ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY

O’Mara puścił Kledentha i zgiął się wpół, aby podłożyć ręce pod masywne ciało Tralthańczyka, który był nieprzytomny i nie mógł mu pomóc. Normalnie człowiek nigdy nie zdołałby ruszyć takiej masy, byli jednak pod wodą, a grawitacja zmalała już do jednej czwartej standardowej wartości. Dzięki temu miał szansę coś zdziałać.

Tralthańczyk stracił trzy czwarte swojej zwykłej wagi, nadal miał jednak potężną masę, która wpływała na jego bezwładność. O’Mara złapał za podstawę dwóch z czterech macek i szarpnął do góry. Wydało mu się, że jeszcze chwila, a wyrwie sobie ręce ze stawów barkowych, niemniej olbrzym poruszył się z wolna. Nagle stopy porucznika były wolne, podobnie jak i uwięziony Kelgianin. O’Mara zużył jednak zbyt wiele cennego powietrza.

Chociaż woda się uspokoiła, widział tylko pulsujące czarne plamy. Tak jakby teraz jemu Tralthańczyk usiadł na piersi. Owinął rękę wokół tułowia Kledentha i poszukał stopami pokładu. Zastałe powietrze wyrwało mu się nagle z płuc. Resztką sił wyprostował gwałtownie nogi.

Był zaskoczony, jak szybko przebili powierzchnię wody. Łapiąc ciężko oddech, rozejrzał się wkoło. Zaraz zrozumiał, dlaczego poziom wody aż tak bardzo się obniżył.

Kapitan musiał otworzyć zdalnie hermetyczne drzwi w grodziach, pozwalając wodzie wlać się do magazynów po obu stronach pokładu rekreacyjnego. Ich drzwi znajdowały się obecnie pod powierzchnią, widać było jednak wiry w miejscach, gdzie przepływała woda. Jej poziom nadal szybko się obniżał. Nagle O’Mara wyczuł grunt pod nogami i mógł unieść głowę Kelgianina nad powierzchnię wody.

Obok wyłaniała się z wolna górna część ciała jednego z Tralthańczyków. Pływak parskał i krztusił się, nadal wyraźnie przerażony, i młócił wodę mackami w poszukiwaniu partnera, który znajdował się ciągle pod wodą. O’Mara wiedział jednak, że dojdzie do siebie, gdy tylko oczyści drogi oddechowe. Wysoko nad sobą dojrzał Melfian i Nidiańczyków, którzy uczepili się zamocowanych do podłogi sprzętów. Pięć metrów dalej, tuż obok wyjścia, tkwiła Joan. Chciał ją zawołać, gdy w sali pojawił się Melfianin z uprzężą antygrawitacyjną i znakiem kaduceusza na plakietce załogi. Doktor Sennelt przybył na pomoc i zaraz ruszył na dół.

— Doktorze, to pasażer Kledenth, Kelgianin — powiedział pospiesznie O’Mara. —

Lądowa forma życia, ponad dwie minuty przebywał pod wodą nieprzytomny, z pustymi płucami. Proszę sprawdzić uważnie…

— Spokojnie, sir — rzucił lekarz, biorąc bezwładne ciało Kelgianina w swoje przednie kończyny, z których każda miała trzy stawy. — Wezmę go stąd. Nic panu nie jest, poruczniku?

O’Mara pokręcił głową.

— Ze mną wszystko w porządku — powiedział niecierpliwie. — U niego obawiam się jednak obrażeń wewnętrznych powstałych w chwili, gdy został przygnieciony przez tonącego Tralthańczyka. Który zresztą nadal leży nieprzytomny pod wodą.

— To może być poważna sprawa — zgodził się doktor Sennelt, przycisnął coś w swojej uprzęży i zaczął wznosić się wraz z pacjentem do wyjścia. — Na razie niewiele więcej mogę zrobić bez specjalnego sprzętu. Za dziesięć minut będzie tu ekipa z uprzężą dla Tralthańczyków i postawi go na nogi. Wrócę wówczas, aby się nim zająć.

