Przez kilka chwil na korytarzu zalegała całkowita cisza, tylko twarz brygadzisty pociemniała nagle do ciemnej purpury. Niemniej człowiek po jego prawej uśmiechał się, ten z lewej spojrzał zaś z zastanowieniem na szefa i wyciągnął rękę, jakby chciał go powstrzymać.
Po chwili jednak zrezygnował. Wszelako najwyraźniej należał do osób myślących, zauważył O’Mara, chociaż przywykł zapewne, że to brygadzista decyduje zawsze za niego.
Robotnicy na kosmicznych budowach byli świetnie opłacani, jednak większości z nich brakowało ogłady i wykształcenia. W pracy to nie przeszkadzało, poza tym część z nich nabierała niekiedy obycia. O’Mara spojrzał na mężczyznę po lewej i postanowił, że raz jeszcze sięgnie po sposób majora.
— Na razie chyba wszyscy się zastanawiamy, jak to się skończy — powiedział, zwracając z powrotem uwagę na brygadzistę i uśmiechając się lekko. — Zanim do czegoś dojdziemy, wyjaśnię wam jedną ważną kwestię dotyczącą Kelgian. Możliwe, że niektórzy z was widzą ich po raz pierwszy. Fizycznie nie są silni. Mają raczej wiotki kręgosłup i średnio wytrzymałe kości czaszki, poza tym ich ciała utrzymują w całości obręcze mięśni otaczających poszczególne segmenty tułowia. Potrzebują dobrego dopływu krwi, aby należycie funkcjonować, przez co arterie biegną u Kelgian tuż pod skórą. Nawet drobne skaleczenie może być niebezpieczne dla życia, bo gruba sierść utrudnia szybkie opatrzenie rany i powstrzymanie krwawienia. Gorzej jeszcze może być z samą sierścią…
Mówił tak, jakby dobrze znał problem, w rzeczywistości odtwarzał jednak tylko treść haseł znalezionych w szkolnym opracowaniu fizjologii Kelgian. Niemniej ten po prawej słuchał pilnie i marszczył czoło. Mężczyzna z lewej przyglądał się Kelgianom, brygadzista zaś z wolna tracił kolorek.
— Ich futro jest nie tylko piękne, ale służy też do komunikacji. Jego falowanie informuje o wszystkich emocjach tych istot, uzupełniając w ten sposób zwykły, mówiony przekaz. Ich mężczyzna nie może przez to ukryć swoich uczuć przed kelgiańską kobietą. Ona zaś zawsze szczerze pokaże, co o nim sądzi. Nigdy nie ma żadnej gry ani oszustw. Ta sierść jest bardzo wrażliwa. Jeśli zostanie uszkodzona, nigdy nie odrasta, co staje się dla nich nieszczęściem takim samym jak u nas okaleczenie czy trwałe oszpecenie twarzy. Taki kontuzjowany Kelgianin może mieć potem wielkie problemy ze znalezieniem partnerki…
— Żeby z naszymi kobietami było to takie proste — wyrwało się robotnikowi, który chwilę wcześniej się uśmiechał.
— Chce pan powiedzieć, że jeśli któraś z nich zrani się o panele albo pobrudzi futro farbą, zaraz straci w oczach swoich? — spytał drugi z mężczyzn. — Szefie, to co, robimy im przejście? — dodał, nie czekając na odpowiedź O’Mary.
Brygadzista zawahał się. Jego twarz odzyskała już zwykły kolor, ale wyraźnie nie należał do ludzi skłonnych przegrywać spory. Nadeszła pora, aby oddać mu inicjatywę, odwołując się jednocześnie do lepszej strony jego charakteru. O ile takową posiadał, oczywiście.
— Wszyscy mają za sobą długą podróż — powiedział O’Mara. — Niektórzy muszą skorzystać z łazienek w swoich kwaterach. Ten korytarz to dla nich poważna przeszkoda.
Mężczyzna zastanowił się jeszcze chwilę, w końcu wypuścił głośno powietrze.
— Dobra, O’Mara, załatwione. Nigdy nie naraziłem kobiety na niebezpieczeństwo.
Dajcie nam dziesięć minut.
