ROZDZIAŁ SZÓSTY

O’Mara szybko zrozumiał specyfikę kelgiańskiego zachowania. W ich wypadku emocje były tak silnie sprzężone z odruchowymi reakcjami organizmu, że ich oddzielenie było niemożliwe. W odróżnieniu od istot, które nauczyły się polegać głównie na werbalnych komunikatach, Kelgianie nie potrafili kłamać ani ukrywać swoich prawdziwych odczuć.

Omijały ich też stresy związane z niepewnością, kto co o kim myśli. Ich życie emocjonalne było bajecznie jawne. Nawet teraz, blisko pięćdziesiąt lat po tamtym pierwszym spotkaniu, O’Mara ciepło myślał o Kelgianach. Z nimi zawsze wszystko było jasne. Chociaż nigdy nie przyznał się do tego głośno, faworyzował ich spośród wszystkich ras, których przedstawiciele pracowali w Szpitalu. Wyjątek czynił tylko dla Prilicli, cinrussańskiego empaty i tym samym jedynej istoty znającej głębsze pokłady umysłu naczelnego psychologa.

To były istoty najbardziej mu bliskie.

Westchnął i otworzył oczy. Powoli wrócił do teraźniejszości. Miał się spotkać z pułkownikiem Skemptonem i w ogóle powinien jak najszybciej wyjść, aby Braithwaite mógł naprawdę samodzielnie się uporać z podrzuconym mu niczym gorący ziemniak zadaniem.

Biura administratora były o wiele rozleglejsze i bardziej komfortowo wyposażone niż domena O’Mary. Stopy ginęły tu w puszystych dywanach i wszędzie stały naprawdę wygodne meble dostosowane do potrzeb obcych. Blat wielkiego biurka był niemal pusty, jeśli nie liczyć modułu komunikacyjnego i kilku ekranów. Za biurkiem zaś, zamiast jednego krzesła, stały aż dwa fotele. Oba chyba aż do obrzydliwości wygodne. Skempton wskazał na siedzisko obok siebie.

— Nie musiał pan tak sprzątać biurka na moją cześć — powiedział O’Mara, zajmując miejsce. Obaj wiedzieli, że pułkownik ma obsesję na punkcie porządku i biurko zawsze tak wyglądało. Teraz obrócił się wraz z fotelem w jego stronę i przez chwilę patrzył na O’Marę w milczeniu.

— Jak pan widzi, nadal noszę mundur, tyle że bez dystynkcji — powiedział O’Mara tonem usprawiedliwienia. — Nie dlatego, abym tęsknił za stopniem czy przynależnością do Korpusu Kontroli, czy z innych sentymentalnych albo psychologicznych powodów. Po prostu zbyt wiele istot w Szpitalu nie potrafi odróżnić jednego Ziemianina od drugiego, kojarzą mnie jednak jako siwowłosą osobę w zielonym uniformie, która nie życzy nikomu dobrego dnia.


Nie zmieniłem ubioru, aby nie utrudniać identyfikacji. Nie musi mi więc pan współczuć. Nie musi też pan zważać na moje urażone odczucia. Nie ma takowych, urażonych czy jakichkolwiek innych. Jako cywil nie muszę już nawet zwracać się do pana „sir”…

— Nie przypominam sobie, aby kiedykolwiek się pan tak do mnie zwracał — przerwał mu Skempton z uśmiechem. — Niemniej pana będą tak teraz tytułować wszyscy, zarówno cywile, jak i personel wojskowy. Niezależnie od tego, czy naprawdę darzyć pana będą szacunkiem. Dobrze radzi pan sobie z megalomanią, O’Mara?

— …jeśli więc chciałby mi pan cokolwiek przekazać, doradzić albo przed czymś ostrzec, zajmijmy się tym od razu — ciągnął O’Mara, nie zwracając uwagi na pytanie. — Chętnie usłyszę wszystko, co nie jest tajne, choć zapewne nie skorzystam z żadnej porady.

Potem prosiłbym o przedstawienie mi personelu wraz ze wskazówkami, na kogo tu działają pochwały, a na kogo lepiej ruganie. O ile jest ktoś taki. Co zaś do megalomanii, będzie to zbyt krótki przydział, aby naprawdę zdołała się rozwinąć.

Skempton pokiwał głową ze współczuciem.

— Wybór i wyszkolenie dobrego następcy może trochę potrwać — powiedział poważnie.

