X

Na drugi dzień przywieziono jej róże z Ardu — okręg ten słynął z najdoskonalszych gatunków kwiatów, hodowanych z rajską naturalnością. Znała się na ich wilgotnym pięknie i zajmowała się nimi z uwagą i czułością matki, rozczesującą splątane kędziory swojego synka. Właśnie teraz, gdy wszystko to, co wyjątkowe i mające swój początek w Drudzie, przenikało ją; z siłą magnesu układającego we wzory żelazne opiłki, poczuła i zadziwiła się naturalnym urokiem kwiatów, swoim pięknem oczarowujących świat. Przed nią na okrągłym stole leżała aromatyczna wiązanka o ciemnych, zielonych liściach i uderzających śliską gładkością twardych łodygach. Same zaś kwiaty leżały pośród własnego listowia nasycone różnorodnością kształtów tak cudownie bezwstydnych, jak śpiąca i oczekująca kochanka dziewczyna. Blady kolor zwiniętych jak atłas płatków subtelnie ocieniał arystokratyczną rozkosz szkarłatnego kielicha, którego twarde płatki, jak gdyby związane ślubem, rumieniły się w miłosnym uścisku. Pośród ich purpury i zorzy — bezwiednie je upiększając — pstrzyły się podobne do śniegu padającego w maju białe róże. Słowo „róża” określą przytulną radość życia, dyszącą białym oczarowaniem. I żółte róże — czy można je tak nazwać, popełniając stary grzech niedokładnego słowa? — nie, n i e złote, nie żółte, lecz to, co w błyszczącej treści tych słów pozostaje niedopowiedziane, one to były pośród innych królewien podobne do rzadkiego aksamitu, w którego fałdach krył się ich soczysty promień.

Runa rozdzieliła róże, poukładała w wazonach, gdzie piękniejsze niż subtelne wzory drogiego szkła, zajmując przeznaczone dla siebie miejsce, zaczęły słać powitalne spojrzenia.

W trakcie tego zajęcia w dziewczynie dojrzewał list, lecz nie od razu zrozumiała, że to właśnie chodzi o list. Z zapamiętaniem oddając się kwiatom i ich zapachom, podobnym do samej miłości, słyszała słowa, których kształt zarysowywały ruchy palców i róż, ich dotyk. Oto rozdzieliły się łodygi, które chciała efektownie połączyć, lecz przeszkadzał w tym zaplątany wewnątrz pąk i wtedy bezdźwięcznie popłynęły słowa: „Chcę spotkać się z panem, chcę sprawdzić i ocenić siebie”. Słowa te skierowane były do twardej i męskiej ręki, niepodobnej do zniewieściałej ręki Lidsa, który przysłał kwiaty. Zwracała się w myślach do kogoś teraz nie istniejącego i w jego dłoniach widziała swoje róże. „Proszę je wziąć — powiedział ten, którego twarzy Runa nie widziała — proszę się niczego nie obawiać w mojej obecności.” Na jej rękę upadł samotny płatek. „Ja czekam, aż pani napisze do mnie” — powiedział. W tym momencie ukłuła się w palec, ale ruch ręki przypadkowo połączył dwie róże — białą i bordową — zobaczyła, jak przytuliły się w swym innym, ale jakże wewnętrznie bliskim pięknie. To musiało się stać. „Cóż wiemy o sobie, a jeśli do pana napiszę, czy to będzie przypadek? Być razem, na razie tyle — o tym właśnie myślę. Czy ucieszyły pa na te słowa?” Tak oto poddając się bezwiednie panującemu nastrojowi, improwizowała mowę do męskiej wyimaginowanej ręki. W tej chwili podano jej list.

Runa porzuciła kwiaty i zaczęła czytać dowcipną relację uroczego gawędziarza: pochlebstwa, żarty, komplementy i zachwyty — oto cały arsenał środków, jakimi dysponują amatorzy sercowego sportu. Bez uśmiechu przeczytała zwykłe i wyszukane pochlebstwa, lecz zauważyła także postscriptum, w którym samo nazwisko Galla mocno ją zaniepokoiło: „Oto smutna wiadomość, z natury swojej wywołująca milczenie pełne szacunku, i ja też odkładam pióro — kapitan Gall zmarł w Azudży na malarię. Pokój jego wspaniałej duszy”.

Jak gdyby ktoś smagnął ją po oczach, a potem dotknął je zimną ręką, i Runa jeszcze raz przeczytała wymowny dopisek. Przeczytała wszystko to samo, ni mniej ni więcej, lecz nagle pojęła, że list, który zaledwie zrodził się w niej w trakcie układania kwiatów, został zamknięty i odrzucony tym ciosem, zmyśliła go przecież i kierowała do Azudży, oczekując od zmarłego oficera ratunku.

Загрузка...