14

Tej nocy wzeszły wszystkie księżyce. Było tak jasno, że mieliśmy trudności z zaśnięciem. Jednak to nie księżycowe światło nie pozwalało mi zasnąć, lecz rozmowa z Muurmutem. W głowie kłębiło mi się od niesfornych myśli. Przewracałem się z boku na bok przez wiele godzin, zastanawiając się, czy skończyłem się jako przywódca przez moją gotowość do wykonania pojednawczego gestu, który ktoś mógł uznać za tchórzostwo albo w najlepszym razie za chwiejność.

Nie — powtarzałem sobie. — Przywódca może tylko zyskać, okazując wielkoduszność. Mądrzej było unieszkodliwić i rozbroić Muurmuta dobrocią niż pozwolić, by dalej żywił gniew w sercu.

Jednak żadna z tych filozoficznych myśli nie pomogła mi zapaść w sen. Leżałem spięty, ciągle niespokojny. W końcu nie mogłem już dłużej uleżeć. Bolały mnie oczy, policzki paliły. Wyśliznąłem się ze śpiwora i poszedłem do strumienia, żeby spryskać wodą twarz.

Wszyscy spali wokół ogniska, oprócz Kilariona i Malti, którzy pełnili warte. Sami wyglądali na półprzytomnych. Kiedy przechodziłem obok, sennie skinęli mi głowami. Zazdrościłem im tej senności.

Spojrzałem na drugą stronę strumienia i zobaczyłem obozującą jak zwykle samotnie Hendy. Nieraz mówiłem jej o niebezpieczeństwie odłączania się od reszty, ale ona i tak robiła, jak jej się podobało, wiec w końcu przestałem ją o to męczyć.

Nie spała. Siedziała na posłaniu z brodą opartą na dłoni i obserwowała mnie. Jej oczy błyszczały w świetle wielu księżyców. Przypomniałem sobie, jak pięknie wyglądała, kiedy niedawno namawiała mnie na pojednanie z Muurmutem, i jak słodko pachniała. Patrzyłem na nią i czekałem, łudząc się nadzieją, że na mnie skinie. Ale tylko odwzajemniła mi spojrzenie. Potem przypomniałem sobie, jak w gniewie zapytałem ją, czy robiła Zmiany z Muurmutem, skoro przyszła wstawić się za nim. I poczułem, że ogarnia mnie wstyd.

Musiałem naprawić to grubiaństwo. Choć nie otrzymałem od niej zaproszenia, ruszyłem na drugą stronę potoku. W połowie drogi potknąłem się na śliskim kamieniu i runąłem jak długi. Przez chwilę klęczałem w chłodnej wodzie. Kląłem swą niezręczność, ale jednocześnie mocno mnie ta sytuacja rozbawiła. W takich wypadkach śmiech jest najlepszy. Nie była to jednak dla mnie wesoła noc i zapowiadała się na jeszcze gorszą.

Pozbierałem się i podszedłem do Hendy. Stanąłem nad nią, ociekając wodą. Spojrzała na mnie, a po jej twarzy przemknął… strach? A może jakieś bardziej złożone uczucie?

— Na twoją prośbę rozmawiałem z Muurmutem — zacząłem.

— Tak. Wiem.

— Przeprosiłem go. Nie był specjalnie wdzięczny. Może nie zrobiłem tego z wielkim entuzjazmem. Ale zawarliśmy pokój.

— To dobrze.

Nie powiedziała nic więcej. Stałem, czekając na coś jeszcze. Czułem się jak trzynastolatek, a nie jak dwudziestoletni mężczyzna, który połowę życia ma już za sobą.

— Mogę usiąść obok ciebie? — zapytałem wreszcie. Chyba uśmiechnęła się lekko.

— Jak chcesz. Jesteś cały mokry. Zimno ci?

— Właściwie nie.

— Widziałam, jak upadłeś w strumieniu.

— Tak. Patrzyłem na ciebie zamiast pod nogi. To głupi sposób przeprawiania się przez wodę. Ale byłem bardziej zajęty tobą.

Nic nie odpowiedziała. Wzrok miała nieprzenikniony. Ukląkłem obok niej.

— Wiesz, że nie mówiłem tego poważnie, kiedy cię zapytałem, czy robiłaś Zmiany z Muurmutem?

