Myśląc o zwykłym ubraniu, O’Mara miał zawsze przed oczami roboczy strój Korpusu, tyle że pozbawiony dystynkcji. Joan nie chciała nawet o tym słyszeć. Nalegała, aby podczas wycieczki na słynącą z piękna Tralthę ubrał się jak zwyczajny turysta. I chociaż się opierał w duchu, ona zaciągnęła go do ziemskiego sklepu w galerii handlowej portu i zmusiła do zakupienia nowej odzieży. O’Mara nigdy nie miał zwyczaju wtapiać się w otoczenie, jednak strój turysty okazał się tak jaskrawy, że krzyczał wręcz kolorami.
Traltha była planetą o wysokiej sile ciążenia, dwa i pół razy większej od ziemskiej.
Oznaczało to, że wszystko należało tu robić w uprzęży antygrawitacyjnej, chyba że ktoś tylko leżał płasko na równej powierzchni. O’Mara umiał wprawdzie stanąć prosto w tych warunkach i poruszać się bez pomocy techniki, ale tylko on jeden miał doświadczenie zdobyte w warunkach kosmicznych placów budowy. Inni mogliby łatwo upaść i coś sobie złamać, zachęceni jego nierozważnymi popisami.
Gdy Joan pojawiła się w swojej uprzęży, jej pierwszą refleksją było stwierdzenie, że całość przypomina do złudzenia średniowieczny pas cnoty.
Podczas zwiedzania oraz przelotów atmosferycznych do słynnej rozpadliny Dunelton i pięknej zatoki Trammith sporo rozmawiali, poważnie i niepoważnie. Zawsze też razem jadali, jednak O’Mara miał wrażenie, że narasta między nimi jakiś dystans. Umiał już nieźle pływać, jednak gdy udał się ze swoją kształtną towarzyszką na złocistą plażę nad zatoką, przewodnik zabronił im wchodzić do wody. Stwierdził, że Trammith jest naturalnym rezerwatem zamieszkanym przez rzadkie i chronione gatunki morskich drapieżników, którym nie robiło różnicy, kogo jedzą. Nic nie wyszło zatem z kąpieli, która zapewniłaby im trochę intymności.
Zastanawiał się, czy po prostu zrezygnowała, bo nie skorzystał już z tylu stworzonych przez nią sytuacji, czy też może odezwała się w niej duma. A może zachęcała go w ten sposób do poważniejszych kroków, wyczuwając, że bez munduru zachowuje się wobec niej swobodniej?
Ostatecznie uznał, że nikt poza osobliwie pokręconym psychologiem nie mógłby snuć podobnych rozważań.
Ciągle nie dowierzał, że wszystko to zdarzyło się właśnie jemu, osobie zawsze tak niemiłej i zdystansowanej wobec innych. Owszem, zaraz po powrocie do portu kosmicznego Naorath mógłby pójść do placówki Korpusu i znaleźć sobie inny statek, aby polecieć gdziekolwiek indziej. Niemniej byłoby to szczeniackie postępowanie świadczące o braku odwagi. Z wolna zaczynał też uważać cały rejs za ciekawy, nawet jeśli przyniósł ostatnio pewne frustracje. W końcu powiedział sobie, że cokolwiek jeszcze się zdarzy, nie będzie aż tak źle.
Pierwszej nocy po opuszczeniu Tralthy, gdy siedzieli na rozjaśnionym gwiazdami pokładzie rekreacyjnym, wdali się w sprzeczkę na temat dawnej ziemskiej legendy o królu Arturze.
— Jest jeszcze jedna wasza opowieść, której nie mogę zrozumieć — powiedział Kledenth.
— Chodzi o pewnego starzejącego się króla, który w imię utrzymania ładu w kraju ignorował fizyczne i emocjonalne pragnienia swojej znacznie młodszej towarzyszki życia, aż ta zaangażowała się w relację z jego młodszym i znacznie atrakcyjniejszym gwardzistą.
Ignorując przysięgę wierności, którą wcześniej złożyła, dopuściła się z nim aktu miłosnego dla samej przyjemności. W ostatecznym rozrachunku dostatnie i stabilne niegdyś królestwo popadło w ruinę i wszyscy albo zginęli, albo żyli potem długo i nieszczęśliwie. Czytałem tę opowieść i oglądałem kilka jej wersji wizualnych, ale nadal nie rozumiem, jak król mógł do tego wszystkiego dopuścić. Czy był tak bardzo dotknięty ślepotą, nie mógł odbierać cudzych emocji, czy był po prostu głupi? Sądzę, że to zła historia, która nie zasługuje na opowiadanie.
