Ojczulek Lioren został niegdyś uhonorowany Błękitną Peleryną, co było tarlańskim odpowiednikiem ziemskiej Nagrody Nobla w dziedzinie medycyny, jednak po incydencie na Cromsaggarze zrezygnował z uprawiania swojego zawodu. Wszyscy w Szpitalu wiedzieli, dlaczego pracował w dziale psychologii jako konsultant do spraw religii, a nie na jakimkolwiek oddziale, ale do teraz nikt, nawet żaden Kelgianin, nie okazał się na tyle głupi, aby wypomnieć mu to prosto w twarz.
Lioren zacisnął wszystkie osiem rąk, aby opanować gniew.
— Co cię trapi, przyjacielu? — spytał łagodnie.
— Ty — odparł Kelgianin, falując energicznie sierścią. — Jesteś świętoszkowatym i pełnym hipokryzji mordercą. Odejdź i przestań zatruwać mnie swoimi idiotycznymi religiami. Niczego ci nie powiem i nie chcę słuchać kogoś, kto wygląda jak uschnięte drzewo shumpidu. Zostaw mnie.
W ogólnym zarysie wysokie i stożkowate ciało Liorena, z czterema przypominającymi korzenie nogami i ośmioma górnymi kończynami odchodzącymi od tułowia na dwóch poziomach, mogło do pewnego stopnia kojarzyć się z kelgiańskim drzewem shumpidu, ale raczej tylko wtedy, gdy stosujący to porównanie chciał być nieuprzejmy. Z jakiegoś powodu temu właśnie Kelgianinowi zebrało się na obelgi, jednak Lioren zainteresowany był głębszymi przyczynami nietypowego zachowania gąsienicowatego.
— Zostawię cię, jeśli tego naprawdę pragniesz — powiedział spokojnie. — Chcę jednak usłyszeć, co cię trapi. Mogę też posłuchać wyzwisk, jeśli są one częścią problemu. Nie zamierzam uczyć cię niczego, czego nie będziesz chciał przyjąć. Na Tarli jest wiele drzew, które są do mnie trochę podobne. Na niektórych zamieszkują małe, futrzane istoty, które trochę przypominają Kelgian. Ani drzewa, ani futrzaki nie mają w tym względzie żadnego wyboru. Inaczej niż my, stworzenia cywilizowane, obdarzone wolną wolą i rozumem.
— Powiedzmy — nie powstrzymał się Kelgianin.
Jego sierść nadal falowała i zbijała się w kępy, co oznaczało duże pobudzenie, ale przynajmniej przestał tyle mówić.
— Pamiętaj, proszę, że chociaż pracuję w dziale psychologii, nie jestem związany jego regułami — powiedział Lioren. Nie mam obowiązku meldować o wszystkim, co zauważę, ani włączać tego do akt, póki sam mi na to nie zezwolisz. Nasza rozmowa okryta jest całkowitą tajemnicą. Wyraźnie widzę, że coś cię niepokoi na tyle poważnie, że aż znajduje odbicie w twoim zachowaniu wobec przełożonych, reszty personelu na oddziale, a nawet, jak mi powiedziano, przyjaciół, z którymi spotykasz się prywatnie. Cokolwiek to jest, czy wiąże się ze sprawami osobistej albo etycznej natury, czy nawet może ma wydźwięk kryminalny, zostanie to między nami. Czy teraz zechciałbyś mi o tym opowiedzieć?
— Nie — odparł Kelgianin. — Nie chcę, bo cię nie lubię. Nie chcę, abyś kręcił się blisko mnie, i nie wierzę w to, co mówisz. Idź sobie i porozmawiaj o mnie z tymi Ziemianami i tą straszną Sommaradvanką z twojego działu. Wszyscy mówią tutaj całkiem co innego, niż myślą, i nie mają sierści, która pokazałaby ich prawdziwe odczucia. Nie ufam nikomu poza Kelgianami. Dla twojej informacji, nic złego się ze mną nie dzieje. Nie mam żadnych osobistych ani etycznych, ani w ogóle żadnych kłopotów. Idź sobie.
