Wiosną następnego roku pojawiły się w prasie zadziwiające i szokujące wiadomości. Dotyczyły one jednego i tego samego zjawiska i gdyby reputacja szóstego mocarstwa była nieco bardziej szlachetna, aniżeli ta, jaką się cieszy w oczach pozostałych pięciu wielkich mocarstw, to na pewno wywołałyby nadzwyczaj wielkie zainteresowanie. Nie było wątpliwości, że t a sensacja będzie miała taki sam los, jak wieść o dwugłowych dzieciach lub o odkryciu przemiany ołowiu w złoto, czym od czasu do czasu usiłuje się ludzi karmić. Wydawało się, że sami redaktorzy, którzy już dokładnie spenetrowali duszę czytelnika, cenią swój kuriozalny materiał nie bardziej niż przepłynięcie Niagary w beczce lub zmartwychwstanie zamurowanej za czasów Kaliguli chrześcijanki, publikowany w magazynach pod tytułami „Człowiek—zagadka”, „Cud lub halucynacja” i pod mniej lub bardziej banalnymi etykietkami, chcąc jak gdyby tym samym powiedzieć: „Oto umywamy ręce: jedzcie to, co się wam podaje”.
Jednak, jak zauważył pewien E. B., „nie wszyscy rudzi mają jednakowy los”, i to porzekadło warto tutaj przytoczyć. Dziesięć, piętnaście, dwadzieścia razy dziwił się czytelnik, śledząc w różnych zakątkach świata doniesienia o tajemniczym fantomie, który ukazał się komuś, kogo nie spotkaliśmy, nie spotkamy i czyje imię stanowi dla nas pusty dźwięk; nic to nie dało, niczego nie zmieniło w życiu, to co przeczytał i tak w końcu zostało zapomniane. Tylko czasami wspominał, jak przypadkowe doznanie poruszyło w nim rzadką strunę, której nie podejrzewał, że istnieje. Co to był za dźwięk? Jak wątła jest pamięć ogarnięta smutnym kaprysem ekscentryczności, w głuchym mroku błąka się nitka myśli, bezmyślnie tłucze się jej czółenko, rwie się osnowa, plączą węzły. Niczego nie ma. Cóż więc było? Tylko anegdota gazetowa — i pustka.
Ale przejdźmy do tekstu gazetowego.
Literatura faktów jest najbardziej fantastyczna ze wszystkich istniejących obrazów rzeczywistości — przedstawia sobą to samo, co dla głuchego orkiestra: do przodu i do tyłu porusza się smyczek, obok miedzianej trąby wypełniają się powietrzem policzki, skacze pałeczka bębna, ale nie ma dźwięków, chociaż widoczne są ruchy, które te dźwięki rodzą. Załóżmy jednak odwrotnie, że są fakty, których sens jest sprzeczny z istotą wydarzeń lub inaczej mówiąc, kiedy oczywistość i wniknięcie w samo sedno zdarzenia niewiele wniesie do obrazu, otrzymanego poprzez samą informację. Rzeczywiście taki fakt jest możliwy. Załóżmy na przykład, że w Chicago zawala się dwudziestojednopiętrowy dom, dowiedziawszy się o tym, będziemy wstrząśnięci, mimo że dość szybko przestaniemy o tym rozmyślać. I tak jest w istocie, bo fakty, nawet przesycone duszącym swądem publicystycznych i partyjnych batalii, nie mącą ani życia, ani naszych myśli. Wystarczy, że wspomnimy tę obojętność, z jaką przeglądaliśmy gazetę, nie pamiętając na drugi dzień, cośmy dzisiaj czytali, a przecież trzymaliśmy w rękach nic innego, jak tylko szamotanie, walkę i życie całego świata, przedstawione na wzór restauracyjnego rachunku.
W tym wywodzie daremnie szukalibyśmy reformacyjnych zapędów lub nieograniczonych żądań, skierowanych do kogokolwiek lub po cokolwiek. Po prostu tylko pokazujemy pustkę, do której nie chcemy zmierzać. Jak można w gruncie rzeczy wyliczać gdzie, kiedy i kto zmieszał się, przestraszył, a może przeoczył lub — odwrotnie — uległ halucynacji na skutek fantastycznych doniesień?
