ROZDZIAŁ TRZYNASTY

Craythorne wahał się przez trzy dni, aż w końcu przekazał O’Marze kolejną sprawę.

Sam był zajęty realizacją projektu urzędowej dewastacji stołówki i wyjaśnianiem powstających przy tym nieporozumień i rzadko bywał ostatnio w gabinecie. Nic dziwnego zatem, że polecenie przygotował na piśmie, w postaci odręcznie skreślonej notatki, do której dołączył wyciąg z akt jednego ze stażystów. O’Mara zaczął od tego drugiego.

Dotyczy: Thornnastor, typ FGLI. Gatunek: Tralthańczyk. Wiek: 87 lat standardowych ze średnią przewidywaną długością życia 150 lat. Ukończył z wyróżnieniem Wydział Medyczny Uniwersytetu w Howth na Tralcie. 12 lat służby w roli konsultanta medycznego przy wielogatunkowych programach budowlanych w układach planetarnych Ballildon, Corso i Lentallet. Brak bliskiej rodziny czy bliskich związków pozarodzinnych. Przyjęty na zaawansowany kurs chirurgiczny jako stażysta Szpitala Kosmicznego Sektora Dwunastego. Pierwsze przyjęcie taśmy edukacyjnej przebiegło bezproblemowo. Wydano zgodę na zatrzymanie zapisu do chwili zakończenia trwających badań naukowych, kiedy to T. ma otrzymać propozycję zatrudnienia w Szpitalu na stanowisku starszego lekarza. Dotychczasowy przebieg stażu bez zarzutu. Zmiana na gorsze nastąpiła mniej więcej przed trzema tygodniami.

Starszy wykładowca chce zbadania sprawy, zanim zatrudni T. Jego obecny adres zamieszkania: poziom 111, pokój 18.

Notatka dopowiadała: „Może to tylko tęsknota za domem albo kryzys wieku średniego. Porozmawiaj z nim i sprawdź, co się dzieje. Tylko nie bij za mocno”.

O’Mara pomyślał, że major widocznie nadal ćwiczy szorstki sposób bycia.

Jeśli Thornnastor nie prowadził akurat życia towarzyskiego ani nie wypoczywał na poziomie rekreacyjnym, to wedle grafiku dyżurów powinien być u siebie. Do regulaminowej pory wypoczynku została mu jeszcze godzina. Wysiadając z windy na sto jedenastym i szukając właściwego pokoju, O’Mara zastanawiał się, czy nie chodzi przypadkiem o jednego z chrapaczy. Podchodząc do drzwi, słyszał i wyczuwał delikatne drgania podłogi.

— Nazywam się O’Mara — powiedział, starając się zachować pewność siebie wobec inteligentnego sześcionogiego słonia, który mógł być emocjonalnie niezrównoważony. — Jestem z działu psychologii. Jeśli można, chciałbym porozmawiać chwilkę.

— Znam cię, O’Mara — odparł Thornnastor. — Wejdź, chociaż nie rozgościsz się. Nie ma u mnie żadnych mebli. Proponuję, byś usiadł na krawędzi zagłębienia noclegowego.

Kwatera Thornnastora była bardzo obszerna, chociaż malała znacząco przy rozmiarach gospodarza.

Ściany pokrywały zdjęcia przedstawiające krajobrazy jego planety i sceny, których znaczenia O’Mara nie potrafił się nawet domyślić. Kilka silnie pachnących pnączy maskowało drzwi do łazienki. Pod jedną ze ścian stał półkolisty regał z włączonym ekranem, rejestratorem i nagraniami skryptów. Głębokie kwadratowe zagłębienie noclegowe zostało wyposażone w rampę wejściową. O’Mara zszedł po niej, aż podłoga znalazła się na wysokości jego kolan, obrócił się i przysiadł bokiem. Dłonie przycisnął do grubej, miękkiej wykładziny.

— Dziękuję — powiedział, szukając w myślach jakiegoś pozytywnego zdania do wygłoszenia. — Wygodnie tutaj.

— Mój gatunek nie wymaga szczególnego komfortu — odparł Thornnastor. — Wykładzina tłumi odgłos moich kroków, aby sąsiedzi mieli trochę spokoju. Oderwałem się od nauki, skoro było trzeba… — Wskazał na ekran. — Jednak nie chciałbym tracić zbyt wiele czasu.

