4


Strömstad 1923

– Agnes, to będą same nieciekawe spotkania. Naprawdę nie ma sensu, żebyś ze mną szła.

– Ale ja chcę z tobą iść. Nudno mi samej. Nie mam co robić.

– Jak to, a twoje koleżanki?

– Wszystkie są zajęte – przerwała mu naburmuszona Agnes. – Britta przygotowuje się do ślubu, Laila jedzie z rodzicami do brata w Halden, a Sonja musi pomóc mamie. – Ze smutkiem dodała: – Gdybym miała mamę, której mogłabym pomagać… – Rzuciła ojcu spojrzenie spod grzywki. Podziałało jak zwykle.

Westchnął.

– No już dobrze. Pójdziemy razem, ale musisz mi obiecać, że usiądziesz sobie cichutko i nie będziesz biegać i gadać z pracownikami. Ostatnio tak im zawróciłaś w głowach, że doszli do siebie dopiero po kilku dniach.

Uśmiechnął się. Niesforna ta jego córka, ale ładniejszej od niej dziewczyny nie znajdziesz po szwedzkiej stronie granicy.

Agnes aż się roześmiała. Wygrała kolejną potyczkę z ojcem. Wynagrodziła mu to, przytulając się do niego i poklepując po brzuchu.

– Nie ma drugiego takiego ojca – zagruchała przymilnie, a twarz Augusta rozjaśniła radość.

– Co ja bym bez ciebie zrobił – powiedział pół żartem, pół serio, tuląc ją do siebie.

– Nie martw się. Nigdzie się nie wybieram.

– Tak, na razie się nie wybierasz – odrzekł smutno, gładząc ją po ciemnej główce. – Ale niedługo pojawi się mężczyzna, który mi ciebie zabierze. Jeśli oczywiście znajdzie się taki, który ci się spodoba. – Roześmiał się. – A dotąd różnie z tym bywało.

– Przecież nie wezmę byle kogo – zaśmiała się Agnes. – Zwłaszcza że mam przykład w domu. Nie ma się co dziwić, że przebieram.

– Dobrze, dziecko, dość tych pochlebstw – krygował się August. – Pośpiesz się, skoro masz mi towarzyszyć do biura. Nie wypada, żeby dyrektor się spóźniał.

Minęła jeszcze godzina, zanim wreszcie wyjechali z domu. Tyle było zabiegów z czesaniem i ubieraniem się, ale gdy córka była gotowa, musiał przyznać, że efekt jest naprawdę wspaniały. W biurze zjawili się z półgodzinnym opóźnieniem.

– Przepraszam za spóźnienie – powiedział August, wkraczając do pokoju, w którym czekało na niego trzech mężczyzn. – Mam nadzieję, że panowie wybaczą, kiedy ujrzą przyczynę.

Wskazał na idącą za nim Agnes w dopasowanym czerwonym kostiumie, podkreślającym jej wąską talię. Wiele dziewcząt w jej wieku uległo modzie lat dwudziestych, obcinając włosy, ale Agnes była na tyle rozsądna, żeby się temu oprzeć. Gęste czarne włosy nosiła upięte w siatkę na karku. I świetnie zdawała sobie sprawę z wrażenia, jakie wywiera. Mówiło jej o tym lustro. Powoli ściągnęła rękawiczki i po kolei przywitała się ze wszystkimi.

Z zadowoleniem stwierdziła, że udało jej się osiągnąć zamierzony efekt. Wszyscy trzej z otwartymi ustami łapali powietrze jak ryby. Dwaj pierwsi przytrzymali nawet jej rękę nieco dłużej. Trzeci był inny. Zaskoczona Agnes poczuła, że serce bije jej szybciej. Wysoki, zwalisty mężczyzna ledwie na nią spojrzał i chwycił jej rękę tylko na moment. Ręce dwóch pierwszych były miękkie, niemal kobiece. Ręka tego trzeciego była inna, z szorstkimi zgrubieniami, długimi, mocnymi palcami. Przez moment chciała nawet przytrzymać tę rękę, ale oprzytomniała i tylko szybko skinęła głową. Spojrzał na nią brązowymi oczyma. Widząc je, pomyślała, że pewnie jest Walonem.