— W tej sytuacji pozostanie pan na tym tymczasowym stanowisku tak długo, jak sam uzna za stosowne. Albo jak długo będzie pan chciał.

— To komplement czy kuszenie? — spytał O’Mara.

— Jedno i drugie — odparł pułkownik. — A poważnie, najważniejsze w tej pracy to pozostawać wobec każdego uprzejmym i zdecydowanym. W tym gabinecie nie będzie pan miał do czynienia z cudzymi problemami emocjonalnymi. Ktokolwiek się tutaj zjawi, będzie pewien, że jest inteligentniejszy, zdrowszy na umyśle i bardziej kompetentny niż pan. I że lepiej sprawowałby pański urząd. Czasem może rzeczywiście, niemniej nie myślą o tym na serio, w pełni oddani karierze medycznej. Będą przedstawiać panu nader uzasadnione żądania dotyczące sprowadzenia nowego sprzętu, leków czy dodatkowego personelu. Każdy udowodni też panu czarno na białym, że jego potrzeby są o wiele pilniejsze niż zamówienia kolegów. Panu przyjdzie ich wysłuchiwać. Oczywiście będzie pan miał swoje zdanie, ale nie da się go wypowiedzieć wprost, chyba że pod nosem. Najważniejsze będzie pozytywne załatwienie jak największej liczby wniosków. Gdy ma się dostęp do zasobów całej Federacji i Korpus Kontroli do pomocy, to już coś. Niektórzy będą konkretniejsi. Bez zbędnego gadania powiedzą panu, czego potrzebują. Pan im to da albo wytłumaczy, że muszą poczekać tydzień, dwa czy ile tam będzie trzeba. Z nimi łatwo wypracuje pan jakiś kompromis. Z innymi pozostaje uprawiać sztukę dyplomacji. I czasem naprawdę tylko tyle.

Uśmiechnął się do O’Mary z lekkim niepokojem.


— Rzecz w tym, że oni akurat przychodzą głównie ponarzekać. Na to, co inni gadają za ich plecami, na rzeczywiste lub urojone próby podebrania im najlepszego personelu czy najwyżej ocenianych stażystów. Czy też na niesprawiedliwy grafik, który nie pozwala im wyrobić się z pracą. I tak dalej. W sumie nie można zrobić dla nich nic więcej poza wysłuchaniem ich ze współczuciem. Niekiedy warto dorzucić obietnicę zainteresowania się bliżej problemem, gdy tylko obowiązki na to pozwolą, czy jakieś słowo zachęty, niemniej zwykle nie oczekują nawet tego. A jeśli jest coś rzeczywiście do zrobienia, bez trudu będzie mógł pan zlecić to swoim podwładnym, o ile już się tym nie zajęli.

— I to właśnie nasz szanowny administrator robił przez ostatnie dwanaście lat? — spytał z udawanym oburzeniem O’Mara, gdy Skempton przerwał dla nabrania oddechu.

— Aż wstyd się przyznać, prawda? — powiedział pułkownik i wreszcie się zaśmiał.

Twarz wygładziła mu się przy tym i przez chwilę wyglądał młodziej niż w chwili obejmowania stanowiska. — Oczywiście są i trudne chwile, kiedy naprawdę trzeba zarobić na żołd i samo gadanie i wstrzymywanie się od działania nie wystarczą. Chcę jednak podkreślić, że zasadnicza część tej pracy sprowadza się do słuchania. Każdego, z czymkolwiek by przyszedł i jakkolwiek by wyglądał. No i do uprzejmego potakiwania, gdy ten ktoś będzie sam na bieżąco rozwiązywał własne problemy, aż w końcu pójdzie sobie szczęśliwy. Do następnego razu, oczywiście.

Nagle O’Mara też się roześmiał. Nie pamiętał, kiedy zdarzyło mu się to po raz ostatni.

— To niemal tak samo jak u mnie.

— Może i dlatego to panu zaproponowano tę posadę.

Nieco zły na siebie O’Mara przybrał ponownie zwykły, lekko niechętny wyraz twarzy.

— Znowu komplement? Nie ma co marnować czasu na podobne rzeczy, skoro i tak niebawem pan wyjeżdża i nic panu z tego nie przyjdzie. Czy jest jeszcze coś, co powinienem wiedzieć? Może ma pan jakieś pomocne rady?

Skempton zaraz przestał się uśmiechać i jego ton nabrał rzeczowości.

