VI

Kruks uniósł na rękach lekkie ciało dziewczyny z takim spokojem, jak gdyby nic mu nie zagrażało, z wolna też zmienił uścisk, lewą ręką przytrzymując jej ramię. Jednak zmysły Tawi były już tak stępione, że tylko głębokie westchnienie ulgi świadczyło o tym, jak ciężkie przeżywała chwile. Była zaszokowana i bezgranicznie bezwolna. Ogarnęło ją ciepłe uczucie całkowitego bezpieczeństwa, jak gdyby skryła się poza zbawiennym murem. Wrażenie to podtrzymała absolutna cisza, w której dałoby się wyłowić co najwyżej szelest sukni albo szmer głuchego strumienia. Wydawało jej się, że ukryta jest gdzieś w pobliżu domu, w jakimś przypadkowym lecz niedostępnym miejscu. Jej twarz owiewał wiatr, delikatnie chłodził skronie, co oznaczało, że znajduje się na otwartej przestrzeni.

— Proszę mi pomóc — wyszeptała ledwie dosłyszalnie. — Proszę mi jak najszybciej wszystko wyjaśnić, czuję się źle, tracę rozum. Czy to pan? Gdzie teraz jestem?

— Bądź cierpliwa i zaufaj mi — rzekł Drud. — Teraz nie czas na wyjaśnienia; na razie lepiej milcz. Nie chcę cię przerażać. Czy bardzo ci niewygodnie?

— Nie, tak sobie. Ale nie trzeba mnie dłużej trzymać. Proszę, puść, ja stanę.

— I na to przyjdzie czas. Tu gdzie stoimy, jest mokro. Jestem po kolana w wodzie.

Tawi instynktownie podciągnęła nogi. „Ty” Druda nie uraziło jej w niczym, pragnęła ratunku i obrony, a poza tym jej wybawca zdawał się panować nad sytuacją i nie przywiązywał znaczenia do formy. Umilkła, ale czuła na twarzy zagadkowy powiew nieustającego wiatru i tym bardziej nie mogła niczego zrozumieć.

— Nic nie będę mówić — odezwała się cicho Tawi — ale czy mogę zapytać o jedną tylko rzecz?

— Mów — łagodnie zgodził się Drud.

— Dlaczego jest tak cicho wokół? Dlaczego w tych murach wieje wiatr? — Wiatr wieje przez wybite okno — po chwili milczenia odpowiedział Drud. — Znajdujemy się w starym magazynie, pełno tu wody i hula wiatr.

— Nie utopimy się?

— Nie.

— Jeszcze tylko dwa słowa i już milczę.

— Rozumiem.

Ucichła, kołysząc nogą, wiszącą na zgiętym łokciu Druda, próbując w ten sposób poprawić swój nastrój, ale Drud przycisnął jej nogę, mówiąc:

— Im mniej będziesz się ruszać, tym lepiej. Czekaj i milcz.

— Milczę już, milczę — szybko powiedziała dziewczyna. Wszelako jej uwagę przyciągnęło dziwne zjawisko: na kręgu rozpylonego światła, nieruchomo snującego się bezpośrednio pod nią w kształcie fosforycznego, mglistego deseniu, z powolnością much przesuwały się żółte i czerwone punkty.

— Co to się świeci? — spytała bezwiednie. — Jak gdyby węgielki były tam rozsypane, proszę mi wyjaśnić, co to jest? Kochany panie Kruks, pan mnie uratował i jest dobry wobec mnie, dlaczegóż nie chce mi pan powiedzieć od razu?

Drud opanował wzruszenie, delikatnie pogładził jej ochłodzoną przez wiatr rękę.

— W mokrej piwnicy świeci się gnijący sufit; przegniłe belki stropu pełne są mikroskopijnych robaczków; pod nimi zaś znajduje się woda, w której połyskuje światłem ta cała zgnilizna. To wszystko — powiedział — ale już wkrótce będzie koniec tej niewygody.

Uwierzyła, spojrzała w górę, lecz niczego nie dostrzegła; panował tam wietrzny mrok skuty ciszą, a tymczasem odbicia w wodzie, o których mówił Drud, zmieniały swoje wzory i w końcu ułożyły się w rozsiane półkole. Tawi była u kresu wytrzymałości. Pragnienie zrozumienia tego, co się dzieje, wywoływało ból i rozpacz. Jeszcze trochę, o wybuchłaby płaczem i histerycznym szlochem. Zaczęła jeszcze bardziej drżeć, jej oddech przeniknęło ciche zawodzenie. Drud zacisnął zęby, kamieniejąc z napięcia, poruszał się teraz z szybkością dwukrotnie większą. Po chwili zapytał:

— Patrz. Czy widzisz to okno?