Usiadła w kącie, składając ręce na kolanach. Widziała, że ojciec się waha. Domyślała się, że najchętniej by się jej pozbył, więc zrobiła uległą minę i spojrzała błagalnie. Jak zwykle zrobił to, co chciała. Kiwnął głową na znak, że może zostać. Postanowiła siedzieć cicho jak mysz pod miotłą, byle jej nie wyprosił. Nie chciała, żeby w obecności tego mężczyzny potraktował ją jak dziecko.

Normalnie umierałaby z nudów już po godzinie. Ale nie tym razem. Godzina szybko zleciała. Spotkanie się skończyło i Agnes już wiedziała, że pragnie tego mężczyzny bardziej niż czegokolwiek.

Zazwyczaj dostawała, czego chciała.



Może powinniśmy pójść do Niclasa? – powiedziała prosząco Asta. Na kamiennej twarzy męża nie dostrzegła jednak oznak współczucia.

– Powiedziałem, że w moim domu nie wolno wymieniać jego imienia! – Arne wpatrywał się w kuchenne okno.

– Ale po tym, co się stało z ich małą…

– To kara boska. Mówiłem, że tak będzie. To jego wina. Nigdy by do tego nie doszło, gdyby mnie słuchał. Ludzi bogobojnych nie spotyka nic złego. Dość o tym! – Grzmotnął pięścią w stół.

Asta westchnęła, ale tylko w myślach. Oczywiście szanowała męża. Zawsze wszystko wiedział najlepiej, ale tym razem mógł się mylić. Wola boska nie może im nakazywać nie pójść do syna, którego spotkało takie nieszczęście. Wprawdzie nie znała wnuczki, ale to przecież krew z ich krwi, kość z ich kości. Zresztą w Biblii napisano, że do dzieci należy królestwo Boże. Asta jest tylko skromną kobietą, a Arne mężczyzną, więc wie lepiej. Zawsze tak było. Jak zwykle zachowała swoje myśli dla siebie. Wstała, by sprzątnąć ze stołu.

Tyle lat minęło od ostatniego spotkania z synem. Wpadali na siebie od czasu do czasu – odkąd wrócił z rodziną do Fjällbacki, nie dało się tego uniknąć – lecz pamiętała, że nie wolno jej z nim rozmawiać. Niclas nawet kiedyś próbował, ale odwróciła głowę i przyspieszyła kroku, tak jak nakazał jej mąż. Zanim odwróciła wzrok, zobaczyła ból w jego oczach.

Przecież w Biblii napisano, że należy czcić ojca swego i matkę swoją. A zatem to, co się stało przed laty, jakkolwiek to oceniać, było pogwałceniem Bożego nakazu. Dlatego nie wolno jej z powrotem wpuścić syna do serca.

Spojrzała na siedzącego przy stole męża, wciąż strzelistego jak sosna. Oboje przekroczyli siedemdziesiątkę, a mimo to jego ciemne włosy się nie przerzedziły, tylko tu i ówdzie posiwiały. Pamiętała, jak zalecały się do niego dziewczyny, kiedy był młody, ale Arne nic sobie z tego nie robił. Miała zaledwie osiemnaście lat, gdy się z nią ożenił. O ile jej było wiadomo, nigdy nie spojrzał na inną. Po ślubie nie wykazywał większego zainteresowania sprawami cielesnymi. Matka zawsze jej powtarzała, że ta strona małżeństwa to dla kobiety obowiązek, nie radość; w rezultacie Asta uznała, że jej się udało. Nie miała większych oczekiwań w tej dziedzinie.