— Rozumiem, co miałeś na myśli.

— Byłem zaskoczony, że zadajesz sobie trud, by wstawiać się za nim, skoro nigdy nie angażujesz się w żadne spory. I przyszłaś do mnie tuż po Gryncindil, która robi z nim Zmiany. Czułem się pokonany liczebnie. A mój gniew…

— Powiedziałam ci, że rozumiem. Nie ma potrzeby wciąż tego wyjaśniać. Tylko gmatwasz sprawy. — Położyła mi dłoń na nadgarstku i ścisnęła z zadziwiającą siłą. — Nie mogę patrzeć, jak się trzęsiesz. Chodź do mnie. — I odsunęła połę śpiwora.

— Naprawdę chcesz? — zapytałem. — Wszystko przemoczę.

— Och, jesteś głupi.

Po raz drugi w ciągu pięciu minut roześmiałem się ze swojej głupoty. Wgramoliłem się obok niej. Przesunęła się w prawo, żeby zrobić mi miejsce. Między nami została wolna przestrzeń. Przez chwilę się nie ruszałem. Wyczułem, że w Hendy toczy się walka między wrodzonym brakiem zaufania do innych ludzi a pragnieniem, żeby w końcu się otworzyć wobec drugiego człowieka i pozwolić się objąć. Pod tym względem przypominała Thissę. Ale Thissa była santanilłą. Dzieliła ją od innych ludzi moc czarodziejskiego kunsztu. Mogła być tylko gościem w czyimś życiu. Hendy, jak podejrzewałem, starała się położyć kres swojej powściągliwości. Ta walka musiała ją drogo kosztować. Widocznie doszła do wniosku, że teraz nadeszła właściwa pora, by z tym skończyć. Byłem zdumiony i wdzięczny, że wybrała właśnie mnie. Dałbym jej wszystko, czego by sobie zażyczyła. Mógłbym z nią spokojnie porozmawiać, przytulić albo zrobić Zmiany. Przyrzekłem sobie, że będę cierpliwy i delikatny. Tej nocy popełniłem już dość nietaktów. Położyła się na plecach i powiedziała w ciemność:

— Wcale nie jesteś głupi, Poilarze. Wiem, że starałeś się być miły.

Trudno na coś takiego odpowiedzieć. Leżałem więc w milczeniu.

— Przez cały czas wiedziałeś, że nic nie było między mną a Muurmutem i że nigdy nie mogłoby być.

— Tak. Wiedziałem. Naprawdę.

— Nigdy nie wybrałabym na kochanka kogoś takiego jak Muurmut. Za bardzo przypomina mi mężczyzn z Tipkeyn, którzy wykradli mnie z naszej wioski, kiedy byłam dziewczynką. — Umilkła na chwilę. — Nigdy nikogo nie wybrałam na kochanka, Poilarze.

Spojrzałem na nią ze zdumieniem.

— Nigdy nie robiłaś Zmian?

— Tego nie powiedziałam — odparła, a ja znowu poczułem się głupio. — Ale nigdy nikogo nie wybrałam. Wybrać oznacza wyrazić swoją wolę.

Zastanawiałem się przez chwilę. Potem zarumieniłem się pod wpływem zmieszania.

— Masz na myśli to, że kiedy mieszkałaś w Tipkeyn… próbowali… bez twojej zgody…

— Tak. Nie pytaj mnie o to. Proszę. Nie potrafiłem się powstrzymać.

— Ale jak to możliwe? Nie można wymusić Zmian, jeśli kobieta sama ich w sobie nie zapoczątkuje?

Zawahałem się i umilkłem. Co wiedziałem o takich rzeczach? Na świecie jest tyle zła przerastającego moją wyobraźnię. I niewątpliwie jedno z nich spotkało Hendy. Znowu poczułem się jak głupiec.

Stwierdziłem, że nie potrafię spojrzeć na nią, nie chcę oglądać jej zawstydzenia. Odwróciłem się więc na plecy i patrzyłem w oblane światłem księżycowym niebo, podobnie jak ona.

