niej zapomniał.


Słysząc kroki na schodach, Stig zebrał siły. Wcześniej z kuchni dochodziły odgłosy rozmowy Niclasa i Lilian. Domyślał się, że mówili o nim. Ostrożnie podniósł się do pozycji półleżącej. Bolało go, jakby mu krojono brzuch nożem, ale kiedy Niclas wszedł do pokoju, twarz miał gładką, bez śladu cierpienia. Ciągle miał przed oczami swego ojca, widział, jak bezbronny i skulony usycha na zimnym szpitalnym łóżku. On do tego nie dopuści. Przekonywał samego siebie, że to przejściowe dolegliwości, na pewno miną, bo już wcześniej co jakiś czas czuł się lepiej.

– Lilian powiedziała, że gorzej się czujesz. – Niclas usiadł na brzegu łóżka z zatroskaną miną. Stig zauważył, że ma zaczerwienione oczy. Co w tym dziwnego, że chłopak płakał. Żaden człowiek nie powinien tak cierpieć, nie powinien tracić dziecka. Również Stiga śmierć dziewczynki bardzo bolała. Uświadomił sobie, że Niclas czeka na odpowiedź.

– Wiesz przecież, jakie są kobiety. Wszystko wyolbrzymiają. Musiałem się w nocy źle ułożyć, ale już mi lepiej. – Zacisnął szczęki, żeby nie pokazać, że go boli.

Niclas popatrzył podejrzliwie i wyciągnął z torby jakieś narzędzia.

– Nie bardzo ci wierzę. Na początek zmierzę ci ciśnienie. Zbadam cię i zobaczymy.

Okręcił rękaw do mierzenia ciśnienia wokół chudego ramienia Stiga i mocno napompował. Przez chwilę patrzył na wskaźnik, potem zdjął rękaw.

– Sto pięćdziesiąt na osiemdziesiąt, nawet nieźle. Rozepnij koszulę, to cię posłucham.

Stig posłusznie rozpiął koszulę sztywnymi, niezręcznymi palcami. Słuchawki były tak zimne, że gwałtownie zaczerpnął powietrza. Niclas powiedział surowo:

– Długi, głęboki oddech, proszę.

Stig mimo bólu spełnił życzenie. Po chwili Niclas wyjął z uszu słuchawki i spojrzał Stigowi w oczy.

– Nie widzę nic konkretnego, ale jeśli czujesz się gorzej, powinieneś mi o tym powiedzieć. Może byśmy ci jednak zrobili porządne badania, co? Gdybyśmy pojechali do Uddevalli, może znaleźliby coś, czego ja nie widzę.

Stig gwałtownie potrząsnął głową.

– Nie, naprawdę czuję się całkiem nieźle. Szkoda czasu i pieniędzy. To na pewno jakaś wredna bakteria, niedługo wyzdrowieję. Już tak bywało, prawda? – W głosie Stiga dał się słyszeć błagalny ton.

Niclas potrząsnął głową.

– Tylko potem nie mów, że cię nie ostrzegałem. Nigdy dość ostrożności, gdy ciało daje znać, że dzieje się coś złego. Ale nie mogę cię do niczego zmusić. To twoje zdrowie, ty decydujesz. Muszę jednak przyznać, że nie uśmiecha mi się rozmowa z Lilian. Kiedy wróciłem do domu, miała właśnie dzwonić po pogotowie.

– Ta moja Lilian to prawdziwa jędza – zaśmiał się Stig, ale zaraz umilkł. Ból znów przeszył mu brzuch.

Niclas zamknął torbę i rzucił mu podejrzliwe spojrzenie.

– Przyrzekasz, że powiesz, jeśli się gorzej poczujesz?

Stig kiwnął głową.

– Oczywiście.

Słysząc, jak Niclas schodzi po schodach, zwinął się na łóżku. Z pewnością niedługo samo przejdzie. Byle tylko nie iść do szpitala. Musi tego za wszelką cenę uniknąć.


Otworzyła im Lilian. Na jej twarzy malowała się cała gama uczuć. Z przodu stali Patrik i Martin, za nimi ekipa techników: dwóch mężczyzn i kobieta.

– Proszę, a to co za tłum?