Niebawem przeszli zwartą grupą przez uprzątnięty korytarz. W zasadzie bez przeszkód, jeśli nie liczyć pogwizdywania robotników, którzy przekazali już sobie wiadomość, że ci obcy to grupa pielęgniarek. Crenneth zaraz zaczął dopytywać, co oznacza ten nieprzetłumaczalny dźwięk. O’Mara postanowił nie ujawniać całej prawdy.
— To znak, że ktoś uznaje drugą osobę za szczególnie urodziwą — wyjaśnił.
— A, to w porządku — odparł Kelgianin. — Czy powinniśmy odpowiedzieć tym samym?
Dziesięć minut później dotarli do ukończonej już i pomalowanej jasnymi kolorami sekcji mieszkalnej Kelgian. Wtedy Crenneth odezwał się ponownie.
— Dla twojej informacji chciałbym jeszcze wyjaśnić, że wszyscy jesteśmy dość dorośli, aby panować nad odruchem oddawania moczu, jeśli do tego nawiązywałeś w korytarzu za śluzą. Nie pozwoliłem jednak nikomu z naszej grupy cię poprawiać, bo sytuacja wyglądała na niepewną i nasze wtrącenie się mogłoby jeszcze pogorszyć sprawę. Niemniej jest coś, o co już wcześniej chciałem cię spytać.
— Słucham — powiedział O’Mara.
— Dlaczego właśnie ty, uzdrawiacz umysłu, podjąłeś się roli naszego przewodnika?
Przecież starczyłby ktoś o niższym statusie zawodowym. Czy byłeś ciekaw istot, których dotąd jeszcze nie widziałeś? A może miałeś jakieś profesjonalne powody, aby obserwować nasze zachowanie?
Przez chwilę O’Mara zastanawiał się, jak superuprzejmy Craythorne odpowiedziałby na to pytanie. Z drugiej strony, jak wynikało z opisu encyklopedycznego, Kelgianie nie znali i nie byli w stanie zrozumieć takich zachowań jak uprzejmość czy taktowne rozmijanie się z prawdą. Na dodatek O’Mara wolał zachować się po swojemu, także na wypadek gdyby musiał szybko coś odkręcać.
— Odpowiedź na oba ostatnie pytania brzmi tak — odparł. — Jesteście jedną z pierwszych grup medycznych, które przybyły do Szpitala. Chciałem jak najszybciej was spotkać, aby móc od razu zacząć ustalać stopień waszej przydatności do pracy w wielośrodowiskowej placówce. Uznałem, że wrażenia z pierwszych chwil pobytu w Szpitalu mogą być w tym pomocne.
Crenneth milczał przez dłuższą chwilę, jednak falowanie jego sierści zdradzało narastanie coraz silniejszych emocji. Kelgianie nie umieli kłamać, ale mogli unikać wyrażania prawdy poprzez wstrzymanie się od słownej wypowiedzi.
— On ma nas wszystkich za wariatów — rzucił ktoś z grupy.
— I chyba ma rację — dodał inny Kelgianin. — Tylko wariat może się pisać na podobną imprezę. Nie dość, że zgłosiliśmy się na ochotnika, to musieliśmy przejść jeszcze całą serię egzaminów, badań i testów, bez których…
O’Mara pomyślał, że skoro nie da się tych istot oszukać, zapewne najlepszym sposobem ukojenia ich wątpliwości będzie wyczerpujące i możliwie obiektywne przedstawienie całej sytuacji.
Spojrzał na Crennetha, ale odezwał się na tyle głośno, aby wszyscy go słyszeli.
— W zasadzie można powiedzieć, że jesteście w komplecie szaleni. Niemniej neurozy objawiające się wielkim oddaniem dla pracy, brakiem samolubności i gotowością do poświęcenia własnych interesów w trosce o zdrowie i życie innych to coś w pełni akceptowalnego. Galaktyczna cywilizacja rozwinęła się i trwa właśnie dzięki takim postawom. Niemniej…
Stali przed wejściem do kelgiańskich kwater, ale nikt nie zamierzał wchodzić. Cała grupa zebrała się wokół przewodnika i słuchała, falując włosem. O’Mara nie rozumiał jeszcze w pełni tej mowy.