— Miałam dziesięć lat — odezwała się cicho. — Znalazłam się w obcej wiosce. Byłam przerażona. Dali mi wina, bardzo mocnego wina. Trochę przestałam się bać. Zaczęli mnie dotykać. Powiedzieli mi, co mam zrobić, a kiedy się sprzeciwiłam, dali mi jeszcze więcej wina. Po jakimś czasie nie wiedziałam, kim jestem, gdzie jestem ani co robię.

— Nie — szepnąłem. To było potworne. — Nikt nie może tak traktować nawet zwierzęcia!

W dalszym ciągu patrzyłem w górę zamiast na nią, a ona również mówiła do nieba, tak że byliśmy jak dwa pozbawione ciał duchy prowadzące ze sobą rozmowę.

— Pochodziłam z obcej wioski. Nie łączyły mnie z nimi więzy krwi. Nie miałam Domu. Dla nich byłam zwierzęciem. Samicą, którą mogli wykorzystać. — Nagle w jej głosie pojawiła się nuta nienawiści. — Więc mnie wykorzystali. Po jakimś czasie nie zawracali sobie głowy winem. Walczyłam z nimi, gryzłam, kopałam, ale na nic to się nie zdało.

— To się zdarzyło więcej niż raz?

— Mieszkałam w Tipkeyn przez cztery lata.

— O bogowie! Nie!

— Potem uciekłam. Pewnego dnia, kiedy zerwała się burza i całe niebo przecinały błyskawice, umknąłem do lasu. Wszyscy byli tak przerażeni, że się schowali. Ale jeden mnie zauważył, pobiegł za mną i powiedział, że mnie zabije, jeśli z nim nie wrócę. Miał nóż. Uśmiechnęłam się do niego w taki sposób, jak mnie nauczyli. „Odłóż nóż”, powiedziałam, „i zróbmy Zmiany tutaj i teraz, ponieważ burza się kończy, a ja bardzo ciebie pragnę”. Posłuchał mnie, a ja wzięłam nóż i poderżnęłam mu gardło. Jakiś czas potem trzy kobiety z naszej wioski znalazły mnie włóczącą się po polach… kilka dni, tydzień, miesiąc, nie wiem. Byłam na wpół obłąkana z głodu i wyczerpania. Przyprowadziły mnie do domu. Nikt z rodziny mnie nie rozpoznał, ponieważ byłam już dorosłą kobietą, a zostałam porwana jako dziecko. Nikt mnie nie chciał z powodu tego, co się wydarzyło w Tipkeyn. To była pierwsza rzecz, o jaką mnie zapytali: „Zniewolili cię”? A ja powiedziałam, że tak i to wiele razy. Może powinnam była skłamać, ale jak mogłam ukryć taką rzecz? No więc mnie wyrzucili. Ale przyszli naczelnicy Domów i twój krewniak Meribail spytał: „Co z nią zrobimy?”, a wtedy naczelnik mojego Domu powiedział…

— Z jakiego Domu pochodzisz? — zapytałem. Uświadomiłem sobie, że tego nie wiem.

— Świętych.

— Świętych? Ale…

— Tak. Pielgrzymka jest dla nas zabroniona. Ale naczelnik mojego Domu powiedział: „Powinniśmy zapytać dziewczyny, czego chce”, a ja oświadczyłam, że chcę zostać Pielgrzymem. W naszej wiosce nikt mnie nie chciał, a prędzej bym się zabiła, niż wróciła do Tipkeyn, więc gdzie indziej mogłam pójść? Tylko w Ścianę. Moja Pielgrzymka zaczęła się w dniu, kiedy porwali mnie mężczyźni z Tipkeyn. Wszyscy zdawali sobie z tego sprawę. Tak więc wykreślono moje imię z listy Domu Świętych i uzgodniono z Mistrzami z Domu Ściany, że znajdę się w grupie Pielgrzymów. Pozwolą mi pójść na Kosa Saag, a tam zginę. Gdy odbywały się Selekcje, zawsze mnie przepuszczano, ponieważ Mistrzowie wiedzieli, że z góry zostałam wybrana na Pielgrzymkę. I oto jestem tutaj.

— Bogowie — wyszeptałem. — Bogowie, bogowie, bogowie!

— Dlaczego ci to wszystko opowiadam? — zapytała dalekim głosem, cienkim i słabym jak dźwięk fletu.