Tawi połykając łzy, przetarła oczy, spojrzała z ukosa w dół, gdzie jarzył się we mgle wąski, pionowy czworokąt. Widziany bez perspektywy zdawał się być w zasięgu ręki, chociaż cały tonął w niejasnych zarysach; wpatrując się uważniej można było przyjąć, że to okno, które zwiększało się z każdą chwilą w sposób niezauważalny, tak jak przesuwa się wskazówka zegara, jeśli nie będziemy odrywać od niej oczu. Wrażenie to ułożyło się w porażonej świadomości Tawi na wzór opiłków złapanych przez magnes, strach znikł. Wesołe, bezmyślne „hura!”, uderzyło w uszy Druda radosną nutą trafnego domysłu i Tawi zaczęła skakać w jego rękach, jak gdyby złapany w czasie zabawy koziołek.

— To nic innego, jak najdziwniejszy, najbardziej ekscentryczny sen — powiedziała z uśmiechem. — Tak, to teraz sobie pogadamy. We śnie nie ma się czego wstydzić, nikt się nie dowie co się robi i co się mówi. Co zechcę, to powiem; szkoda, że widzę pana tylko we śnie. A czy nie mogłabym się rozbudzić? Jednak i sen nie jest już straszny… Szanowny Monte Christo, musimy sobie co nieco wyjaśnić. Proszę mnie nie przyciskać, nie przyciskać tak mocno! Ale podtrzymywać pan może. Wielkie mi rzeczy, we śnie mogę być niczym nie skrępowana. A zatem, niech pan wie, że jest miły memu sercu. A ja, czy panu też? Gdzie pańska maszyna z dzwoneczkami? Skąd pan wiedział, że starzec Torp nie żyje? Kim pan jest, proszę powiedzieć, tajemniczy człowieku? Jak się panu żyje? Czy nie jest panu nudno i ciężko pośród głupców?

Mówiąc tak, śmiała się, potrząsała jego uległą ręką, tuliła do piersi, przy której czuła się bezpiecznie, rozmyślając równocześnie o regułach widzeń sennych, o własnym przyjemnym rozleniwieniu i zmęczeniu.

— Czy się czerwienię? — rozmyślała głośno.

— A więc to twój sen? — spytał Drud w sposób taki, jakby czynił to przez sen.

— No tak, sen — beztrosko powtarzała dziewczyna, trzymając jego rękę i patrząc na zbliżające się okno. — Sen — powtórzyła i podniosła głowę, żeby przypatrzeć się z bliska warstwom ułożonych cegieł. Okno ogarnęło ich i odleciało do tyłu.

— To sen — przetarłszy oczy tupnęła nogą. — Drud zdążył już ją puścić. Obrzmiałe nogi zmusiły ją do oparcia się o stół; brzęknął żelazny kubek i potoczył się po podłodze. Stubbs podniósł go w milczeniu, bynajmniej nie ukrywając przepełniającej go radości.

Tawi drgnęła, wyprostowała się i przeniosła spojrzenie ze Stubbsa na Druda, po czym, zdenerwowana, odeszła kilka kroków, wzięła kubek i ponownie rzuciła na podłogę, przysłuchując się dźwięcznej blasze. Jego ostry dźwięk zdawał się rozjaśniać rzeczywistość.

— To nie sen — z wolna powiedziała dziewczyna siadając i składając ręce. Wszystko rozbłysło w niej nagłym olśnieniem.

Drud spojrzał na Stubbsa, dając znak ręką, żeby się oddalił. Tawi, ściskając ręce, przybliżyła się na dwa kroki, tak że Drud znalazł się teraz tuż obok niej.

— Proszę spojrzeć na mnie długo!

Spojrzał na nią w sposób, jak przypuszczał, oczekiwany, łagodnie i prosto. — Teraz proszę nie patrzeć na mnie.

— Bóg mi świadkiem, nie patrzę — z przejęciem wymówił Drud. — Siadaj i uspokój swoje serce. Odnajdziesz w nim wszystko.

— Proszę się nie ruszać i nie zachęcać mnie do rozmowy — ledwie dosłyszalnie powiedziała Tawi. — W przeciwnym wypadku coś się poplącze…

Jednak to, co się wydarzyło, było ponad jej siły. Drgnęła.

— Za dużo wszystkiego naraz — westchnęła patrząc na Druda z bladą i osowiałą twarzą.