Urodził im się syn. Duży, silny, jasnowłosy, bardzo podobny do matki. Niewiele miał z ojca. Może dlatego wszystko tak źle się ułożyło. Może gdyby był podobny do ojca, Arne bardziej by się do niego przywiązał. Tak się jednak nie stało. Od samego początku należał tylko do niej. Kochała go ze wszystkich sił. A jednak nie dość mocno. Tego decydującego dnia, gdy była zmuszona wybierać między nim a jego ojcem, zawiodła go. Jakże mogłaby postąpić inaczej? Żona powinna wspierać męża, wbijano jej to do głowy od dzieciństwa. Ale w trudnych chwilach, kiedy już zgasiła lampę, leżała w łóżku i wpatrywała się w sufit, nachodziły ją różne myśli. Dlaczego to, co rzekomo słuszne, wydaje jej się fałszywe? Arne zawsze wszystko wie. No i dobrze. Tyle razy powtarzał, że nie można się zdawać na kobiecy rozum, że zadaniem mężczyzny jest przewodzić kobiecie. Czuła się z tym bezpieczna. Pod wieloma względami Arne przypominał jej ojca. Świat rządzony przez mężczyzn był jedynym, jaki znała. Arne jest mądry. Wszyscy tak mówią, ostatnio nawet nowy pastor. Powiedział, że Arne to najporządniejszy kościelny, z jakim przyszło mu współpracować, i że Pan Bóg musi być rad z takiego sługi. Arne nie posiadał się z dumy, gdy jej to powtarzał. W końcu od dwudziestu lat jest kościelnym we Fjällbace, choć powinno się pewnie odliczyć te nieszczęsne lata, gdy pastorem była kobieta. Asta za nic w świecie nie chciałaby, żeby wróciły tamte czasy. Dzięki Bogu w końcu do tej kobiety dotarło, że jej tu nie chcą, i ustąpiła prawdziwemu pastorowi. Biedny Arne, ależ się wtedy nacierpiał. Po raz pierwszy w ciągu pięćdziesięciu lat małżeństwa widziała łzy w jego oczach. Nie do zniesienia była dla niego myśl, że w jego ukochanym kościele na ambonie staje kobieta. Powiedział, że wierzy, że Bóg w końcu przepędzi ze świątyni przekupniów. I znowu miał rację.

Asta pragnęłaby tylko jednego: żeby otworzył serce przed synem i przebaczył mu. Dopóki tego nie zrobi, nie będzie szczęśliwa. Zdawała sobie jednak sprawę, że jeśli Arne nie potrafi wybaczyć nawet po tym, co się teraz stało, nie ma nadziei na pojednanie.

Gdyby choć zdążyła poznać wnuczkę. Teraz było już na to za późno.


Od znalezienia Sary minęły dwa dni. Siłą rzeczy Patrik nie był już tak przygnębiony. Musiał się przecież zająć innymi sprawami. Nie zniknęły tylko dlatego, że śmierć zabrała dziecko.

Siedział przy biurku i kończył pisać meldunek z wyjazdu do pobicia, gdy zadzwonił telefon. Spojrzał na wyświetlacz i z westchnieniem sięgnął po słuchawkę. Lepiej mieć to za sobą. Usłyszał znajomy głos lekarza sądowego Torda Pedersena. Wymienili uprzejmości i przeszli do rzeczy. Pionowa zmarszczka na czole Patrika była pierwszą oznaką, że usłyszał nie to, czego się spodziewał. W miarę jak słuchał, zmarszczka się pogłębiała. W końcu z trzaskiem rzucił słuchawkę na widełki. Przez chwilę zbierał myśli. Wstał, wziął notes i poszedł do Martina. W zasadzie najpierw powinien pójść do szefa komisariatu, Bertila Mellberga, ale chciał porozmawiać z kimś, do kogo miał zaufanie, a szef niestety nie należał do takich osób. Spośród wszystkich kolegów jedynie Martin spełniał to kryterium.

– Martin?

Gdy Patrik stanął w drzwiach, Martin rozmawiał przez telefon. Pokazał mu gestem, by usiadł. Już chyba miał kończyć, bo poczerwieniał jak burak i tajemniczo powiedział:

– Eee… ja też, eeeee… nawzajem.

Patrik nie odmówił sobie przyjemności podrażnienia się z młodszym kolegą.

– Z kim rozmawiałeś?

W odpowiedzi usłyszał mruknięcie i Martin poczerwieniał jeszcze bardziej.