Zapis, który Thornnastor nosił w głowie, pochodził od Kelgianina. Zapewne było to powodem obecnego lakonicznego, ale i bezpośredniego sposobu wypowiadania się Tralthańczyka.

— Nie chcę marnować niczyjego czasu — stwierdził O’Mara. — Starszy wykładowca Mannen poprosił mnie, abym porozmawiał z tobą o twoich ostatnich kłopotach w pracy.

Niepokoi go, że nagle obniżyłeś loty. Zaczęło się kilka dni po tym, jak przyjąłeś kelgiański hipnozapis, podejrzewamy więc, że sprawa ma podłoże psychologiczne. Zechciałbyś powiedzieć coś na ten temat?

Thornnastor spojrzał jednym okiem na ekran i sięgnął macką, wyłączając urządzenie.

Potem obie pary oczu zwróciły się w stronę psychologa. Przez chwilę panowała cisza.

— Jeśli potrzebujesz czasu do zastanowienia, poczekam — powiedział O’Mara. — Jeśli jednak nie chcesz o tym rozmawiać, ciekawi mnie dlaczego.

Tralthańczyk zahuczał niczym rożek mgłowy. Autotranslator nie przetłumaczył tego dźwięku. O’Mara westchnął.

— Były na tym poziomie skargi na nocne hałasy, utrudniające spanie. Problem został rozwiązany. Brak snu może wpłynąć negatywnie na zdolność koncentracji. Czy o to chodzi?


— Nie — odparł Thornnastor.

— Czy odczułeś brak zrozumienia ze strony kolegów lub wykładowców? — pytał dalej O’Mara. — Czy zrobili albo powiedzieli coś, co zaburzyło twoje poczucie bezpieczeństwa?

Czy nawiązałeś jakiś bliski emocjonalny albo seksualny kontakt?

— Nie — powtórzył Tralthańczyk.

— Chodzi więc o zapis edukacyjny? — nalegał O’Mara.

Obcy nie odpowiedział.

Powinienem był pójść na stomatologię, pomyślał porucznik. To całkiem jak wyrywanie zębów.

— Najwyraźniej chodzi o problem związany z zapisem — powiedział, zachowując cierpliwość. — Moim zadaniem jest pomóc ci go rozwiązać. Nie mogę jednak tego zrobić, skoro nie wiem, w czym rzecz. Wydaje mi się, że chciałbyś o tym porozmawiać. Słucham zatem.

Thornnastor wydał kolejny nieprzetłumaczalny dźwięk. O’Mara poczuł wibracje aż w żołądku.

— To głupie. Dziwne. Nie rozumiem, dlaczego tak się czuję. Nie ma do tego żadnego powodu — powiedział nagle słoniowaty.

— To czysto subiektywna ocena — stwierdził O’Mara. — Trudno mi się na tym opierać, zwłaszcza jeśli czujesz się zagubiony. Nie spiesz się, opisz te odczucia.

Tralthańczyk tupnął energicznie dwoma środkowymi nogami. Drżenie podłogi odczuwało się nawet przez wykładzinę. Wśród Tralthańczyków taki gest oznaczał irytację; w tym konkretnym przypadku mogło chodzić o złość na samego siebie. Zapewne była to też wskazówka, że stażysta chce jednak rozmawiać.

— Dopadła mnie nagle tęsknota za domem — powiedział Thornnastor powoli, jakby ze wstydem. — Chodzi jednak o całkiem obce istoty i świat, na którym nigdy nie byłem. To bez sensu. Ktoś tak zrównoważony jak ja nie powinien odczuwać czegoś podobnego.

Czyli rzeczywiście chodzi o zapis, pomyślał O’Mara. W końcu się dowiedział, w czym tkwił problem. Zgodnie z regułami wpajanymi przez majora oznaczało to, że zrobił pierwszy krok dla rozwiązania tegoż problemu. Od tej chwili jednak miał przed sobą dwóch pacjentów: jednego, który górował nad nim niczym ponury słoń, i drugiego, znajdującego się być może na drugim końcu galaktyki. Przy czym ten drugi mógł nawet już nie żyć.