– Mamy nakaz przeprowadzenia oględzin państwa łazienki.

Z trudem spojrzał jej w oczy. Że też człowiek musi się czuć jak ostatni drań tylko dlatego, że wykonuje swój zawód.

Lilian patrzyła na nich wzrokiem twardym jak stal. Chwilę milczała, potem odsunęła się od drzwi, wpuszczając ich do środka.

– Tylko mi nie naświńcie, dopiero co posprzątałam – warknęła.

Patrik kolejny raz pomyślał, że należało to zrobić wcześniej. Sądząc po tym, co tu widział wcześniej, w domu Florinów sprzątało się bez przerwy. Gdyby nawet były jakieś ślady, już dawno ich nie ma.

– Na dole jest łazienka z prysznicem, na górze z wanną. – Lilian wskazała schody. – Ściągajcie buty – burknęła. Wszyscy posłuchali. – I żebyście nie przeszkadzali Stigowi. Odpoczywa. – Poszła do kuchni i tłukąc garnkami, zabrała się do zmywania.

Patrik i Martin wymienili porozumiewawcze spojrzenia i zaprowadzili ekipę na piętro. Nie chcąc im przeszkadzać w łazience, zostali w przedpokoju. Drzwi do pokoju Stiga były zamknięte.

– Naprawdę uważasz, że to w porządku? – ściszonym głosem spytał Martin. – Przecież sprawcą mógł być ktoś obcy, nic nie wskazuje na to, żeby było inaczej, a… rodzinie i tak jest ciężko.

– Masz rację – odparł szeptem Patrik. – Ale nie możemy tego odpuścić tylko dlatego, że jest nieprzyjemne. To w ich interesie, nawet jeśli tego nie rozumieją. Kiedy ich wykreślimy z listy podejrzanych, z tym większą energią będziemy mogli się zająć innymi tropami. Może nie?

Martin przytaknął. Wiedział, że Patrik ma rację. Problem w tym, że wszystko razem jest takie nieprzyjemne. Odwrócili się, kiedy usłyszeli kroki i napotkali pytające spojrzenie Charlotte.

– Co się dzieje? Mama mówi, że jakaś ekipa przeprowadza oględziny łazienki. Z jakiego powodu? – mówiła trochę podniesionym głosem i chciała ich wyminąć.

– Moglibyśmy usiąść i porozmawiać chwilę? – zapytał Patrik.

Charlotte rzuciła spojrzenie na techników, odwróciła się i ruszyła w dół schodów.

– Chodźmy do kuchni – rzuciła, nie odwracając się do Martina i Patrika. – Chciałabym, żeby mama też brała udział w tej rozmowie.

Lilian tłukła naczyniami. Albin siedział na rozłożonym na podłodze kocu i wodził za babcią wielkimi, poważnymi oczami. Wzdrygał się lękliwie za każdym razem, gdy ktoś podnosił głos.

– Jeśli będziecie rozkręcać jakieś meble, macie je z powrotem złożyć – powiedziała Lilian lodowato.

– Niczego nie obiecuję, może będą musieli coś zabrać. Ale będą bardzo ostrożni, gwarantuję – powiedział Patrik, siadając.

Charlotte podniosła z podłogi Albina i wzięła go na kolana. Przytulił się do niej. Wychudła, miała mocno podkrążone oczy. Wyglądała, jakby od tygodnia nie spała, i pewnie tak było. Usiłując opanować drżenie podbródka, spytała:

– Więc dlaczego nagle zjawia się u nas cała zgraja policjantów? Zamiast szukać mordercy Sary?

– Charlotte, musimy wykluczyć pewne ewentualności. Sprawa ma się tak… że mamy nowe informacje. Muszę zadać to pytanie: czy przychodzi ci do głowy, dlaczego ktoś miałby zmuszać Sarę do połknięcia popiołu?

Charlotte patrzyła na niego, jakby stracił rozum. Przycisnęła do siebie Albina, mocno, aż zapiszczał.

– Połknięcia popiołu? Jak to?

Patrik powtórzył, co mu powiedział lekarz sądowy. W miarę jak mówił, Charlotte coraz bardziej bladła.

