ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY DRUGI

Zdalnie sterowane nosze przewiozły pacjenta Tunneckisa z pustego oddziału na tę samą salę, która została wykorzystana podczas poprzedniej operacji. Tam został przypasany do stołu i opleciony czujnikami. Podano mu miejscowe znieczulenie, poza tym jednak był i miał pozostać przytomny.

Diagnostycy Conway i Thornnastor oraz starszy lekarz Prilicla, porucznik Braithwaite i sam O’Mara obserwowali go na ekranie odległym o dziesięć poziomów od sali operacyjnej.

To O’Mara odezwał się pierwszy.

— Spróbujemy ci pomóc Tunneckis. Nawet jeśli sam uważasz się za telepatycznie głuchego i niemego, wiemy, że tak nie jest. W każdym razie nie całkiem. Krótko po przybyciu tutaj zacząłeś całkiem bezwiednie nadawać ciągły i niekontrolowany telepatyczny krzyk, krzyk tak głośny i nieprzyjemny, że nasz personel i pacjenci musieli zostać usunięci poza jego zasięg. Dlatego od jakiegoś czasu otaczają cię jedynie zdalnie sterowane roboty.

Tuż obok Conway chrząknął, dając znać, że jego zdaniem O’Mara nazbyt upraszcza sytuację. Naczelny psycholog nie przejął się tym i mówił dalej.

— Skoro możesz krzyczeć telepatycznie, to znaczy, że nie wszystko zapewne jeszcze stracone. Możliwe, że nie potrzeba wiele, abyś mógł posługiwać się telepatią normalnie.

Dlatego też dwaj najlepsi lekarze naszego Szpitala spróbują zajrzeć do twojego mózgu i naprawić to, co tam się popsuło. Nie będziesz czuł żadnego bólu. Ułatwiłbyś im pracę, gdybyś mówił im w trakcie o swoich odczuciach. Tunneckis, czy zgadzasz się na przeprowadzenie operacji i czy pomożesz nam w jej trakcie?

O’Mara wiedział, że operację przeprowadzą i tak, nawet bez współpracy pacjenta, ale zawsze lepiej było pozwolić mu sądzić, że ma coś do powiedzenia w tej sprawie.

— Boję się — powiedział Tunneckis i wydał niski sykliwy dźwięk, który został zignorowany przez translator. — Boję się tego miejsca i tych zimnych, lśniących i tykających maszyn, które robią mi różne rzeczy. I tych wszystkich strasznych istot w Szpitalu, włącznie z tobą. Najbardziej zaś boję się, że będę musiał tak żyć. Proszę, chcę tylko, żeby zniknął wreszcie ten mroczny i nieustanny strach przed wszystkim i wszystkimi.

O’Mara pomyślał o Cerdalu. Gdy widział go ostatnio, doktor był pod wpływem silnych środków uspokajających, ale i tak bełkotał ciągle i płakał, całkiem nad sobą nie panując. Inni, mniej narażeni na kontakt z Tunneckisem, byli w proporcjonalnie lepszym stanie. Mógł powiedzieć, że rozumie problem, bo wszyscy pacjenci czuli dokładnie to samo co Kermianin. Intensywny i bezrozumny strach przed otoczeniem, który przybrał postać maniakalnej ksenofobii. Nie chciał jednak opowiadać tego wszystkiego Tunneckisowi, aby nie wzbudzić w nim poczucia winy.

— Chcemy cię wyleczyć — powiedział. — Chcemy usunąć przyczynę twojego strachu.

Czy nam pomożesz?

Cisza zdawała się trwać o wiele dłużej niż te kilka sekund, które pokazał znajdujący się w pomieszczeniu zegar.

— Tak — rozległo się w końcu.

O’Mara odetchnął głośno i oderwał oczy od ekranu. Braithwaite nic nie mówił, ale wyglądał na ucieszonego. Thornnastor uderzał przednimi stopami o podłogę. Prilicla drżał, a Conway marszczył czoło i przygryzał dolną wargę. O’Mara westchnął ponownie, tym razem ciszej.

— Conway — rzucił oschle. — Znam to zachowanie. Czy myślisz o czymś głupim?