— Niekoniecznie — powiedział. — Powodem może być jakaś szczególna cecha umysłu dawcy, nie twojego. Ty poznałeś go od środka. Opowiedz mi o nim.

— Nie — stwierdził Thornnastor.


O’Mara czekał cierpliwie, ale nie usłyszał niczego więcej. Z jakiegoś powodu stażysta znowu milczał niczym skała.

— Nie ułatwiasz mi pracy — powiedział O’Mara. — Sobie też w ten sposób nie pomożesz.

Dlaczego nie chcesz opowiedzieć mi o dawcy? Cokolwiek powiesz, nie będzie miało żadnego wpływu na umysłowość dawcy. To tylko nagranie, którego nie można w żaden sposób zmienić ani urazić. Tej istoty może już nawet nie być między żywymi. Jesteś dość inteligentny, aby to wszystko zrozumieć. Zatem?

Znowu nastąpiła dłuższa chwila ciszy. Porucznik spróbował raz jeszcze.

— Niezależnie od przynależności gatunkowej, dawcy zapisów zawsze należą do elity medycznej swojego świata. Niemniej obaj wiemy, że wybitne osoby potrafią mieć swoje dziwactwa. Przekonałeś się już, że oprócz wiedzy medycznej przejmuje się też wspomnienia, nawyki, przesądy, blokady i w ogóle wszystko, co można. Powinieneś ignorować to, skupiając się na potrzebnych ci medycznych treściach. Nikt nie twierdzi, że to łatwe, i mogę jedynie domyślać się, jak…

— Nie zrozumiesz, jak to jest — przerwał mu Thornnastor. — Musiałbyś sam spróbować.

Bez tego nie wiesz nawet, o czym mówisz.

Zarzut był uzasadniony, ale i tak zirytował O’Marę. Trwało chwilę, nim się opanował.

— Próbowałem, jakkolwiek krótko. Też przyjąłem kiedyś zapis i doświadczyłem towarzyszącego temu poczucia dezorientacji, gdy nagle przyszło mi spojrzeć na świat oczami obcej istoty. Mylisz się zatem, sugerując, że nie wiem, o czym mówię. Obecnie jednak nie wolno mi przyjmować żadnych taśm, w tym i tej twojej. Jako terapeuta muszę zachować obiektywne i niezaburzone spojrzenie. Również po to, aby móc ci pomóc. To nie byłoby możliwe, gdybym nosił w głowie bagaż cudzych problemów emocjonalnych. Poza tym nie chodzi o śledztwo policyjne. Nie interesuje mnie, co twój dawca przeżył w przeszłości, ale jak odbierasz go teraz. Czy to jasne?

— Tak. — Zatem opowiedz.

— Nie.

O’Mara zaczerpnął głęboko powietrza, aby zakląć od serca, ale nagle zmienił zamiar.

— Ziemianie mają różne nazwy na ludzi mojej profesji — powiedział cicho. — Niekiedy pogardliwe, ale często zasłużone. Występują w różnych językach. Jedna z nich opisuje nas jako tych, którzy „pomniejszają głowy”. To przenośnia, oczywiście. Chodzi o to, aby ukryty w głowie umysł przestał unosić się w przestworzach i zaczął reagować na sygnały realnego świata. Aby odzyskał kontakt z rzeczywistością i przestał się oszukiwać. Owszem, nie jestem w stanie ocenić twoich kwalifikacji medycznych i opieram się całkowicie na opiniach wygłoszonych między innymi przez twoich kolegów i przełożonych. Wszyscy mówią o tobie dobrze. Mają cię za doskonałego chirurga, który potrafi mobilizować podwładnych do zaangażowania podobnego własnemu. Jesteś też zapewne istotą o dużej zdolności adaptacji, obdarzoną wyobraźnią i ambitną. Jeśli taki pozostaniesz, czeka cię angaż w Szpitalu, od razu na stanowisko starszego lekarza, co oznacza przeskoczenie dwóch stopni stażu. Ale dość pochwał.

O’Mara przerwał na chwilę. Wiedział, że jego rozmówca nie potrafi odczytać emocji z ludzkich twarzy, miał jednak nadzieję, że poważny i stonowany sposób mówienia przedostanie się jakoś przez autotranslator.