– Pewnie doniesienie o popełnieniu przestępstwa, zgadłem? A może kolega ze Strömstad? Albo z Uddevalli? A może Leif G. W., który chce pisać twoją biografię?

Martin kręcił się na krześle. Wreszcie wymamrotał:

– Dzwoniła Pia.

– Ach, Pia! Popatrz, nigdy bym na to nie wpadł. Zaraz, ile to minęło… ze trzy miesiące, co? Jak na ciebie to rzeczywiście rekord – drażnił się z nim Patrik. Dotychczas Martin znany był z krótkich i nieudanych romansów. Z reguły zakochiwał się w kobietach zajętych, które chciały się zabawić na boku. Tymczasem Pia była wolna i w dodatku bardzo miła i poważna.

– W sobotę miną trzy miesiące naszej znajomości. – Oczy Martina zabłysły. – Postanowiliśmy razem zamieszkać. Dzwoniła, żeby mi powiedzieć, że znalazła świetne mieszkanie w Grebbestad. Chcemy je obejrzeć wieczorem. – Już się nie czerwienił i nie ukrywał, że jest zakochany po uszy.

Patrik przypomniał sobie siebie i Erikę z początków znajomości. SD, czyli sprzed dziecka. Był obłędnie zakochany, ale teraz ten burzliwy stan wydawał się równie odległy jak sen erotyczny. To wpływ nieprzespanych nocy i brudnych pieluch.

– A kiedy ty pojmiesz Erikę za małżonkę i uczynisz z niej przyzwoitą niewiastę? Chyba nie chcesz, żeby twoje dziecko pozostało nieślubne…

– Chciałbyś wiedzieć, co? – Patrik się roześmiał.

– Przyszedłeś, żeby rozmawiać o moim życiu prywatnym czy masz do mnie jakąś sprawę? – buńczucznie zapytał Martin.

Patrik spoważniał. Z tego, z czym przyszedł, nie należało żartować.

– Dzwonił Pedersen. Przekazał mi wstępne ustalenia protokołu z sekcji. Przyjdzie faksem. Otóż to nie był wypadek. Sara została zamordowana.

– Co ty mówisz? – Martin był tak zaskoczony, że machnął ręką i przewrócił kubek z długopisami. Potoczyły się po całym biurku. Nie zaprzątał sobie nimi głowy, całą uwagę skupił na Patriku.

– Na początku, podobnie jak my, założył, że to był wypadek. Nie miała na ciele żadnych śladów przemocy, była ubrana stosownie do pory roku, chociaż bez kurtki, ale mogła jej się przecież zsunąć w wodzie i odpłynąć. Ale najważniejsze, że miała w płucach wodę. – Patrik umilkł.

Martin rozłożył ręce i zmarszczył brwi.

– To niby ma dowodzić, że to nie był wypadek?

– To była słodka woda.

– Jak to słodka?

– Właśnie. Nie miała w płucach morskiej wody, jak można by przypuszczać, skoro utonęła w morzu, lecz słodką. Prawdopodobnie z wanny. Pedersen znalazł też resztki mydła i szamponu.

– To znaczy, że została utopiona w wannie – powiedział Martin z powątpiewaniem. Trudno mu się było przestawić. Do tej pory byli pewni, że chodzi o tragiczny, lecz jednak zwykły wypadek.

– Na to wygląda. Potwierdzają to również sińce, które Pedersen znalazł na jej ciele.

– A mówiłeś, że ciało nie nosiło śladów przemocy.

– To były wstępne oględziny. Pedersen powiedział, że po odgarnięciu włosów z karku wyraźnie widać było sińce w kształcie dłoni. Ktoś siłą przytrzymał jej głowę pod wodą.

– Fuj! – Martinowi wyraźnie zrobiło się niedobrze. Patrik zareagował podobnie, kiedy się o tym dowiedział.

– A więc mamy do czynienia z morderstwem – powiedział Martin, jakby sam siebie chciał przekonać, że należy spojrzeć prawdzie w oczy.