— Rzecz w tym, że to smutna historia, w której jest dużo dobrego — wyjaśniła Joan. — Jakkolwiek jej bohaterowie cierpią, ma ona szczęśliwe zakończenie. Jest o tym, że gdyby ludzie potrafili więcej zauważać, historia nie tylko szczęśliwie by się zakończyła, ale i nikt by w niej nie cierpiał.
Spojrzała na O’Marę, ale szybko odwróciła spojrzenie.
— Gdyby to było na Kelgii, futra królowej i gwardzisty zdradziłyby wszystko królowi, ostrzegając go, co się dzieje. Zacząłby bardziej zwracać uwagę na potrzeby partnerki albo pozbyłby się gwardzisty. Jakoś łagodnie oczywiście, bo lubił ich oboje. A skoro mowa o sygnałach emocjonalnych, O’Mara, czy nadal źle interpretujesz, czy tylko ignorujesz swoje?
— W tej opowieści moją ulubioną postacią jest Merlin — powiedział porucznik, starając się skierować rozmowę na bezpieczniejsze tory. — To czarodziej, który wybrał się w podróż w czasie i spotkał starszego króla, zanim jeszcze poznał Artura jako chłopca. Merlin jest zwykle niezasłużenie ignorowany, bo chociaż same podróże w czasie są niemożliwe, niezależnie od kierunku…
— Odezwał się technokrata — powiedziała spokojnie Joan. — Czy magia w ogóle do ciebie nie przemawia?
— Jako dziecko byłem do niej bardzo przywiązany — odparł O’Mara. — Jednak tylko wtedy, gdy o niej czytałem albo rozmawiałem o magicznych opowieściach, tak jak teraz.
Wieki temu nastawieni technokratycznie ludzie też łączyli się w grupy podobne do waszej.
Pisali, marzyli i dyskutowali o postępie technicznym i o tym, jak odmieni on przyszłość.
Teraz to wszystko jest. Mamy podróże międzygwiezdne, utrzymujemy kontakty z przedstawicielami innych cywilizacji, nawet z nimi handlujemy. Znamy i stosujemy antygrawitację, zaawansowaną medycynę i w ogóle wszystko, i naprawdę mało zostało już miejsca na naukowe marzenia. Niemniej na każdej cywilizowanej planecie są istoty, albo i całe społeczności, które poświęcają wolny czas na rozmyślania o magii. Znowu piszą o niej i dyskutują, ożywiając legendy z przeszłości. Magia to wszystko, co nam zostało.
Zapadła dłuższa chwila ciszy, przerwana w końcu przez Joan.
— Więc jesteś samotnym fanem fantasy — powiedziała. — Przedziwny i fascynujący z ciebie człowiek, chociaż mięśniak. Nie spotkałam jeszcze nikogo, w kim marnowałoby się aż tyle cennych talentów.
Kledenth zafalował sierścią.
— O’Mara, normalnie powiedziałbym po prostu, co myślę o tej sytuacji i o tobie, ale właśnie czytam poradnik turystyczny, który wyjaśnia, czym jest uprzejma rozmowa, i zachęca do ćwiczeń na tym polu przed odwiedzeniem Ziemi. Powiem więc tylko, że moim zdaniem twoje nieczułe zachowanie wobec tej kobiety sugeruje, że jesteś niedorozwinięty umysłowo, masz słaby wzrok, a twoi rodzice zawsze byli samotni.
Zanim O’Mara zdążył znaleźć stosownie uprzejmą odpowiedź, poczuł nagły zawrót głowy i lekkie drgnienie pokładu, co sugerowało, że statek wszedł właśnie w nadprzestrzeń, jednak system sztucznej grawitacji nie nadążył w pełni za zmianą przyspieszenia, które podczas takiego manewru wynosiło aż pięć g. Oficer wachtowy zbierał już pewnie burę od kapitana, ponieważ nawet drobne wahania kompensacji mogły narazić niektórych pasażerów na niemiłe sensacje. Na nowoczesnym pasażerskim liniowcu nic takiego w ogóle nie powinno mieć miejsca. Pozostali jednak chyba niczego nie zauważyli.
— No i nie ma już nic do oglądania — powiedziała Joan, wyciągając smukłe palce, aby ująć O’Marę łagodnie pod ramię i zejść wraz z nim z galerii. — Chodźmy popływać. Nie pokazałam ci jeszcze wszystkiego.