Nie była w stanie ani zrozumieć, ani odczuć tego, co przeżyła, gwałtowny poryw życia rzucił nią na drugi brzeg, skąd przeciwległy majaczył tylko we mgle, a obecny wydawał się szokujący i milczący.

— Jeszcze boli mnie ręka, tak mocno ścisnął mnie żołnierz. I za co, pytam?

— Obserwowano cię, chcąc w ten sposób dowiedzieć się, gdzie można znaleźć Druda. Wymieniliśmy kilka słów w momencie, gdy moje dzwoneczki wywołały ogólną wesołość, ty zaś wspaniałym swoim sercem stanęłaś w obronie wyśmianego. Dlatego właśnie za tobą szedł, a potem jechał ów człowiek. Nazywam się Drud — czy słyszałaś o mnie?

Z jej twarzy nie znikły zamyślenie i rezygnacja, a żywe błyski oczu pokrywał cień błądzącego cicho roztargnienia. Jej zagubione myśli zlały się w bezkształtną plamę i Drud rozumiał to, lecz nie niepokoił się.

— Nie, nie słyszałam — dziewczyna powiedziała jak przedtem, bez przekonania. — A pan kim jest?

— Jestem człowiekiem takim samym jak ty. Chcę, żebyś była spokojna.

— Jestem spokojna. Jest mi dobrze z panem. Tu tak dobrze. A to, co? — Tawi niemrawo kiwnęła ręką. — Przecież to starodawny zamek? — To latarnia morska, ale ona, jak i wszystkie moje mieszkania — a jest ich sporo — będą twoje. Wszystko dla ciebie i z myślą o tobie.

Zamyśliła się, a potem roześmiała.

— Ach, tak! No cóż, cóż, czymże się wyróżniłam?

— Zapewne tym, o czym sama nie wiesz. Szedłem, a ty zatrzymałaś mnie. To prawda, że niewiele minęło czasu, jednak nastała pora żebym zaczął troszczyć się o ciebie i z otwartym sercem cię słuchać. My, samotni, podobni do mnóstwa innych ludzi, żyjemy na innych prawach. Godzina, rok, pięć lub dziesięć lat — czyż to nie wszystko jedno? Też myliłem się, lecz nauczyłem się nie mylić. Wzywam cię, dziewczyno, serce moje kochane, byś udała się w świat z pewnością niedostępny dla wszystkich. Tam jest cicho i oślepiająco jasno. Jednak zbyt samotnemu sercu blask ów przeszkadza jak błysk lodu. Czy będziesz wraz ze mną topić lód.

— Powiem wszystko… Wszystko powiem, lecz teraz nie mogę. — Tawi dyszała słabo i bezgłośnie, jej spojrzenie było jednak dziwnie spokojne; od czasu do czasu szeptała tylko coś do siebie lub kiwała głową. — Nie jestem wymagająca; wszystko mi jedno, chciałabym tylko, żeby nie było smutku.

— Tawi — powiedział Drud tak głośno, że dziewczyna zadrżała. — Tawi, ocknij się!

Spojrzała na swoje ręce, dotknęła oczu palcami.

— Czyż śpię?! Jednak zaiste wszystko wokół topi się we mgle. Co to? Co ze mną? Niech mnie pan ocuci!

Położył rękę na jej głowie, potem pogładził jak przerażone dziecko.

— Za chwilę, Tawi, za chwilę będzie tak jak zawsze; mgła rozstąpi się i wszystko przestanie być cudowne i dziwne; wszystko jest proste, gdy dwoje myśli o tym samym. Patrz, oto stół, a na nim chleb, jajecznica, dzbanek i filiżanka; w tym pomieszczeniu mieszka latarnik Stubbs, zły poeta, lecz dobry przyjaciel. Jest rzeczywiście moim przyjacielem i ja to sobie cenię. Tutaj zrodził się twój obraz, rok temu, nocą, gdy graliśmy na szklanej harfie z flaszeczek, a potem już zawsze widziałem ciebie, dopóki cię nie znalazłem. I to wszystko, podobnie rzecz ma się z innymi takimi samymi ludźmi. Tylko jednemu z nich, właśnie mnie sądzone było nie wiedzieć, co to odległość lub wysokość; pod każdym innym względem znacznie ustępuję Stubbsowi, jest silniejszy i zręczniejszy, a także doskonale nurkuje, czego ja nie mogę się nauczyć, i od czasu do czasu zazdroszczę mu tego. Jeśli chcesz to zawołam Stubbsa?

— Chcę — spojrzała z dołu na stojącego przed nią Druda, potem schwyciła jego rękę swoimi obydwoma rączkami i, mrużąc oczy, mocno potrząsnęła nią z napiętym wyrazem twarzy, po czym otworzyła oczy i wy-buchnęła śmiechem pełnym radości. — Pan jeszcze mi dużo pokaże?