– Tak, a w dodatku straciliśmy dwa dni. Trzeba pochodzić po ludziach, wypytać krewnych i znajomych, dowiedzieć się, czego tylko się da, o tej małej i jej rodzinie.

Martin się skrzywił. Patrik to rozumiał. To nie było przyjemne zadanie. Najbliżsi krewni dziewczynki są zdruzgotani, a tu jeszcze trzeba rozdrapywać rany. W przypadku zabójstwa dziecka aż nadto często sprawcą jest ktoś z najbliższego otoczenia. Dlatego nie wolno okazywać współczucia, które w normalnych okolicznościach byłoby oczywiste.

– Rozmawiałeś już z Mellbergiem?

– Nie – odpowiedział z westchnieniem Patrik. – Dopiero się do niego wybieram. Razem pojechaliśmy na to wezwanie, więc pomyślałem, że razem poprowadzimy śledztwo. Chyba nie masz nic przeciwko temu?

Wiedział, że to pytanie retoryczne. Zgadzali się, że koledzy Ernst Lundgren i Gösta Flygare nie powinni się zajmować sprawami bardziej skomplikowanymi niż kradzież roweru. Martin kiwnął głową.

– Okej – powiedział Patrik. – No to do dzieła.


Komisarz Mellberg patrzył na leżący przed nim list jak na jadowitego węża. Nic gorszego nie mogło go spotkać. W porównaniu z tym nawet zeszłoroczny nieprzyjemny incydent z Iriną był niczym.

Choć w pokoju było chłodno, na czoło wystąpiły mu kropelki potu. Z roztargnieniem je potarł. Przy okazji zsunęła się pożyczka zakrywająca łysinę. Właśnie ze złością układał ją na miejscu, gdy usłyszał pukanie do drzwi. Przyklepał włosy i burknął:

– Proszę!

Hedström wydawał się niezrażony tonem Mellberga. Wyglądał za to niezwykle jak na niego poważnie. Komisarz zawsze uważał Patrika za narwańca. Wolałby współpracować z kimś takim jak na przykład Ernst Lundgren, który zwierzchników zawsze traktował z należnym szacunkiem. Co do Hedströma, miał uczucie, że gdy tylko się odwróci, tamten pokazuje mu język. Z ponurą miną pomyślał, że z czasem oddzieli ziarna od plew. Wieloletnie doświadczenie zawodowe podpowiadało mu, że pierwsi odpadają wesołkowie i mięczaki.

Na chwilę zapomniał o leżącym na wierzchu liście, ale gdy Hedström usiadł po drugiej stronie biurka, szybko wsunął go do szuflady. Zajmie się tym w odpowiedniej chwili.

– O co chodzi? – zapytał drżącym głosem. To szok, trzeba się opanować. Nie okazywać słabości, to jego życiowe motto. Wystarczy raz się odsłonić, a podwładni skoczą człowiekowi do gardła.

– Mamy morderstwo – odpowiedział krótko Patrik.

– Co to za sprawa? – westchnął Mellberg. – Czyżby któryś z naszych starych znajomych z ciężką ręką za mocno przyłożył swojej babie?

Hedström miał wyjątkowo zaciętą minę.

– Nie, chodzi o utonięcie sprzed dwóch dni. Okazało się, że to nie był wypadek. Dziewczynka została utopiona.

Mellberg cicho gwizdnął.

– Coś takiego – powiedział półgłosem. Różne myśli krążyły mu po głowie. Z jednej strony był naprawdę poruszony zbrodnią popełnioną na dziecku, z drugiej zaś zastanawiał się, jak nieoczekiwany rozwój wydarzeń może wpłynąć na jego pozycję szefa komisariatu policji w Tanumshede. Oznacza to albo cholernie dużo roboty, między innymi papierkowej, albo szansę na awans i powrót do Göteborga, czyli do centrali. Wprawdzie dotychczasowe dwa śledztwa w sprawie zabójstw, choć zakończone pomyślnie, nie przyniosły oczekiwanego skutku, ale liczył, że wcześniej czy później ktoś przekona szefostwo, że jego miejsce jest w centrali. Może przesądzi o tym nowe śledztwo.