— Wtedy może być już za późno! — zawołał O’Mara.

— Zaraz wracam! — odkrzyknął Sennelt. — Zabieram Kelgianina do izby chorych.

O’Mara zaklął, nie całkiem pod nosem, i spojrzał na Joan, która wciąż tkwiła uczepiona jakiegoś mebla na górze.

— Joan, możesz zejść tu ostrożnie? Potrzebuję twojej pomocy.

Rozejrzał się za drugim Tralthańczykiem, który nadal ciężko łapał powietrze i wypluwał wodę, ale nie wyglądał już na przerażonego. Wskazał tylko na nieprzytomnego towarzysza życia, którego część tułowia i bok głowy były już widoczne nad wodą.

— Za kilka minut dojdziesz całkiem do siebie — powiedział do niego czy niej O’Mara. — Ale już teraz potrzebuję twojej pomocy. Trzeba unieść twojego partnera i przytrzymać go w pionie. Wiesz, jakie to ważne. Przesuń się na tę stronę. Podsuń przednie macki pod ciało w tych miejscach. Teraz unoś! O to chodzi. Trzymaj równo, żeby się nie chwiał.

Magazyny były już zalane, woda nie miała gdzie dalej odpływać i jej poziom już nie opadał. Niemniej sięgała Tralthańczykowi tylko do podbrzusza. O’Mara zaczerpnął głęboko powietrza i zanurkował, aby ustawić kolejno nogi istoty stopami na zewnątrz, co miało stworzyć stabilniejsze oparcie. Była to najtrudniejsza część pracy i gdyby nie woda, O’Mara pociłby się przy tym jak dzika świnia. Gdy skończył i wynurzył głowę, Joan była już obok.

— Jak mogę pomóc? — spytała.

— Sztucznym oddychaniem… — zaczął O’Mara, ale musiał przerwać, aby złapać oddech.

Potem wskazał na jeden z otworów oddechowych Tralthańczyka i szybko wyjaśnił, w czym rzecz. — Przy ich budowie i takich właśnie otworach oddechowych, a mają ich po cztery, sama rozumiesz, że nie mogą zastosować techniki usta-usta. My jednak możemy. Trzeba najpierw wziąć głęboki wdech, potem wdmuchnąć silnie powietrze do jego płuc, po czym, policzywszy do trzech, z powrotem wessać, wciągając przy tym część zalegającego w płucach płynu.

Wypluć go i powtarzać czynność tak regularnie i tak szybko, jak tylko się da. Pokażę ci.

Zademonstrował opisaną technikę i spojrzał na dziewczynę.

— Rozumiesz?

Joan skrzywiła się.

— Tak, ale nie wiem, czy mam na to ochotę. Chociaż zresztą… sama się zgłosiłam.

Najpierw z wahaniem, ale po chwili już sprawniej dołączyła do O’Mary w rytmicznym dmuchaniu, ssaniu i pluciu. Raz tylko przerwała, aby otrzeć usta wierzchem dłoni.

— Uuu — jęknęła. — Ależ to paskudnie śmierdzi i smakuje! Jesteś pewien, że pracujemy przy właściwych otworach?

— Zaufaj mi — powiedział O’Mara.

Działali tak może przez minutę, podczas gdy drugi z Tralthańczyków podtrzymywał ciało. Przestał już nawet pytać, czy na pewno wiedzą, co robią. W pewnej chwili O’Mara zauważył, że bezwładne do tej pory nogi stworzenia zesztywniały, a wiszące po bokach macki zaczęły drgać.

— Odsuń się, szybko! — zawołał. — Budzi się.

Nagle nieprzytomny Tralthańczyk naprawdę ożył, wierzgając nogami i machając mackami na wszystkie strony. Z jego otworów oddechowych wypłynęło jeszcze sporo wody i śluzu. W końcu drugi osobnik zdołał do niego przemówić i niedoszły topielec z wolna się uspokoił. Joan zaśmiała się cicho.

