Zanim Prilicla skończył opowiadać i ułożyli plan, na razie nie tyle rozwiązania problemu, ile ograniczenia skali zjawiska w nadziei, że odpowiedzi znajdą później, O’Mara bardziej dotkliwie niż zwykle odczuł skutki braku snu. Niemniej przyjęty tryb postępowania wymagał dotarcia do wielkiej liczby różnych pracowników ze szczegółowymi instrukcjami postępowania i nawet obecnie pewny siebie Braithwaite nie miał szans ustawienia całej tej gromady na baczność bez ryzyka, że ktoś w końcu powie porucznikowi, gdzie może sobie wetknąć te wszystkie rozkazy. Dlatego też O’Mara sam się wziął do roboty, aby autorytetem administratora przemówić do rozumu wszystkim odpowiedzialnym za ten kosmiczny bałagan.
Gdy na ekranie pojawiła się znajoma twarz Ziemianina, pomyślał o tych wszystkich problemach i kryzysach z przeszłości Szpitala, które zaczynały się od tego właśnie człowieka, gotowego co rusz podejmować się rzeczy niemożliwych, specjalisty od medycznych cudów.
— Napytałeś nam sporej biedy z tym swoim telepatycznym pacjentem, Conway — powiedział O’Mara. — Wydałem już polecenie pełnej izolacji Tunneckisa. Nikt nie może się z nim kontaktować poza krótkimi, kilkuminutowymi wizytami dla uczynienia jego izolacji tak znośną, jak tylko będzie to możliwe. Zastosujemy zdalnie sterowane zespoły monitorujące i samobieżne wózki do dostarczania żywności. Szczęśliwie doszedł już na tyle do siebie, że może sam korzystać z toalety. Jeśli miałeś jeszcze jakichś pacjentów na oddziałach od sto dziesiątego do sto trzynastego, znajdziesz ich zapewne na dwieście osiemdziesiątym piątym.
Najpierw jednak mam dla ciebie kilka rozkazów, które muszą zostać wykonane natychmiast i bez dyskusji, o ile…
— Czekaj, nie możesz tego zrobić — przerwał mu Conway. — Mam tam trzech, z czego jeden niepewny… Cholera, to nie czas na wygłupy z ewakuacją według regulaminu.
Powinieneś się najpierw ze mną skontaktować. Daj więc sobie spokój z rozkazami i powiedz mi, co się tam, u diabła, dzieje!
Obecność przy podobnie gwałtownej wymianie zdań między dwoma spośród najważniejszych osób w Szpitalu była dla Braithwaite’a całkiem nowym doświadczeniem. Nie wyglądał zbyt wyraźnie, jednak zanim przemęczony i tym samym jeszcze bardziej opryskliwy O’Mara zdążył odpowiedzieć, pochylił się do ekranu i spróbował wylać na jego wypowiedź nieco dyplomatycznej oliwy.
— Sir, sytuacja zrobiła się niebezpieczna — powiedział, zerkając przepraszająco na O’Marę. — Już teraz kosztowała nas sporo zmęczenia i brak snu. Nie ma więc co marnować czasu na szczegółowe opowiadanie. W tej sprawie proponuję porozmawiać z doktorem Priliclą, który jest w pełni poinformowany i lepiej niż my wszystko panu objaśni. Nic nie przeszkodzi panu zajmować się pacjentami, gdy tylko będzie wiadomo, gdzie zostali przeniesieni, a administrator O’Mara nie chciał pana obrazić…
— Ha! — wykrzyknął Conway.
— Niemniej jest bardzo ważne, aby nikt pod żadnym pozorem nie zbliżał się do pacjenta Tunneckisa. W pierwszym rzędzie chodzi o Thornnastora, starszego lekarza Priliclę i pana, ale strażnicy otrzymali wyraźne rozkazy niedopuszczania żadnej rozumnej istoty bliżej niż na sto metrów od miejsca, gdzie obecnie się znajduje. Zasięg tej strefy może ulec zmianie.
Sądząc po najnowszych meldunkach o postępach zarazy, zapewne będziemy musieli ją rozszerzyć. Z całym szacunkiem, pan też musi się temu podporządkować.
— Z całym szacunkiem, poruczniku, o jakiej zarazie mowa? — spytał Conway. — Tunneckis nie jest chory. W wielkim skrócie można uznać go za ofiarę wypadku drogowego.
