Samotny Tralthańczyk zakończył już podróż okrężną i wysiadł na swoim rodzinnym świecie, gdzie na pokład weszło dwoje innych Tralthan odbywających coś w rodzaju podróży poślubnej. Zainteresowani byli tylko sobą nawzajem oraz nieustannym bieganiem po pochyłej rampie z jednej strony basenu. Fantastyczne opowieści w ogóle dla nich nie istniały.
— Teoretycznie wydaje się to możliwe, aby dwoje Ziemian mogło popływać w towarzystwie nadaktywnej dwójki Tralthańczyków, jednak…
— Musielibyśmy na głowę upaść, aby próbować — dokończyła Joan. — Czy dobrze się domyślam, że nie lubisz wody, Kledenth?
— Źle się domyślasz — odparł Kelgianin, falując włosem. — Ja nie cierpię wody. Czuję do niej głęboki wstręt. Odejdźmy lepiej bardziej pod iluminator. Nie ma czego oglądać, ale przynajmniej nie będą na nas pryskać.
Przeszli między przeznaczonym dla rozmaitych ras sprzętem do ćwiczeń, który wypełniał resztę pokładu rekreacyjnego. Poza pływakami było tu jeszcze dwóch Nidiańczyków, który grali w jakąś skomplikowaną grę, polegającą na kopaniu do siebie nawzajem dwóch małych, białych piłek, i Melfianin, który leżał na czymś przypominającym surrealistyczny kosz na śmieci i zdawał się całkowicie pogrążony w lekturze. Poza nimi mieli całą salę dla siebie.
Za wielkim oknem, wychodzącym bezpośrednio na kosmos, rozpościerała się szara tkanka nadprzestrzeni, główną atrakcją pozostawali więc Tralthańczycy, którzy biegali nieustannie po schodzącej do basenu rampie. Rozchlapując ośmioma mackami wodę, pohukiwali niczym oszalałe rożki mgłowe, ale translatory nijak tych dźwięków nie tłumaczyły. Co kilka sekund kryli się za kurtynami wodnych rozprysków.
— Ekstrawertycy — powiedział Kledenth.
Joan roześmiała się nagle.
— Oto istoty, które naprawdę lubią pływać — stwierdziła.
— Nie całkiem — powiedział O’Mara. — Lubią bawić się w wodzie i są tam bezpieczni, pod warunkiem że ich otwory oddechowe nie pozostają pod powierzchnią dłużej niż kilka minut. Mają jednak zbyt ciężkie i zwarte ciała, aby utrzymać się na wodzie nawet przy maksymalnym wysiłku mięśni. Ci tutaj wykazują się karygodną beztroską.
— Poruczniku O’Mara — powiedziała Joan, układając się wygodniej i w taki sposób, który z miejsca podniósł O’Marze ciśnienie. — Chylę czoła przed twoją wiedzą na temat umiejętności pływackich Tralthańczyków, uprzedzam jednak, że gdy tylko się zmęczą, czyli raczej niebawem, przyjdzie nasza kolej na wykazanie się beztroską… Co, u diabła?
Ich fotele przechyliły się nagle, jakby meble postanowiły wyrzucić ich na podłogę, która nagle zmieniła się w równię pochyłą. Woda przelała się przez bliższą krawędź basenu i popłynęła w ich kierunku sześciocalowej wysokości falą, uderzając po drodze we wsporniki i sprzęty. Nagle pokład przechylił się w drugą stronę i miniaturowy przypływ zatrzymał się, szumiąc rozgłośnie, i zaczął się cofać. Szalejący na całego Tralthańczycy niczego nie zauważyli.
O’Mara ponownie odczuł znajomy zawrót głowy. Nie musiał spoglądać na panoramiczne okno, aby wiedzieć, że statek wrócił do normalnej przestrzeni. Nie ulecieli jeszcze daleko, ale układ gwiezdny Tralthy został już w tyle i otaczały ich tylko gwiazdy.
Kilka sekund później coś nagle wypchnęło go z fotela ku górze. Na pokładzie zapanowała nieważkość.
O’Mara wiedział, że to niezwykłe zdarzenie, zwłaszcza na liniowcu pasażerskim.