— Byłem zbyt zajęty, aby ci podziękować i zapoznać cię z tym, co ostatnio znaleźliśmy — powiedział pospiesznie Diagnostyk. — To był naprawdę dobry trop, aby raz jeszcze przyjrzeć się przebiegowi wypadku pacjenta. Orligiański oficer medyczny w bazie na Kermie był kiedyś biegłym sądowym i zbadał jak należy miejsce zbrodni, to znaczy wypadku. Zebrał też inne dane, a do poszukiwania śladów wykorzystał mikroskop. Przysłał nam szczegółową analizę metalu wykorzystanego do budowy pojazdu Tunneckisa, dane na temat wyściółki we wnętrzu, farby na karoserii i wszystkiego. Porównał też pojazd pacjenta z innym, niezniszczonym tego samego typu. Potem przeprowadził dokładne badania zdrowego Kermianina, który zgłosił się na ochotnika. Ale to ty wskazałeś nam, gdzie szukać…

— Komplementy na mnie nie działają — przerwał mu ostro O’Mara. — Do rzeczy.

— Rzecz w tym, że na Kermie rzeczywiście nic podobnego nigdy wcześniej się nie zdarzyło, ponieważ ich technologia nie jest jeszcze zbyt zaawansowana. Pojazdy naziemne pojawiły się dopiero niedawno. W tym przypadku zasadniczą przyczyną problemów była wysoka temperatura związana z wyładowaniem elektrycznym, która spowodowała silne rozgrzanie wyściółki w samochodzie. Ta z kolei zaczęła wydzielać trujące opary, które pacjent wciągnął z oddechem. Ostatecznie trafiły również i do mózgu. Te wcześniejsze zmiany skórne na ciele Tunneckisa powstały w reakcji na toksyny. Okazuje się, że mózg również na swój sposób na nie zareagował. Thornnastor przygotował środek, który ma odtruć istotny obszar mózgu. Jestem przekonany, że się uda. W każdym razie powinno. O’Mara spojrzał na niego uważnie.

— Ale masz jakieś wątpliwości?

— Bo to będzie bardzo delikatna robota. Wolałbym przeprowadzić ją bezpośrednio, nie przez zdalne łącza. Zdaję sobie sprawę z ryzyka, ale nie sądzę, aby to długo potrwało. Muszę tam iść.

— I ja też — wtrącili równocześnie Thornnastor i Prilicla.

O’Mara milczał przez chwilę. Zastanawiał się, jak można się czuć, straciwszy wyższe funkcje psychiczne. Zaczynało się od podejrzliwości i strachu przed wszystkimi obcymi, których znało się przecież i lubiło. A potem… Porzucił rozważania i wziął się w garść.

— I ja — powiedział. — Potrzebny będzie ktoś, kto przerwie imprezę, gdyby czas zaczął nam się kończyć. — Spojrzał na Priliclę. — Ale ty nie, mały przyjacielu. Ty będziesz się trzymał na dystans, podlatując tylko co kwadrans, aby sprawdzić, jak się mamy. Wyczujesz problemy znacznie wcześniej niż my. Gdyby dobiegły cię jakiekolwiek silne i nieciekawe emocje, to cokolwiek będziemy gadać, każesz strażnikom wyciągnąć nas stamtąd. Jasne?

— Tak, przyjacielu O’Mara.

Thornnastor tupnął po kolei trzema stopami i spojrzał jednym okiem na Conwaya.

Starszawy Tralthańczyk niezmiennie uważał, że wszyscy muszą widzieć i słyszeć tak samo jak on, jego szept zabrzmiał więc niczym półgłośna aria.

— Nieciekawe emocje… — powiedział. — W przypadku O’Mary i tak nie zauważymy różnicy.

Sala operacyjna sto dwanaście była pod każdym względem gotowa. Zaraz po wejściu Conway, Thornnastor i O’Mara zajęli szybko swoje miejsca. Każdy z instrumentów został wcześniej po dwakroć sprawdzony, stąd od razu, nie marnując ani chwili, mogli wziąć się do pracy.

— Spróbuj się odprężyć, Tunneckis — powiedział O’Mara. — Tym razem będzie łatwiej, bo wiemy już, co i jak. Miejsce nakłucia będzie znieczulone, tak że nic nie poczujesz. Mów mi, gdyby cokolwiek się działo, ale nie denerwuj się. Gotowy?

— Tak — oparł Tunneckis. — Chyba tak.

Raz jeszcze ujrzeli na wielkim ekranie, jak instrumenty Conwaya torują sobie drogę do ucha wewnętrznego i narządu telepatycznego. Pocąc się z wysiłku, Conway poruszał powoli dłońmi w metalizowanych rękawicach. W końcu dotarł do pełnych płynu jamek z krystalicznymi kwiatami, poruszanymi przez turbulencje utworzone przez instrumenty.