— Niemniej trzeba pamiętać, że gdy Szpital rozwinie swą działalność, pojawią się w nim przedstawiciele ponad sześćdziesięciu różnych form życia. Każda będzie miała własne, charakterystyczne zespoły zachowań, własne poglądy na życie. Nawet własne zapachy. Przy tak ograniczonej przestrzeni życiowej wszyscy będziecie pracować, jeść i wypoczywać razem. W tej sytuacji entuzjazm, poświęcenie i najwyższe nawet kwalifikacje zawodowe mogą nie wystarczyć. Istotna jest jeszcze zdolność adaptacji do szczególnych warunków społecznych.
Niezależnie od tego, co teraz myślicie, niektórzy z was na pewno napotkają problemy w tej materii. Mimo wzajemnego szacunku będą zdarzać się spięcia i nieporozumienia, a nawet sytuacje potencjalnie niebezpieczne. Ponadto należy oczekiwać też pojawienia się postaw ksenofobicznych, upośledzających kwalifikacje zawodowe albo, lub także, równowagę psychiczną. Na przykład melfiański lekarz, który żywi podświadomy lęk przed żyjącymi na jego planecie futrzanymi gryzoniami wyposażonymi w kolec jadowy, może nie być zdolny do okazania należytej troski kelgiańskiemu pacjentowi. Z kolei niektórzy z was mogą żywić analogiczne odczucia wobec Melfian, którzy są istotami egzoszkieletowymi i mają sześć nóg.
O’Mara przerwał na chwilę, ale nikt się nie odezwał. Gąsienicowaci patrzyli na niego w napięciu, a ich sierść falowała tak mocno, jakby korytarzem przeciągał prawdziwy huragan.
— Dział Psychologii Obcych będzie uaktualniał zapisy na temat profili osobowościowych wszystkich pracowników, aby jak najszybciej wykryć ewentualne problemy i zarządzić odpowiednią terapię. Gdyby zawiodła, może zażądać usunięcia takiej istoty ze Szpitala, zanim stanie się ona zarzewiem konfliktu. Będziemy przeciwstawiać się wszelkim objawom ksenofobii czy nietolerancji na tyle zdecydowanie, że niektórzy z was mogą odebrać nasze działania jako wtrącanie się w ich prywatne sprawy i dać temu głośno wyraz. Niemniej nie zrazi nas to, poza tym wyrażanie własnych, uzasadnionych opinii nie świadczy o problemach mentalnych.
Ziemianie zareagowaliby w tym momencie uprzejmym śmiechem, jednak nie Kelgianie. Oni brali każdą wypowiedź dosłownie.
— Należy oczekiwać, że przez jakiś czas dręczyć będą was koszmary senne, niekiedy gorsze od wszystkiego, co moglibyście wymyślić na jawie. W waszych snach pojawią się potwory podobne do obecnych w Szpitalu przedstawicieli innych gatunków. Wy zaś, ledwo skończy się pora snu, będziecie musieli pracować i zaprzyjaźniać się z tymi potworami.
Będziecie musieli słuchać ich, jeśli będą akurat waszymi przełożonymi. W razie konieczności powinniście poszukać wtedy pomocy psychologa, chociaż jak już zapewne się domyślacie, to ostateczność i najlepiej rozwiązywać podobne problemy samemu. Po zakwaterowaniu spotkacie się ze starszym wykładowcą, doktorem Mannenem. To Ziemianin, który zapozna was z grafikiem wykładów, ćwiczeń, posiłków i tak dalej. Ma on psa, ziemskie czworonożne, nieinteligentne stworzenie. Jest całkiem niegroźne. Będzie oczekiwał, że odniesiecie się do niego życzliwie, chociaż nie ma ono kwalifikacji medycznych…
Całkiem jak ja, pomyślał O’Mara.
— Doktor Mannen jest świetnym nauczycielem, osobą przyjazną, skłonną do okazywania pomocy i znacznie milszą w kontaktach niż ja…
— Jak dotąd to najlepsza wiadomość — rzucił jeden z Kelgian stojących za plecami Crennetha.
O’Mara zignorował tę uwagę. Wskazał ręką na wejście do kwater.
— Powodzenia w nauce. Mam nadzieję, że nie spotkamy się nigdy więcej na gruncie zawodowym.
— Dziękuję panu, O’Mara — odparł Crenneth, z ożywieniem ruszając włosem. — Też mam nadzieję, że już się nie spotkamy.