– Trzeba być chorym na umyśle, żeby coś takiego zrobić. Tym bardziej nie rozumiem, dlaczego tracicie tu czas. – Ostatnie słowa prawie wykrzyczała. Jej zdenerwowanie udzieliło się Albinowi. Rozpłakał się, ale zaraz uspokoił, gdy matka zaczęła kołysać go w ramionach. Charlotte wpatrywała się w Patrika, a on powtórzył to, co przed chwilą powiedział Martinowi.

– To bardzo ważne, żebyśmy mogli was wykluczyć. Nic nie wskazuje na to, żeby ktoś z rodziny miał cokolwiek wspólnego ze śmiercią Sary, ale nie zrobilibyśmy, co do nas należy, gdybyśmy i tej możliwości nie zbadali. Dobrze wiesz, że to się zdarza. Dlatego nie zawsze można się kierować takimi względami.

Stojąca przy zlewie Lilian prychnęła. Całą swoją postawą okazywała, co o tym myśli.

– Do pewnego stopnia to rozumiem – odparła Charlotte. – Bylebyście nie tracili czasu, który można lepiej wykorzystać.

– Pracujemy pełną parą, sprawdzimy wszystkie ewentualności. Obiecuję. – Odruchowo nachylił się i położył rękę na jej dłoni. Charlotte pozwoliła na to. Patrzyła mu w oczy, jakby chciała sprawdzić, czy mówi prawdę. Patrik nie odwrócił wzroku. Najwyraźniej ją to uspokoiło i lekko skinęła głową.

– Wierzę, nie mam innego wyjścia. Macie szczęście, że Niclasa nie ma w domu.

– Był przed chwilą – powiedziała, nie odwracając się, Lilian. – Wpadł, zajrzał do Stiga i znów pojechał.

– Po co przyjechał do domu? I dlaczego mi nie powiedział, że jest?

– Pewnie spałaś. Nie mam pojęcia, po co przyjeżdżał w biały dzień. Może musiał zrobić sobie przerwę. Mówiłam mu, że za wcześnie wrócił do pracy. Przechodzi ludzkie pojęcie, jaki ten chłopak jest obowiązkowy, naprawdę trzeba podziwiać…

Charlotte demonstracyjnie westchnęła, przerywając jej. Lilian z jeszcze większą energią wróciła do zmywania. W kuchni panowało wyczuwalne napięcie.

– Tak czy inaczej, Niclas też powinien o tym wiedzieć. Dzwonię do przychodni.

Charlotte posadziła Albina na kocu i chwyciła słuchawkę wiszącego na ścianie telefonu. Nikt się nie odezwał. Patrik marzył w duchu, żeby się znaleźć jak najdalej stąd. Po chwili Charlotte odłożyła słuchawkę.

– Nie ma go w pracy – powiedziała zaskoczona.

– Nie ma? – Lilian odwróciła się. – To gdzie jest?

– Aina nie wie. Powiedziała, że wziął wolne na resztę dnia. Myślała, że pojechał do domu.

Lilian zmarszczyła brwi.

– Był nie dłużej niż kwadrans. Zajrzał na chwilę do Stiga, a potem wyszedł. Myślałam, że pojechał do pracy.

Patrik i Martin wymienili spojrzenia. Domyślali się, gdzie może być pogrążony w żałobie ojciec rodziny.

– Pewnie zajmie nam to parę godzin. – Do kuchni zajrzał szef techników. – Wyniki będą, gdy tylko skończymy.

Patrik i Martin poczuli się nieswojo. Wstali i ukłonili się lekko Charlotte i Lilian.

– Będziemy już szli. Gdyby przyszło paniom coś do głowy w związku z tym popiołem, wiecie, gdzie nas szukać.

Charlotte zbladła i kiwnęła głową. Lilian udawała, że nie słyszy, i nie raczyła na nich spojrzeć.

Wyszli w milczeniu i ruszyli do samochodu.

– Mógłbyś mnie odwieźć do domu? – spytał Patrik.

– Przecież zostawiłeś samochód przed komisariatem. Nie będzie ci potrzebny w weekend?

– Nie mam siły tam jechać. I tak zamierzam trochę popracować w sobotę albo w niedzielę. Pojadę autobusem, a wrócę samochodem.

– Myślałem, że obiecałeś Erice, że zostaniesz w domu przez cały weekend – zauważył Martin.

