13

Na nagim skalnym wzniesieniu omiatanym przez ostre wiatry, pół dnia drogi od płaskowyżu odprawiliśmy uroczystość żałobną na cześć Stum. Było nam bardzo smutno na myśl, że nigdy nie dojdzie na Wierzchołek, żeby zobaczyć bogów. Stum była szczerą, silną, pogodną kobietą, która niczego się nie bała. Zasłużyła na lepszy los.

Poprosiłem Min i Malti, żeby powiedziały parę słów z Księgi Śmierci jak podczas ceremonii na cześć Stappa, ale Min była pogrążona w smutku po utracie przyjaciółki, wiec zastąpiła ją Gryncindil. Znowu Jaif śpiewał, a Tenilda grała. Zbudowaliśmy kopiec dla Stum i pożegnaliśmy ją, a potem ruszyliśmy w stronę Ściany. Życie jest krótkie, na świecie czyha wiele niebezpieczeństw, lecz Pielgrzymka musi trwać.

Błogosławieństwem było znowu wędrować po tak długiej podróży przez płaski teren. Cieszyliśmy się, że zostawiamy za sobą żałosny płaskowyż i straszne Królestwo Stopionych. Maszerowaliśmy żwawszym krokiem po zboczu Kosa Saag. Z daleka ta cześć Ściany wydawała się kamienną zaporą nie do pokonania, wznoszącą się aż do bram Nieba. Okazało się to jednak tylko złudzeniem. Stwierdziliśmy, że wcale nie jest tak stroma, jak się wydawało, kiedy patrzyliśmy na nią z perspektywy wielkiego płaskowyżu. Było na niej sporo łagodnych i łatwych do pokonania odcinków. Tak więc pod tym względem wewnętrzna część Ściany przypominała miejsce, gdzie zaczęliśmy podróż. W pierwszych dniach po opuszczeniu płaskowyżu posuwaliśmy się szybko naprzód.

Pragnąc pocieszyć się po stracie Stum, powtarzaliśmy, że od tego miejsca droga będzie łatwa i wkrótce znajdziemy się w siedzibie bogów. Coś takiego ona by powiedziała.

Oszukiwaliśmy jednak samych siebie. Wprawdzie mieliśmy za sobą trudności płaskowyżu, ale już zaczęły pojawiać się nowe.

Jak mam wam opowiedzieć o ciężkich przejściach w tej strefie Kosa Saag?

Po pierwsze powietrze zrobiło się zadziwiająco zimne i pojawiły się gdzieniegdzie białe połacie nie stopionego śniegu, rzecz naprawdę osobliwa dla ludzi z upalnych nizin. Czasami kiedy spoglądaliśmy w górę, widzieliśmy ciemne skorupy starego śniegu w miejscach, gdzie nie dochodziło słońce. Wydawało się, że leżą tam od wieków. Zimne śnieżne bryły paliły nas, kiedy dotykaliśmy ich z ciekawości. Kłuły w palce, aż pękała skóra.

Pięć dni drogi od płaskowyżu, nocami zaczęliśmy się tulić do siebie, żeby się ogrzać. Instruktorzy ostrzegali nas przed zimnem na tych wysokościach.

— Myślałem, że będzie cieplej — stwierdził Kilarion, wskazując na Ekmeliosa świecącego na niebie. — Przecież z każdym krokiem zbliżamy się do słońca.

Rozśmieszyła nas naiwność Kilariona. Nikt jednak, nawet Traiben, nie znalazł właściwej odpowiedzi.

Skóra nam zgrubiała, by ochronić nas przed mrozem, a serca biły szybciej, żeby krew żwawiej krążyła. Przystosowaliśmy się do zimna, podobnie jak wcześniej do rozrzedzonego powietrza.

W duchu zastanawiałem się jednak, co będzie wyżej, skoro tutaj temperatura jest taka niska.

Nie tylko pochłodniało, zmieniła się też pora roku. Dotąd było raczej sucho i pogodnie. Teraz zaczęły się częste zimne jak lód deszcze i na razie rzadkie opady śniegu. Pewnej nocy rozpętała się straszna burza. Wyjące wiatry smagały górę tak gwałtownie, że myślałem, iż zmiotą nas z powrotem na płaskowyż. Przyniosły zacinający deszcz ze śniegiem, który szczypał twarze i dłonie jak ogień. Chłostał tak, że wołaliśmy do bogów, by nas oszczędzili. Wyszukiwaliśmy szczeliny, pęknięcia, małe groty, chowaliśmy się przed burzą, gnieżdżąc się po dwoje lub troje, by się nawzajem ogrzać.