Po takiej tyradzie Lioren stwierdził ze smutkiem, że rzeczywiście nic innego mu nie pozostaje.
W innej części Szpitala Cha Thrat, opisana właśnie przez Kelgianina jako straszna Sommaradvanka, zaczynała sondować ostrożnie ziemską stażystkę pielęgniarstwa, którą podejrzewano o problemy emocjonalne. Wielkie rozmiary i rozłożyste kończyny zmusiły Cha Thrat do pozostania na korytarzu i prowadzenia rozmowy przez otwarte drzwi.
— Przepraszam, że zakłócam spokój w czasie wolnym od pracy, siostro Patel — powiedziała Cha Thrat. — Starszy wykładowca Cresk-Sar niepokoi się jednak przejawianym ostatnio przez ciebie brakiem uwagi i ogólnie zastanawiającym zachowaniem podczas zajęć.
Powiedział mi, że twoje postępy w studiowaniu anatomii obcych, jak i przebieg praktyk na oddziałach były wręcz wzorowe. Niedawno jednak na obu tych polach zaczęłaś wykazywać coraz mniejszy zapał. Coraz gorzej też układają się twoje kontakty zawodowe z kolegami innych ras oraz pacjentami. Jak dotąd nie doszło do niczego tak poważnego, aby konieczna była oficjalna interwencja działu psychologii, co oznacza, że wzmianka o naszej rozmowie nie trafi do twoich akt, ale zostałam nieoficjalnie poproszona o sprawdzenie, co się z tobą dzieje. Być może mogłabym ci pomóc. Cresk-Sar zastanawia się też, czy przyczyna wiąże się z programem nauczania. Czy jesteś w stanie powiedzieć mi coś na ten temat?
Już wcześniej zarumieniona twarz stażystki poczerwieniała jeszcze bardziej. Cha Thrat wiedziała, że u Ziemian jest to objaw silnych emocji, takich jak złość czy zakłopotanie.
— Tak — powiedziała głośno kobieta. — Chcę powiedzieć, że Cresk-Sar jest hałaśliwym, tępym i zapchlonym karłem. — Tutaj się wzdrygnęła. — Ciarki mnie przechodzą, ilekroć jest w pobliżu. Ty jesteś tak samo paskudna, tylko większa.
Jako Nidiańczyk, starszy wykładowca był o połowę mniejszy od ziemskiej kobiety, ale Cha Thrat szczerze powątpiewała, aby w jego sierści kryły się jakiekolwiek pasożyty.
Chodziło raczej o wyrażenie negatywnych emocji wobec Cresk-Sara. Jako niegdysiejszy chirurg wojownik i obecny władca czarownik Cha Thrat wiedziała, że musi posługiwać się rozumem i powinna opanować swoją emocjonalną reakcję, nie dając się wytrącić z równowagi.
— Chcę uzyskać informacje o tobie, siostro Patel, nie o starszym wykładowcy Cresk-Sarze — powiedziała.
— No to sobie chciej — rzuciła stażystka zbyt głośno jak na niewielką dzielącą je przestrzeń. — Dlaczego miałabym ci cokolwiek o sobie mówić? Jesteś przerośnięta i zboczona.
Wszyscy wiemy, że trafiłaś tutaj przez znajomości. Ktoś pociągnął odpowiednie sznurki, i już. To ty odcięłaś sobie rękę podczas operacji i… Wojownik chirurg, też coś. Jesteś żądnym krwi zabijaką, dziką Sommaradvanką. Wynoś się stąd.
Cha Thrat zmusiła się do utrzymania spokojnego tonu.