Albo gniewu Boga, wedle uznania. Jechał po prostu do domu, gdy piorun uderzył w jego samochód. Wcześniej na nic nie cierpiał.
— Teraz jest inaczej — odparł poważnie Braithwaite. — Mamy dowody, że stał się źródłem psychicznej epidemii, która rozprzestrzenia się coraz szybciej na przyległe poziomy Szpitala. Na naszą prośbę doktor Prilicla kontroluje to na bieżąco. Podstawowe objawy to zanik subtelniejszych emocji potrzebnych do zawierania i utrzymywania przyjaźni czy okazywania zaufania. Każdy staje się wrogim i obcym, a chory traci ogładę cywilizacyjną.
Już wcześniej wspominałem, że Tunneckis może wcale nie być telepatycznie głuchy. Teraz już wiemy, że wydaje niespójny i głośny telepatyczny krzyk o rosnącym zasięgu, który wyniszcza stopniowo umysły. Nie wiemy, jakie może być ostateczne stadium. Na pewno dominująca ksenofobia, być może powodująca wręcz regres do poziomu przedrozumnego.
Dlatego nie możemy pozwolić, aby najlepsze umysły medyczne Szpitala zostały uszkodzone.
Potrzebujemy was do rozwiązania problemu. Jeśli tylko okaże się to możliwe, oczywiście.
— Mniejsza o komplementy, Conway — odezwał się nagle O’Mara. — Według Prilicli to ty wyraziłeś zgodę na przyjęcie Kermianina do Szpitala, rusz więc głową i pomóż nam się z tego wygrzebać. Zgoda?
Conway zmarszczył brwi.
— Ale to nie jest tak naprawdę choroba — powiedział. — Raczej stan umysłu.
Zaburzonego umysłu pacjenta, który jest akurat telepatą. Co robi z tym dział psychologii?
— Wszystko, co w naszej mocy — odparł O’Mara.
— Bez wątpienia — mruknął Conway. — Zaraz porozmawiam z Priliclą. I Thornnastorem, który też siedzi w tej sprawie. Jeśli jednak zasięg infekcji rośnie, jak długo potrwa, aż będziemy musieli zacząć przenosić pacjentów do innego szpitala?
— Albo usunąć stąd Tunneckisa — stwierdził O’Mara. — Chociaż jeśli jego stan będzie się pogarszał, to pewnie nawet Kermianie go nie zechcą. Musisz znaleźć jakieś rozwiązanie, doktorze, albo staniemy wobec pilnego i nader ciekawego dylematu etycznego.
Braithwaite odchrząknął i spojrzał na O’Marę.
— Może to nie będzie aż tak pilne — powiedział. — Nie miałem jeszcze okazji spytać pana o zdanie, ale pozwoliłem sobie wydać w pańskim imieniu kilka rozkazów działowi utrzymania oraz specjalistom od techniki medycznej. Przygotowują coś, co można uznać za tymczasowe rozwiązanie. Chodzi o modyfikację czteroosobowej kapsuły ratunkowej pochodzącej z jednego z orligiańskich statków dostawczych. Instalują tam kermiański system podtrzymywania życia, moduły medyczne i wszystko co potrzeba, aby dało się tym zdalnie sterować bez narażania zdrowia pacjenta. Zajmie im to trzy dni. Może da się skrócić ten termin o kilka godzin, jeśli sam pan z nimi porozmawia.
O’Mara powinien w zasadzie zmieszać porucznika z błotem za podszywanie się pod przełożonego, ale pomysł był jak najbardziej na miejscu. Sam pewnie by na to wpadł, gdyby nie brak czasu i zmęczenie, które też zbyt go znieczuliło, aby miał w ogóle ochotę się unosić.
— Zrobię to — powiedział jedynie, kiwając głową.
— Z Tunneckisem tkwiącym w kapsule daleko od Szpitala, będzie pan mógł się zastanowić nad leczeniem — powiedział porucznik do Conwaya. — My zaś spróbujemy terapii przez radio. Doktor Prilicla będzie w stanie meldować nam o ewentualnych postępach pacjenta.
Conway pokręcił głową ze zdumienia.