Ta noc kosztowała nas jedno życie. Gdy o świcie wstaliśmy zesztywniali, obolali i na pół zamarznięci, zobaczyłem zbielałą, sztywną twarz i nieruchome oczy Aminteera Tkacza wystające ze śniegu jak oznakowanie szlaku. Był zagrzebany aż po szyję. Wezwałem pomocy i odkopaliśmy go, ale za późno. Aminteer wybrał pechowe miejsce na spędzenie nocy, zagłębienie, gdzie wiatr szybko nawiał śnieg i podczas snu uwięził go jak w pułapce. Może umarł, nie wiedząc, co się z nim dzieje.

Przeszliśmy dopiero przez pierwsze Królestwo, a już mieliśmy trzech zmarłych. Zrozumiałem teraz, dlaczego tak niewielu Pielgrzymów wraca z podróży. Góra jest bardzo wysoka, a niebezpieczeństwa niezliczone. Zakrawało na cud, że w ogóle ktokolwiek dotarł do Wierzchołka.

Śnieg i deszcz ze śniegiem ustały, a mróz trochę zelżał, ale za to nadeszła gwałtowna ulewa i wydawało się, że nigdy się nie skończy. Czekaliśmy dwa dni w wilgotnej jaskini. W tym czasie Jekka, Thissa i Malti podjęli próbę naprawienia oszpeconej twarzy Min za pomocą Zmian i czarów. Widziałem, że zbili się w gromadkę w odległym końcu jaskini. Mamrotali coś, klaskali, śpiewali, zapalali aromatyczne kadzidełka, dawali jej wywary lecznicze do picia i święte obrazki do potrzymania. Na próżno. Nie potrafili zmusić jej ciała, by wróciło do pierwotnej formy, i myślę, że jeszcze pogorszyli sprawę. Gdy skończyli, Min wycofała się w najciemniejszy kąt jaskini i skuliła się tam, naciągnąwszy opończę na twarz. Słyszałem, jak szlocha. Podszedłem do niej, ale mnie odprawiła. Później Galii próbowała ją pocieszyć i również została odtrącona. Wreszcie Marsiel i kilku innym kobietom udało się z nią porozmawiać. Nadal jednak była w ponurym nastroju i trzymała się z dala od reszty.

Następnego dnia, chociaż deszcz wciąż padał, postanowiliśmy wyruszyć.

Byłoby lepiej, gdybyśmy zostali. Wkrótce po wymarszu usłyszeliśmy głębokie dudnienie dobiegające z góry.

— Grzmot — stwierdził Kath.

Ale to nie był grzmot. Chwilę później Ijo Uczony przyłożył dłoń do czoła, a kiedy ją odjął, zobaczyliśmy, że jest cała zakrwawiona.

— Dziwny deszcz — mruknął.

Sam poczułem kłujące uderzenie. Rozległy się krzyki. Spadała na nas lawina lekkich kamyków. Potem rozległo się głuchy łoskot głazu, który wylądował u moich stóp.

— Kryć się! — krzyknął Traiben. — Lawina!

Chwilę później mieliśmy wrażenie, jakby runęła na nas cała góra. Ziemia zatrzęsła się nam pod nogami. Ale Kreshe Wybawca uratował nas w tej niebezpiecznej godzinie. Niedaleko znajdował się skalny nawis. Pobiegliśmy jak szaleni w jego stronę, a wszędzie wokół sypały się wielkie i małe kamienie.

Dotarliśmy do schronienia, zanim lawina zaczęła spadać na dobre. Tak mocno przyciskaliśmy się do ściany, że mimo grozy chwili wybuchnęliśmy śmiechem. Nie był to jednak śmiech ze szczęścia. Staliśmy stłoczeni, ogłuszeni i przestraszeni, podczas gdy z góry z takim hukiem, jakby giganci walili młotami leciał potężny grad skalnych odłamków. Zapewne deszcz spowodował osunięcie się jakiegoś zbocza. Z bezpiecznego miejsca obserwowaliśmy zdumieni, jak wielkie głazy uderzają w ścieżkę, którą przed chwilą szliśmy, i odbijając się, spadają w przepaść.