— Nie jestem wojownikiem, który włada bronią. Ten termin odnosi się jedynie do medycznej rangi. Na samym dole są zwykli uzdrowiciele, którzy zajmują się przyrządzaniem naparów i maści dla robotników. Potem chirurgowie wojownicy, którzy w dawnych czasach, gdy zdarzały się jeszcze wojny, leczyli rany odniesione na polu bitwy. Najważniejsi są czarownicy, którzy uzdrawiają umysł. Ich zadaniem jest troska o zdrowie psychiczne władców i ich bezpośrednich podwładnych. Oczywiście, gdyby uzdrowiciel odniósł ranę albo doznał uszczerbku na umyśle, najbliższy wojownik albo czarownik też by mu…
Cha Thrat urwała, widząc, jak drzwi kabiny stażystki zamykają się z sykiem. Po chwili namysłu podeszła szybko do komunikatora i wystukała numer informacji dla pracowników.
— Chcę wiedzieć, gdzie znajduje się obecnie administrator O’Mara — powiedziała. — Jeśli jest na spotkaniu albo śpi, też proszę o połączenie zgodnie z pomarańczowym kodem zagrożenia, poziom pierwszy.
Po trzech standardowych minutach na ekranie pojawiło się oblicze O’Mary. Nie był w mundurze, tylko w jakimś innym, luźnym stroju. Jego oczy przesłaniały częściowo pomarszczone powieki.
— Do licha, Cha Thrat — warknął ze złością, gdy skończyła mówić. — Po co jeden psycholog ma meldować o czymś takim jak dziwna zaraza ksenofobii drugiemu psychologowi? Odkąd dołączyłaś do naszego działu, nie praktykujesz już medycyny, ale jeśli na dziko na coś wpadłaś, przekaż to jakiemuś lekarzowi. Może coś zrobi. Teraz jest środek nocy, zatem cokolwiek niemiłego ci jeszcze powiem, zrobię to rano. Koniec.
— Chwilę, sir — dodała szybko Cha Thrat. — Sądzę, że mamy do czynienia z nieznanym czynnikiem zakaźnym. Nie wiem, jak szybko się rozprzestrzenia, ponieważ dopiero kilka minut temu zetknęłam się z jego skutkami. To, co dotąd było tylko przedmiotem plotek, zyskało chyba potwierdzenie.
— Dlaczego tak uważasz? — spytał O’Mara spokojniej. — I lepiej, żeby to było coś konkretnego.
— Nie jestem pewna, jak to przebiega, sir, bo w sumie wydaje mi się to niemożliwe.
Normalnie dowolne zaburzenia umysłowe nie przenoszą się między osobnikami inaczej niż poprzez społeczne albo emocjonalne kontakty, przy czym kluczowym czynnikiem jest podatność na wpływy otoczenia. Czytałam już akta osób, których dotyczyły pogłoski, jak i odwiedzonej przed chwilą stażystki. Żadna z nich nie zachowuje się obecnie jak kiedyś.
Zresztą, gdyby te obecne cechy zostały wcześniej zauważone, nikt z tej grupy, ani też ktokolwiek inny, nie dostałby zgody na pobyt w Szpitalu. Dlatego sądzę, że mamy do czynienia z czysto psychologicznym czynnikiem zakaźnym o ksenofobicznym charakterze.
Dlatego użyłam kodu niemedycznego zagrożenia, aby pana wywołać. Czy zrobiłam źle?
— Nie — mruknął O’Mara. Oczy miał już szeroko otwarte. Cha Thrat słyszała, jak wystukuje coś pospiesznie na klawiaturze. — Wracaj do naszego działu i przekaż swoje domysły Liorenowi i Braithwaite’owi. Połączcie wszystko, co wiecie. Wkrótce tam będę.
Koniec.
Gdy obraz Sommaradvanki zniknął z ekranu, O’Mara poprosił o rozkład dyżurów starszego lekarza Prilicli. Szybko ustalił, że Cinrussańczyk nie spał już i miał właśnie zacząć swój dzień. Empata był chyba istotą zdolną najlepiej ocenić obecną sytuację.