— Wystarczająco dużo, żebyś nigdy się nie nudziła. Stubbs!

Otworzył drzwi i zaczął wołać.

— Idę, idę — powiedział Stubbs ze schodów, gdzie stał, czekając na przywołanie. Był uczesany, wymyty i mimo że działo się to nocą, jego spodnie były wyczyszczone benzyną i mydłem.

— Jak dobrze — powiedział. — Jaka wspaniała noc! Aż nie chce się oderwać oczu od gwiezdnych światów, i ja się im przyglądałem… Co powiedziałeś?

— Stubbs — przerwał mu Drud — siadaj; drugi raz już żegnamy się tak nieoczekiwanie. Ale jest ze mną życie, którego szukałem, i potrzebny mu dobry odpoczynek. Poza tym o latarni wiedzą ci, których nie lubimy. Dlatego też nie zatrzymam się tu dłużej, tylko coś zjem. Ale ty wkrótce zostaniesz powiadomiony i wówczas zjawisz się u mnie na zawsze.

— Dziękuję ci, mój Potężny. A jak się nazywa ten nowy przyjaciel?

Drud roześmiał się:

— „Wielki, maleńki przyjaciel”, tak się nazywa. Tawi- to jej imię. „Szybki strumień”, „Czarujący dźwięk”…

— Tak, mam wiele imion — wtrąciła Tawi — ale nie wszystkie zostały wyliczone. Pozostałe zresztą pan zna… A to prawda, jestem pana przyjacielem, ale czy aby na zawsze?!

— On to wie. On jest Potężny — powiedział Stubbs, napełniając talerz dziewczyny. Jednak nie mogła jeść, tylko wypiła w pośpiechu kawę i spoglądała na Druda i Stubbsa zajętych rozmową, Stubbs wypytywał przyjaciela, dokąd teraz się uda. Męczyła go ciekawość. Tawi była niezupełnie w jego guście, ale troska, jaką otoczył ją, kazała mu przyglądać się dziewczynie ze zdziwieniem listonosza, który otworzył zaszyfrowany list. Widać było mu sądzone przyzwyczaić i przywiązać się do niej bardzo szybko, znacznie szybciej aniżeli przypuszczał, w myślach zestawiając zawsze Druda z Wenerą z obrazu Tannhausera, rzadziej zaś z Dianą i jeszcze rzadziej z Psyche; niemniej jego wewnętrzne rozczarowanie było przyjemne.

Ciekawski jak koza Stubbs nie pytał tym razem o nic, wiedząc zawczasu, że i tak nie otrzyma odpowiedzi, ponieważ Drud nigdy nie śpieszył się do wyjawiania tajemnicy duszy tym, którzy nie w porę pytali. Jednak powiedział coś niecoś:

— Będziesz myślał, że ją uratowałem, gdy dowiesz się, jak było, o nie, ona w sobie nosiła wybawienie. Szliśmy jedną i tą samą drogą, dogoniłem ją, a ona odwróciła się i teraz pójdziemy dalej razem.

Potem wstał, przyniósł wielką kołdrę i podszedł do dziewczyny mówiąc:

— Nie będziemy zwlekać, tutaj nie możemy przesiadywać, skorzystamy z ciemności i tego odpoczynku, ażeby kontynuować podróż. Rankiem już nie będziesz miała żadnych zagadek, powiem ci wszystko, ale w domu. Tak, Tawi, mam dom i to nie jeden; mam również wielu przyjaciół, którym mogę zaufać jak sobie samemu. Niczego się nie bój. Z czasem zapanuje między nami naturalna jedność uczuć i doznań i wiele pięknych dni. Wtedy tę gwałtowną noc będziemy wspominać jak rozkosz.

Tawi, czerwona jak peonia, ze łzami radości w oczach, skrzyżowała ręce i Drud szczelnie otulił ją kołdrą, a potem obwiązał zrobionym na drutach szalikiem Stubbsa. Ledwo mogąc poruszyć rękami, czuła że wygląda zabawnie i śmiesznie.

— Wszystko mi wewnątrz huczy — przyznała. — O, o! serce wali, ręce chłodne. Czyżbym była ptakiem? Co?