Nawet dla O’Mary nie wyglądało to dobrze.

— Co za bałagan — mruknął Conway, potwierdzając tym samym przypuszczenia psychologa. — Podczas pierwszej operacji mylnie uznaliśmy, że analizowany płyn musi mieć prawidłowy skład. Syntetyzując go i podając do wnętrza organu, nie wiedzieliśmy, że był skażony toksynami powstałymi podczas wypadku, związkami metali i produktami spalania plastiku. Thornnastor podał już pacjentowi środek, który przyspieszy samooczyszczenie się organizmu, jednak ten płyn też trzeba usunąć. Nie możemy ot tak, po prostu go zabrać, bo wówczas tkanka może się zapaść albo inaczej uszkodzimy mózg. Musimy zatem równocześnie podać nowy płyn, który będzie stopniowo zastępował stary. Nowy musi zawierać odpowiednie proporcje minerałów, które pozwolą na odbudowę kryształów. Jak widzicie, są tu dwa ich rodzaje…

O’Mara widział, że pierwszy typ tworzyły małe, niewyrosłe i prawie pozbawione koloru kwiaty, które nie wypełniały nawet miseczkowatych receptorów na szczytach łodyg.

Drugie były wielkie, ciemnoczerwone i wylewały się z miseczek niczym bezkształtna czarna kapusta. Przypuszczał, że to one były bezpośrednio odpowiedzialne za panującą w Szpitalu zarazę. I tym razem Conway był skłonny się z nim zgodzić.

— Domyślam się, że te mniejsze to odbiorniki, a większe — nadajniki sygnałów telepatycznych. Od czasu poprzedniej operacji rozrastały się w skażonym środowisku.

Musimy ostrożnie zdjąć je z łodyg i usunąć wraz ze starym płynem. Jak stoimy z czasem? I jak pacjent?

— Pracujecie od półgodziny — powiedział Prilicla, który wleciał właśnie cicho do sali. — Podczas mojej poprzedniej wizyty byliście tak zajęci, że żaden z was mnie nie zauważył, więc odleciałem bez słowa, stwierdziwszy, że nie dzieje się nic niepokojącego.

— Pół godziny? — spytał z niedowierzaniem Conway. — Proszę, jak ten czas leci przy dobrej zabawie.

— Conway! — warknął O’Mara. — To nie była najwłaściwsza uwaga, zwłaszcza że mamy tu przytomnego pacjenta, który może nie podzielać ludzkiego poczucia humoru.

— Nie najwłaściwsza? — spytał z niepokojem Conway. — Zaraziłem się?

— Nie sądzę, przyjacielu Conway — wtrącił się Prilicla. — Twoje emocje naznaczone są obawami, ale mogą one wynikać z troski o pacjenta. Inni czują podobnie, również przyjaciel Tunneckis, ale to całkiem normalne w tych okolicznościach. Stara się jednak panować nad sobą.

— I wiem, co to poczucie humoru, przeprosiny zatem nie są konieczne — odezwał się pacjent.

Conway zaśmiał się krótko i natychmiast wrócił do pracy.

Procedura była powolna i trudna, robota zaś zdawała się ciągnąć bez końca. Conway kruszył po kolei przerośnięte kryształy, które w rzeczywistości nie były oczywiście tak wielkie jak na ekranie, i usuwał je za pomocą miniaturowej ssawy. O’Marze skojarzyła się ona z podwodnym odkurzaczem. Wraz z kryształowymi śmieciami Thornnastor usuwał odmierzone porcje płynu, który był zastępowany równocześnie przez płyn świeży, wolny od toksyn, w którym, wedle ich nadziei, powinny wzrosnąć nowe, zdrowe kwiaty. Toksyczny materiał znikał powoli, ale z każdą chwilą było go coraz mniej. Wydawało się nawet, że na pustych łodyżkach zaczynają się już tworzyć nowe kryształy. Conway był już cały spocony, a Thornnastor nie odrywał wszystkich swoich oczu od instrumentów. Prilicla odwiedził ich jeszcze cztery razy, ale bez żadnych komentarzy. Odezwał się dopiero przy siódmym przelocie.

— Strażnicy czekają w bezpiecznej odległości, ale mogą zjawić się tutaj w ciągu trzech minut. Muszę przypomnieć wam, że przebywacie w bezpośredniej bliskości pacjenta już prawie dwie godziny…

— Nie, do licha! — warknął Conway. — Już niemal gotowe. Nie przerwę teraz.