Trzy godziny później O’Mara poprosił gestem o ciszę i przyjrzał się uważnie Braithwaite’owi, Cha Thrat, Liorenowi i Prilicli. Z różnych powodów, w tym z przeciążenia pracą, nie spał już dwie noce. Głowa pękała mu od gonienia za własnym ogonem i oddałby sporą część miesięcznej pensji, aby chociaż ziewnąć swobodnie i przeciągle. Niemniej jego stan ducha znany był dobrze tylko Prilicli.
— Gratuluję roboty detektywistycznej na gruncie psychologii — powiedział bardziej tonem administratora niż tego naczelnego psychologa, którego wszyscy obecni znali i niekoniecznie ze wszystkim lubili. — Zebrane przez was dowody są jednoznaczne, nawet jeśli prowadzą do wniosków, które wydają się nieprawdopodobne. Na razie jednak musimy przerwać ogólne rozważania i poszukać sposobu, jak zaradzić tej sytuacji.
Po pierwsze, mamy troje pracowników działu, kandydatów na moje stanowisko, oraz jednego, który może stać się pracownikiem Szpitala. Bez żadnych wcześniejszych zapowiedzi zachowanie tej ostatniej istoty, jak i części personelu na jednym z oddziałów zaczęło zdradzać narastającą ksenofobię, która nie może być tolerowana w tym szpitalu i w razie braku poprawy musi doprowadzić do odesłania tych istot. Podobne, chociaż słabsze objawy zdradza jeszcze ze dwadzieścia innych istot, które na razie zostawię na boku. Mamy więc do czynienia z rodzajem umysłowej zarazy szalejącej po Szpitalu, chociaż wedle naszej najlepszej wiedzy jest to niemożliwe. Jednak gdy dwa niewyjaśnione wypadki zachodzą równocześnie, istnieje duża szansa, że oba mają tę samą przyczynę. Gdy pojawiają się cztery albo i więcej, a wszystkie w ciągu kilku dni, wówczas wspomniane prawdopodobieństwo graniczy z pewnością. Zastanówmy się zatem, jak ten tajemniczy czynnik wniknął do Szpitala i jak się rozprzestrzenia. Wasze pomysły?
Braithwaite spojrzał na Priliclę, dając starszemu lekarzowi szansę na zabranie głosu w pierwszej kolejności, ale empata wyczuł jego zniecierpliwienie. Machnął tylko delikatną, owadzią dłonią, pozwalając porucznikowi mówić.
— Jeśli to choroba zakaźna, to niezależnie od jej charakteru musimy założyć istnienie przypadku zerowego, który przekazał schorzenie kolejnym istotom, z którymi się kontaktował. Jednak tutaj jest o tyle inaczej, że choroba zdaje się mieć fizyczne centrum, a skala objawów zależy od czasu spędzonego w bliskości źródła, które zapewne możemy zidentyfikować.
Cha Thrat obniżyła głowę w geście zgody. Lioren wykonał znaczący to samo wymach środkowymi rękami. Prilicla, który z zasady starał się zawsze ze wszystkimi zgadzać, nie zrobił nic.
— Co dalej? — spytał niecierpliwie O’Mara.