— Nie wiem.

— Ja również. Chyba musiałam komuś o tym powiedzieć. — Poczułem ruch obok siebie i zobaczyłem, że odwróciła się w moją stronę i leżymy od siebie nie dalej niż na grubość palca. — Chce pójść do bogów na Wierzchołku, żeby mnie oczyścili. Chce, żeby mnie przekształcili. Chce, żeby mnie zamienili w kogoś innego. Albo nawet w coś innego, nie dbam o to. Nie chcę dłużej być tym, kim jestem. Wspomnienia zbyt mi ciążą, Poilarze. Chce się ich pozbyć.

— Dostaniesz to, czego chcesz. Bogowie czekają na nas, Hendy, wiem to. I wiem również, że zrobią dla ciebie wszystko.

— Tak myślisz? Naprawdę? — Była bardzo przejęta.

— Nie — odparłem. Kiedy wymówiłem to słowo, zabrzmiało jak dźwięk pękniętego dzwonka. Gładkie kłamstwo stanęło mi kołkiem w gardle. Skąd mogłem wiedzieć, co nas czeka na Wierzchołku? Hendy nie była dzieckiem. Jak miałem ją pocieszyć słodką bajeczką? Potrząsnąłem głową. — Nie, prawdę mówiąc, nie myślę tak, Hendy. Nie mam pojęcia, co nas czeka na górze. Mam jednak nadzieję, że bogowie tam mieszkają, że są to łagodni bogowie i że uśmierzą twój ból. Modlę się o to, Hendy.

— Jesteś bardzo dobry. I uczciwy.

I znowu na jakiś czas zapanowała cisza.

— Często zastanawiam się, jak to jest, kiedy wybiera się sobie kochanka. Zwrócić się do kogoś i powiedzieć: „Podobasz mi się, chodź, zróbmy sobie przyjemność”. To wydaje się takie proste. Ale nigdy nie potrafiłam się na to zdobyć.

— Z powodu Tipkeyn.

— Tak, z powodu Tipkeyn.

Spojrzałem na nią. Poła śpiwora była częściowo odsunięta i w świetle pięciu księżyców zobaczyłem, że Hendy zaczyna przybierać kobiece kształty, pojawiają się piersi, a skóra lśni od potu, który oznacza, że i niżej zaczynają się Zmiany. Normalnie takie zaproszenie wystarcza każdemu mężczyźnie. Ale czy gdybym ją teraz objął nie proszony byłby to jej wolny wybór? Może ona odruchowo poddaje się Zmianom, tylko dlatego że leżymy blisko siebie. Może rozpaczliwie z tym walczy, starając się wrócić do bezpłciowego stanu?

Pojawiła się moja męskość, ale zmusiłem się do czekania.

Chwila wahania ciągnęła się w nieskończoność. Leżeliśmy obok siebie, ale się nie dotykaliśmy.

W końcu ona przerwała pełną napięcia ciszę. — Nie chcesz mnie — stwierdziła. — Z powodu Tipkeyn.

— Dlaczego miałoby to mieć znaczenie?

— Splugawili mnie. Zbrukali.

— Oni tylko wykorzystali twoje ciało, Hendy. Twoje ciało, nie ciebie. Nadal byłaś sobą, kiedy robili to z twoim ciałem. Można splugawić ciało, ale nie duszę.

Nie była przekonana.

— Gdybyś mnie pragnął, sięgnąłbyś po mnie. Ale nie zrobiłeś tego.

— Nie poprosiłaś mnie o to. Nie zrobię tego bez zaproszenia.

— Naprawdę?

— Powiedziałaś mi, że nigdy nie wybierałaś. Czekam, aż to zrobisz.

— Moje ciało wybiera — powiedziała. — Moje ciało i ja. — Położyła ręce na swoich piersiach. — Jak myślisz, co to jest? Skąd się wzięły i dlaczego? Jak sądzisz? Och, Poilarze, Poilarze…

To wystarczyło. Przykryłem jej dłonie swoimi, ściskając piersi. Potem ona cofnęła ręce. Przesunąłem wargami po policzku i w dół do zagłębienia szyi.

— Boję się — powiedziała bardzo cicho.

— Nie bój się.