Wszyscy troje zaczęli się śmiać aż do bólu w brzuchu, aż do płaczu, tak że nie mogli słowa wydusić, a tylko potrząsali rękami. W tym momencie Tawi, raczej czymś przerażona niż w naturalnym odruchu, ogarnęła chęć zabawienia się, zaczęła się więc kołysać przygadując:

— Sezamie, sezamie otwórz się! Chatko na kurzych łapkach, stań do lasu tyłem, a do mnie przodem! — Z tkliwością i obawą spojrzał na nią Drud. — O, nie gniewaj się na mnie, kochany panie! — krzyknęła żarliwie, próbując wyciągnąć przed siebie ręce. — Proszę się nie gniewać, proszę mnie zrozumieć.

— Jak się tu gniewać — powiedział Drud — kiedy zrobiło się już jasno. — Nie. — Zapiął pas, nakrył głowę i pomachał ręką w kierunku Stubbsa. — Spieszę się, ileż to razy już żegnałem się z tobą, ale my wciąż się spotykamy i będziemy spotykać. Nie smuć się. Podszedł do Tawi; mimowolnie cofnęła się, zamarła w bezruchu i oprzytomniała. Drud uniósł ją lekko. Ale już wokoło wszystko przewaliło się, jak lawina; od stóp do serca przeszywał ją przenikliwy chłód; przestrzeń rozwarła się, miraż bajki poruszyło oddalone szemranie wody w dole i świst wiatru wpadający w uszy.

— Tawi? — zagadnął Drud czując, że znowu staje się dla niej niczym lecąca na złamanie karku noc, niebotyczna Góra.

— Au! — słabo wyskoczyło spod kołdry. Dziewczyna z energią wyswobodziła głowę i krzyczała jak do głuchego: — Co tam tak się świeci w dole? To zgniłe belki, co? To drzewo gnije i świeci się, nieprawdaż? I jeśli nawet nikt nie uwierzy, że można tak żyć, to niech nikt b tym nie wie. Teraz nie można oderwać mnie od pana jak dziubka od czajnika. To tak samo jak w piosence… — Przerwała, ale po chwili poprzez zaciśnięte zęby z przejęciem i niemal gniewnie zakończyła: — „Ty moim mężem będziesz, a ja zaś żoną twą”. Ale przedtem było tak:, Jeśli mnie nie zapomnisz, jak fala falę inną”…

I już płakała, tak smutne wydało jej się nagle, że „zapomina fala falę inną”. Po chwili, gdy zaczął mówić Drud, jego słowa przyniosły jej to wszystko, czego oczekiwała.

Jak różne dźwięki z ziemi znajdują tutaj w powietrzu swoje odbicie, tak i to co brzmi na wysokości, tajemniczo pobrzmiewa na dole. W tych chwilach, kiedy dwa serca cierpliwie uczyły się być zgodne, siwy maitre literatury pięknej siedząc przy swoim wspaniałym stole w szlafroku a la Balzak i w aksamitnej, czarnej czapeczce, zajęty opisem wielkopańskiego rautu, który trwał cztery dni i wypadł zadowalająco dobrze, poczuł nagle przypływ męczących i głuchych linijek nękającego go wiersza. Bezsilny żeby to zwalczyć, zaczął pisać machinalnie na marginesie. A ułożyło się to tak:

Jeśli mnie nie zapomnisz

Jak fala falę inną,

Ty zacnym mężem mym będziesz.

A ja zaś żoną twą.

Przeczytał i uświadomił sobie, że życie przeminęło z wiatrem, dziwiąc się jednocześnie barbarzyńskiej weryfikacji czterowiersza, napisanego ręką, pełną aż po paznokcie szacunku, z jakim ją ściskano.

Czyż w dzikiej piękności potoku, wśród jego wirów, nie widzimy blasku wijącego się wesołego strumienia, przecinającego zieloną krainę na wieki zapamiętaną drogą? Znikł czy też nie znikł ów strumień? Ale czyż zaczerpnąwszy wody z potoku, nie pijemy i wody strumienia? Tak więc skoro istnieje uśmiech podobny do naszego, także są i smutki, które potrafią wzruszyć naszą duszę. W tym samym geście gaśnie forma i rodzaj zjawisk. Wiatr przywiewa dym, wiatrowskaz i flaga rwą się, chorągiewka furkoce, leci obłok pyłu; papierki, śmiecie, obłoki, jesienne liście, kapelusz przechodnia, gaza i muślin szalika, płatki jabłoni — wszystko to mknie, odrywa się, pędzi i w danym momencie stanowi jednię. Głuchą muzyką niepokoi ona zatrzymującą się pośród drogi duszę i ją pociąga. Jednak dusza jest cięższa niż kamień — z zawiścią i bezsilnie wpatruje się w ożywioną przez wicher dal, ziewa i zamyka oczy.

Загрузка...