Trwało to wiele minut. Myśleliśmy, że nigdy się nie skończy. Tenilda i Aid zaczęły wybijać rytm na niewidzialnych bębnach, jakby w tym hałasie słyszały tajemniczą muzykę. Jaif zaczął do tego rytmu śpiewać Pieśń Spadającej Góry. W tym momencie rozległ się łoskot, od którego zatrzęsła się ziemia, straszniejszy od dotychczasowych, a po nim drugi, prawie równie przerażający, i trzeci. Wszyscy umilkliśmy i patrzyliśmy na siebie, myśląc, że to już nasz koniec. Po trzecim huku zapadła straszna cisza. W końcu dudnienie ustało i słyszeliśmy tylko stukot małych kamyków i szum deszczu. A potem sam deszcz.

Ostrożnie wyjrzeliśmy spod występu. W miejscu, gdzie znajdowaliśmy się zaledwie kilka chwil wcześniej, zobaczyliśmy ogromne usypisko trzy razy wyższe od człowieka. Omal nie stało się naszym kopcem mogilnym. Szlak został zasypany.

Dzięki łaskawości bogów nikt nie został zabity ani ranny. Stopniowo otrząsnęliśmy się z szoku wywołanego furią natury. Ale panicznie szukając schronienia, porzuciliśmy plecaki i śpiwory, z których większość leżała teraz pogrzebana pod tonami kamienia. Nie było nadziei na ich odzyskanie. Straciliśmy większość ekwipunku i musieliśmy od tej pory dzielić się tym, co nam zostało. Mimo to przed wymarszem podziękowaliśmy Kreshe za ocalenie.

— Gdzie jest Min? — zapytałem, kiedy już mieliśmy ruszać. Rozejrzałem się, lecz nigdzie jej nie dostrzegłem. Podszedłem do skalnego kopca desperacko zacząłem go rozkopywać. Pomyślałem, że nie zdążyła dotrzeć na czas do bezpiecznego miejsca i leży teraz pod kamieniami.

Wtedy zbliżyła się do mnie Hendy i powiedziała:

— Widziałam, jak zawraca, zanim spadły skalne odłamy.

— Zawraca? Dokąd?

— Do krainy Stopionych. Biegła ścieżką, którą przyszliśmy. Wołałam ją, ale nie zatrzymała się, a potem zeszła lawina.

— Wszystko przez tę twarz — odezwała się Marsiel. — Powiedziała mi wczoraj, że nie zniesie, żeby ktoś na nią patrzył.

To było po tym, jak Uzdrowiciele próbowali jej pomóc. Wspomniała, że myśli o odejściu, bo nie może dłużej z nami zostać. Poza tym była bardzo nieszczęśliwa z powodu Stum. Mówiła, że wróci do miejsca, gdzie ona umarła.

— I nikt mi o tym nie powiedział? — oburzyłem się.

— Nie sądziłam, że ona mówi to poważnie — odparła Marsiel bardzo zmieszana. — Myślałam, że jej to minie. Gdybym /rozumiała… gdybym tylko zrozumiała…

Rozejrzałem się, zły i zakłopotany. Co ze mnie za przywódca, skoro tracę Pielgrzymów na początku podróży? To samo musiało przyjść do głowy Muurmutowi.

— Zostańcie tutaj. Sprowadzę ją — powiedział, wyprostowawszy się.

— Zaczekaj — powstrzymałem go. — Nie chcę, żebyś dokądkolwiek szedł.

Za późno. Muurmut już wdrapywał się na wielki stos kamieni. Jak na człowieka jego postury, poruszał się z zadziwiającą zręcznością i z ogromną determinacją. Nie było sensu rozkazywać mu, żeby wrócił. Znajdował się wysoko na rumowisku. Odłamki skalne osuwały się pod nim i przez chwilę wyglądało na to, że cała hałda rozpadnie się i runie razem z nim w przepaść. Jednak on biegł uparcie w górę. Jakoś udało mu się dotrzeć do wierzchołka. Zniknął po drugiej stronie.