— Chyba nam się udało — zauważył O’Mara.

— Tak — odparła Joan, unosząc triumfalnie pięść i patrząc na O’Marę. — Uwierzysz, że to był pierwszy raz, gdy próbowałam techniki usta-usta?

Zanim odpowiedział, w sali pojawił się ponownie doktor Sennelt, tym razem z dwoma członkami załogi prowadzącymi nosze antygrawitacyjne. Zaraz opadli obok całej grupki.

— A ja pierwszy raz widzę, aby Ziemianie robili to Tralthańczykom — powiedział lekarz, szczękając szczypcami z podziwu. — Świetna robota. Teraz jednak musimy wynieść się na korytarz. Najpierw pójdą Tralthańczycy, po jednym naraz, potem wy na jednych noszach.

Kapitan ma zaraz…

— Mówi kapitan — rozległo się nagle z głośników. — Z radością spieszę państwa poinformować, że system sztucznej grawitacji został już naprawiony i w ciągu najbliższych piętnastu minut przywrócimy na statku normalne ciążenie na pokładzie rekreacyjnym.

Pasażerowie są proszeni o niewchodzenie tam przez trzy godziny, aż osuszymy wnętrze i wymienimy uszkodzony sprzęt. Jak mi zameldowano, nikt nie odniósł obrażeń i właśnie wracamy w nadprzestrzeń. Raz jeszcze przepraszam za niedogodności. To wszystko.

Podczas gdy pierwszy Tralthańczyk był ładowany na nosze i transportowany na korytarz, Joan stała po pas w wodzie i patrzyła bez słowa na O’Marę. Zwykle miała wiele do powiedzenia, więc teraz jej zachowanie wydało się porucznikowi zastanawiające. Wyczuwał wiszące w powietrzu pytanie, na które wolałby nie odpowiadać.

— Ta technika reanimacji uratowała mu życie — powiedziała dziewczyna. — Ty go uratowałeś. Skąd wiedziałeś, jak to się robi?

— Spotkałem dotąd wiele różnych istot — odparł O’Mara, mówiąc prawdę, chociaż nie całą. — Różne rzeczy się zapamiętuje. To była po prostu pierwsza pomoc stosowana wobec innego gatunku. Ale i ty dobrze sobie radziłaś. Nawet bardzo dobrze. Robota była nieprzyjemna, ale poradziłaś sobie jak profesjonalista. Wspomniałaś, że zafundowano ci tę podróż jako prezent po ukończeniu studiów. Czy to była medycyna?

— Nie — odparła Joan niepewnie. — Ale dobrze, tak. Poniekąd tak. Właśnie ukończyłam weterynarię.

— Rozumiem — powiedział z powagą O’Mara. — Umiesz leczyć istoty innych gatunków, chociaż dotąd nie chodziło raczej o te rozumne. Ale pamiętaj, że to my wspólnie uratowaliśmy mu życie.

Nim odpowiedziała, nosze wróciły na dół po zabraniu drugiego Tralthańczyka i Orligianin z załogi wskazał im uprzejmie, że teraz na nich pora. Milczeli, aż znaleźli się na korytarzu i przezroczyste drzwi zamknęły się za nimi z sykiem.

Z wolna ściany, sufit i podłoga wróciły na swoje miejsce. Przez drzwi widzieli, jak woda spływa w dół i wylewa się z pomieszczeń magazynowych, aby ostatecznie znaleźć się z powrotem w basenie. Zniszczenia nie były wielkie. Tylko kilka sprzętów nie wytrzymało masy spadających Tralthańczyków. Tu i ówdzie widać było jeszcze kałuże. Poza tym wszystko wyglądało normalnie. Nagle coś zaszumiało w pobliskim głośniku.