— Dobra robota, poruczniku. Przynajmniej zyskamy na czasie. Ale jak coś, co zaczęło się jako zwykły wypadek drogowy z podejrzeniem urazu mózgu, mogło przerodzić się nagle w obecny problem, zwłaszcza że pacjent nie jest ciągle świadom swoich poczynań ani tego, że szkodzi wszystkim wkoło niczym psychiczna czarna dziura? To nie ma sensu.
— Z całym szacunkiem, sir — powiedział Braithwaite. — Jaka była dokładnie natura jego obrażeń?
— Poza niewielkimi zmianami skórnymi, które ustąpiły, zanim jeszcze do nas trafił, nie było niczego nadającego się do leczenia — powiedział Conway, wyraźnie nie widząc nic niewłaściwego w tym, że zwykły porucznik zadał pytanie Diagnostykowi. — Problemem było upośledzenie zmysłu telepatycznego, którego nie udało nam się usunąć, połączone z poważnym problemem psychicznym, którym wy mieliście się zająć.
— To by sugerowało, że problem powstał, jeszcze zanim Tunneckis do nas trafił — stwierdził Braithwaite, znów wyrażając to, co O’Mara sam by powiedział, gdyby nie był tak zmęczony. — Pan tylko przejął problem, nawet o nim nie wiedząc.
— To pocieszające — mruknął Conway, spoglądając na obu psychologów. — Niemniej jako lekarz zwykłem szukać wyjaśnień, nie wymówek, dla moich błędów. Przede wszystkim chcę skontaktować się z bazą Korpusu na Kermie i poprosić o więcej szczegółów na temat tego wypadku. Może uda im się ustalić, czy nie było tam w przeszłości podobnych sytuacji, a jeśli były, to co Kermianie z nimi robili. Jednak nawet przy najwyższym priorytecie trzech A potrwa to kilka godzin. W międzyczasie porozmawiam z Priliclą i medycznym oraz niemedycznym personelem, aby ustalić zasięg zarazy i tempo, w jakim się rozprzestrzenia.
Potem zwołam zebranie starszego personelu medycznego w sali konferencyjnej administracji.
Łatwiej wtedy zrozumieją, jakie to ważne. Przepraszam, że tak bez pytania rozporządzam twoim biurem, ale sam wiesz, że w przypadku zagrożenia epidemią Szpital przechodzi pod kierownictwo pionu medycznego.
Uśmiechnął się słabo i mówił dalej.
— Nie chcę ci niczego rozkazywać, administratorze O’Mara, ale jako lekarz radziłbym ci zrobić przerwę w pracy i wykorzystać ją na sen, póki to jeszcze możliwe. Przez kilka najbliższych dni będziesz nam potrzebny świeży i wypoczęty, ze zwykłym poziomem geniuszu i złośliwości. Pana też to dotyczy, poruczniku. Koniec.
Podczas burzliwego spotkania genialny i złośliwy umysł O’Mary nie przydał się przesadnie. Braithwaite, który zawsze wyglądał świeżo, nie miał nic do roboty. Słuchał tylko coraz gwałtowniejszej wymiany zdań między starszym personelem medycznym a starszymi inżynierami.
Major Okambi z działu inżynierii zameldował o pomyślnym przebiegu prac przy modernizacji kapsuły ratunkowej. Praca nie była trudna, ponieważ Kermianie należeli do istot ciepłokrwistych i tlenodysznych, niemniej małe rozmiary oznaczały, że trzeba dostosować do jego potrzeb szereg urządzeń pokładowych, a także komunikator i stałe umeblowanie. Musieli też przebudować luk kapsuły, skoro odtąd miała być zdalnie sterowana. Okambi i jego ludzie starali się, jak mogli, ale wiedzieli już, że nie zdołają uporać się z zadaniem w trzy dni, jak pierwotnie to zakładano, lecz zajmie im ono co najmniej pięć dni.
Prilicla zadrżał cały, czując, że w tej sytuacji musi wygłosić coś, co nie zostanie dobrze przyjęte.
— Przyjacielu Okambi, przy obecnym tempie rozrostu strefy groźnego oddziaływania, za pięć dni będziemy musieli ewakuować osiem poziomów nad i pod Tunneckisem. Bardzo utrudni to pracę Szpitala, ponieważ ewakuacja obejmie również główną salę jadalną. Do ryzyka psychicznego dojdzie ryzyko gastronomiczne, ponieważ cały ciężar wyżywienia personelu i pacjentów spadnie na kuchnie oddziałowe i podajniki żywności w kwaterach. Jeśli spóźnisz się z kapsułą choć jeden dzień, z użytku wyłączone zostaną także magazyny żywności. To będzie już poważny problem.