Byłem wściekły z powodu tej bezmyślnej brawury. Jak zamierzał sprowadzić Min, nawet gdyby ją znalazł? Tylko ktoś o ogromnej sile mógł przejść przez wielką stertę poszarpanych odłamków skalnych. Muurmut mógł dokonać tego sam, ale nie niosąc Min.

Nie miałem jednak innego wyboru jak czekać na niego. Gdybym teraz wydał rozkaz wymarszu, naraziłbym się na zarzut, że chcę się pozbyć rywala i do tego w brutalny i tchórzliwy sposób.

Nie było go już od ponad godziny. Chociaż ucieszyłbym się, gdyby zginął przez swoją głupotę, zacząłem się modlić o jego bezpieczny powrót, żebyśmy mogli wyruszyć bez dalszej zwłoki. Nie pojawiał się jednak przez długi czas.

Potem usłyszeliśmy szuranie i na szczycie rumowiska ukazał się Muurmut, czerwony na twarzy, brudny i spocony. W milczeniu obserwowaliśmy, jak schodzi, a potem długo pije z manierki, którą podała mu Gryncindil.

— I co? — zapytałem.

— Odeszła.

— Zginęła?

— Nie, nie to miałem na myśli. Odeszła. Wróciłem do pierwszego zakrętu szlaku i spojrzałem w dół. Zobaczyłem ją zbiegającą po zboczu. Była nie większa od lalki. Zawołałem za nią i myślę, że mnie usłyszała. Może coś odkrzyknęła, ale wiatr porwał jej słowa. Przez cały czas biegła. Kierowała się w stronę płaskowyżu, jakby to było najwspanialsze miejsce na świecie. Wracała do Stopionych.

— Do swoich — odezwała się Hendy. — Teraz to jest jej lud. Zadrżałem. Wiedziałem jednak, że Hendy ma rację. Min była dla nas stracona. Gdyby Muurmutowi udało się ją dogonić, mógłby ją sprowadzić z powrotem tylko siłą. I tak nie zostałaby długo.

Tak więc mieliśmy pierwszego dezertera do Królestw. Szeptem odmówiłem modlitwę za Min, kimkolwiek miała być, czy kimkolwiek postanowiła się stać.

Muurmut poprosił o następną manierkę. Musiał włożyć wiele wysiłku w ten daremny pościg. Pił łapczywie. Potem spojrzał kolejno na wszystkich, uśmiechając się szeroko i wypinając dumnie pierś. Najwyraźniej był bardzo zadowolony ze swojego samotnego wypadu i spodziewał się, że wszyscy go docenią.

Czułem, że muszę go sprowadzić na ziemię.

— Nie chcę, żeby w przyszłości ktokolwiek wypuszczał się na samotną wyprawę — oświadczyłem, patrząc na niego znacząco.

— Co? — krzyknął Muurmut i rzucił mi pełne nienawiści spojrzenie.

— To, co zrobiła Min, jest smutne i bolesne, Muurmucie. Nasze serca rwą się do niej. Ale biegnąc za nią postąpiłeś bardzo źle. Nie miałeś szans jej dogonić ani sprowadzić z powrotem. A my, czekając na ciebie, straciliśmy cenny czas. Musimy iść naprzód, cały czas naprzód…

Jego twarz pokryła się rumieńcem.

— Poilarze wiem, co jest dobre, a co złe, równie dobrze jak ty. Nie mógłbym żyć z własnym sumieniem, gdybym nie podjął tej próby. Zajmij się sobą, a mnie zostaw w spokoju.

Splunął na kopiec i odszedł gniewnie, trzymając Gryncindil pod ramię.

Tu i ówdzie usłyszałem pomruki. Po raz pierwszy ktoś wziął stronę Muurmuta. Uważali jego pościg za Min za śmiały i heroiczny czyn. Nie zmieniało to faktu, że czyn był zarazem lekkomyślny. Problem polegał na tym, że tylko ja to rozumiałem.


Gdy weszliśmy wyżej, deszcz ustał i zrobiło się cieplej, choć nie tak ciepło jak w dolnych partiach Ściany. Z powodu ukształtowania terenu musieliśmy skręcić w stronę wewnętrznej doliny. Znaleźliśmy się w świecie bujnych łąk i pięknych zielonych wzgórz, stanowiących kontrast z ponurym i suchym płaskowyżem.