— Ale ja nie wiem, jak się to robi. Umiem tylko leżeć i nie bronić się.

— Tylko ci się wydaje, że nie wiesz. Rób tak, żeby ci było dobrze, a wtedy wszystko będzie w porządku.

Zsunąłem dłoń na jej brzuch i do ciepłego miejsca między udami. Była gotowa.

— Boję się, Poilarze — powtórzyła.

— Chcesz, żebym przestał?

— Nie… nie…

— Czego się boisz?

— Że… ci się to… nie spodoba…

— Zapomnij o mnie. Niech tobie będzie dobrze.

Wtedy uczyniła bardzo dziwną rzecz. Zsunęła się niżej w śpiworze i położyła rękę na mojej krzywej nodze, początkowo nieśmiało, potem odważniej, głaszcząc delikatnie kostkę. Żadna kobieta wcześniej tego nie robiła, więc byłem zaskoczony. Omal się nie odsunąłem. Ale zrozumiałem, co chce mi przekazać dotykiem: akceptuje moje cielesne kalectwo, jak ja zaakceptowałem jej duchowe. W ten sposób wyznawała miłość. Tak więc pozwoliłem jej jeszcze przez chwilę masować kostkę, a potem łagodnie przyciągnąłem Hendy do siebie, tak że znaleźliśmy się twarzą w twarz. Uśmiechnąłem się do niej w ciemności. W jej oczach zobaczyłem strach i pożądanie.

— Poilarze?

— Tak?

— Poi…larze…

— Tak. Tak.

Przez chwilę pomyślałem o mężczyznach z Tipkeyn stojących wokół niej kręgiem, pojących ją winem i śmiejących się. Ze złością odsunąłem od siebie te myśli. Musiałem się ich pozbyć, jeśli ona kiedykolwiek miała wyrzucić je z siebie.

Przykryłem ją ciałem.

— Poilarze — powiedziała cicho.

— Tak.

— Poilarze. Poilarze. Poilarze.


Wykąpaliśmy się potem w strumieniu. Była cicha, spokojna i najwyraźniej szczęśliwa. Kiedy człowiek robi Zmiany, wyrywa się z więzienia ciała i unosi ku bogom. Przez chwilę czuje, że jest jednym z nich, chociaż trzeba tak szybko wrócić. Miałem nadzieję, że tak było z Hendy. Nie pytałem, co czuła ani jak się czuje teraz, nie tyle z obawy przed jej odpowiedzią, co dlatego, że chciałem, by ta chwila trwała dla niej samej, bez wypytywania, bez analizowania, bez introspekcji. Ona wiedziała, co czuła. Ja wiedziałem, co ja czułem. Niech to nam wystarczy — powiedziałem sobie.

Następnego dnia wyglądało na to, że wszyscy wiedzą, co zaszło miedzy Hendy i mną, jakby stali w nocy wzdłuż strumienia i obserwowali nas. Widziałem uśmieszki, kpiarskie lub porozumiewawcze spojrzenia. Z pewnością Hendy i ja nie daliśmy im żadnych wskazówek naszym zachowaniem. Prawie się do mnie nie odzywała przez cały dzień, maszerując jak zwykle z tyłu grupy. Nawet na mnie nie patrzyła, kiedy się zatrzymaliśmy na odpoczynek. Oboje wiedzieliśmy i to nam wystarczało. Ale inni też wiedzieli. Cóż, w grupie Pielgrzymów jest niewiele sekretów. Nie przypuszczałem, by nas szpiegowano. Podejrzewałem raczej, że wokół Hendy i mnie jest jakaś aura, blask, który roztaczają wokół siebie ludzie, kiedy przez jakiś czas celowo trzymają się z daleka od siebie, a potem mogą się połączyć. To od razu widać. W powietrzu wisi napięcie, promieniowanie i wszystkie próby, by to ukryć, tylko je wzmacniają.

