17

Wszedłem do biura. Brewster i Celinę wydostali się ze sracza. Wyłamali drzwi. Przesunąłem biurko na dawne miejsce. Zabrało mi to kwadrans.

Usiadłem i próbowałem rozeznać się w sytuacji.

Teraz wszyscy mnie chcieli się dobrać do tyłka: Celinę, Brewster, Cindy, Al Ed Upek i Pani Śmierć. Może nawet Barton. Nie miałem pewności, kogo nadal mogę uważać za klienta. Jeśli w ogóle kogoś.

Mogłem zostać aresztowany za którykolwiek z ostatnich numerów. Albo ktoś mógł przyjść i mnie załatwić. Biuro było teraz dość niebezpiecznym miejscem. Sprawdziłem, czy wciąż mam w kaburze moją.45. Siedziała na miejscu. Grzeczne maleństwo. E tam, nie dam się wykurzyć z własnego biura. Detektyw bez biura to żaden detektyw.

Nie wiedziałem, czy Celinę to naprawdę Celinę, i nie znalazłem Czerwonego Wróbla. Tkwiłem w martwym punkcie.

Miałem za sobą ciężki dzień. Położyłem nogi na biurku, odchyliłem się w fotelu i zamknąłem oczy. Wkrótce zasnąłem.

Śniło mi się, że siedzę w jakiejś nędznej knajpie. Piłem podwójną whisky z wodą sodową. Byłem tam jedyną osobą oprócz barmana, którego ledwo widziałem. Stał przy drugim końcu baru i czytał „The National Enquirer”. Potem wszedł jakiś umorusany, obdarty typ. Nie wiadomo, kiedy ostatni raz golił się, strzygł, kąpał. Miał na sobie brudny żółty płaszcz przeciwdeszczowy, który sięgał prawie do ziemi, a pod płaszczem biały podkoszulek i spłowiały pomarańczowy krawat. Doleciał do mnie niczym cuchnący podmuch. Usiadł na sąsiednim stołku. Pociągnąłem haust whisky. Barman zerknął w moją stronę. Nasze spojrzenia spotkały się.

– Jestem głodny – oznajmił. – Tak głodny, że mógłbym zjeść konia z kopytami.

– Proponuję jednego z tych, które daremnie obstawiałem – rzekłem.

Nic dziwnego, że ledwo go widziałem. Był chudy jak patyk. Policzki miał zapadłe, skórę cienką jak papier. Żałosny mizerak. Odwróciłem wzrok.

Obdartus wciąż siedział na stołku koło mnie.

– Pst… – szepnął.

Zignorowałem go. Znów spojrzałem na barmana.

– Słuchaj pan – powiedziałem – zaraz dopiję whisky i się zmywam. Będzie pan mógł pójść coś przekąsić.

– Dzięki – odparł – ale nie mogę zamknąć knajpy. Jakoś sobie poradzę. Coś wymyślę.

– Pst! – mój sąsiad ponownie usiłował zwrócić moją uwagę.

– Odczep się pan! – burknąłem.

– Mam cenne informacje…

– Guzik mnie to obchodzi. Sam umiem czytać gazety.

– Takich informacji nie znajdzie pan w gazetach.

– Na przykład jakich?

– Chodzi o Czerwonego Wróbla.

– Hej! – zawołałem do barmana. – Rum z colą dla tego dżentelmena!

Barman wziął się do roboty.

– Mieszka pan w Rodendo Beach? – spytał obdartus.

– We wschodnim Hollywood.

– Znam gościa, który wygląda zupełnie jak pan. Mieszka w Rodendo Beach.

– Poważnie?

– No.

Barman postawił przed nim szklankę. Obdartus od razu ją opróżnił.

– Miałem brata – rzekł. – Mieszkał w Glendale. Zabił się.

– Wyglądał jak pan? – zapytałem.

– Aha.

– To nic dziwnego.

– Mam siostrę, mieszka w Burbank.

– Skończ pan te wygłupy.

– To nie wygłupy.

– Opowiedz mi o Czerwonym Wróblu.

– Dobra. Nie ma sprawy.

– No więc?

– Zaschło mi w gardle.

– Barman! – zawołałem. – Jeszcze jeden rum z colą dla tego dżentelmena!

Facet milczał, czekając na swojego drinka. Kiedy szklanka stanęła przed nim, opróżnił ją jednym haustem. Po czym skierował na mnie swoje kaprawe, mętne oczka.

– Mam go przy sobie – rzekł.

– Co?

Загрузка...