To ukryte pośród ogromu Ściany miejsce sprawiło nam dużo przyjemności, choć opóźniło marsz. Było jak wielka czara o równym dnie i brzegach łagodnie wygiętych do góry. Wszędzie wokół nas wznosiły się wysokie jasnoczerwone ściany kanionu zwieńczone czarnymi lśniącymi skałami. Na jednej z nich znajdował się szlak, który prowadził na Wierzchołek. Nie mieliśmy jednak pojęcia, który to ani jak się tam dostać. Przez wiele dni wędrowaliśmy przez tę krainę strumieni i gęstej trawy, nie znając właściwego kierunku.

Czułem, że zanosi się na bunt. Wątpiłem, czy ktoś ma lepszy pomysł, jaką drogę wybrać. Ale ja byłem przywódcą, a przywódca musi prowadzić. Inni szukają w nim siły i mądrości. Biada mu, jeśli ich nie ma.

Przez cały ten czas Muumrut milczał. Mógł powiedzieć: „Poilar prowadzi nas donikąd” albo: „Poilar narzekał, kiedy straciłem godzinę na poszukiwanie Min, a teraz sam traci wiele dni w tym kraju strumieni” albo: „Skoro Poilar nie wie, którędy iść, może ktoś inny powinien prowadzić”. Nie powiedział jednak niczego takiego, przynajmniej niczego takiego nie słyszałem. Wiedziałem jednak, co myśli. Dostrzegałem to w jego oczach, w grymasie ust i buńczucznej postawie.

Nie dałem mu satysfakcji i nie dopuściłem do narad. Konsultowałem się tylko z Traibenem i z Kathem, Jaifem, a czasami z Naxą i Kilarionem. Ceniłem ich zalety, czy to była bystrość Traibena, wiedza Naxy, pomysłowość Katha czy intuicja Kilariona w wyborze właściwego szlaku lub dobra wola Jaifa. Doszedłem do wniosku, że mogą mi się przydać. Ale nigdy nie naradzałem się z Muurmutem. Może to było małostkowe z mojej strony, lecz zawadzał mi od samego początku, narzekał, sprzeciwiał się i judził przeciwko mnie, więc nie miałem teraz zamiaru obdarzyć go zaufaniem.

Widziałem, że przypatruje mi się z daleka. Przez cały czas wyglądał na spiętego i zagniewanego. Bez wątpienia dusił w sobie sarkastyczne i ubliżające uwagi. Mimo to milczał.

Nikt nie potrafił zaproponować sposobu wytyczenia trasy w górę. Tak więc wędrowaliśmy bez celu, od czasu do czasu trafiając na jakiejś łące na własne ślady lub obozowisko, gdzie nocowaliśmy trzy dni wcześniej. Byliśmy jak dzieci, a może raczej jak marzyciele próbujący znaleźć drogę w nie znanym świecie. Wysłali nas na Ścianę, nie wiedząc nic o tym, co nas czeka. Całe lata szkolenia opierały się na domysłach, bajkach i nonsensach. Nic dziwnego, że znaleźliśmy się w tarapatach.

Pewnego późnego popołudnia, kiedy po długim dniu bezcelowej wędrówki rozbijaliśmy obóz na mchu obok czystego strumienia, podeszła do mnie Gryncindil. Zapadał zmrok, a na niebie pojawiły się dwa księżyce.

— Poilarze, Muurmutowi jest bardzo ciężko — oznajmiła.

Gryncindil i Muurmut zaczęli sypiać ze sobą po tym, jak opuściliśmy płaskowyż. Wydawało mi się to dziwne, ponieważ Gryncindil, chociaż trochę porywcza, zawsze wydawała mi się kobietą zrównoważoną i o dobrym sercu, więc nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego związała się z takim aroganckim bufonem jak Muurmut. Jednak tam, gdzie chodzi o Zmiany, rozum śpi. Może Muurmut miał zalety, których nie potrafiłem dostrzec.

— Wszystkim nam jest ciężko, Gryncindil — odparłem.

— Z nim jest inaczej. On chce być przywódcą, a ty stoisz mu na drodze.

— Wiem o tym. To nic nowego.

— On wie, którą drogą powinniśmy pójść.