Patrik skrzywił się.

– Tak, ale skąd mogłem wiedzieć, że zwali nam się na głowę to śledztwo.

– Ja w weekend i tak mam dyżur. Powiedz, gdybyś czegoś potrzebował.

– Dzięki, ale muszę przejrzeć to wszystko sam, w spokoju.

– Dobra, rób, jak uważasz – powiedział Martin, wsiadając do samochodu. Patrik usiadł obok i pomyślał, że tak naprawdę nie wie, jak uważa.


Teściowa wreszcie zbierała się do wyjazdu. Erika prawie nie mogła w to uwierzyć. Już nie miała cierpliwości słuchać niekończących się przestróg, wymądrzania się i pretensji. Odliczała minuty dzielące ją od chwili, gdy Kristina wsiądzie do swego escorta i pojedzie do domu. Podczas wizyty teściowej jej i tak już niska samoocena jeszcze się obniżyła. Okazało się, że nic nie robi tak, jak trzeba. Niewłaściwie ubiera Maję, źle karmi, jest wobec dziecka niedelikatna, niezręczna, leniwa, a w ogóle powinna więcej odpoczywać. Lista jej uchybień nie miała końca i teraz, siedząc z małą na kolanach, myślała o tym, że powinna się poddać, że nie da rady. Śniło jej się, że zostawia Maję Patrikowi i wyjeżdża gdzieś daleko, gdzieś, gdzie jest cisza i spokój, nie słychać dziecięcego płaczu, niczego nie musi i nikt niczego od niej nie chce. Zwinęłaby się w kłębek, stała się malutka i ktoś by się nią zaopiekował.

Jednocześnie czuła coś zupełnie innego. Instynkt opiekuńczy i świadomość, że nigdy, przenigdy nie oddałaby tego dziecka, które trzyma w ramionach. Było to równie niewyobrażalne, jak gdyby miała odciąć sobie rękę lub nogę. Matka i córka stanowiły jedność i razem musiały przetrwać trudny okres. Erika zaczęła się jednak zastanawiać nad tym, co powiedziała Charlotte jeszcze przed tragiczną śmiercią Sary. Powinna porozmawiać z kimś, kto by ją rozumiał. Może to, że tak źle się czuje, nie jest normalne.

Właśnie śmierć Sary skłoniła ją do refleksji. Spojrzała na siebie z boku i zrozumiała, że mrok, w którym ona tkwi, można rozproszyć, chociaż w przypadku Charlotte to niemożliwe. Już do końca życia będzie nosić w sercu żałobę. Ale ona mogłaby sobie poradzić ze swoimi problemami. Zanim jednak umówi się na rozmowę, sprawdzi metodę Anny Wahlgren. Jeśli uda jej się osiągnąć choć tyle, że Maja nie będzie spała na niej, lecz gdziekolwiek indziej, uzna to za sukces. Musi tylko obudzić w sobie jędzę i pozbyć się teściowej.

Kristina weszła do salonu. Patrzyła na Erikę i Maję i wyglądała na zmartwioną.

– Znowu ją karmisz, chociaż od poprzedniego razu minęły dopiero ze dwie godziny. – Nie czekając na odpowiedź, ciągnęła niestrudzenie: – No cóż, w każdym razie starałam się zaprowadzić tu jaki taki porządek. Wszystko poprałam, a muszę powiedzieć, że sporo tego było. Nie zostało już nic do zmywania, prawie wszędzie odkurzyłam. I, no właśnie, usmażyłam trochę mielonych. Włożyłam do zamrażarki, żebyście mogli zjeść coś zdrowszego od tych okropnych gotowych dań. Wiesz, powinniście się porządnie odżywiać, dotyczy to również Patrika. Tyra całymi dniami i, jak widzę, wieczorami przeważnie on zajmuje się Mają, więc naprawdę musi jeść. Aż się przestraszyłam, kiedy go zobaczyłam. Taki był blady, mizerny, że coś okropnego.