— Mówi kapitan. Ziemscy pasażerowie Kelleher i porucznik Korpusu Kontroli O’Mara są uprzejmie proszeni o stawienie się dzisiaj o godzinie dwudziestej pierwszej na pokładzie kontrolnym. Dziękuję.

— Kapitan zamierza oficjalnie nam podziękować — powiedziała z uśmiechem Joan. — Może nawet da ci medal. Moim zdaniem powinien.

Przerwała na chwilę i spojrzała na niego lekko z ukosa.

— Chociaż co do medalu, to nie wiem. Nie tak dawno można było odnieść wrażenie, że mu rozkazywałeś. Starsi oficerowie nie lubią takich zachowań, zwłaszcza ze strony pasażerów. Niemniej na pewno powie parę górnolotnych zdań i pozwoli ci nie płacić za tę podróż.

— Jako Kontroler i tak podróżuję za darmo — odparł O’Mara. — Podziękowania i medale niewiele mnie teraz obchodzą. Martwię się o Kledentha. Przygnieciony przez Tralthańczyka mógł odnieść poważne obrażenia, nawet w tych warunkach…

Zamilkł, gdy doktor Sennelt pojawił się nagle za ich plecami.

— Pasażerowi Kledenthowi nic nie jest, sir. Usunęliśmy mu wodę z płuc i obecnie suszy futro. Przeprowadziłem skan całego ciała, z optymalnymi rezultatami. Na wszelki wypadek umieściliśmy go na obserwacji, na razie nie może przyjmować więc wizyt. Proszę mi jednak wierzyć, że nie ma się pan czym martwić. Tralthańczyk, którego reanimowaliście, też czuje się dobrze i upiera się, że nie potrzebuje innej opieki niż ze strony swojego partnera.

Postanowił wrócić do kabiny, zapewne po to, aby odpocząć. Ale teraz to wy mnie interesujecie. Na pewno dobrze się czujecie? Nie macie trudności z oddychaniem? Żadnych objawów opóźnionego wstrząsu? Czy któreś z was chce odwiedzić izbę chorych dla przeprowadzenia kontroli?

Oboje pokręcili głowami.

— Z tego co wiem, u Ziemian ten gest oznacza przeczenie — powiedział lekarz. — Dobrze.

Kapitan spotka się z wami po obiedzie, jednak zanim się oddalicie, chciałbym wyrazić moje osobiste podziękowania za to, co zrobiliście. Każda śmierć pasażera podczas rejsu wycieczkowego, niezależnie od tego, czy chodzi o wypadek, chorobę czy nawet śmierć ze starości, to niemiła sprawa. Sama w sobie oraz, chociaż wstyd mi o tym mówić, jako zdarzenie, które może zaszkodzić małemu, niezależnemu i ekonomicznie zarządzanemu armatorowi, do którego należy Kreskhallar. Jesteśmy więc wam wdzięczni w większym stopniu, niż zapewne przypuszczacie. Jednak teraz muszę zająć się spisaniem raportu z wypadku.

— Zanim pan odejdzie, doktorze — odezwał się pospiesznie O’Mara. — Nadal się niepokoję o Kledentha. Będę wdzięczny, jeśli będzie mi pan dawał znać o każdej zmianie jego stanu, nawet gdyby była bardzo nieznaczna.

— Z miłą chęcią zrobię to dla pana, sir — odparł Sennelt na odchodnym.

Kilka minut później drzwi na pokład rekreacyjny otworzyły się ponownie i do środka weszła czteroosobowa i różnogatunkowa ekipa z robotami sprzątającymi. O’Mary nigdy jeszcze nie ucieszył tak bardzo widok innych, pracujących ludzi. Joan poniekąd chyba też, tyle że ona patrzyła tylko na O’Marę. Zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, udał, że dostał dreszczy.


— Chyba za bardzo podkręcili klimatyzację — powiedział z uśmiechem. — Przepraszam, ale wrócę teraz do kabiny, aby się przebrać przed obiadem.

Загрузка...