— Czyżby? Niech więc powie.

— Nie. Zwymyślałeś go, kiedy poszedł szukać Min. Był na ciebie za to wściekły. Nie spał całą noc i powtarzał:, Jak moglibyśmy nie spróbować? Jak moglibyśmy tak zwyczajnie pozwolić jej uciec i iść dalej, jakby nic się nie stało? A Poilar jeszcze mi mówi, że źle zrobiłem…”. Jest rozgoryczony, Poilarze. Dzień i noc się gryzie. Czasami słyszę, jak płacze, naprawdę płacze. To taki zduszony, suchy płacz, pełen frustracji i gniewu. Dwa czy trzy razy był w poważnych kłopotach, kiedy szukał Min, wiesz? Omal nie zginał. Część ścieżki usunęła mu się spod stóp i spadła w przepaść, niemal pociągając go za sobą. Tak więc kiedy skrytykowałeś go później, kiedy wrócił… Nie, Poilarze, on nie zamierza zgłosić się z żadnymi pomysłami. Boi się, że znowu zrobisz z niego głupca.

— Był bardzo dzielny, że poszedł za Min, ale jednocześnie nierozsądny.

— Nieprawda, Poilarze. Wzruszyłem ramionami.

— Tak uważasz? Cóż, więc myliłem się. Posłuchaj, Gryncindil, przykro mi, że Muurmut cierpi z mojego powodu. Ale sam jest sobie winien.

— Nie możesz mu pomóc?

— Jak? Odstępując mu miejsce przywódcy?

— Mógłbyś przynajmniej od czasu do czasu się go poradzić. Przyjrzałem się jej uważnie. Mówiła szczerze. Dostrzegłem w jej oczach ciepło, miłość do Muurmuta, która mnie poruszyła. Wziąłem pod uwagę możliwość, że go nie doceniałem. Nawet samochwały mogą mieć jakieś zalety.

Nie wierzyłem jednak w jego osąd, ponieważ zawsze uważałem, że miłość własna przeszkadza mu w myśleniu, że stara się zrobić wrażenie na innych swoją siłą, odwagą, sprytem i zdolnościami. Prawdziwego przywódcy nie obchodzą takie rzeczy.

— Pomyśle o tym — obiecałem Gryncindil, nie zamierzając wcale tego robić.

Wiedziała o tym, ale zdawała sobie również sprawę, że niczego więcej nie osiągnie. Odwróciła się, mrucząc coś do siebie.

Chwilę później, gdy szukałem dogodnego miejsca na legowisko, zbliżyła się do mnie Hendy.

— Możemy porozmawiać? — zapytała.

Byłem trochę zaskoczony, gdyż Hendy zawsze trzymała się na uboczu. Ostatnio jednak jakby trochę wyszła ze swojej skorupy. Wątłe ramiona miała teraz wysunięte do przodu w postawie dziwnej determinacji, stanowiącej kontrast z jej zwykłym nieśmiałym, pełnym rezerwy zachowaniem.

— O czym? — zapytałem.

— O Muurmucie.

— O Muurmucie! Na Kreshe, kobieto! Na Selemoya i Thiga! Sprzysięgłyście się przeciwko mnie? Powiedz mi, ty również robisz z nim Zmiany?

To było obcesowe pytanie. I zadałem je tak ostrym tonem, że cofnęła się o krok. Nie spuszczała ze mnie wzroku.

— Również? Czy robię Zmiany aż z tyloma mężczyznami? Z Muurmutem i innymi?

— Nie to miałem na myśli — odparłem, czerwieniąc się i żałując, że nie mogę odwołać tych słów. — Ale właśnie przyszła do mnie Gryncindil, żeby wstawić się za Muurmutem. Cóż, ona ma przynajmniej powód. A kiedy również ty się zjawiłaś…

— Muurmut nie jest moim kochankiem — oświadczyła spokojnie. — A to, co robi z nim Gryncindil, to jej sprawa. Przyszłam do ciebie, ponieważ wszyscy martwimy się, że może być tylko gorzej.

— Gorzej?

— Miedzy tobą a Muurmutem. O, nie, nie, Poilarze, proszę, nie rób takiej niewinnej miny. Od Hithiat obaj walczycie ze sobą i wszyscy o tym wiedzą.