Kreskhallar musiał doznać jakiejś awarii, może nawet poważnej. Joan wyglądała na wystraszoną, a Kledenth coraz silniej falował sierścią.
— Nie ma powodów do niepokoju — powiedział porucznik, wiedząc, że kłamie ze względu na jedną ziemską osobę, chociaż obecny był Kelgianin, który przyjmie to jako prawdę. — To twoje pierwsze doświadczenie ze stanem nieważkości? Chyba sztuczna grawitacja wysiadła na chwilę. Po prostu złap się czegoś, aż…
Przerwał, gdy usłyszał, jak ktoś włącza system nagłośnieniowy statku.
— Mówi kapitan — rozległo się na pokładach. — Proszę zachować spokój. Doszło do drobnej awarii systemu sztucznej grawitacji. Statek nie jest jednak w żadnym stopniu zagrożony, a stan nieważkości potrwa bardzo krótko. Mogę jedynie przeprosić za związane z nim niedogodności. Niech wszyscy pasażerowie znajdujący się obecnie w kabinach pozostaną w nich do odwołania, ci zaś, którzy przebywają w innych miejscach, zwłaszcza jeśli są to większe pomieszczenia, proszeni są o niezwłoczne udanie się do kabin. Osoby niemające doświadczenia w poruszaniu się w stanie nieważkości albo niskiej grawitacji uzyskają pomoc ze strony członków załogi. W drodze do kabin można też poprosić o wsparcie pasażerów, którzy radzą sobie w tych warunkach…
O’Mara wyczuł lekki boczny ruch. Był tak znikomy, że inni nie mieli prawa go zauważyć.
— Jak można dostrzec, obrazy kosmosu na ekranach i w iluminatorach zaczęły się właśnie przesuwać — ciągnął kapitan. — Wróciliśmy do normalnej przestrzeni i wprawiamy właśnie statek w ruch wirowy dokoła dłuższej jego osi, aby siła odśrodkowa zastąpiła na jakiś czas zwykły sposób wytwarzania ciążenia…
— Może zabrać mnie pan do kabiny, poruczniku O’Mara? — odezwała się Joan, jedną ręką trzymając się fotela, drugą łapiąc nadgarstek O’Mary. — Kapitan właśnie wydał rozkaz.
— Nie! — krzyknął porucznik, wyrywając rękę i rozglądając się za najbliższym komunikatorem. Zobaczył go w odległości dwudziestu metrów, obok przeciwległej krawędzi okna. Lata już minęły od czasów, gdy pracował w stanie nieważkości, ale bez namysłu złapał za poręcze fotela, przyciągnął kolana prawie do brody i przygotował się do skoku. To były odruchy, których się nie zapominało.
— Cholera — rzuciła Joan z twarzą czerwoną ze złości. — Nie musisz być aż tak stanowczy w odmowie…
— Chodziło mi o kapitana, nie o ciebie — odparł zirytowany O’Mara. Odbił się w kierunku komunikatora i resztę mówił już w locie. — Słuchaj mnie uważnie. Musisz się stąd wynieść razem z Kledenthem. Odpychając się od fotela, pilnujcie kierunku, bo inaczej zaczniecie wirować w miejscu. Albo przechodźcie etapami, od sprzętu do sprzętu, do najbliższej ściany, a potem do wyjścia. Pod żadnym pozorem nie skracajcie drogi, zbliżając się do basenu. Powiedz Nidiańczykom i Melfianom, aby zrobili to samo. Tralthańczykom też, jeśli cię usłyszą. Woda jest bardzo niebezpieczna w stanie nieważkości, bo może rozpaść się na wiele… Zresztą słuchajcie mnie, gdy będę mówił przez komunikator, bo nie ma czasu, aby wyjaśniać to dwa razy.
Wylądował miękko na rękach i nogach tuż obok panelu, ustabilizował się i wcisnął guzik wywołania dyżurnego. Na ekranie ukazał się herb statku, z głośnika popłynęła nagrana informacja, że połączenie zostanie odebrane, gdy tylko będzie to możliwe, i prośba o cierpliwość. O’Mara rozejrzał się wkoło.