— W przyszłej pracy wiele razy będziesz przyjmował cudze zapisy i wymazywał je po zakończeniu leczenia. Nie dostaniesz jednak angażu, jeśli się okaże, że już pierwsza próba zakończyła się niepowodzeniem. Thornnastor, przyszedłem, aby pomóc ci w poradzeniu sobie z tym. Czy jest to tak trudne do przekazania, że jesteś gotów poświęcić przez to obiecującą karierę w świecie medycyny?

— Nie — odparł Tralthańczyk.

— Przypominam ci, że moja ciekawość ma czysto kliniczny charakter. Cokolwiek powiesz, zostanie objęte tajemnicą lekarską, ja zaś nie będę tego oceniał ani dziwił się czemukolwiek. A teraz, czy w twoim zapisie jest coś, co wyzwoliło twoje własne wspomnienia, których skłonny byłbyś się wstydzić?

— Nie — rzucił głośno Thornnastor.

— Spokojnie — powiedział O’Mara. — Nie chcę cię urazić. Szukam tylko informacji.

Powiedziałeś, że odczuwasz tęsknotę za domem. Za przyjaciółmi i światem, których nigdy nie znałeś. Wydawałeś się odczuwać wstyd w związku z tymi odczuciami. Czy to wstyd dawcy czy…

— Nie.

— Chodzi zatem o twoje odczucie. Powiedz, proszę, własnymi słowami i bez pośpiechu, czego dokładnie się wstydzisz. I co, twoim zdaniem, jest z tobą nie w porządku. Jesteś jedyną osobą, która może podsunąć jakiś trop.

— Nie.

O’Mara odetchnął głęboko i wypuścił powoli powietrze.

— Chyba zaczyna mnie irytować twoje nadużywanie tego słowa. Skoro nie chcesz ze mną rozmawiać o problemie, może chociaż powiesz mi dlaczego?

— Z trzech powodów — oznajmił Thornnastor. — Nie jesteś lekarzem i nie możesz właściwie ocenić specyfiki problemu. Nie masz szans ogarnąć całości moich procesów myślowych. Ani ścieżek myślenia mojego partnera. Z całym szacunkiem, przepraszam, ale marnujesz czas. Nie jesteś w stanie mi pomóc.

O’Mara pokiwał głową.

— Może i nie. Ale potrafię być cierpliwy i gotów jestem rozmawiać, atakując problem z różnych stron. Czy to byłoby pomocne?

— Nie.

Wychodząc, O’Mara pomyślał, że przynajmniej pacjent jest konsekwentny. Porucznik bardzo jednak nie lubił, gdy ktoś próbował z góry określać granice jego możliwości.

W gabinecie czekała na niego wiadomość, że major nie zjawi się przed upływem dwóch godzin. Było to dość czasu, aby w pełni się zapoznać z aktami Thornnastora oraz istoty, która została dawcą kłopotliwego zapisu.

Na temat Tralthańczyka znalazł nawet sporo nowych informacji, żadna jednak nie okazała się przydatna. Thornnastor wydawał się być przykładowym wręcz stażystą. Od początku zaangażowany i z wysoką motywacją, zdolny, odpowiedzialny, o silnej woli i mocno zintegrowanej osobowości, z której słusznie był dumny. Chociaż uprzejmy i taktowny w kontaktach z pobratymcami i przedstawicielami innych ras, wiedziony dumą wykazywał skłonność do wdawania się w dyskusje z wykładowcami, w irytujący sposób starając się udowodnić im, że nie mają racji.

Właściwie to samo można było powiedzieć o każdym starszym lekarzu. Typowy profil kogoś, kto zamierza sięgnąć w swoim zawodzie po najwyższe laury. Na temat dawcy — Kelgianki o imieniu Marrasarah — znalazł o wiele mniej materiałów, były one jednak znacznie ciekawsze.

Poprzedzone zostały oficjalną notą ostrzegającą przed możliwymi skutkami przyjmowania zapisu i informującą o zakazie kontaktowania się z dawcą w sprawie przekazanego przezeń materiału oraz w jakimkolwiek innym celu, o ile on sam lub jego bliscy krewni nie wyrażą na to jednoznacznej zgody. Nawet wówczas podobny wniosek musiał zostać wcześniej zaaprobowany przez specjalną podkomisję Rady Medycznej, ustanowioną dla ochrony prywatności dawców.