Zastanawiałem się, co mogą myśleć inne kobiety, z którymi w czasie podróży robiłem Zmiany. Zawsze znajdą się takie, dla których jest coś szczególnego w kochaniu się z przywódcą. Uważają to za oznakę jego łaski. Czy mój nowy związek, który zapowiadał się na trwały, kogoś urazi? Miałem nadzieję, że nie, ale jeśli tak, to trudno. Nikomu nic nie byłem winien. Nie związałem się na stałe z żadną z nich. Jest to niemożliwe. Podczas Pielgrzymki ludzie czują pożądanie, łączą się w pary, robią Zmiany i rozchodzą się. Mogą później zejść się znowu i wszystko powtórzyć. Tak było z Galii, ze Stum, z Marsiel, z Min, z Thissą. Żadnych zobowiązań. Żadnych obietnic. Jeśli raz kochałem się z Galii, potem z Thissą, jeszcze później z tą czy tamtą, a teraz z Hendy, to dobrze. Tak już jest. Może któregoś dnia zwiążę się na stałe z Hendy, kiedy już skończymy. Może nie. Kto wie? Kto wie, czy w ogóle zejdziemy ze Ściany? Teraz wędrowaliśmy i to było najważniejsze. Nasze życie pozostawało w zawieszeniu, dopóki się wspinaliśmy. A mogliśmy się wspinać całą wieczność.

Tamtego dnia, zgodnie z daną sobie obietnicą, zwróciłem się do Muurmuta i powiedziałem:

— Zamierzam poszukać drogi między tymi dwoma szczytami. Linia drzew na przełęczy wskazuje, że płynie tam potok. Moglibyśmy pójść wzdłuż niego. Co o tym sądzisz?

I wskazałem na chybił trafił w stronę odległych poszarpanych czerwonych urwisk, między którymi rosła gęsta zieleń. Na to zbocze nie weszłyby nawet dzikie grezbory. Ani my, chyba że mielibyśmy skrzydła.

— Cóż — zaczął Muurmut i od razu zorientowałem się po jego wahaniu, że on również nie ma pojęcia, którędy należy pójść. — Może masz rację, Poilarze. Ale powiem ci, że znam trochę magię nieba i rzuciłem czar, który daje mi zupełnie inne spojrzenie na sprawy.

Omal się nie roześmiałem na myśl o flegmatycznym Muurmucie Winiarzu o nalanej twarzy praktykującym magię nieba czy jakikolwiek inny rodzaj magii. Rzucanie czarów jest specjalnością Domu Czarowników i nikogo innego. Uczyniłem jednak wysiłek, żeby zachować się pojednawczo.

— Aha, więc którą trasę proponujesz? — spytałem zamiast drwiąco parsknąć.

Był zaskoczony. Chyba się nie spodziewał, że zapytam go o to wprost.

— Tamtą — odparł po chwili i skinął głową na wschód, niedaleko od kierunku, który zaproponowałem. Strzelał na ślepo, podobnie jak ja. — Widzisz tę niewielką górę, która wygląda jak siodło? Jeśli na nią wejdziemy, dotrzemy prosto do nieba.

— Tak uważasz?

— Tak mówi czar, który rzuciłem.

— Więc pójdziemy tą drogą — zadecydowałem, a on spojrzał na mnie jak rażony piorunem.

Co miałem do stracenia? Jeśli szlak Muurmuta okaże się właściwy, wreszcie wyrwiemy się z tej trawiastej doliny i będziemy mogli kontynuować podróż, a tylko to się naprawdę liczyło. Jeśli zaś magia nieba okaże się bzdurą, co podejrzewałem, przynajmniej nikt nie będzie mógł później powiedzieć, że umyślnie pozbawiłem grupę dobrodziejstw wynikających z mądrej rady Muurmuta, żeby umocnić swoją władzę.

Tak więc zwołałem całą grupę i ogłosiłem decyzję.

— Zmieniamy trasę. Na podstawie magii nieba Muurmut twierdzi, że musimy wejść na to siodło. Spróbujemy więc. Cała zasługa przypadnie Muurmutowi, jeśli okaże się, że jego czar otworzył nam drogę. I wskazałem na niego, jakby był źródłem mądrości, a on uśmiechnął się, ukłonił i pomachał ręką, jakby wybrano go na naczelnika Domu. Poczerwieniał jednak mocniej niż zwykle, więc zorientowałem się, że mnie przejrzał i znienawidził za to jeszcze bardziej. Cóż, niech tak będzie. Zawsze chciał prowadzić. Teraz dałem mu szansę.

Загрузка...