Empata znów zadrżał, odbierając emocjonalne echo swoich słów. Twarze większości obecnych wyrażały przygnębienie i ledwo kontrolowany strach o bezpieczeństwo własne, jak i tysięcy istot, za które byli odpowiedzialni.
— Wiem, że musimy troszczyć się o pacjentów, doktorze — powiedział ze złością Okambi. — Jednak ten chory stwarza naprawdę nieproporcjonalnie wiele kłopotów. Dlaczego nie pogodzimy się po prostu z porażką i nie odeślemy go do domu?
— Zapomina pan o szczególnej naturze tego schorzenia — odezwał się Braithwaite. — Zanim statek dotrze na Kerm, jego załoga zapomni, jak się ląduje. A gdyby nawet im się udało, ten jeden osobnik może się okazać zdolny do zniszczenia całej cywilizacji. — Porucznik spojrzał na Priliclę. — Doktorze, czy jest jakiś inny sposób, aby odizolować pacjenta? Może zmodyfikowane pole ciszy, które oddziaływałoby na fale telepatyczne zamiast na dźwiękowe?
— Też najpierw o tym pomyśleliśmy — rzucił z irytacją Okambi. — Ale telepaci wykorzystują całkiem inny rodzaj fal niż fale dźwiękowe. Dotychczas nie udało się skopiować wysyłających je narządów i tym samym nie umiemy także ekranować fal telepatycznych. — Zerknął na O’Marę. — Przeprowadził pan na odległość kilka sesji z doktorem Cerdalem, pierwszą i najbardziej poszkodowaną ofiarą Tunneckisa. Czy widzi pan jakieś możliwe rozwiązanie psychiatryczne?
O’Mara pokręcił głową.
— Niestety, doktor Cerdal nie panuje obecnie nad swoimi emocjami. Jest całkowicie pod ich wpływem i nie kieruje się niczym innym. Przypomina przerażone dziecko chowające się przed otaczającymi je koszmarami. Obcymi koszmarami, które na dodatek twierdzą, że chcą pomóc. To skrajna postać ksenofobii. Moi ludzie rozmawiali z innymi istotami, które nie ucierpiały tak bardzo. Mają te same objawy. Ich nasilenie zależy od odległości, w jakiej przebywali od Tunneckisa, i czasu, który tam spędzili. Wydaje się, że ostateczny efekt był skutkiem kumulowania się wpływu. Sam Tunneckis jest silnie zaburzony. Utrata zdolności telepatycznych wywołała u niego depresję. Bywa komunikatywny, ale taki stan nie trwa nigdy dłużej niż kilka minut, co uniemożliwia skuteczną terapię. Jest całkowicie nieświadom problemów, które powoduje u innych. Nie zamierzam mu o tym mówić. Nie ma do tego żadnych terapeutycznych powodów, a jemu i tak jest już ciężko.
Przez chwilę O’Mara pomyślał o Marrasarah. Utrata zdolności poruszania futrem była najgorszą rzeczą, jaka mogła zdarzyć się pięknej niegdyś Kelgiance. Los Tunneckisa był jeszcze straszniejszy. O’Mara musiał zamrugać kilka razy, aby usunąć mgiełkę, która nagle przesłoniła mu pole widzenia. Gdy się odezwał, uczynił to ze zwykłym sarkazmem, ale także złością, której w tej chwili mu nie brakowało.
— To byłaby miła odmiana, gdyby to nasz dział dokonał kiedyś medycznego cudu, zastępując w tym lekarzy — powiedział, dzieląc uwagę między Conwaya, Thornnastora i Priliclę. — Jednak najlepsze, co możemy zrobić, to spróbować uratować to, co jeszcze zostało z pacjenta po wypadku czy późniejszej operacji. Albo na skutek obu tych zdarzeń. Nawet jeśli osiągniemy pewne sukcesy, będzie to leczenie paliatywne, obejmujące naukę jak najlepszego wykorzystania przez pacjenta tych zmysłów, które mu zostały, a nie przywrócenie do pełnej sprawności. Jego obecny stan jest skutkiem wypadku i szoku po uderzeniu pioruna, które oddziałały na mózg czy system nerwowy. Problem jest więc zasadniczo medyczny i to wy macie największe szanse go rozwiązać.
