Przez kilka pierwszych minut czuł niemal dokładnie to samo, co poprzednim razem.
Miał wrażenie, że patrzy na zupełnie obce mu wnętrze, że znajduje się o wiele za wysoko nad podłogą i nigdy nie zdoła utrzymać równowagi na dwóch ludzkich nogach, które odnajdywał u siebie zamiast dwunastu par kelgiańskich odnóży. Niemniej dezorientacja i zawroty głowy ustąpiły dość szybko. W ich miejsce pojawiło się coś o wiele gorszego. Coś tak trudnego do zniesienia, że musiał usiąść i stoczyć regularną walkę o zachowanie kontroli nad własną częścią osobowości.
Biedny Thornnastor, pomyślał. Jeśli to właśnie odczuł… Nad sobą nie zamierzał się litować, bo przecież dobrowolnie wpakował się w to bagno.
Jednak w odróżnieniu od Tralthańczyka nie miał się za geniusza ani za kogoś o wyjątkowo zintegrowanej osobowości. Uparty jak osioł, nigdy nie pozwalał, aby ktokolwiek myślał czy odczuwał cokolwiek za niego. Stopniowo opanował zatem sytuację.
Rozumiał już, dlaczego Thornnastor nie chciał z nim rozmawiać. Połączenie zawodowej dumy stażysty z umysłem jeszcze bardziej wbitej w dumę dawczyni nie mogło zaowocować niczym innym. Do tego dochodziło jeszcze wielkie napięcie emocjonalne, które narosło w udręczonym umyśle Marrasarah. Mimo fizycznego i psychicznego cierpienia Kelgianka była w pełni władz umysłowych, gdy zgodziła się na zapis. Ona też była uparta i nie zwykła się poddawać, podobnie jak O’Mara. Wiedziała, że przegrała, i nie potrafiła się z tym pogodzić. Thornnastor odczuł to samo cierpienie. Jednak on, podobnie jak O’Mara, mógł pozbyć się całego bagażu goryczy, smutku i żalu, wymazując taśmę. Marrasarah nie miała tej szansy. Musiała żyć ze swoim poczuciem straty po tym, jak pożar w laboratorium pozbawił ją części futra. Bez wątpienia nie zasłużyła sobie na to, ale historia obfitowała także w przypadki ludzi, którzy zostali skrzywdzeni przez los, i nic nie można było na to poradzić.
Niemniej Thornnastor należał do teraźniejszości i zadaniem O’Mary było dopilnować, aby zostało po nim coś więcej niż krótka, przygnębiająca notatka w szpitalnym archiwum.
Zaczął krążyć po gabinecie. Aktywność ruchowa zwykle ułatwiała mu myślenie, które było obecnie bardzo wskazane. Zatrzymał się tylko na chwilę, aby zadzwonić do Mannena, który szczęśliwie mógł się z nim zaraz spotkać, i aby zostawić szefowi krótką notatkę z informacją, że udał się do starszego wykładowcy na rozmowę w sprawie awansu Thornnastora.
To nie miało prawa wzbudzić w Craythornie żadnych podejrzeń. Wolał nie wspominać mu na razie, co właśnie zrobił i jaką sugestię terapii zamierzał przedstawić Mannenowi.
Major nie przyjąłby tego dobrze.
Ledwie wszedł, Mannen uniósł głowę znad biurka i wskazał na krzesło, które z grubsza nadawało się dla Ziemianina. Potem czekał w milczeniu.
— Co do Thornnastora…
— Ustalił pan, co się dzieje z moim stażystą? — przerwał mu Mannen. — To dobrze.
— Owszem. Ale wcale nie jest dobrze.
Mannen nie zdołał ukryć rozczarowania.
— Bardzo nie chcielibyśmy go stracić, poruczniku. Ale proszę mówić.
O’Mara zaczął starannie dobierać słowa, aby nie uciekając się do kłamstwa, nie wyjawić równocześnie całej prawdy.
— Thornnastor okazał się całkowicie nieskłonny do współpracy i odmówił wyjaśnienia, dlaczego kelgiańska taśma wywołała u niego tak silne zaburzenia emocjonalne. Udzielił tylko paru ogólnych i skrótowych informacji. Spotykamy się czasem u pacjentów z podobnymi postawami, które graniczyć mogą nawet z wrogością, i godzimy się z tym, zwłaszcza gdy istnieją zrozumiałe przyczyny dla takich zachowań. Brak chęci współpracy czy nawet wrogość nie uniemożliwiają zresztą podjęcia leczenia albo…
— Chwilę — przerwał mu Mannen. — Przed chwilą powiedział pan, że Thornnastor nie chciał z panem rozmawiać i niczego naprawdę nie wyjaśnił. A teraz mówi pan o zrozumiałych przyczynach. Skąd może je pan znać? Czyżby major Craythorne pozwolił panu przyjąć ten sam zapis? To chyba dość niezwykła sytuacja?