— Ani ja — zahuczał Thornnastor.

— Odbieram ambiwalentne emocje… — zaczął Prilicla, ale Conway znowu mu przerwał.

— Thornnastor — zawołał. — Gdyby nasz empatyczny przyjaciel wezwał strażników, zablokujesz drzwi swoim ciałem? Nie odważą się szargać najstarszego szpitalnego Diagnostyka, nawet gdyby nasz administrator im to kazał.

— Jasne — mruknął Thornnastor.

— Wasz administrator każe im trzymać się na dystans — powiedział O’Mara.

Conway uniósł brwi i spojrzał na O’Marę z radością. Potem zwrócił oczy na Priliclę.

— Proszę, posłuchaj mnie. Nie obawiam się o nikogo tutaj ani gdziekolwiek. Nie znajduję w sobie śladu ksenofobii… — powiedział, ale jakby bez przekonania. — Chyba żeby moje niedawne zachowanie wobec przyjaciela uznać za coś takiego. Nie sądzę jednak, aby działo się ze mną cokolwiek złego. Jak czuje się pacjent?

— Wiem doskonale, jak się czujesz, przyjacielu Conway. Przyjaciel Tunneckis jest przerażony, zdezorientowany i mocno zagubiony.

— Tunneckis, co się dzieje? — spytał Conway.

— Nie wiem — odparł ze złością pacjent. — W mojej głowie pojawiają się strzępy jakichś obrazów i dźwięków. Całkiem oderwane, ale niewerbalne. Co mi robicie?

— Za długo by trwało, gdyby wszystko teraz wyjaśniać — oparł Conway. — Ale zamierzam to powtórzyć, ile razy tylko będę w stanie — stwierdził, manipulując rękawicami i nie odrywając oczu od ekranu. — Stan pacjenta potwierdza, że zaczynamy do czegoś dochodzić.

— Ja też nie wiem, co się dzieje, przyjacielu Conway — stwierdził Prilicla. — Opierając się na tablicach przeliczeniowych, przy tej bliskości i przy tym czasie ekspozycji wszyscy powinniście wykazywać już zmiany emanacji emocjonalnej oraz zachowania. Jednak poza jednym wypadkiem tych zmian prawie nie ma. Mogę przypisać to jedynie obecności zapisów edukacyjnych, które nosicie w głowach. Jako odwzorowania cudzej pamięci pozostają odporne na obecne wpływy emocjonalne, mogą zatem służyć jako rodzaj mentalnej kotwicy.

Jako Diagnostycy macie ich po kilka, ale to da wam tylko trochę więcej czasu. Ile dokładnie, nie wiem, ponieważ wyczuwam już pewne zmiany. Niebawem będziecie musieli stąd wyjść.

— Ale jeden z nas nie jest Diagnostykiem — powiedział Conway, niezmiennie patrząc na ekran. — Administratorze, dla własnego dobra, proszę natychmiast odejść. Może pan rozmawiać potem z pacjentem przez komunikator i trzymać strażników z dala od nas.

— Nie — odparł O’Mara.

Prilicla jedyny w Szpitalu wiedział, że O’Mara miał umysłowego partnera, mentalną kotwicę zwaną Marrasarah, jednak obiecał kiedyś, że nikomu tego nie wyjawi. Naczelny psycholog pomyślał, że jedna, obdarzona silną wolą Kelgianka powinna chyba w tym przypadku wystarczyć. Prilicla musiał wyczuć jego wątpliwości, ale wyleciał bez słowa.

Było to zdradliwe.

Obserwując pracujących Diagnostyków, starał się bezskutecznie znaleźć dla Tunneckisa jakieś słowa pocieszenia. Pacjent czuł się coraz gorzej, jego strach i narastająca rozpacz wisiały niczym ciemna chmura w powietrzu. O’Mara poczuł nagle silną potrzebę wyjścia z sali. Chociaż przez chwilę pooddychać świeżym powietrzem. Coraz bardziej się zdumiewał, dlaczego tracą tu czas. Ten cały Tunneckis był przecież zwykłą ofiarą wypadku samochodowego. Nikt z jego własnych braci mu nie pomógł, a teraz burzy spokój wszystkich pracowników Szpitala, którzy próbują mu pomóc. Tymczasem trzeba zachować przecież pewne proporcje. Ostatecznie to tylko paskudny i przerośnięty ślimak, na dodatek telepata, który wyjada ludziom mózgi. Powinien się stąd wynieść, wracać do domu. Prosta sprawa, szybka decyzja, on zaś ma uprawnienia, aby zaraz to załatwić. Powie temu zarozumiałemu Conwayowi i asystującemu mu głupiemu słoniowi, że Kermianin za dużo już ich kosztował, i zakończy ten cyrk.