Thornnastor zaczął uderzać gniewnie środkowymi stopami o podłogę. Prilicla drżał coraz silniej. Conway zerwał się na równe nogi, ale zaraz usiadł i zabrał głos.
— Sir, nie próbujemy zrzucić z siebie odpowiedzialności — powiedział spokojnie. — Jesteśmy odpowiedzialni za tamtą operację i przyznajemy się do tego. Jednak to nie pomoże rozwiązać problemu. To pan jest naczelnym psychologiem i administratorem Szpitala. Co pańskim zdaniem powinniśmy zrobić?
Jasne, że nie próbujecie, pomyślał O’Mara, ale to ja mam znaleźć odpowiedź.
— Możliwe, że poważny stan pooperacyjny przesłonił jakieś istotne czynniki odpowiedzialne za obecny problem — powiedział głośno. — Pacjent Tunneckis to unikatowy przypadek i najnowsza historia Kermu nie zna najpewniej drugiej takiej sytuacji. Jednak dlaczego? Co przebiegło tu inaczej, jeśli chodzi o warunki fizyczne, otoczenie czy inne jeszcze czynniki związane z wypadkiem Tunneckisa, których jeszcze nie dostrzegliśmy i które nie pojawiły się albo i nie mogły się pojawić w przeszłości? Czy jesteście pewni, że znacie dokładny przebieg zdarzeń?
Thornnastor przestał wprawiać podłogę w wibracje. Prilicla przestał się trząść.
Conway zmarszczył czoło i wyglądał, jakby mocno się nad czymś zastanawiał. Jednak O’Mara jeszcze z nimi nie skończył.
— Jako główny psycholog zapewne znam wasze myśli wcześniej niż wy sami — powiedział, patrząc na nich po kolei. — Jednak jako administrator oczekuję od was konkretnych i jasnych decyzji. Szpital znalazł się w niebezpieczeństwie, być może największym w całej jego historii. Tym razem nie chodzi o jego strukturę, ale o personel, co oznacza być albo nie być dla największej wielogatunkowej placówki leczniczej w Federacji.
Nie wiemy, jak długo potrwa ta sytuacja. Zależy to przede wszystkim od długości życia jednego pacjenta, które to życie będzie zapewne krótkie i bardzo nieszczęśliwe, gdy zostanie skazany na samotny pobyt w wielkim, pustym Szpitalu, za całe towarzystwo mając roboty, które będą go żywić i sprzątać po nim, dopóki nie popsują się na tyle, że same nie będą mogły się już naprawić. Możliwe zatem, że przyjdzie nam opuścić Szpital tylko na kilka miesięcy albo lat.
— W tej sytuacji musimy zadać sobie pytanie, czy życie jednego pacjenta warte jest wszystkich finansowych i emocjonalnych problemów związanych z ewakuacją i przerwą w działalności Szpitala. Czy warte jest trudów i ryzyka, które podjąć będzie musiał personel wraz z pozostałymi pacjentami. Niektórzy z nich, jak skrzelodyszni Chalderczycy albo żyjący w superniskich temperaturach kryształowcy, mogą nie przetrwać ewakuacji, która z konieczności będzie nader pospieszna. Jeśli nie uda się rozwiązać problemu, zostanie jeszcze jedno, bardzo proste rozwiązanie. Z drugiej strony chodzi o coś, co jest także poważnym problemem etycznym, ale tak czy inaczej, wszyscy tu obecni i tak musieli już o tym pomyśleć albo uczynili to właśnie teraz.
O’Mara przerwał na chwilę.
— Zasadnicze pytanie brzmi zatem: czy nie powinniśmy bezzwłocznie dokonać bezbolesnej eutanazji pacjenta Tunneckisa?
Prilicla zatrząsł się od emocjonalnej zamieci, która rozszalała się w pomieszczeniu.
O’Mara spojrzał na niego przepraszająco. Wiedział, że to nie będzie łatwe dla empaty. Lecz, co dziwne, Prilicla bardzo szybko zaczął się uspokajać.
— Przyjacielu O’Mara — powiedział w końcu. — Ani tutaj, ani zapewne w całym Szpitalu nie ma nikogo, kto zaakceptowałby to rozwiązanie.