Zorientował się, że Hedström oczekuje, że coś zrobi.

– To mówisz, że ktoś zabił dzieciaka? Dopadniemy łobuza. – Dla podkreślenia swoich słów zacisnął pięść, ale w oczach Patrika dojrzał wyłącznie niepokój.

– Może masz jakieś pytania co do przyczyny śmierci? – zapytał Hedström, chcąc skierować szefa na właściwy tor. Rozdrażniło to Mellberga jeszcze bardziej.

– Właśnie miałem zapytać. Co stwierdził lekarz sądowy?

– Utopiła się, ale nie w morzu. W płucach miała słodką wodę, a w niej ślady mydła i szamponu. Pedersen wysnuł wniosek, że dziewczynka, Sara, została utopiona w wannie i dopiero potem, aby upozorować wypadek, wrzucona do morza.

Mellberg wzdrygnął się. Na chwilę przestał nawet oceniać swoje szanse na awans. W ciągu tylu lat służby niejedno widział. Szczycił się nawet, że nic już nie może go poruszyć, ale zbrodnia na dziecku nawet na nim robiła wrażenie. Zamach na dziecko był pogwałceniem wszelkich zasad przyzwoitości. Był niezwykle jak na niego wzburzony, co jednocześnie, musiał to przyznać, sprawiało mu przyjemność.

– Macie podejrzanego? – spytał.

Hedström potrząsnął głową.

– Nic nam nie wiadomo o jakichkolwiek problemach rodzinnych. Do tej pory nie mieliśmy we Fjällbace żadnej sprawy związanej z przemocą wobec dzieci. Nic z tych rzeczy. Chyba trzeba zacząć od rozmowy z rodziną Sary? – zapytał Patrik.

Mellberg od razu się połapał, o co mu chodzi. Nie miał nic przeciwko temu, żeby Hedström – jak zawsze – odwalił czarną robotę. On sam, gdy wszystko będzie jasne, stanie w świetle reflektorów. Nie ma się czego wstydzić. Żeby sprawnie kierować zespołem, trzeba przecież umieć delegować zadania.

– Zdaje mi się, że chciałbyś poprowadzić tę sprawę.

– Tak się złożyło, że prowadzę ją od początku. Razem z Martinem pojechaliśmy na wezwanie. Zresztą już się spotkaliśmy z rodziną tej małej, i tak dalej.

– Dobry pomysł – powiedział Mellberg i skinął głową na zgodę. – Informuj mnie na bieżąco.

– Dobrze. – Hedström również kiwnął głową. – No to bierzemy się z Martinem do roboty.

– Z Martinem? – zapytał podchwytliwie Mellberg. Złościł go nonszalancki ton Patrika i postanowił skorzystać z okazji, aby go usadzić. Czasem Hedström zachowywał się tak, jakby to on był szefem komisariatu. Przekona się, kto tu rządzi.

– Nie dam ci go, chwilowo nie mogę. Zleciłem mu wczoraj dochodzenie w sprawie serii kradzieży samochodów. Chodzi prawdopodobnie o grupę przestępczą z państw bałtyckich, która operuje w naszej okolicy. Martin ma ręce pełne roboty. Ale – tu zrobił przerwę, żeby z tym większą przyjemnością podręczyć Patrika – Ernst chwilowo nie ma za wiele do roboty. Najlepiej będzie, jeśli razem zajmiecie się tą sprawą.

Patrik wiercił się na krześle, jakby go coś bolało. Mellberg widział, że trafił w czuły punkt. Postanowił trochę złagodzić ból.

– Ale to ty będziesz odpowiedzialny za śledztwo. Lundgren ma raportować bezpośrednio do ciebie.

Nawet jeśli Ernst Lundgren jest sympatyczniejszym kolegą, samego siebie nie przeskoczy. Mellberg nie był aż tak głupi, żeby nie zdawać sobie z tego sprawy. Po co sobie strzelać w stopę…

Drzwi zatrzasnęły się za Hedströmem. Mellberg wyjął z szuflady list i przeczytał go chyba dziesiąty raz.