Jednak nie byłem dość ostrożny, pomyślał O’Mara. Z drugiej strony Mannen okazał się nad wyraz spostrzegawczy.
— Nie przyszedł mi do głowy żaden inny sposób, aby pomóc Thornnastorowi. Major nie wie, że wziąłem tę taśmę. Niezwykłe czy nie, jest to po prostu zabronione.
— Wiem — odparł Mannen. — Niemniej nic mi do pańskiej niesubordynacji. Ważniejsze, czy natchnęło to pana jakimś pomysłem? Jeśli tak, jaka to terapia? I czy Thornnastor będzie po niej zdolny przystąpić do zaplanowanej na jutro operacji? To już jutro, w południe.
— Jaka terapia… Drastyczna, niesprawdzona i ryzykowna — odparł O’Mara. — Jednak jeśli się uda, pańska wschodząca gwiazda będzie mogła operować.
— Ale powie mi pan, co to dokładnie za pomysł? — spytał Mannen z cieniem sarkazmu w głosie.
— Tak, sir. Najpierw jednak chciałbym wyjaśnić, z czym mamy do czynienia. Punktem wyjścia jest duma Thornnastora z jego medycznych umiejętności. Milczy, ponieważ nie rozumie, dlaczego ostatnio zaczęło narastać w nim przeświadczenie o nieuchronnym niepowodzeniu. Czuje się zagubiony. Tymczasem podobną dozę dumy, tyle że połączonej z rozpaczą, złością i głębokim żalem, otrzymał wraz zapisem. Thornnastor ma bardzo sprawny umysł i jest przy tym szczególnie wrażliwy. Gdyby był bardziej gruboskórny, nie odczuwałby specjalnego współczucia dla swojego kelgiańskiego partnera i mniej przejmowałby się też losem swojego jutrzejszego pacjenta. Zignorowałby wszystko oprócz czysto medycznej wiedzy i oszczędziłby sobie kłopotu. Oczywiście nie wspomnę o tym szerzej, sporządzę tylko notatkę do naszych niejawnych akt. Nie będzie żadnego omawiania przypadku, nawet z bezpośrednio zainteresowanym. Major dowie się wszystkiego ze szczegółami, ale dopiero po zakończeniu terapii. Czy mógłbym w związku z tym prosić o…
— Oczywiście — przerwał mi Mannen. — Nie pisnę ani słowa. Ale co, u diabła, właściwie pan zamierza?
Gdy O’Mara zaczął przedstawiać mu swój pomysł, wykładowca rozdziawił usta ze zdumienia, ale nie odezwał się, dopóki porucznik nie skończył. Wtedy zamknął je tak gwałtownie, że aż zadzwonił zębami, i pokręcił głową. O’Mara miał nadzieję, że to ze zdumienia, a nie w geście niemego protestu.
— Czy dobrze zrozumiałem? — spytał w końcu. — Ponieważ Thornnastor ma problemy z jednym zapisem, pan chce dodać mu jeszcze trzy?
— Trzy inne zapisy — uściślił O’Mara. — Razem będzie miał cztery. Pan zaś orientuje się zapewne, jakimi rasami pana stażysta interesuje się w szczególności. Jeśli tak, chciałbym prosić o sugestię, które zapisy najlepiej będzie wybrać. W sumie to kwestia zwykłej statystyki. Przy czterech zapisach ten jeden fatalny będzie oddziaływał znacznie słabiej, góra z jedną czwartą mocy. Zwłaszcza podczas operacji, kiedy stażysta skupi się na wiedzy medycznej. Potem usuniemy mu wszystkie zapisy. Thornnastor wróci całkowicie do normy, jego duma zawodowa pozostanie nietknięta i ślad nawet nie zostanie po obecnych wątpliwościach. Sądzę, że to proste i zgrabne rozwiązanie.
— Powiedziałbym, że wręcz szokująco proste — zauważył Mannen. — Jeśli zaś chodzi o wybór: Thornnastor wyrażał szczególne zainteresowanie chirurgią Melfian, Illensańczyków i Ziemian. Tych zapisów będzie też zapewne potrzebował w najbliższej przyszłości, o ile czeka go tu jakaś przyszłość. Obawiam się, że to może nieodwracalnie zaburzyć jego równowagę emocjonalną.