— On uważa, że nadaje się na przywódcę. Ja wiem, że jestem lepszy. Walczymy ze sobą, bo on się ze mną nie zgadza.

— To samo można powiedzieć o tobie.

— Uważasz, że Muurmut lepiej się nadaje niż ja, żeby prowadzić grupę?

— Nie — odparła. — Jest nierozważny, uparty i potrafi być bardzo głupi. Ale go nie doceniasz, Poilarze. Ma pomysły. Niektóre mogą być dobre. A ty sprawiasz mu ból, bo nie chcesz go wysłuchać. Jeśli tak dalej pójdzie, zmusi nas, byśmy dzielili ten ból.

— Co masz na myśli?

— Walkę o przywództwo.

— Nie spróbuje tego — powiedziałem. — A jeśli tak, poprą go tylko nieliczni.

— Chcesz zaryzykować? — zapytała Hendy. — Walkę o władzę, kiedy dotarliśmy tak daleko?

Jej ciemne oczy lśniły tajemniczo. Szyja i ramiona pachniały delikatnie i wiedziałem, że musi to być zapach jej skóry. Ten pokaz siły dodał jej urody i wywarł na mnie potężne wrażenie.

— Masz jakieś propozycje? — zapytałem.

— Pojednanie między tobą i nim.

— Nie może być pojednania tam, gdzie nigdy nie było przyjaźni.

— Cóż, więc przynajmniej pokój. Uścisk ręki. Byłeś wobec niego okrutny, kiedy poszedł szukać Min. Mógłbyś mu teraz powiedzieć, że tego żałujesz.

— Przysięgasz, że nie uknułaś tego z Gryncindil? Jej nozdrza zadrżały z gniewu.

— Już ci powiedziałam, że nie.

— Ona myśli tak samo jak ty.

— Podobnie jak wielu z nas.

Zastanowiłem się nad tym. Przypomniałem sobie sarkanie, które słyszałem wcześniej. Przywódca prowadzi tylko za zgodą prowadzonych. Tę zgodę można cofnąć w każdej chwili.

— W porządku — odezwałem się po chwili. — Uścisnę mu dłoń, jeśli uważasz, że tak będzie dobrze. Co jeszcze proponujesz, Hendy?

— Poproś Muurmuta, żeby podzielił się z nami swoimi pomysłami, dokąd iść.

— Gryncindil powiedziała to samo.

— Nie dziwię się.

Przez dłuższą chwilę patrzyła mi prosto w oczy. Potem odwróciła się i odeszła.


Tej nocy Jaif śpiewał przy ognisku Pieśń Wysokich Szczytów, a Ais i Tenilda akompaniowały patyczkami. Naxa opowiedział długą, pogmatwaną i komiczną bajkę o stosunkach między bogami i małpami, którą poznał z manuskryptu liczącego sobie pięć tysięcy lat. Chociaż nie osiągnęliśmy niczego podczas całodziennej podróży, tego wieczoru byliśmy dziwnie weseli.

Kiedy Naxa skończył, podszedłem do Muurmuta, który siedział po drugiej stronie ogniska z Talbolem i Seppilem.

— Możemy porozmawiać? — zapytałem.

— Nie wiem. A możemy?

— Daj spokój, Muurmucie. To był zbyt miły wieczór, żeby go teraz zepsuć.

— To ty przyszedłeś do mnie, Kuternogo. Ja nic nie miałem ci do powiedzenia.

Chętnie wrzuciłbym go do strumienia za tego „Kuternogę”, ale opanowałem się, rzucając spojrzenie na Gryncindil, która obserwowała nas z pewnej odległości.

— Jestem ci winien przeprosiny, Muurmucie.

Na jego twarzy pojawił się wyraz zdumienia i ostrożności.

— Przeprosiny? Za co?

— Za to, co ci powiedziałem, kiedy wróciłeś z poszukiwań Min.

Nabrał podejrzliwości.

— Do czego zmierzasz, Poilarze?

Wziąłem głęboki oddech. Oświadczyłem, że nigdy nie pozwoliłbym mu iść na poszukiwanie Min, gdyby mnie poprosił, ale myliłem się, oskarżając go o nieposłuszeństwo, ponieważ on po prostu zerwał się i pobiegł pod wpływem impulsu, nie zadając sobie trudu, by mnie zapytać o pozwolenie. Gdzie nie ma odmowy podporządkowania się rozkazowi, tam nie ma nieposłuszeństwa.