Joan próbowała pomóc Kelgianinowi i powtarzała jednocześnie jego instrukcje pozostałym pasażerom, ale głos płynący ze ścian i hałas czynione przez Tralthańczyków powodowały, że jej słowa nie docierały dość wyraźnie do adresatów. Jak dotąd chyba nikt się nawet nie ruszył. O’Mara znowu dźgnął przycisk.
— Zwiększymy szybkość obrotów statku, aż siła odśrodkowa na wewnętrznej powierzchni kadłuba będzie odpowiadać ziemskiej stałej grawitacji. W ten sposób aż do ponownego włączenia modułów ściany waszych kabin staną się podłogą. Raz jeszcze przepraszam za tę chwilową niedogodność. To wszystko.
O’Mara zaklął i przycisnął kciukiem guzik na dłużej. Za sobą widział powoli unoszącą się z basenu wodę. Jej masa, nadal jeszcze utrzymywana w całości napięciem powierzchniowym, zaczynała przesuwać się w bok niczym wielka kropla gęstego syropu.
Nagle tu i ówdzie pojawiły się zgrubienia i zmarszczki wywołane przez szamoczących się Tralthańczyków. Na powierzchni wyrosły zgrubienia, które zmieniły się po chwili w amebowate odrostki, które oderwały się i samodzielnie ruszyły w kierunku krzywizny kadłuba.
Tralthańczycy pohukiwali ze strachu. Ich macki nadal poruszały się jak szalone, ale teraz raczej w sposób znamionujący panikę.
Dopiero wtedy O’Mara zauważył drugi przycisk osłonięty przezroczystą płytką ze znakiem ostrzegawczym. Zaklął ponownie, tym razem pod własnym adresem. Jak mógł zapomnieć, że na starszych statkach melfiańskiej budowy zagrożenia oznaczano kolorem żółtym zamiast czerwonego. Odsunął płytkę tak gwałtownie, aż pękła w dłoni, i zaatakował przycisk niczym najgorszego wroga.
Na ekranie pojawiła się koścista twarz Melfianina. Ledwie dojrzał O’Marę, zaraz odezwał się do niego niecierpliwie.
— Pasażerom nie wolno korzystać z tego kanału poza…
— Poza sytuacjami zagrożenia, wiem — przerwał mu porucznik. — Mówi O’Mara, Korpus Kontroli. Jestem na pokładzie rekreacyjnym. Proszę połączyć mnie z kapitanem. Muszę niezwłocznie z nim rozmawiać. Póki co niech pan rozkaże wstrzymać ruch obrotowy statku.
Natychmiast.
— Nie ma pan władzy, aby rozkazywać oficerom na cywilnej jednostce, sir — odparł gniewnie krabowaty. — A kapitan jest teraz zajęty.
— No to chcę rozmawiać z oficerem wachtowym powiedział O’Mara. — Zapewne to pan?
Rysy twarzy istoty nie zmieniły się ani o jotę, ale przez chwilę słychać było nerwowe postukiwanie kastanietami szczypiec. O’Mara odsunął się trochę na bok, aby oficer mógł zobaczyć, co się dzieje koło basenu, potem podjął wyjaśnienia.
— Stan nieważkości oraz narastająca obecnie siła odśrodkowa wypchnęły wodę z basenu — powiedział, starając się wyrażać jasno i wyraźnie. — Przy obecnym wzroście siły odśrodkowej za kilka minut wiele ton wody uderzy w wewnętrzne pokrycie kadłuba. Sam kadłub to wytrzyma, ale co z uszczelkami panoramicznego okna?
— Też wytrzymają — odparł Melfianin. — Chyba.
— Do wody trzeba dodać masę dwóch dorosłych Tralthańczyków. Czy to też nie będzie za wiele?
— Będzie — rzucił oficer, odwracając głowę, aby spojrzeć gdzieś w bok. — Kapitanie, mamy stan zagrożenia, niebieska trójka. Ryzyko przebicia kadłuba na pokładzie rekreacyjnym. Przekazuję panu obraz. Trzeba natychmiast wygasić ruch obrotowy i przywrócić stan nieważkości.
— Nie — rzucił ostro O’Mara. — Trochę ciążenia będzie potrzebne, ale nie więcej niż jedna ósma standardowego. Woda musi się gdzieś zebrać, abyśmy mogli zacząć ratować tu obecnych. W stanie nieważkości rozproszy się po całym pomieszczeniu i ktoś może się wówczas utopić.