— Nie sądzę, sir — odparł O’Mara. — Tralthańczycy mocno stąpają po ziemi i wykazują się dużymi zdolnościami adaptacyjnymi. Poza tym pozostałe zapisy będzie nosić o wiele krócej niż ten pierwszy. Nie zdążą wywrzeć poważniejszego wpływu.
Mannen milczał przez dłuższą chwilę, nim znowu się odezwał.
— Dobrze. Wprawdzie zaczynam powątpiewać we własne zdrowe zmysły, ale przekonał mnie pan. Jest tylko jeden warunek.
— Jaki?
— Pańska obecność podczas tej operacji — powiedział stanowczo wykładowca. — Gdyby Thornnastor zaczął się dziwnie zachowywać, będziemy potrzebowali pomocy, aby go uspokoić. Sala operacyjna to nie jest dobre miejsce do wpadania w amok. Zwłaszcza w przypadku tralthańskiego chirurga. Zgoda?
O’Mara zawahał się.
— Nie mam przygotowania medycznego.
— Lekarzy będzie tam całe mrowie. Już oni przejmą pacjenta, gdyby było trzeba. Pan zajmie się lekarzem. Kwestia tylko jak?
— Najpierw spróbowałbym słownej perswazji — odparł O’Mara. — Gdyby to nie pomogło, użyłbym pistoletu z pociskami usypiającymi. Trzeba będzie ukryć go gdzieś na sali.
Dopilnuje pan, aby załadowano go wystarczająco ostrymi strzałkami i dość silnym środkiem?
Tralthańczycy mają grubą skórę i dużą masę ciała, my zaś będziemy potrzebować, to znaczy możemy potrzebować, czegoś działającego bardzo szybko.
— Kolejne proste rozwiązanie — mruknął Mannen. — Ale racja, zajmę się tym.
— Chciałbym podziękować za pomoc i podjęcie współpracy przy tej niezwykłej terapii — powiedział z wdzięcznością O’Mara.
— Najlepiej podziękuje mi pan, oddając w pełni normalnego i sprawnego stażystę — stwierdził wykładowca. — Trochę boję się pytać, ale czy oczekuje pan ode mnie czegoś jeszcze?
— Tak, sir — odparł O’Mara z uśmiechem. — Sądzę, że ma pan jeszcze jednego stażystę mogącego wymagać zbadania. To może być ktokolwiek, byle wykazywał się pewną dozą hipochondrii i rozmownością. Poza tym może być całkiem zdrowy. Ważne, aby z jakiegoś powodu trzeba było spotkać się z nim w jego kwaterze albo w pustej sali wykładowej.
Gdziekolwiek, tylko nie w gabinecie psychologa. No i aby miało to miejsce dokładnie w godzinie poprzedzającej operację prowadzoną przez Thornnastora. Muszę jakoś przekazać mu te zapisy, a nie zrobię tego w obecności majora.
Mannen ukrył na chwilę twarz w dłoniach.
— Dobrze — powiedział w końcu. — Ale proszę już iść. Jeszcze chwila, a zburzy pan całą moją naiwną wiarę w psychologię i potwierdzi najgorsze obawy co do prawdziwych poczynań waszego działu.
O’Mara uśmiechnął się i wyszedł czym prędzej. Musiał raz jeszcze porozmawiać z Thornnastorem, aby sprzedać mu pomysł z taśmami, zanim stażysta pójdzie spać. Mogło to trochę potrwać i istniała obawa, że Tralthańczyk się nie wyśpi, ale cóż. Przynajmniej tej nocy będzie na sto jedenastym trochę ciszej, pomyślał O’Mara.
Następnego dnia Thornnastor i O’Mara zjawili się punktualnie w przeszklonej sali operacyjnej. Wszystko było już gotowe, tyle że tłok panował większy niż zazwyczaj. Operacja miała być jednocześnie egzaminem, na dodatek chodziło o próbę zmierzenia się z nad wyraz trudnym zadaniem. Pacjent został już znieczulony, pozostali członkowie zespołu operacyjnego, dwóch Melfian i jeden Ziemianin, czekali przy stole. Nieco dalej stał Mannen w towarzystwie jakiegoś nidiańskiego wykładowcy. Tuż przed wejściem O’Mara położył dłoń na okrytym grubą skórą przedramieniu Thornnastora.