Morgan przez chwilę gimnastykował palce i mięśnie barków. Potem usiadł przed komputerem. Czasem tak się zagłębiał w wirtualnym świecie, że zastygał na wiele godzin. Sprawdził, czy ma wszystko, czego potrzebuje, żeby nie wstawać, jeśli nie będzie to absolutnie konieczne. Wszystko jest. Duża cola, duże lody Dajm i duży snickers. Wystarczy na długo.

Skoroszyt od Fredrika położył na kolanach. Był ciężki. Zawierał wszystko, czego potrzebował. Między twardymi okładkami mieścił się świat fantazji, którego nie umiałby sam stworzyć, ale który wkrótce zamieni w zera i jedynki. To potrafi. Dziwnym zrządzeniem losu uczucia, fantazje, sny i bajki nie znalazły drogi do jego umysłu, znakomicie natomiast opanował zasady logiki, pięknie ujęte w postać jedynek i zer, które małe impulsy elektryczne przekształcają w komputerze w coś, co można zobaczyć na ekranie.

Zastanawiał się czasem, jakie to uczucie tak jak Fredrik wymyślać inne światy, wczuwać się w emocje innych ludzi. Zazwyczaj szybko wzruszał ramionami i odsuwał od siebie te myśli. Uznawał je za nieistotne. Ale podczas nawrotów głębokiej depresji odczuwał ciężar swego kalectwa. Rozpaczał, że tak bardzo różni się od innych.

Z drugiej strony cieszył się, że nie jest sam. Często wchodził na strony internetowe podobnych do siebie ludzi. Z niektórymi wymieniał maile. Pewnego razu wybrał się nawet na spotkanie do Göteborga, ale więcej by tego nie zrobił. Odmienność sprawiała, że nawet ze sobą nawzajem nie potrafili nawiązać kontaktu. Spotkanie od początku do końca było nieudane.

Mimo wszystko ulżyło mu, kiedy zobaczył, że takich jak on jest więcej. To mu wystarczało. Nie tęsknił za poczuciem wspólnoty, tak istotnym dla zwykłych ludzi. Najlepiej czuł się sam w swoim domku, wśród komputerów. Obecność rodziców od czasu do czasu tolerował. I tyle. Z nimi czuł się bezpiecznie. Miał dość czasu, żeby nauczyć się czytać i rozumieć ich skomplikowany język bez słów, składający się z min i mowy ciała, tysiąca sygnałów, których jego umysł nie odbierał. Rodzice też się do niego dopasowali. Nauczyli się zwracać do niego tak, żeby choć trochę ich rozumiał.

Przed oczami migotał mu pusty ekran. Lubił te chwile. Normalny człowiek być może użyłby innego słowa, może powiedziałby, że kocha, ale Morgan nie był pewien, co miałoby znaczyć to słowo. Może właśnie to, co czuje w tej chwili? Głębokie zadowolenie, poczucie przynależności, normalności.

Zaczął pisać. Szybko przesuwał palcami po klawiaturze. Od czasu do czasu spoglądał na teczkę, którą trzymał na kolanach. Tylko wtedy odrywał wzrok od ekranu. Sam nie potrafił się nadziwić, jak jego problemy z koordynacją ruchową znikają, kiedy pracuje. Wydawało mu się, że to cud. Ręce miał sprawne, ruchy pewne – zawsze tak powinno być. Miał kłopoty z motoryką – tak nazywano to, że kiedy wiązał buty lub zapinał koszulę, jego palce trafiały nie tam, gdzie trzeba. Wiedział, że taka jest diagnoza. Miał świadomość, czym różni się od innych, ale nie potrafił nic na to poradzić. Nazywanie innych normalnymi, a takich jak on nienormalnymi uważał zresztą za nieuprawnione. To, że go uznano za pod pewnym względem ułomnego wynikało tylko z norm społecznych. Tymczasem jest po prostu inny, jego myśli podążają innymi drogami. Niekoniecznie gorszymi.

Zrobił krótką przerwę, wypił łyk coca-coli prosto z butelki i znów zaczął szybko przesuwać palcami po klawiszach.

Był zadowolony.

Загрузка...