— Tym źródłem musi być znajdujący się od niedawna w szpitalu VBGM, pacjent Tunneckis z Kermu. Obecnie dochodzi do siebie po operacji mózgu i pooperacyjnych komplikacjach emocjonalnych, których terapią zajął się doktor Cerdal. Sam poprosił o przydzielenie do przypadku i uzyskał moją zgodę. Kermianie zaś są istotami telepatycznymi i moim zdaniem to właśnie jest kluczowym elementem całej sprawy. Doktor Cerdal codziennie spędzał z pacjentem kilka godzin. Terapia nie przyniosła pozytywnych rezultatów, jednak sam Cerdal, który nie cierpiał dotąd na żadne zaburzenia emocjonalne, zaczął przejawiać na tyle silną ksenofobię, że trzeba było ograniczyć jego swobodę poruszania się i poprosić go o niewychodzenie z kabiny. Mniej poważne objawy stwierdzono u illensańskiej PVSJ, siostry Valleschni, która pracowała na oddziale odpowiedzialnym za rekonwalescencję Tunneckisa i odwiedzała go regularnie, oraz ziemskiej DBDG, stażystki Patel, wykonującej przy chorym proste prace w rodzaju donoszenia posiłków czy sprzątania. Ta trójka została odsunięta od dotychczasowych obowiązków i otrzymała areszt domowy, podobnie jak uczestnicy walki w stołówce. Ich objawy nie były tak nasilone, ale też nie mieli bezpośredniego kontaktu z pacjentem. Pracowali tylko w pobliżu. Czy też uważacie, że wszystko to świadczy o istnieniu pojedynczego źródła zarazy, którego wpływ wydaje się kumulować zależnie od fizycznej bliskości i czasu spędzanego w jego pobliżu? Co więcej, sądząc po nagłym nasileniu objawów, samo źródło staje się coraz silniejsze, a jego zasięg rośnie. Jak izolować tak niezwykły czynnik?
Doktorze — powiedział Braithwaite, spoglądając na Priliclę. — Czy emanacja emocjonalna chorych sugeruje, że może być inaczej?
— Nie, przyjacielu Braithwaite. Jest tak, jak powiedziałeś. U wszystkich chorych obserwuję redukcję życia emocjonalnego, które staje się wyprane z całego bogactwa odcieni i niuansów. Tak jakby złożoność uczuć właściwa istotom cywilizowanym ustępowała miejsca nadmiernej prostocie. Niemniej odsunięcie chorego od źródła zdaje się powstrzymywać dalszy proces degradacji. Być może jest to zresztą zjawisko odwracalne. Zarówno ciało, jak i umysł potrafią odbudowywać wiele z tego, co zostało zniszczone albo uszkodzone. Chociaż może przejawiam nadmierny optymizm.
Empata spojrzał przelotnie na O’Marę.
— Porucznik przeprowadził ciekawą analizę myślową, przyjacielu O’Mara, i mam nadzieję, że zostanie za to odpowiednio nagrodzony. Teraz wiem, dlaczego nie chciałeś mi pozwolić podejść blisko do Tunneckisa, chociaż może mógłbym być pomocny. Obawiałeś się, że mógłbym złapać to coś, cokolwiek to jest.
— To też był pomysł porucznika — powiedział O’Mara, przekierowując nienależną mu pochwałę. — Ciągle się zastanawiam, jak najlepiej go nagrodzić, ale tak żeby nie miał z tego zbyt wiele radości.
O’Mara wiedział, że Prilicla wyczuwa jego podziw dla umiejętności Braithwaite’a, ale musiał grać rolę starego paskudy. Empata spojrzał na porucznika i zadrżał lekko.
— Wyczuwam twój niepokój, przyjacielu Braithwaite. O czym pomyślałeś?
— Przyszło mi do głowy, że tak naprawdę niewiele wiemy o pacjencie — powiedział porucznik. — Widzieliśmy relację z operacji, czytaliśmy, co robiono z nim potem, ale o samym pacjencie Tunneckisie nie wiemy tak naprawdę nic. Przede wszystkim, dlaczego został umieszczony w izolatce? Czy ktoś coś podejrzewał i stąd ten środek ostrożności? Doktorze Prilicla, pan wyczuwa wszystkie emocje. Czy wie pan o odczuciach zamieszanych w tę sprawę osób coś istotnego, co mógłby pan wyjawić? Albo nawet, czy wie pan cokolwiek o stanie emocjonalnym naszego pacjenta?
Drżenie skrzydeł i patykowatych nóg Prilicli przeniosło się na jego jajowaty tułów.
— Niepotrzebnie się niepokoisz, przyjacielu Braithwaite. Izolacja pacjenta została zarządzona dla zminimalizowania poziomu szumu telepatycznego generowanego przez personel, którego jednak pacjent nadal nie słyszy. Niemniej mogę wam powiedzieć nieco więcej o tym przypadku.