— Poczekaj — powiedział. — Jak się czujesz?
— A jak może czuć się ktoś z poczwórną osobowością? — jęknął cicho Tralthańczyk. — Ale sądzę, że będzie dobrze.
O’Mara kiwnął głową i wszedł w ślad za stażystą. Potem przesunął się na bok, stając między Mannenem a drugim wykładowcą.
— Rejestracja włączona? — spytał spokojnie Thornnastor. — Dobrze. Zatem zaczynamy.
Pacjent nazywa się Murrenth, należy do typu fizjologicznego DBLF, jest inżynierem pokładowym na kelgiańskiej jednostce kosmicznej. Doznał wewnętrznych obrażeń podczas przypadkowego przesunięcia ładunku. Pozostali członkowie załogi w ciągu kilku minut uwolnili go z pułapki i z początku wydawało się, że nie ucierpiał w poważnym stopniu. Sam pacjent też na nic się nie skarżył, zapewne z tego powodu, że wypadek zdarzył się po części z jego winy. Jednak dwa dni później zaczął tracić zdolność poruszania pokrywą włosową na grzbiecie i jednym z boków. Jego stan został określony jako poważny, z wartością trzy na skali zagrożeń, i czym prędzej przysłano go tutaj.
Jedną z macek ściągnął zawieszony na teleskopowym wysięgniku skaner i umieścił go nad polem operacyjnym. Jedno oko skierował na ekran ścienny, który pokazywał powiększony obraz ze skanera.
— Ustalono, że w rzeczywistości doszło do poważnych obrażeń, zbyt jednak niewielkich w sensie fizycznym, aby mogły zostać wykryte z wykorzystaniem sprzętu diagnostycznego znajdującego się na pokładzie statku. Nacisk ładunku na grzbiet i bok ciała pacjenta wstrzymał na jakiś czas krążenie krwi w naczyniach włoskowatych znajdujących się w tych rejonach ciała i spowodował powstanie mikrozakrzepów, które znacznie ograniczyły dopływ krwi do mięśni i nerwów odpowiedzialnych za mobilność okrywy włosowej. Ich stan ciągle się pogarsza i wymaga natychmiastowej interwencji chirurgicznej, chociaż…
— Chociaż trudno mówić o jakichś rokowaniach — powiedział cicho Mannen, skłaniając się w stronę O’Mary. — Obawiam się, że poza przeegzaminowaniem techniki chirurgicznej Thornnastora nic więcej z tego nie wyniknie.
— …trzeba zachować przy tym szczególne środki ostrożności, przed wykonaniem cięcia rozczesując włosy na obie strony. Każdy z nich jest praktycznie częścią ciała, a jego stan ma wielkie znaczenie dla psychiki pacjenta i jego szans w kontaktach społecznych…
Tralthańczyk nie wyjaśnił, co dokładnie kryło się za tymi ogólnymi stwierdzeniami.
O’Mara wiedział, że najmniejsza skaza na futrze czy ograniczenie jego ruchliwości uważane jest wśród Kelgian za poważne fizyczne oszpecenie i powoduje wycofanie się okaleczonego osobnika z życia społecznego, tak samo jak w dawnych czasach działo się to z ziemskimi trędowatymi. Falowanie futra jest reakcją całkowicie odruchową, na którą nie można świadomie wpływać. Oznacza to też, że żaden Kelgianin nie potrafi ukryć przed okaleczonym wywołanej jego widokiem odrazy ani połączonego z poczuciem bezradności głębokiego współczucia. To zaś skazywało na samotniczy tryb życia, a niekiedy nawet skłaniało nieszczęśnika do samobójstwa.
Dawca zapisu, Marrasarah, która była nie tylko urodziwa, ale cechowała się też błyskotliwą inteligencją i bardzo ciepłym usposobieniem, musiała porzucić obiecującą karierę właśnie z powodu uszkodzenia futra. Niemal na pewno podobny los czekał pacjenta Murrentha, nic dziwnego zatem, że posiadający ten właśnie kelgiański zapis Thornnastor tak głęboko przeżywał czekającą go operację. Problem pacjenta stał się niemal jego własnym, skoro sam doświadczył poniekąd tragedii Marrasarah. Dla O’Mary Kelgianka też stała się bardzo bliska. Chwilami zapominał nawet, że chodzi o istotę całkiem innego gatunku.
