III

Sprzątając pokój, ścierała szmatą kurz, szurała krzesłami, wycierała naczynia, aż z powodu tego zajęcia zaczerwieniły się jej delikatne policzki. Tawi czuła, że płoną, zbliżyła się więc do lustra, prychając i spluwając.

— Tfu, tfu! Wyglądam jak wiedźma, jak kominiarz, jestem nie lepsza od tego oto Saracena!

Rzeczywiście, jej nos był zakurzony, pasmo sadzy zabrudziło policzek, a szyja aż zszarzała od kurzu. Tawi schwyciła odruchowo ręcznik, ażeby powycierać się, ale zdetonowana z westchnieniem opuściła rękę i kiwnęła głową:

— Nie mam dla kogo myć się i stroić; jestem i tak dobra.

Zaiste, i tak była dobra.

Nie ma bardziej wygodnej chwili w opisie kobiety niż ta, gdy sama sobie o tym przypomni, a więc opisać ją należy, że tak powiem, przy okazji. Jeśli już to nastąpiło, grzechem byłoby nie skorzystać z nadarzającej się sposobności i czekać na inną okazję. Zapewne przenikliwy czytelnik zauważył, że podkreślając słowa: „była i tak d o b r a” to znaczy, dobra niezależnie od zabrudzonej kurzem i sadzą twarzyczki — nie mamy na myśli klasycznej harmonii rysów, która nie może być naruszona sadzą i kurzem, bo plama sadzy natychmiast ją oszpeci. Spróbujcie przeprowadzić doświadczenie z posągiem, brudząc jego przepiękne rysy — zawierające tylko i wyłącznie wyraz umownego piękna — czymś ciemnym, chociażby nawet tą oto sadzą, wówczas natychmiast zniknie oczarowanie. Plama lub pasmo brudu wprowadzą do klasycznej formy marmuru zabójczą cechę, która bezwzględnie zniszczy jego doskonałość, podobnie jak kleks na białej karcie uczyni ją całą niechlujną. Podobnie doskonała od stóp do głowy piękność, kobieta o nieskazitelnej i surowej urodzie, utraci wszystko, jeśli będzie miała zakurzony nos lub pobrudzony atramentową plamą policzek. Taka już jest natura każdej doskonałości — potężnej, ale i bezbronnej, jeśli pod jakimś względem została wyraźnie naruszona.

Jednak żywa i wesoła dziewczyna z nietypową, lecz miłą i delikatną twarzyczką, z promiennym i ciepłym jak cichy dźwięk dzwonu spojrzeniem, którego wyraz bez przerwy się zmienia; dziewczyna, która cały czas pozostawia wokół siebie niewidoczny ślad lekkich i beztroskich ruchów; szczupła lecz dobrze zbudowana, z wyraźnym i czystym głosem, z uśmiechem lśniącym jak drżenie letniego listowia — ta dziewczyna może, nie ośmieszając siebie pod żadnym względem, brudzić się i wycierać z kurzu, ile tylko wlezie; jej nieprzeparty urok zwycięży czarną powłokę sadzy dlatego, że posiada więcej piękna niż nieruchomy posąg bogini, który w powolnym tempie wypromieniowuje swoją cudowność. Czyż może ta ostatnia śmiać się i skakać beztrosko? Nie. Ale może to wszystko zrobić każda po prostu sympatyczna dziewczyna, zanadto nie troszcząc się o swój wygląd i zachowanie.

To wszystko, co chcielibyśmy na ten temat powiedzieć, wykorzystując ów odpowiedni moment. W tym czasie Tawi, wycierając przedmioty stojące na komodzie, przeprowadziła w myślach rozmowę z gipsowym Saracenem. Często kapitan wytrzepywał o jego podstawę fajkę, obtłukując w ten sposób farbę i pokrywając nogi Saracena strasznymi urazami. Saracen uniósł rękę do oczu, patrzył w dal, drugą zaś trzymał na rękojeści jataganu.

— No, co u pana, panie Saracenie? — spytała dziewczyna.

— Tak sobie, powoli.

— Toć powiadają niektórzy, że oświeciliście Hiszpanię — ciągnęła Tawi. — Byliście, jak powiadają, wielcy, ale zmniejszyliście się. Dlaczego tak się stało?

— Jestem z gipsu, nie wiem — powiedział Saracen.

— Słuchaj. — Dziewczyna podparła się pod boki. — Wyjmij w końcu swój jatagan, gwizdnij nim w powietrze i wydaj okrzyk bojowy; ileż to lat trzymasz się za tę gardę, a klingi wyciągnąć nie możesz. Powstań i czyń!

— To się nie uda — odpowiedział Saracen — ale posłuchaj, co ci powiem, biała, chrześcijańska dziewczyno: patrzę w dal i tam widzę twój los.

Słowa zadźwięczały tak jasno, że Tawi wydawało się, jakby je sama wymówiła. Zniewolona nieruchomym spojrzeniem gipsowej figurki, mimowolnie spojrzała w bok, na Maura, który patrzył na przeciwległą ścianę. Poza tą monotonną granicą błyszczał potężny transparent świata migocący błękitnym zygzakiem, który był jak gdyby przyszłością Tawi. Tak, często w cieniach cieni niewidzialnego kreśli niewyjaśnione znaki nasza dusza, sugerując i obiecując w języku pełnego namysłu milczenia wszystko, co jest pozbawione słów.

Na sprzątaniu, myciu naczyń, bieganiu do sklepu, gotowaniu i różnych innych pracach zleciał Tawi ten upalny dzień, ustępując miejsca dusznemu wieczorowi. Jednak nic nie zostało zapomniane z wydarzeń pamiętnego lisskiego dnia; przeciwnie, im dalej, tym bardziej uporczywie i ociężale toczyły się jej myśli, tym bardziej nieprzeniknione stawały się też wydarzenia, za którymi krył się jakiś dziwny i niepojęty związek. Niezależnie od tego, z jakim wysiłkiem Tawi mocowała się ze splątanym węzłem zachowań Kruksa który wiedział, że Torp zmarł, który zaszokował tłum swoimi czynami do tego stopnia, że obraźliwe okrzyki ustąpiły miejsca słowom najwyższego podziwu, który powiedział, że wnet zobaczy się z nią, i że więcej nie będzie musiała być służącą — całe skomplikowane splecenie tego węzła pozostawało wciąż niczym innym, jak tylko poplątanym sznurem, który — mocując się w myślach — tylko wzmacniała, nie będąc w stanie ani go rozwiązać, ani rozerwać. Śmierć Torpa była, jak się zdawało, jakby podwójną rzeźbą wyrytą na modelu zrobionym z jednego kawałka: z niej i Kruksa. Rozmyślając o Kruksie nie mogła mu odmówić siły i dużej pewności siebie, zmuszającej do oczekiwania, jednak patrząc na swoje zagubione życie speszyła się, nie bardzo rozumiejąc, co może łączyć ją z Kruksem — człowiekiem, który jeśli nie dziś to jutro zaćmi swoją sławą, być może, Edisona.

Загрузка...