Nagle jednak O’Mara poczuł strach, jakiego nie zaznał w całym swoim życiu. Był nieukierunkowany, prawie nieuchwytny, ale nadzwyczaj intensywny. Towarzyszyła mu rozpacz. Nie chciał podejmować żadnych decyzji ani wydawać poleceń, bo był pewien, że Conway, który zawsze postępował po swojemu, i tak odmówi ich wykonania. Thornnastor zaś złapie go tymi długimi mackami i rozdepcze na miazgę. Chciał już tylko uciekać, ukryć się gdzieś przed wszystkimi. Zejść z oczu tej masie przerażających obcych, wypełniających to straszne miejsce. Nawet Prilicla, taki kruchy i pozornie przyjacielski, był przecież kimś, kto wydzierał mu za pomocą empatii wszystkie sekrety, których nikt nigdy nie powinien znać, i czekał tylko na okazję, aby wyjawić prawdę na jego temat. Jestem do niczego, powiedział sobie gorzko z rozpaczą i strachem, bezużyteczny dla siebie i innych. Ja się tu nie liczę.

Złapał się krawędzi stołu operacyjnego tak mocno, że aż palce mu pobielały.

— Marrasarah, pomóż mi! — wyrzucił z siebie całkiem nieświadom, że nie tyle to powiedział, ile wykrzyczał.

Conway spojrzał na niego wściekle.

— Do cholery, nie wygłupiaj się, O’Mara! Nie hałasuj, to precyzyjna operacja. Kto to jest Marrasarah? Zresztą nieważne. Odsuń się i siedź cicho.

Jakiś niewielki, ale odporny na czarny przypływ strachu i rozpaczy fragment mózgu O’Mary odnotował te słowa i zauważył, że całkiem nie pasowały one do Conwaya.

Widocznie zaraza dosięgła i jego. Nagle Diagnostyk krzyknął jeszcze głośniej niż przed chwilą O’Mara.

— Cholera, moja głowa!

Conway zacisnął zęby i choć skrzywił się z bólu, nie przestawał operować. Potem z wolna się odprężył.

Z jakiegoś powodu strach i rozpacz, które ogarnęły O’Marę, zaczęły słabnąć.

— Co z twoją głową? — spytał psycholog.

— Głębokie, trudne do precyzyjnego zlokalizowania swędzenie między uszami — odparł Conway. — Kiedyś już to czułem, sir — dodał, wracając do cywilizowanego świata. — To Tunneckis próbował porozumieć się z nami telepatycznie. Tylko przez chwilę. Też to czuliście? I odebraliście przekaz?

— Nie — powiedział O’Mara.

— Mnie coś zaswędziało. Tylko nie za uszami, które mam gdzie indziej — oznajmił Thornnastor z precyzją klinicysty. — Towarzyszyły temu jakieś szumy, ale nic artykułowanego. A co powiedział?

Conway spojrzał ponownie na ekran.

— W jednej chwili powiedział bardzo dużo — wyjaśnił. — Potem wam to przekażę. Teraz potrzebujemy jeszcze ze dwudziestu minut, aby dokończyć operację i wycofać sprzęt, ale w razie potrzeby możemy zostać tu nawet cały dzień, nie ryzykując żadnych przykrych skutków. Przez chwilę czułem się bardzo niepewnie, jak ktoś całkiem nieużyteczny, i nikomu nie ufałem. Przepraszam za wszystko, co powiedziałem. Teraz jednak wszystko wróciło już do normy i nasze kłopoty, wszystkie nasze kłopoty, minęły. Możemy organizować powrót pacjentów na opuszczone poziomy. Tunneckis nie jest już telepatycznie upośledzony i czuje się dobrze.

— Chociaż nie lubię nie zgadzać się z tobą, przyjacielu Conway, tym razem muszę zaprzeczyć — powiedział Prilicla, wlatując do sali i zawisając nad stołem operacyjnym. — Przyjaciel Tunneckis nie czuje się dobrze, lecz emanuje wręcz radością, ulgą i wdzięcznością.

Загрузка...