— Rady nie, tylko informacje — powiedział. — Za trzy dni zjawi się tu pierwszy kandydat, doktor Cerdal. To Cemmeccanin, fizjologiczna klasyfikacja DBKR. W Szpitalu nie było jeszcze nikogo z jego rasy. Wcześniej poproszono go o przekazanie zapisu do banku taśm edukacyjnych, zapewne więc jest dobry. Tak samo uważają chyba medyczne i psychologiczne sławy Federacji, skoro znalazł się na ich liście. Jak dotąd jest właściwie jedynym, który spełnia wszystkie zasadnicze warunki. Co pan o tym pomyśli i co pan zrobi, to oczywiście już pańska sprawa.

O’Mara przytaknął. Pułkownik obrócił się i przełączył coś na konsoli łączności.


— Cokolwiek pan jednak postanowi, musi pan wiedzieć, że stanowisko administratora Szpitala Kosmicznego Sektora Dwunastego jest najatrakcyjniejszą posadą na polu wielogatunkowej medycyny. Starają się o nią osoby znane i wpływowe, gotowe wywierać na Federację różne naciski, nawet polityczne. Dlatego też komisja zastosowała bardzo surowy odsiew. Chodzi o to, aby mógł pan podjąć decyzję wyłącznie na podstawie oceny cech charakteru i umiejętności kandydatów przy minimalnej, na ile to możliwe, presji z zewnątrz.

Wszystkie dane na temat przebiegu kariery zawodowej i kwalifikacji Cerdala zostaną panu niebawem dostarczone. Utrzymanie przyszykowało już dla niego kwaterę. Nic komfortowego, chociaż u siebie jest kimś bardzo ważnym. Resztę zostawię panu.

Przepraszam, że tak rzucamy pana na głęboką wodę, ale…

— Tutaj wszędzie jest głęboko — przerwał mu O’Mara. — Zawsze było.

Pułkownik uśmiechnął się przelotnie.

— Do czasu przybycia Cerdala będę już w drodze na Nidię, gdzie zostanę wysoko postawionym księgowym. Tam jedyne zdradliwe głębie to łachy piasku i oczka wodne na polach golfowych.

— Życzę panu radości z ich wykorzystywania — mruknął O’Mara.

— Dziękuję — odparł Skempton, zerkając na zegarek. — Pana jednak nie widzę na takim polu. Co zrobi nasz grozę budzący, ale szanowany naczelny psycholog, gdy już przestaną się go bać?

O’Mara pokręcił głową.

— Chyba wszystkich to ciekawi — powiedział pułkownik. — Niektórzy snują nawet fantastyczne domysły, czasem tak barwne, że zapewne zainteresowałyby pana zawodowo.

Dokąd pan się uda i co tam będzie robił? To chyba moja ostatnia szansa, aby o to spytać.

O’Mara ponownie pokręcił głową.

— Kiedyś myślałem nawet, aby kazać pana po cichu śledzić — dodał Skempton, ponownie sprawdzając czas. — Zna mnie pan jednak lepiej niż ja sam siebie. Obaj wiemy, że nie byłbym skłonny wykorzystywać Korpusu dla zaspokojenia prywatnej ciekawości i wytropienia niezwykłych zachowań byłego kolegi, który…

— Już dwa razy spoglądał pan na zegarek — przerwał mu O’Mara. — Jeśli to już wszystko, proszę nie tracić na mnie więcej czasu.

— O, nie — stwierdził pułkownik z szerokim uśmiechem. — W tej chwili czynię zamach na pański czas. Moim zadaniem było zatrzymanie tu pana do chwili przybycia pewnych osób.

Chodzi o Thornnastora, Conwaya, Murchison, Priliclę i wszystkich Diagnostyków, którzy nie są akurat na dyżurach. Przyniosą specjalny napitek uwarzony przez głównego dietetyka Gurronsevasa, specjał znany na Orligii. Podobno bardzo niewskazany dla wszystkich tlenodysznych stałocieplnych. Nie zdoła pan przed nimi umknąć, jak zrobił pan to rano. Będą tu lada chwila, chyba nawet słyszę już kroki Thornnastora na korytarzu. Niemniej spokojnie, nie utknie pan tu na dłużej niż dwie albo trzy godziny. I nie chodzi tylko o przyjęcie. Chcą pogratulować nam nowych przydziałów i życzyć powodzenia. Zapewne zapragną też przekazać mi na pożegnanie kilka ciepłych słów. Wobec pana również będą starali się być mili, ale z góry im współczuję.

Загрузка...