Zasadniczy powód przyjęcia tak restrykcyjnych zasad wiązał się po prostu z upływem czasu. Dawca o odpowiednim statusie i doświadczeniu był zazwyczaj istotą posuniętą mocno w latach. Zwykłym biegiem rzeczy miał już za sobą szczyt możliwości zawodowych i umysłowych. Ktoś taki mógł nie być skłonny do udzielania odpowiedzi na jakiekolwiek pytania młodszych kolegów, nawet bardzo uprzejme i taktowne, szczególnie jeśli od pobrania zapisu minęło sporo czasu i dawca zaczynał odczuwać skutki starości. O’Mara był w stanie to zrozumieć. Chodziło po prostu o szacunek dla uczuć kogoś, kto mógł już tylko wspominać dni swojej świetności.

Niemniej, i to wydawało się najciekawsze, Marrasarah nie była wcale stara. Bardzo wcześnie zaczęła zdobywać uznanie jako nad wyraz uzdolniony i zapowiadający się na geniusza lekarz. W aktach brakło szczegółów na temat jej błyskawicznej kariery, jako przyczynę szybkiego przejścia na emeryturę podano zaś „osobiste powody związane z traumą po doznaniu rozległych oparzeń całego ciała”. Na końcu przypomniano raz jeszcze o zakazie kontaktowania się z dawcą.

O’Mara przez dłuższą chwilę przyglądał się dołączonej do dokumentacji taśmie. Nie ulegało wątpliwości, że Marrasarah przeżyła jakiś uraz emocjonalny, który pozostawił w niej trwałe ślady. Niemniej jej doświadczenie i wiedza zawodowa były na tyle cenne, że przed przejściem na emeryturę została poproszona o stworzenie nagrania. Zakładano zapewne, że przyszli biorcy będą mieli dość silną wolę, aby skoncentrować się wyłącznie na jego medycznej treści. A gdyby mieli jednak z tym kłopoty, że przy najbliższej sposobności wymażą zapis i przyjmą inny, od dawcy, który nie został aż tak doświadczony przez los.

Jednak Thornnastor był chyba zbyt dumny i uparty, aby tak postąpić.

Tyle zapewne dałoby się wytłumaczyć Mannenowi, który uznałby zachowanie Thornnastora za usprawiedliwione. Z drugiej strony, sprawa zakończyłaby się wymazaniem zapisu i przerwaniem obecnych przygotowań Tralthańczyka do objęcia stanowiska starszego lekarza. Musiałby czekać na kolejną sposobność. Zapewne pełen obaw, jak przyjmie następny zapis i czy nie zakończy to jego krótkiej kariery w Szpitalu. Uznał najprawdopodobniej, że jeśli ma usłyszeć złe nowiny, to lepiej, by stało się to jak najszybciej. O’Mara współczuł mu rozterki, ale samo współczucie nic tu nie wnosiło.

Osiągnąć mógł coś jedynie, wnikając do niekomunikatywnego umysłu Thornnastora, a jedyną wiodącą tam ścieżką był zapis uczyniony przez genialną, lecz poważnie zaburzoną Marrasarah. Porucznik pokręcił głową i wpatrzył się w zegarek.

Craythorne miał wrócić za pół godziny. O’Mara mógł na niego poczekać, zdać relację ze swoich prób i przedyskutować pomysł na terapię. Major ostrzegłby go przed ryzykiem i niemal na pewno nie wyraziłby zgody. Z drugiej strony, porucznik mógł też zrobić po prostu to, co zamierzał już wcześniej, zanim spotkał się z surowym zakazem.

Idąc powoli w stronę leżanki, pomyślał, że przy każdym naprawdę ważnym wyborze cała sztuka sprowadza się do tego, aby rozważając wszystkie za i przeciw, nie robić tego zbyt długo.


Nie czekając, aż ogarnie go paraliż decyzyjny, wsunął taśmę w slot maszyny i nałożył hełm.

Загрузка...