Jak można ustalać i decydować, gdzie przebiega idealnie bezbłędna granica rzeczywistego zdarzenia? W ogóle poszukiwania takiego rodzaju to rzecz specjalistów. Jednak możemy postąpić prościej, jeśli wyobrazimy sobie siebie w osobach wielu tych N. i C, w sytuacji wyjeżdżającego równocześnie z sześciu bram Saint-Germaine, by pośród zygzaków i piramid dziwnej korespondencji zobaczyć coś, co jest bliskie ogólnemu wrażeniu; w tym celu należy tylko powiedzieć,ja”. To ja zmierzam dokądś, widząc cień lub człowieka szybującego wysoko w górze, pomimo całej dziwności podobnego zjawiska; inne rodzaje, inne sytuacje tego spotkania niejasno wyodrębniają się jedna z drugiej w grafitowym półświetle snu; i ja zaiste nie wiem, czy moje wyobrażenie o tym zjawisku czyni zamęt w ostrości owych scen, czy zostało mi to opowiedziane, czy też zdarzyło się to ze mną. Być może najciekawsze są pewne przeinaczenia, które powstają pod wpływem wieści przekazywanych na odległość.
Kominiarz, któremu wypadło napędzić zabobonnego strachu nerwowym przechodniom, będzie jak należy sądzić, pamiętać do końca dni swoich głębokie wrażenie wywołane własną zadymioną postacią na tle liliowego, wieczornego nieba. Oprzytomniał, gdy w dole zobaczył ogromną, czarną plamę tłumu; stopniowo niewyraźny jego pomruk osiągnął stan wzburzenia, zszedł na żądanie policji z dachu pięciopiętrowego domu, po czym też od razu stał się przyczyną rozczarowania, kpin i zniewag. Może wśród tego tłumu był ów chłopczyk, którego kształtny latawiec chiński, przeraźliwie warcząc grzechotką nad wieżą ratusza w mieście Rit, zwrócił na siebie czujną uwagę myśliwego Burika, ten nie namyślając się wiele przysiągł, że zabije diabła dwoma strzałami ze swojej belgijki, ładując przed śrócinami igły jeża. Tej przysięgi nikt nie słyszał, ale dwa ogłuszające wystrzały usłyszeli bywalcy pobliskiej kawiarni, którzy z ciekawością patrzyli, jak latawiec z odstrzelonym sznurkiem kręcił się i nurkował niczym karta do gry ponad ostrym dachem mrocznego ratusza w Elt. Ponieważ zdarzyło się to wieczorem, nikt nie dostrzegł zwykłego rumieńca wstydu na okrągłej twarzy groźnego Burika, kiedy mu wyjaśniono jego pomyłkę.
Kiedy indziej znów pewien wieśniak zadrżał ze strachu i długo się modlił, idąc ścieżką przez łąkę w okolicach Nowego Rzymu z węzełkiem na plecach. Był poranek, a ponad trawą leciał człowiek. Trawa zakrywała jego rower, dlatego też wieśniak odskoczył i jęknął przerażony. A obok niego wśród głuchej ciszy i morza kwiatów bezszelestnie przemknął niesłyszalny człowiek.
Teraz nastała pora, by wspomnieć o tym, że dziewczynę, którą usiadła na skwerze w Lissie z książką w ręku, kładąc swój skromny bagaż obok na trawie, obserwował w zamyśleniu człowiek wyróżniający się spośród innych swoim wyglądem. Patrzył na tę młodą istotę tak, że nie mogła go zauważyć, nie mogła nawet podejrzewać jego obecności. Tylko co przyjechała. Powoli z uwagą przypominającą rybaków przeglądających i przebierających oka swoich sieci, odczuwał wszelkie doznania, jakie wywołała w nim dziewczyna, dopóki nie pojął, że ma przed sobą istotę, która nie wiedząc o tym, wstąpiła w niebezpieczny, głuchy krąg. Nad kryształem uniósł się młot. I wtedy on podszedł do niej.