Nazajutrz znów siedziałem w biurze. Miałem do rozwiązania już tylko jedną sprawę: musiałem znaleźć Czerwonego Wróbla. Nikt nie dobijał się do moich drzwi, żeby zaproponować mi kolejną robotę. W porządku. Nastał czas na rozrachunek, rozrachunek z samym sobą. W sumie osiągnąłem w życiu to, co zamierzałem. Do czegoś jednak doszedłem. Nie musiałem nocować na ulicy. A wielu wartościowych ludzi nocuje na ulicy. Nie są kretynami, po prostu nie ma dla nich miejsca w maszynerii teraźniejszości. Jej potrzeby zmieniają się ustawicznie. Ponury układ, toteż jeśli wciąż śpisz we własnym łóżku, to już samo w sobie jest dużym sukcesem. Ja miałem szczęście, ale fakt, że do czegoś doszedłem, był nie tylko kwestią szczęścia; był również moją zasługą. W sumie jednak świat jest dość potworny i dlatego zwykle żal mi większości ludzi.
Zresztą, niech to diabli. Wyciągnąłem wódkę i golnąłem sobie.
Często najlepsze chwile w życiu to te, kiedy nic nie robisz, tylko zastanawiasz się nad swoim istnieniem, kontemplujesz różne sprawy. I tak kiedy na przykład mówisz, że wszystko nie ma sensu, to nie może do końca nie mieć sensu, bo przecież jesteś świadom, że nie ma sensu, a twoja świadomość braku sensu nadaje temu jakiś sens. Rozumiecie, o co mi chodzi? Optymistyczny pesymizm.
Czerwony Wróbel. Czułem się tak, jakbym miał znaleźć świętego Graala. Może to za głęboka woda jak na mnie. I za gorąca.
Łyknąłem jeszcze wódki.
Rozległo się pukanie do drzwi. Zdjąłem nogi z biurka.
– Proszę.
Drzwi otworzyły się i wszedł obdarty gość o drobnej budowie. Śmierdział. Chyba naftą, ale nie byłem pewien. Miał małe oczka, zwężone w szparki. Szedł jakby bokiem. Zatrzymał się przy samym biurku i pochylił nad nim. Głowa lekko mu drżała.
– Belane – rzekł.
– Może – mruknąłem.
– Mam to, czego pan pragnie.
– Świetnie – powiedziałem. – A teraz niech się pan wynosi razem z tym, z czym pan przyszedł.
– Spokojnie, Belane. Zaczekaj pan, aż powiem hasło.
– Taa? Jakie hasło?
– Czerwony Wróbel.
– I co dalej?
– Wiemy, że go pan szuka.
– „Wiemy”? Kto wie?
– Tego nie mogę wyjawić.
Wstałem, obszedłem biurko i złapałem gościa za przód zniszczonej koszuli.
– A jak cię zmuszę do gadania? Jak tak cię kopnę, że wyleci z ciebie wszystko, co wiesz?
– To nic nie da. Niewiele wiem.
Jakoś mu uwierzyłem. Puściłem go. O mało nie upadł. Wróciłem na swoje miejsce.
– Nazywam się Amos – powiedział – Amos Redsdale. Mogę naprowadzić pana na trop Czerwonego Wróbla. Interesuje to pana?
– Co masz?
– Adres. Adres pewnej babki. Wie wszystko o Czerwonym Wróblu.
– Ile chcesz?
– 75 dolców.
– Szpulaj się, Amos.
– Nie chce pan? No to idę. Muszę zdążyć na pierwszą gonitwę.
Mam cynk, jak obstawić porządek.
– 50 dolców.
– 60 – powiedział Amos.
– Dobra, dawaj adres.
Wyciągnąłem 3 dwudziestki, a on podał mi złożoną kartkę. Rozłożyłem i przeczytałem: „Deja Fountain, Rudson Drive 3234 m. 9. Zachodnie Los Angeles”.
– Słuchaj, Amos, mogłeś wyssać ten adres z palca. Skąd mam wiedzieć, czy jest cokolwiek wart?
– Niech pan tam pojedzie, Belane. Sam się pan przekona.
– Dla twojego dobra, Amos, mam nadzieję, że nie robisz mnie w konia.
– Muszę iść, bo się spóźnię – rzekł. Odwrócił się, ruszył do drzwi i wyszedł na korytarz.
A ja zostałem z kartką, uboższy o 60 dolców.