Pojechałem Harbor Freeway do końca. I wylądowałem w San Pedro. Ruszyłem w dół Gaffey, skręciłem w lewo w 7, minąłem kilka przecznic, skręciłem w prawo w Pacific i jechałem przed siebie, aż zobaczyłem bar o nazwie SPRAGNIONY WIEPRZ; zatrzymałem się i wszedłem do środka. Wewnątrz panował półmrok. Grał telewizor. Barman wyglądał, jakby miał 80 lat na karku, i był cały biały: białe włosy, biała skóra, białe wargi. Na sali siedziało dwóch starych rumpli, też zupełnie białych, jakby krew przestała krążyć w ich żyłach. Przypominali muchy złapane w pajęczynę i wyssane do cna. Nie widziałem, żeby cokolwiek pili. Siedzieli bez ruchu. Biały bezruch.
Stałem w drzwiach i patrzyłem na nich.
Wreszcie barman odezwał się.
– Hę…? – mruknął.
– Widział tu ktoś Cindy, Celine'a albo Czerwonego Wróbla?
– zapytałem.
Tylko gapili się na mnie. Usta jednego z rumpli ułożyły się w małą wilgotną dziurę. Próbował coś powiedzieć. Ale mu nie szło. Drugi klient opuścił rękę i podrapał się po jajach. Albo tam, gdzie kiedyś miał jaja. Barman ani drgnął. Wyglądał jak wycięty z tektury. Starej tektury. Nagle poczułem się młodo.
Podszedłem do baru i usiadłem na stołku.
– Macie tu coś do picia? – zapytałem.
– Hę…? – mruknął barman.
– Wódka 7, bez limony.
Możecie darować sobie następne 4 i pół minuty, po prostu kopnąć je w tyłek. Tyle trwało, zanim barman podał mi drinka.
– Dzięki – powiedziałem. – I weź się pan za następnego, żeby nie tracić czasu.
Pociągnąłem haust. Drink nie był zły. Barmanowi nie brakowało praktyki.
Dwaj rumple siedzieli bez słowa i gapili się na mnie.
– Ładny dzień, co, koledzy? – rzuciłem.
Nie odpowiedzieli. Miałem wrażenie, że nie oddychają. Nie powinno się przypadkiem zakopywać umarłych?
– Słuchajcie, koledzy, kiedy ostatni raz któryś z was ściągnął majtki jakiejś cizi?
Jeden ze staruchów zaniósł się śmiechem:
– He, he, he, he!
– Zeszłej nocy, tak?
– He, he, he, he!
– Fajnie było?
– He, he, he, he!
Ogarnęło mnie przygnębienie. Moje życie nie posuwało się naprzód. Potrzebowałem migoczących świateł, blasku, cholera wie czego. A tkwiłem w tej dziurze i gadałem z umrzykami.
Dokończyłem pierwszego drinka. Drugi już czekał.
Do baru weszło dwóch drabów w pończochach na głowach.
Wypiłem drugiego drinka.
– DOBRA! ŻADNYCH NUMERÓW! PORTFELE, SYGNETY I ZEGARKI NA LADĘ! SZYBKO! – wrzasnął jeden z drabów.
Drugi przeskoczył przez kontuar, podleciał do kasy i walnął ją piąchą.
– HEJ, JAK TO SIĘ, KURWA, OTWIERA?
Rozejrzał się, zobaczył barmana.
– HEJ, STARY, CHODŹ TU I OTWÓRZ TEN SZAJS! – Wycelował w niego gnata. Barman nagle dostał przyspieszenia.
Migiem był przy kasie i już ją otwierał.
Drugi drab pakował do worka rzeczy, które położyliśmy na kontuarze.
– BIERZ PUDEŁKO PO CYGARACH! JEST POD LADA!
– wrzasnął do kumpla.
Drab za kontuarem wrzucał do worka szmal z kasy. Znalazł pudełko. Było pełne banknotów. Wepchnął je do worka i przeskoczył na naszą stronę kontuaru.
Przez moment obaj stali bez ruchu.
– Mam ochotę zrobić coś szalonego/ – zawołał ten, który skakał przez kontuar.
– Daj spokój, spadamy! – zawołał drugi.
– MAM OCHOTĘ ZROBIĆ COŚ SZALONEGO! – wrzasnął pierwszy. Wycelował broń w barmana i oddał 3 strzały. Mierzył w brzuch. Starym szarpnęło 3 razy i upadł.
– TY PIERDOLONY IDIOTO! PO CHUJ TO ZROBIŁEŚ? – ryknął wspólnik tego, który strzelał.
– NIE NAZYWAJ MNIE IDIOTA! CIEBIE TEŻ ZABIJĘ! – wrzasnął pierwszy, obrócił się i wycelował broń w kumpla. Ale się spóźnił. Kula tamtego trafiła go w nos i wyszła mu tyłem głowy.
Zwalił się na ziemię, przewracając stołek. Drugi drab rzucił się do drzwi. Policzyłem do 5 i pognałem za nim. Dwaj starcy wciąż byli żywi, kiedy wybiegałem. Chyba.
Wskoczyłem do wozu. Ruszyłem z piskiem, dotarłem do najbliższej przecznicy, skręciłem w prawo, potem w jakąś alejkę. Zwolniłem i po prostu jechałem przed siebie. Dopiero wtedy usłyszałem syrenę. Zajarałem papierosa zapalniczką z tablicy rozdzielczej, włączyłem radio. Trafiłem na rap. Nie rozumiałem, o czym gość nawija.
Nie wiedziałem, czy jechać do domu czy do biura.
Znalazłem się w supermarkecie. Pchałem wózek. Kupiłem 5 grejpfrutów, pieczonego kurczaka i nieco kartoflanej sałatki. 3/4 litra wódki i papier toaletowy.