Siedziałem w biurze. Chyba była środa. Nie miałem żadnych nowych spraw. Wciąż dumałem nad tym, jak znaleźć Czerwonego Wróbla. Wiedziałem, że jedno, co muszę zrobić, to wziąć dupę w troki i wynieść się z miasta, zanim minie 25 dni.
Nie, nic z tego! Nie dam się wygonić z Hollywood! Przecież ja, Nick Belane, ucieleśniam Hollywood, a przynajmniej to, co z niego zostało.
Ktoś grzecznie zapukał do drzwi.
– Wlazł! – zawołałem.
Drzwi otworzyły się i wszedł drobny facecik ubrany cały na czarno: czarne buty, czarny garnitur, czarna koszula. Tylko krawat miał zielony. Cytrynowo – zielony. Za nim wszedł jego goryl, wielki jak prawdziwy. Ale prawdziwy goryl ma więcej rozumu.
– Nazywam się Johnny Tempie – rzekł facecik – a to mój pomocnik, Lukę.
– Lukę, tak? A co on robi?
– Wszystko, co mu każę.
– To niech mu pan każe wyjść.
– Dlaczego, Belane? Nie podoba się panu Lukę?
– A musi?
Lukę postąpił krok do przodu. Twarz mu się wykrzywiła, jakby miał się rozpłakać.
– Nie podobam się panu? – spytał.
– Lukę, nie wtrącaj się – powiedział Tempie.
– Właśnie, nie wtrącaj się – powtórzyłem.
– A ty mnie lubisz, Johnny? – spytał Lukę.
– Pewnie, pewnie! Stań przy drzwiach, Lukę, i nikogo nie wpuszczaj ani nie wypuszczaj.
– Ciebie też nie, Johnny?
– Co?
– Ciebie też mam nie wypuszczać?
– Nie, Lukę, mnie masz wypuścić. Ale wszystkich innych zatrzymuj. Dopóki ci nie powiem.
– Dobra.
Lukę stanął przy drzwiach.
Tempie przysunął sobie krzesło i usiadł.
– Pracuję dla Firmy Egzekucyjnej Akme. Polecono mi się do pana udać. Nasz agent Harold Sanderson…
– Wasz agent? Zatrudniacie kogoś takiego?
– Jest jednym z naszych najlepszych agentów.
– Może i jest – przyznałem. – Niech pan tylko spojrzy!
Wskazałem wiszącą w rogu klatkę. W środku siedział czerwony kanarek.
– Sprzedał mi to!
– Potrafiłby sprzedać skórę z umrzyka – oznajmił Tempie.
– Pewnie sprzedał już z niejednego.
– To nie ma nic do rzeczy. Zgodnie z moimi zaleceniami…
– Każą się panu do mnie zalecać?
– Kiepski dowcip, Belane. Zgodnie z zaleceniami, wpadłem przypomnieć panu, że pożyczył pan od nas 4000 dolarów na 15% miesięcznie. Czyli musi pan nam płacić 600 dolarów miesiąc w miesiąc. Chcemy, żeby miał pan tego świadomość, zanim zgłosimy się po pierwszą ratę.
– A jeśli nie będę miał pieniędzy?
– Zawsze egzekwujemy należność, panie Belane. W taki czy inny sposób.
– Łamiecie ludziom nogi, Tempie?
– Stosujemy różne metody.
– A jeśli nie skutkują? Jesteście gotowi zabić kogoś za 4 kafle plus odsetki?
Tempie wydobył paczkę szlugów, wyjął jednego, zapalił. Wolno zaciągnął się dymem, po czym go wypuścił.
– Nudzi mnie takie gadanie, Belane. Lukę…
– Tak, Johnny?
– Widzisz tego czerwonego ptaszka w klatce?
– Tak, Johnny.
– Podejdź do klatki, Lukę, wyjmij ptaszka i zjedz go z piórami.
– Dobrze, Johnny.
Lukę zaczął iść w stronę klatki.
– CHRYSTE, TEMPLE, POWSTRZYMAJ GO! NIE! NIE!
POWSTRZYMAJ GO! – wrzasnąłem.
– Zmieniłem zdanie, Lukę – powiedział Tempie. – Nie chcę, żebyś zjadał ptaszka z piórami.
– Mam go najpierw oskubać, Johnny?
– Nie, w ogóle go nie ruszaj. Wracaj do drzwi.
– Tak, Johnny.
Tempie spojrzał na mnie.
– Widzi pan, Belane, w taki czy inny sposób zawsze egzekwujemy forsę. Jeśli jedna metoda zawodzi, stosujemy następną.
Musimy dbać o nasze interesy. Jesteśmy znani w całym mieście.
Mamy swoją reputację. I nie możemy pozwolić, aby ktoś lub coś nam ją zepsuło. Chciałbym, żeby to było dla pana jasne.
– Już jest, Tempie.
– Świetnie. Za 25 dni zapłaci pan pierwszą ratę. Chyba się rozumiemy.
Tempie wstał, uśmiechnął się.
– Do widzenia – rzekł.
Zwrócił się do Luke'a.
– Dobra, Lukę, otwieraj drzwi, wychodzimy.
Lukę spełnił polecenie. Tempie obejrzał się i popatrzył na mnie po raz ostatni. Na jego twarzy nie było już cienia uśmiechu. Po czym obaj wyszli.
Podszedłem do klatki i spojrzałem na mojego czerwonego kanarka. Trochę barwnika już zeszło, gdzieniegdzie widać było żółte piórka. W sumie całkiem fajny ptaszek. Patrzył na mnie, a ja na niego. A potem zaćwierkał, jak to ptaszek: ćwir. A mnie od razu zrobiło się ciepło na sercu. Nie mam zbyt wielkich wymagań. To reszta świata jest przyczyną kłopotów.