Na ekranie pojawiła się futrzana twarz Orligianina. Kapitan.
— Zrozumiałem, poruczniku — warknął przez autotranslator. — Nie więcej niż jedna ósma standardowej. Załatwione. Wysyłam do was naszego lekarza, doktora Sennelta. Nikogo więcej obecnie nie mam. Proszę nie przerywać połączenia, abyśmy mogli widzieć, co się tam dzieje…
Zanim skończył, O’Mara odbił się i poleciał w stronę splątanych ciał Joan i Kledentha.
Kelgianin próbował owinąć się wokół Joan, która z kolei machała w desperacji rękami, aby odepchnąć się od czegoś i skierować oboje na bok, z dala od wielkiej masy wody, która była już tylko w odległości kilku metrów. Nie trafiali jednak ciągle na żaden stały punkt oparcia, przez co wirowali tylko wokół wspólnego punktu ciężkości. O’Mara wylądował na najbliższym fotelu i złapał mocno Joan za nadgarstki. Potem przyciągnął ją i ujął za przedramiona.
— Słuchaj — rzucił w pośpiechu. — Nie dacie rady uciec oboje do ściany. Musisz skoczyć prosto w górę i przelecieć przez wodę tak, jakbyś nurkowała. — Spojrzał w górę i dojrzał cienie szamocących się Tralthańczyków. — Chociaż nie prosto. Trochę w prawo, bo się z nimi zderzysz. Płyń tak szybko jak zawsze. Możesz trafić na zawirowania, kieszenie powietrzne i ławice bąbelków, w których nie będziesz nic widzieć. Ale nie próbuj zatrzymywać się dla złapania oddechu, bo możesz stracić orientację i utonąć. Płyń, aż wydostaniesz się na powietrze. Potem wyląduj na ścianie przy wyjściu. Rozumiesz? Teraz szybki wdech i w drogę!
Dziewczyna kiwnęła głową i zaklęła, próbując uwolnić się od panikującego Kledentha.
O’Mara zaś doskonale wiedział, jak złapać Kelgianina płci męskiej, aby zwolnił uchwyt.
Potem ujął Joan za uda i ustabilizował ją, opierając jej stopy o pokład.
— Spokojnie, zajmę się Kledenthem. Ruszaj!
Potem złapał Kelgianina wpół i rozejrzał się, obliczając odległość od ściany.
Pofałdowana masa wody była niecałe dwa metry od nich. Za dziesięć sekund miała ich pochłonąć. Mieli jednak szansę, aby uskoczyć przed nią w kierunku ściany. Kledenth też to dojrzał i zaczął przeraźliwie piszczeć. Gdy O’Mara miał odepchnąć się nogami od fotela, aby polecieć tuż nad pokładem, Kelgianin spróbował nagle uwolnić przednie kończyny.
— Będzie dobrze — rzucił mu O’Mara. — Nie wierć się, do cholery.
Kledenth zaczął się jednak dziko szamotać. Oślepiony falującą sierścią, O’Mara nie wycelował dobrze i jego stopa ześliznęła się z oparcia fotela. Zamiast polecieć w kierunku ściany, ich wirujące ciała uderzyły o pokład. Porucznik ledwie zdążył nabrać powietrza, gdy woda pochłonęła go bez reszty.
Poprzez chmurę baniek powietrza wydostających się z futra Kelgianina dojrzał opadający w ich kierunku ciemny kształt jednego z Tralthańczyków. Desperacko poszukał wolną ręką jakiejś części fotela. Znalazł ją, zgiął kolana i złapawszy Kelgianina oboma rękami, przygotował się do skoku. Było jednak za późno.
Masywny Tralthańczyk wylądował na nich, zbijając O’Marę z nóg i przyciskając dolną część tułowia Kledentha do pokładu. Eksplozja bąbelków sugerowała jednoznacznie, że uderzenie wypchnęło całe powietrze z płuc Kelgianina. O’Mara opanował się, aby nie krzyknąć odruchowo, czując ból przygniatanych stóp.
Wypuściłby wówczas powietrze, którego miał zaraz bardzo potrzebować.