Słuchał tych suchych wywodów ze sceptyczną miną i nic nie odpowiadał.

— Co więcej — kontunuowałem — powiedziałem ci wtedy, że źle zrobiłeś, idąc po nią. Teraz zdaję sobie sprawę, że postąpiłeś właściwie. Skoro istniała jakakolwiek szansa, że można znaleźć Min i sprowadzić ją z powrotem, należało spróbować.

Muurmut najwyraźniej się tego nie spodziewał. Sam byłem zdumiony, że zdołałem to powiedzieć. Wpatrywał się we mnie, jakby próbował się doszukać jakiejś ukrytej drwiny w moich słowach. Widać jednak było, że stara się w nie uwierzyć. Seppil i Talbol spoglądali na siebie w kompletnym osłupieniu. Zobaczyłem, że Gryncindil idzie z uśmiechem w naszą stronę.

— No… — zaczął Muurmut i umilkł, nie wiedząc, co powiedzieć.

— Tamtego dnia potraktowałem cię zbyt ostro. Teraz tego żałuję. Doszedłem do wniosku, że miałeś rację, idąc na poszukiwania Min. I wykazałeś się odwagą, podejmując tę samotną próbę.

— No — wybełkotał zakłopotany. — Cóż, Poilarze… Nigdy wcześniej nie widział mnie w takim nastroju. Ani nikt inny. I nie był pewien, co ma o tym myśleć. Pewnie przyszło mu do głowy, że szykuję dla niego nowe upokorzenie.

Patrzyłem na niego spokojnie. Postanowiłem przebrnąć przez to wszystko.

— I co, Muurmucie? Przyjmiesz moje przeprosiny czy nie?

— Jeśli są szczere, to je przyjmuję. Dlaczego miałbym nie przyjąć? Wyznam jednak, że nie rozumiem, dlaczego zadajesz sobie ten trud.

— Ponieważ zbyt dużo energii zużywaliśmy na spory — stwierdziłem — a nie mamy jej w nadmiarze. — W moim głosie pojawił się cieplejszy ton, lecz przyznaje, że z trudem przychodziło mi płaszczenie się przed nim w taki sposób. Mimo to wyciągnąłem do niego rękę. — Możemy skończyć z tymi kłótniami?

— Zrzekasz się przywództwa na moją rzecz? — zapytał chłodno.

I znowu poczułem ochotę, żeby go uderzyć. Zacisnąłem jednak zęby i odparłem, siląc się na spokój:

— Nasi towarzysze wybrali mnie na przywódcę. Jeśli zechcą mnie usunąć, niech tak będzie. Ale rezygnacja nie leży w mojej naturze. Proszę cię, żebyś zaakceptował mnie jako przywódcę tej Pielgrzymki, Muurmucie. Obiecuję ci w zamian, że odłożę na bok niechęć, jaką czułem wobec ciebie, i włączę cię w krąg moich doradców.

— Chcesz, żebyśmy zostali przyjaciółmi? — zapytał z niedowierzaniem.

— Raczej sprzymierzeńcami. Towarzyszami podróży, współdziałającymi dla dobra nas wszystkich.

— Cóż…

Gryncindil, która znalazła się przy jego boku, dała mu mocnego kuksańca. Rzucił jej gniewne spojrzenie, ale wstał i wyprostował się na całą wysokość. Górował nade mną. Stałem l wyciągniętą ręką. Przyjął ją, chociaż minę miał niewyraźną.

— Bądźmy więc sojusznikami — powiedział. — Towarzyszami podróży. W porządku, Poilarze. Działajmy wspólnie.

Nie było to najczulsze pojednanie. Ale spełniło swoją rolę. Jutro, postanowiłem, odwołam Muurmuta na stronę i zapytam go, czy ma pomysł, jak wydostać się z doliny strumieni.

Kiedy ruszyłem na swoje miejsce przy ognisku, podeszła do mnie Gryncindil i szepnęła słowa podziękowania. Skinąłem głową i szedłem dalej. To wszystko nie było dla mnie przyjemne. Zrobiłem to z konieczności, tak jak się wypala ranę.

Загрузка...