Mimo iż zapis Marrasarah wywarł tak przemożny wpływ na ich umysły, dla samej dawczyni nic nie można było zrobić. Co innego Murrenth. Jeśli O’Mara dobrze rozumiał odczucia i motywację Thornnastora, chirurg zamierzał zapewne zrobić wszystko, co tylko w jego mocy, aby oszczędzić pacjentowi podobnego losu. Chciał zapobiec powtórzeniu się tragedii. To była kwestia nie tylko dumy zawodowej, ale i osobistych doznań. Pacjent i osobowość dawcy stali się jakby jednym, przynajmniej dla Tralthańczyka. O’Mara bał się myśleć, jak ciężko będzie Thornnastorowi, jeśli operacja się nie uda.
— Proszę nastawić pięćdziesięciokrotne powiększenie obrazu pola operacyjnego — powiedział spokojnie chirurg. — Skalpel i retraktor na minus dziesięć. Gotowi? Zaczynamy…
Zamocowana na teleskopowym wysięgniku kamera wsunęła się między pole operacyjnie i parę szypułkowatych oczu Thornnastora, który wziął skalpel z regulowanym ostrzem. Można było nastawiać je zarówno na szerokie cięcia, jak i działania tak precyzyjne, że do ich obserwacji potrzebny był mikroskop. O’Mara wiedział, że to narzędzie stwarzało chirurgowi wielkie możliwości, jeśli tylko miał dość pewne ręce, a w tym wypadku macki.
Na ekranie pojedyncze włosy wyglądały niczym zakrzywione pnie palmowe.
Odchyliły się z wolna, ukazując pomarszczoną powierzchnię skóry. Po chwili pojawiło się też ostrze, które w tym powiększeniu wcale nie przypominało precyzyjnego narzędzia. Cięcie zostało wykonane dokładnie między włosami i bez uszkodzenia czy nawet dotknięcia któregokolwiek z nich. Po chwili ostrze weszło głębiej, odsłaniając cebulki włosów wraz z zespołami drobnych mięśni, które zapewniały sierści ruchliwość. Te również zostały starannie ominięte.
Moment później na środku ekranu ujrzeli jedno z zaczopowanych naczyń kapilarnych.
Thornnastor naciął je wzdłużnie i wprowadził do środka cienką sondę z nieco grubszym czubkiem. Krwawienie ograniczyło się do kilku kropel, które w tym powiększeniu miały rozmiar piłek futbolowych.
O’Mara przymknął na moment oczy, aby uświadomić sobie, że Tralthańczyk pracuje wewnątrz naczynia nie grubszego niż ludzki włos. Starał się usunąć skrzep bez uszkodzenia ścianek, aby umożliwić swobodny przepływ krwi.
Takich naczyń był cały szereg. Jednak sposób, w jaki Thornnastor podchodził do każdego z nich, wydał się O’Marze niezwykły.
— To niewątpliwie jest mikrochirurgia — powiedział cicho do Mannena. — Ale tej procedury nie znam.
— Nie wiedziałem, że ma pan… — powiedział Mannen i dopiero wtedy się zreflektował. — Jasne, zapomniałem. Co jest nie tak?
Thornnastor odchrząknął i zahuczał z naganą w głosie.
— Jak zauważył O’Mara, przyjęta przeze mnie procedura różni się od normalnych kelgiańskich metod operowania podobnych schorzeń — powiedział. — Zdecydowałem się na pewną modyfikację. Zastosowałem sposoby znane mi dzięki trzem pozostałym, posiadanym obecnie przeze mnie zapisom. Ale to precyzyjna robota i wymaga koncentracji. Proszę więc o zachowanie całkowitej ciszy, wyjąwszy konieczną komunikację słowną między członkami zespołu operacyjnego.
Mannen, nidiański wykładowca, i O’Mara posłuchali go bez cienia sprzeciwu i nie odezwali się do chwili, gdy chirurg odsunął się od stołu. Porucznik był pełen niemego podziwu dla Thornnastora.
— Jak widzicie, naczynia zostały udrożnione, a nerwy mięśni cebulek włosowych nie doznały uszczerbku — powiedział Tralthańczyk, zerkając jednym okiem na ekran. — Pacjent musi jednak nadal pozostawać pod narkozą, aby jego futro nie poruszało się aż do chwili, gdy wszystkie ślady urazu, jak i operacji zostaną wygojone.
Nagle tupnął mocno dwoma środkowymi kończynami, aż narzędzia na tacach zadzwoniły.
— Dziękuję wszystkim — powiedział. — Sądzę, że osiągnęliśmy optymalny rezultat.