Kristina ciągnęła swoją litanię. Erika zacisnęła zęby i miała ochotę zachować się jak małe dziecko: zatkać uszy i zacząć głośno śpiewać. Nie da się zaprzeczyć, że dzięki teściowej miała kilka chwil dla siebie, ale minusy przeważyły. Czuła, jak łzy napływają jej do oczu. Uparcie wpatrywała się w ekran telewizora. Oglądała Ricki Lake. Kiedy ona wreszcie pojedzie?

Jakby w odpowiedzi na jej rozmyślania Kristina wystawiła do przedpokoju walizkę i zaczęła wkładać płaszcz.

– Na pewno sobie poradzicie?

Erika oderwała wzrok od telewizora. Udało jej się nawet uśmiechnąć.

– Tak, tak, poradzimy sobie. – Jeszcze jeden bohaterski wysiłek i wydusiła: – Bardzo dziękuję za pomoc. – Miała nadzieję, że Kristina nie usłyszy fałszu w jej słowach.

Nie usłyszała i łaskawie skinęła głową.

– Cieszę się, że mogłam pomóc. Niedługo znowu przyjadę.

Idźże wreszcie, kobieto, myślała Erika, siłą woli próbując wypchnąć teściową za drzwi. Jakimś cudem jej się udało. Drzwi się zatrzasnęły i Erika odetchnęła z ulgą. Błogostan nie trwał jednak długo. Po odjeździe Kristiny w ciszy rozlegał się tylko odgłos ssania. Myśli Eriki pomknęły ku Annie. Nie mogła się do niej dodzwonić, Anna też nie dzwoniła. Kolejny raz w ciągu ostatnich tygodni wybrała numer komórki Anny, ale podobnie jak wcześniej odezwała się poczta głosowa. Nagrała się po raz kolejny i rozłączyła. Dlaczego Anna nie odbiera? Erika próbowała wymyślić, jak się dowiedzieć, co dzieje się z jej siostrą, ale jak zwykle wszystko rozbijało się o zmęczenie. Zajmie się tym kiedy indziej.


Lucas mówił, że idzie szukać pracy, ale Anna nawet przez chwilę w to nie wierzyła. Wychodził ubrany byle jak, nieogolony i nieuczesany. Nie miała pojęcia, co robi w tym czasie, i wolała nie pytać. Byłoby to coś niestosownego, skończyłoby się karą. Pytania kończyły się biciem. W zeszłym tygodniu nie mogła odprowadzać dzieci do przedszkola, bo miała siniaki na twarzy i Lucas uznał, że wypuszczenie jej z domu byłoby nierozważne.

Wciąż się zastanawiała, jak się to skończy. Staczali się w dół tak szybko, że aż jej się kręciło w głowie. Piękny apartament w dzielnicy Östermalm, z czasów gdy Lucas był maklerem giełdowym i codziennie chodził do pracy elegancko ubrany, wydawał się odległym snem. Już wtedy chciała od niego odejść, ale dziś niemal nie rozumiała dlaczego. W porównaniu z obecnym tamto życie nie było takie złe. Wprawdzie już wtedy ją bił od czasu do czasu, ale bywały też dobre chwile. Wszystko było takie piękne, uporządkowane. Rozejrzała się po ciasnym dwupokojowym mieszkanku i ogarnęło ją uczucie beznadziei. Dzieci spały na materacach w dużym pokoju, zabawki były rozrzucone po całym mieszkaniu. Nie miała siły ich zebrać. Jeśli czegoś nie zrobi, zanim wróci Lucas, skutki będą opłakane. Już nie miała sił się tym przejmować.

Przerażał ją wzrok Lucasa, zupełnie martwy. Jakby wszystko co ludzkie zastąpiły mrok i groza. Właściwie wszystko stracił, a najgroźniejszy jest ten, który nie ma już nic do stracenia.

Przyszło jej do głowy, że musi się jakoś wydostać z domu, wezwać pomoc. Odebrać dzieci z przedszkola, zadzwonić do Eriki, żeby po nich przyjechała. Albo na policję. Skończyło się na myśleniu. Nie wiadomo, kiedy Lucas wróci do domu, a gdyby wrócił, kiedy będzie się wydostawać ze swego więzienia, już nigdy nie będzie miała najmniejszej szansy na ucieczkę, a może i na życie.

Siedząc w fotelu przy oknie, wyglądała na podwórko. Zapadał zmierzch.

Загрузка...